Wojna i pokój

Wojna: pyszna Bitwa pod Możajskiem Kurpińskiego w wykonaniu samej Orkiestry XVIII Wieku. Pokój: cudowny IV Koncert fortepianowy Beethovena w wykonaniu Marii João Pires z AUKSO.

I znów mamy tu naszą miłą orkiestrę festiwalową, którą od lat jest zespół Fransa Brüggena. Sam dyrygent, choć w coraz gorszym stanie fizycznym, wciąż jednak chętnie przyjeżdża i dyryguje. Tym razem nie tylko siedział na stołku, ale też został przywieziony na scenę na fotelu; na podium przedostawał się z pomocą wiernego Sieuwerta, menedżera orkiestry. Zespół go kocha, a muzyczna finezja go nie opuszcza. My też jesteśmy do Brüggena przywiązani.

Centralnym punktem popołudniowego programu w Studiu im. Lutosławskiego była Wielka symfonia bitwę wyobrażająca, młodzieńcze dzieło Karola Kurpińskiego z bodaj 1812 r. (podtytuł: Bitwa pod Możajskiem). Owo napoleońskie starcie przedstawione jest z hukiem i przytupem, poprzedzone wstępem ilustrującym noc, świt i „czytanie rozkazu dziennego”. Muzycznie to jest naprawdę bardzo przyzwoicie zrobione i beethovenowskie Zwycięstwo Wellingtona się do tego w ogóle nie umywa. Brüggenowi też się to ponoć spodobało. Domyślam się, że i z tego będzie płyta. Dzieło to zostało otoczone młodzieńczymi fortepianowo-orkiestrowymi utworami Chopina: Dina Yoffe zagrała Fantazję na tematy polskie i Wariacje B-dur, Akiko Ebi – Koncert e-moll; obie na erardzie. Obie były ujmujące; niestety tylko druga z nich bisowała – było to Preludium e-moll (tekst Bobika był w myślach podkładany…).

Wieczorem – chyba jedna z kulminacji festiwalu. Najpierw trzynaście smyczków AUKSO wykonało Preludia i fugę Lutosławskiego i odnoszę wrażenie, że poza premierowym wykonaniem pod batutą kompozytora to jest najlepsze. Klasa! A potem skład orkiestry się powiększył i wyszła Pires. Jak się spodziewałam, ten koncert jest idealnie w jej typie. Bo jest on zupełnie wyjątkowy w twórczości Beethovena: ani przez chwilę nie chodzi w nim o wirtuozowski popis, liczy się tylko czyste piękno, śpiewność, wzlatywanie do góry (prawdziwy „skowronkowy koncert”). Dźwięk, który wydobywała pianistka, momentami zupełnie odrealniony, jest po prostu niewiarygodny. A jednak, kiedy trzeba było, potrafiła też zagrać mocno. Tyle tylko, że nawet przy tym mocnym graniu skład orkiestry wydawał się zbyt duży, masywny – wydaje mi się, że wystarczyłby stały skład AUKSO.

Pasował jednak do grającego po przerwie Jana Lisieckiego. Jego III Koncert – to zupełnie inny świat. Młody pianista, rosły, z ogromną ręką i mocnym uderzeniem, równoważył masywność orkiestry. Był, jak to on, absolutnie w porządku; może nie było wzruszeń, ale za to solidne granie. Całkiem inna interpretacja od zeszłorocznej Pires, nie tylko dlatego, że na współczesnym instrumencie, ale też z powodu bardziej „bojowej” ekspresji. Ja jednak wolę tę zeszłoroczną…

Na koniec – niespodzianka: oboje soliści zagrali razem bis na cztery ręce (kiedy wyszli na scenę, wyglądało to wzruszająco). Nie pytałam później, ale brzmiało mi to jak któryś z walców czy ländlerów Schuberta. Może ktoś wie, co to było?