Czwartek
Mamy teraz wspaniałą serię na ChiJE: codziennie po dwa koncerty, ale każdy inny, więc trudno znaleźć wspólny mianownik. Dziś był nim chyba tylko dzień tygodnia…
Dziś po południu Marc-André Hamelin. Słynny Kanadyjczyk wystąpi jeszcze jutro z orkiestrą (jedyny chopinowski rodzynek na koncercie poświęconym poza tym w całości Lutosławskiemu), a dziś dał recital. Uznaliśmy w blogowej kompanii, która powiększa się z dnia na dzień, że chyba lepiej byłoby, gdyby zagrał więcej np. Charlesa-Valentina Alkana, a nie jeden tylko utworek Aime-moi z cyklu Trois morceaux dans le genre pathétique – u nas jego muzyka jest praktycznie nieznana, a Sonatę h-moll Chopina grają chyba wszyscy. Bo jeśli o tą ostatnią chodzi, to w wykonaniu Hamelina było niby wszystko na swoim miejscu, mogło się nawet podobać, ale niespecjalnie wzruszało. On zresztą w ogóle jest dość chłodny. Tak też – ale bardziej gładko, po prostu ładnie – zagrał późne utwory Liszta wypełniające drugą część koncertu: Bénédiction de Dieu dans la solitude oraz trzyczęściowy suplement do drugiego tomu Lat pielgrzymki. Najciekawsze jednak były bisy, które znów ujawniły jego predylekcję do rzeczy nieznanych. Utwór Au Jardin des Fleurs Leopolda Godowskiego odrobinę pachnie Skriabinem. Później zabrzmiało dzieło kompozytora/pianisty z niemieckim nazwiskiem, którego pianista przedstawił jako rosyjskiego, na co bardzo zdenerwował się Stanisław Dybowski poprawiając, że to Polak. A na koniec małe i śliczne zagranie na nosie: Sonata facile Mozarta.
Wieczorem główną postacią była Ewa Podleś, ale wspaniale jej partnerowała Ewa Pobłocka, a i ona miała swój głos na początku każdej z części: w pierwszej grała Chopina, w drugiej Brahmsa (który mnie szczególnie ujął mimo pewnych usterek). Co zaś do wykonanych pieśni: te chopinowskie wydają mi się już zbyt leciutkie i błahe dla tego coraz głębszego i coraz bardziej dramatycznego głosu (choć Pani Ewa włożyła w Piosnkę litewską czy Ślicznego chłopca całą swoją vis comica). Nie odnosi się jednak już tego wrażenia przy pieśniach Karłowicza, które wymagają właśnie głębokiej i ciepłej barwy. Żal, że nie zabrzmiały wszystkie Pięć pieśni do słów Kazimiery Iłłakowiczówny Lutosławskiego, tylko Dzwony cerkiewne i Wiatr (ja szczególnie lubię Zimę). W drugiej części za to wykonała aż osiem (nie wszystkie to są jednak) pieśni z cyklu Zigeunerlieder, rozbuchanych i skocznych. Wspaniałe to było. A na bis zupełnie rozkoszna Prząśniczka.
Ewy Podleś posłuchamy jeszcze za tydzień z NOSPR pod Liebreichem (w młodzieńczych pieśniach Szymanowskiego), a Ewy Pobłockiej już jutro (w Koncercie fortepianowym Lutosławskiego). Niecierpliwiącym się o przyjazd Marthy polecam cierpliwość. Co roku jest ta sama procedura: zakłada się, że ona wcale nie musi przyjechać, zastępstwo jest przewidywane, a jak przyjeżdża, to wszyscy się cieszymy i już. Tak jest i teraz. Jak powiedział SL, czy Martha wystąpi, będziemy wiedzieć na pewno dopiero po koncercie…
Komentarze
To byl piekny muzyczny wieczor. Szczegolnie milo zobaczyc i uslyszec bylo mi pania Ewe Poblocka,ktorej bardzo dawno nie slyszalem na zywo. Zarowno w pierwszej, jak i w drugiej czesci koncertu oczarowala mnie elegancja gry. A przy Brahmsie odplynalem zasluchany zupelnie.
Niezbyt lubie barwe glosu pani Ewy Podles, zdecydowanie preferuje wyzsze glosy – i meskie,i zenskie.
A jednak dzisiejszy recital bardzo mnie poruszyl i rozradowal. Przede wszystkim, to co juz zauwazyla Pani Redaktor, ze wzgledu na swietne aktorstwo artystki. Kazda z piesni to inna scena,inny obraz. Nawet,gdy tekst moze sie wydawac banalny, w interpretacji pani Podles tworzy sie z tego arcydzielo. Do Karlowicza mnie jeszcze bardziej przekonala, ale Lutoslawski to wciaz dla mnie obcy teren, nieprzyjazny,dziwaczny…
Slowem, wieczor z wielkiej klasy artystkami…Tylko ten telefon uparcie dzwoniacy w pierwszej czesci recitalu….Ech…
Klaniam sie nisko Panstwu
Ps.przepraszam za brak polskich znakow,ale komputer juz chyba zasypia….
Pobutka.
Obydwie Ewy Po.. były rzeczywiście w znakomitej formie.
Ewa Podleś – spodobały mi się szczególnie dwie pieśni Lutoslawskiego (czyli odmiennie niż Marcinowi D. aleć to zawsze de gustibus) do słów Iłłakowiczówny, oraz przedostatnia Brhamsa (Kommt dir manchmal..)
Ewa Pobłocka – piękna interpretacja Ballady As Chopina.
Gdyby mógł jej wysłuchać M-A Hamelin, może inaczej zabrzmiała-by Sonata. A tak było w miarę poprawnie, w miarę elegancko, ale bez specjalnych emocji. Największą jego zaletą jest, że gra naturalnie, nie eksponując własnej osoby. Słyszy się muzykę, a nie pianistę.
I zaskakujące było jak ten sam Steinway brzmiał różnie pod palcami dwóch pianistów (a siedziałem praktycznie w tym samym miejscu); w przypadku Hamelina fortepian brzmiał jakoś blado, pomyślałem, że lepiej byłoby gdyby wszystkie utwory wykonał na instrumencie historycznym, wszystko jedno czy na chopinowskim Pleyelu czy lisztowskim Boisselocie..
Aide-moi
Dzień dobry 🙂
Hamelin chyba jeszcze na starociu nie próbował. Pobłocka nagrała jedną płytę z sonatami Chopina, ponoć też już w montażu są nokturny Fielda. Ale jej styl gry pasuje do współczesnego instrumentu. Ona zawsze miała takie, jak to się mówi, męskie uderzenie (przypomina mi się, jak Ewa Podleś opowiadała, jak „podkręcała” ją, żeby grając z nią nie była tylko akompaniatorką: – Ewka, weźże przyrżnij w ten fortepian, przecież jesteś pianistką! 😆 ).
Teraz czekam na wieczornego Lutosa. I właściwie mogę już wiedzieć, jak to z grubsza będzie brzmiało, bo mam już płytę z tym programem (wiolonczelowy z Cohenem, fortepianowy z Pobłocką, IV Symfonia, SV/Maksymiuk) i zaraz sobie zapuszczę.
Czyżby Pani Redaktor posiadła wehikuł czasu i już dysponowała nagraniem wieczornego koncertu…? o.0
Jeśli tak to proszę o potwierdzenie, że słuszne jest moje niecierpliwe wyczekiwanie wieczornego koncertu mając w pamięci III Lutosa w wyk. SV/Maksymiuka parę(naście?) miesięcy temu w SL? 🙂
Interesujący wieczór, wspaniały duet. I „czego więcej chcieć”? – od wczoraj za mną chodzi, a wraz z nim obraz Ewy Podleś. Nie tak często mamy na scenie śpiewaczkę obdarzoną niezwykłym głosem, a do tego umiejętnościami aktorskimi. Pani Podleś przede wszystkim kojarzy mi się z osobą niezwykle poważną, a wczoraj dała świetny
popis aktorstwa przypisywanego komikom. Jaka szkoda, że nie mogę zobaczyć jej w roli macoszki („Kopciuszek”) w Barcelonie, a do tego zachęcali blogowicze, których poznałam w czasie przerwy. POZDRAWIAM!
Mam nadzieję, że kolejne spotkanie z artystką, też mnie nie zawiedzie.
Natomiast trochę mi umknęła pierwsza część, a właściwie początek koncertu. Kłusowałam od metra, ale nie ja jedna. Pędziła do Studia gromadka melomanów…
Ewa Pobłocka wydawała mi się chwilami spięta, jakby przytłumiona (?) obecnością artystki o tak silnej barwie głosu i nie tylko. Ale także cieszę się, że mogłam ją usłyszeć na żywo, bo ostatnio miałam tylko płyty:)
Hola hola, po drodze do Lutosa jeszcze Pires z Menesesem (m.in. Arpeggione)
Oczywiście na Pires z Menesesem czekam też bardzo. Ale co do Lutosa, to po prostu mam już tę płytę:
http://www.sa-cd.net/showtitle/8914
Czytam i zazdroszczę, bo na prowincji 😉 zamiast Chopina mamy Mozarta w przeróżnych odsłonach. I chociaż nie przepadam za szeroko pojętymi „przeróbkami”, to urzekł mnie wczoraj Mozart na jazzowo w wykonaniu Herdzin Trio – za to z niepokojem czekam na „Mo Zulu art”, czyli Mozarta wymieszanego z muzyką zuluską (http://www.youtube.com/watch?v=lqqEVlfdpAY )
MoZuluArt mieliśmy w Warszawie kilka lat temu na festiwalu Skrzyżowanie Kultur, trochę to inaczej się przedstawiało niż na powyższym filmiku.
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2007/09/16/krzyzowanie-kultur/
Przesłuchałam płytę – świetna. IV Symfonia znakomita! Bardzo dramatyczna. Maksymiuk w pełni formy.
A tymczasem pojawił się program Szalonych Dni Muzyki na stronie Teatru Wielkiego.
Właściwie na osobnej stronie:
http://www.szalonednimuzyki.pl/
Recital Hamelina był bardzo satysfakcjonujący, wyszłam w cudnym nastroju. Mi bardzo odpowiada pozwolenie na słyszenie muzyki, nie zaś epatowanie sobą, jak to Lesio trafnie ujął. Dlatego tak wielbię Goernera, na przykład.
Do tego mój ulubiony Liszt, którego zawsze mało (chodzi o Années itp., by nie było wątpliwości), więc się nie dołączę do blogownictwa głosującego za Alkanem. I może to jakaś ciężka aberracja, ale właśnie to wykonanie przekonało mnie do sonaty h-moll. O wrażeniach towarzyszących nie napiszę, żeby do szczętu się nie kompromitować.
Dziś maraton.
No dlaczego zaraz kompromitować. Liszta się nie czepialiśmy (na korzyść Alkana) – raczej Chopina. Ja osobiście późnego Liszta też lubię.
Może już było, a przeoczyłam. W sobotę startuje w W-wie X Festiwal Kultury Żydowskiej. I jak tu wszystko pogodzić? Info na str.
http://festiwalsingera.pl
Tak myślę, czy te wrażenia to nie od zestawu syropek-prochy, który pozwala mi przetrwać koncerty 😉
Niekoniecznie, bazyliko, chyba to nie takie prochy 😉
Festiwal Singera w ogóle niestety muszę sobie w tym roku wykreślić po prostu z braku czasu. Muszę się wyrobić z robotą przed wyjazdem.
Moim zdaniem na obu czwartkowych koncertach lepiej od samego Chopina wypadła jego Europa (szeroko pojęta, z Lutosem włącznie, w którym nb. Ewie Podleś nikt nie dorówna). Przyłączam się do apelu o więcej Alkana spod Hamelinowskich palców, choć nie kosztem Liszta; również spodobało mi się op. 118 Brahmsa na wieczornym koncercie. Ewa Podleś – nasze dobro narodowe – jak zawsze zachwycająca, w świetnej formie; nawet do jej Chopinowskich kreacji coraz bardziej się przekonuję, choć istotnie ten głos i typ ekspresji lepiej zapewne pasuje do pieśni niż piosneczek. Tak czy inaczej, wielkie to było!
Mała refleksja po przejrzeniu programu tegorocznych Szalonych Dni: czy naprawdę tak wybitny pianista jak Luis Fernando Perez musi występować (w dodatku zapewne z Granadosem, rzadko przecież u nas grywanym) praktycznie o tej samej porze, co siostry Pasiecznik.
Czy nie dałoby się jeszcze coś z tym zrobić…
Macoszke w wykonaniu p. Podleś można na DVD – nie to samo, ale zawsze coś …
Pewnie nie 🙁
W tej sytuacji wybiorę pewnie jednak Pereza…
Cieszę się też z powrotu Michela Dalberto (grał na Chopiejach parę lat temu)
Mówiłam wczoraj PK, że na blogowiczów zawsze można liczyć. Dziękuję Urszuli za info o macoszce 🙂
A mnie – poza Perezem – szczególnie cieszy intensywna obecność na festiwalu Claire Desert, do której mam słabość (choć, co ciekawe, wcale nie od pierwszego słyszenia), zwłaszcza za solowego Schumanna i Brahmsa oraz kameralne kreacje (głównie z Anne Gastinel). Nie wiem więc, czemu jej zacne nazwisko wypisano na afiszach mniejszą czcionką niż wiele innych, choćby rzeczonego Dalberto; tego ostatniego pamiętam z recitalu w FN z początku lat 90. – grał wtedy dość przeciętnie, siłowo i bez polotu, m.in. Impromptus Schuberta. Ale może się rozwinął…
@lesio
„Ewa Pobłocka – piękna interpretacja Ballady As Chopina. Gdyby mógł jej wysłuchać M-A Hamelin, może inaczej zabrzmiała-by Sonata”.
Cóż, nie jestem pewien, czy sama pani Ewa chciałaby zademonstrować Hamelinowi tamto wykonanie; chyba raczej zagrałaby Balladę raz jeszcze.
Rozumiem, że można nie przepadać za M.-A.H. w repertuarze Chopinowskim, ale jest wielu innych kompozytorów, których wykonuje w niezrównany sposób – w czym oczywiście pomagają mu wyjątkowo sprawne palce (choć, gwoli prawdy, na ostatnim recitalu kilka sąsiadów się zdarzyło), ale przecież walory jego pianistyki na tym się bynajmniej nie kończą… Należy również docenić wybory repertuarowe Hamelina – rzadko chadza utartymi ścieżkami, odkrywa zapoznanych lub mało grywanych kompozytorów (wystarczy przejrzeć katalog Hyperionu, by ograniczyć się tylko do płyt). Sam także komponuje. A że w roku dwusetnej rocznicy urodzin Alkana zagrał go u nas tak niewiele, to już chyba nie całkiem jego wina. Zachowajmy zatem proporcje w ocenach. To wybitna artystyczna osobowość i wielki pianista (choć z pewnością nie we wszystkim, co grywa).
Witam. To już kolejny raz gdy czytam Pani recenzję i mam wrażenie że tego wieczora byliśmy na różnych koncertach. Hamelin „niespecjalnie wzruszał”, „dość chłodny” i „po prostu ładnie”? Uważam że takiego pianistę długo jeszcze nie usłyszymy w Polsce. Niezwykle głębokie interpretacje, wzruszająca i niesamowicie wciągająca gra. Miałem niesamowitą frajdę podczas słuchania, taką radość którą się czuło będąc na sali. Artysta ani na chwilę nie pozwolił oderwać ucha, „mówił” każdym dźwiękiem do widowni. Czuło się że Kanadyjczyk muzyką oddaje nam jakąś cząstkę siebie, coś intymnego, własnego, a to w dobie współczesnych pianistów-efekciarzy niezwykle cenna sztuka. A gdy odrywał ręce od klawiatury chciało się po prostu „jeszcze”. Sam studiuje grę na tym instrumencie i nie czułem chłodu, czułem że ktoś ma mi coś wyjątkowego do opowiedzenia przez muzykę wciągając mnie w swój świat. Szczera muzyka i fantastyczny koncert. A co najważniejsze na pierwszym miejscu była właśnie muzyka, nie osobowość, nie instrument, nie „teatr”, tylko muzyka.
Pozdrawiam
Hmm, no właśnie, czytając relacje zwłaszcza p. Kierowniczki i Lesia, też mam wrażenie że byliśmy na dwóch różnych koncertach. W Balladzie As-dur p. Pobłockiej była jakaś interpretacja? Ja słyszałem tylko rozpaczliwą walkę z materią, jak podczas szkolnego egzaminu – byle ugrać, byle „zrzucić” tekst”. Akompaniamentu dla swoich pieśniowych kreacji tego dnia p. Podleś nie miała zaś wcale:( Na szczęście Koncert Lutosławskiego nazajutrz zabrzmiał bez zarzutu – na gruncie takiego repertuaru pianistka wydaje się odnajdywać bez reszty, to jest jej właściwy „genre”.
Hamelin chłodny? To co w takim razie powiedzieć o Franku Braleyu? Mam też wątpliwości, czy takie wykonanie Sonaty facile Mozarta, jakie usłyszeliśmy w czwartek, można nazwać „graniem na nosie”………Alkana i Liszta słuchałem wprawdzie z dwóch różnych miejsc sali, wiec może to kwestia akustyki, ale odniosłem wrażenie, że to Alkan był najsłabszym ogniwem recitalu M-A.Hamelina. Liszt zaś – w takiej interpretacji – niech żyje i ma się świetnie (choć zdecydowanie nie jest to mój ulubiony kompozytor!).
Pozdrawiam współsłuchaczy.
Pani Doroto,
Wszystkimi kończynami podpisuję się pod opinią „mk”. Takiego muzyka jak Hamelin bardzo rzadko mamy okazję słyszeć w Polsce.
Co do „godowskiego” bisu to nie był utwór Au Jardin des Fleurs tylko Ogrody Buitenzorgu z pięknej suity Jawajskiej: http://www.youtube.com/watch?v=jbXialUks4Q
nota bene Zimerman miał kilka z utworów z tego cyklu w programach swoich recitali w zeszłym roku – niestety zmienił plany występów
Drugi bis to swego czasu słynna etiuda Paul de Schlözer (lub Pawła Schlözera – rosyjskiego lub polskiego pianisty niemieckiego pochodzenia – dziwi oburzenie Stanisława Dybowskiego – swoją drogą jest wielce prawdopodobne, że był to tylko pseudonim artystyczny Moszkowskiego) którą na rozgrzewkę zwykł grywać Rachmaninow.
Żałuję, że Hamelin nie zabisował genialną w pomyśle, „sekundową” zabawą z walcem Des-dur Chopina http://www.youtube.com/watch?v=GIxtBO9NrgA. Do tego „nasi” puryści nie dojrzeją chyba jednak do czasu celebracji przynajmniej 400. rocznicy urodzin imiennika festiwalu.
P.S. Trzeciej Ballady w interpretacji Kanadyjczyka można posłuchać tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=8s0GvebX7rE
Pozdrawiam,
js
Witam js; wcześniej nie przywitałam mk (porwały mnie sprawy bieżące), więc i to nadrabiam 🙂
Nigdzie nie napisałam, że Hamelin jest złym pianistą czy coś takiego. Mnie akurat nie porwał, kogoś innego mógł. To naturalne. Też co do tego „porwania”, to chętnie posłuchałabym więcej z jego specjalności – nieznanych wirtuozowskich utworów. Albo parodii w rodzaju tego, o czym pisze js, albo tego, co odtworzył w audycji Roman Markowicz – bo to wskazuje na sympatyczną jego cechę – poczucie humoru… Miło z jego strony, że chciał zagrać Chopina, którego zresztą ostatnio często grywa, ale to trochę takie udanie się z drzewem do lasu.
Co do Schlözera, to raczej nie był pseudonim Moszkowskiego 😉
http://en.wikipedia.org/wiki/Paul_de_Schl%C3%B6zer
Z nazwiskiem natychmiast skojarzył mi się znany krytyk Boris, paryżanin, autor jednej z pierwszych monografii o Strawińskim (choć wiekowo nie pasował) – i okazuje się, że słusznie, bo bratanek tegoż Pawła. O żonie Skriabina nie pamiętałam.
Na tych nutkach pisany jest jako Piotr:
http://www.youtube.com/watch?v=DhoDP5oF9wA
A do Moszkowskiego to faktycznie kubek w kubek podobne.