Wieczór pełen cudów
Najpierw znakomity Koncert na orkiestrę Lutosławskiego (NOSPR), potem aż trójka pianistów: Martha Argerich, Nelson Freire i Federico Colli. Intensywny to był wieczór.
Był to też wieczór pełen niespodzianek. Tylko wspomniany Koncert na orkiestrę, poprowadzony przez Jacka Kaspszyka po prostu brawurowo, pozostał na swoim miejscu, z resztą programu była totalna przewałka. Martha uparła się, żeby grać pierwsza (kto widział film Stephanie Argerich Bloody Daughter i scenę koszmarnej tremy przed występem w Tokio, chyba już się takim numerom nie dziwi), i oczywiście zagrała I Koncert Beethovena (w związku z tym jest już pomysł, by zestawić na płycie wykonanie tegoroczne, na steinwayu, z zeszłorocznym na erardzie). No, co tu można mówić – wszystko zatrąci o banał. Najbardziej uderzająca – poza cudowną jak zawsze techniką (ach, te gamki) – była niesłychana zupełnie rozpiętość nastrojów. W finale wręcz swingowanie, temperament niesamowity – a w bisie absolutny kontrast: subtelna, z zamyśleniem zagrana pierwsza ze Scen dziecięcych Schumanna.
Jak już wyjechał na zewnątrz ten steinway, tak pozostał, by znieść kreacje jeszcze dwojga pianistów. Nelson Freire zagrał Noce w ogrodach Hiszpanii po prostu pięknie, poetycko, podobnie jak miniaturę Heitora Villi Lobosa na bis. I na koniec jeszcze totalny nadprogram. 23-letni Federico Colli był przewidziany na zastępstwo w przypadku, gdyby Martha nie przyjechała. Ale skoro przyjechała, to on także wystąpił z V Koncertem Beethovena do kompletu (plus bis: Bach/Busoni – preludium Nun freut euch, lieben Christen). W zeszłym roku wygrał konkurs w Leeds, więc został zaproszony do występu na tegorocznym festiwalu w Dusznikach i ci, co tam byli, chwalili go bardzo. No i fakt, jest to naprawdę kawał pianisty, Jaś Lisiecki przy nim cienki się wydaje. Temperament wulkaniczny, potężne brzmienie, ale i umiejętność oddania momentów bardziej subtelnych. Zabawny szczegół: wyszedł na scenę w białym fraku, ciemnej koszuli i fularze. Nieźle się uśmieliśmy, a koleżankom skojarzył się z młodym Zappą czy Freddiem Mercurym. Kreuje się scenicznie, ale w cywilu jest zupełnie zwyczajnym, sympatycznym chłopakiem.
Jeden niemiły szczegół: orkiestra w akompaniamentach do koncertów (zwłaszcza tego ostatniego) niespecjalnie się popisała, zwłaszcza kiksujące dęte. To przykre, zwłaszcza że ten Lutosławski wcześniej był naprawdę świetny. Pewnie było mało prób, ale nie jest to najlepsze usprawiedliwienie…
Komentarze
No ja nie wiem!!! Tak złego wykonania „Cesarskiego” w życiu jeszcze nie słyszałem, a słyszałem go razy wiele na żywo, zaś – specjalnie teraz policzyłem – na płytach CD mam nagrań (całości, nie licząc pojedynczych części, ja np. pierwsza Eugene d’Alberta z 1930) 67 i jeszcze trochę na LP. I wydaje mi się, że znam ten utwór całkiem dobrze. Jak patrzę na tę listę nagrań z datami, to widzę, że są to w większości rejestracje dokonane w wieku dojrzałym, albo wręcz w jesieni życia – w każdym razie te najwybitniejsze, i to chyba nie jest przypadek Z młodszych – Sudbin, Fellner czy Guy (bo już Mustonen nie taki młody) i nie są to chyba najlepsze z najlepszych interpretacje, wyjątkiem jest tu może młody Perrahia. Siedziałem na koncercie obok aktywnego tu Ścichapęka i przecieraliśmy oczy i uszy ze zdumienia, chichocząc od czasu do czasu. Bo na czym ma w zasadzie polegać owa znakomitość Collego, którą jakoby tak walnie góruje nad Lisieckim? Czy na aparycji à la Władzio Liberace (który jednak chyba nawet by ten Cesarski zagrał lepiej), że przy każdym tutti poprawiał poły tego operetkowego fraka i nim jeszcze nie wybrzmiał ostatni akord finału, to już zapiął guziczek, żeby się ładnie opinało przy oklaskach? Czy na napoleońskich pozach, które przybierał w trakcie tych momentów tutti, gdy nie zajmował się garderobą (ale to nie ten cesarz). Nie wiem, co było w Leeds i Dusznikach, ale jednak ufam własnym (i nie tylko własnym, ale za to sprawdzonym) uszom. Wykonanie w moim odczuciu było żałośnie szkolne. Np. jak można w przetworzeniu pierwszej części przez tak długi czas grać powtarzające się ostinatowo figuracje jakby to było prymitywne „midi” – zero dynamiki, zero frazowania, zero pomysłu. I tak wszędzie. A w Adagiu – no chyba nie było zbyt wiele śpiewania, nic, ale to nic z tego, co Weira natchnęło do podłożenia tej „apollińskiej” muzyki w kątrze do dinizyjskiej fletni Pana w „Pikniku pod wiszącą skała” (no, ale tam grał właśnie młody Perrahia), a były fragmenty wręcz wyglądające na parodię. To fakt, orkiestra świetna w Lutosławskim, nie pomagała mu, ale nie zmienia to faktu, że do było tego mnóstwo nietrafionych nut (a raz prawie klaster), pełno chaosu, pełno bezmyślnego i nieco rozpaczliwego walenia w klawiaturę, za to brak koncepcji. Finał jest przecież walcem (było to w końcu pisane u progu Kongresu Wiedeńskiego) i wielu największych pianistów intuicyjnie lub świadomie tak to grało (np. moja ulubiona w tym utworze Elly Ney), a tu było to zagonione i wyłupane wręcz.
Na a bis – tym razem w istocie Busoniego opracowanie chorału „Nun freut euch, lieben christen g’mein” BWV 734, po prost wyłupane w tempie, które nie było aż tak oszałamiające, na ale dosyć szybkie, znów bez niuansów, po prostu tylko szybkie granie. Jeśli się tu deprecjonuje takiego Hamelina, bo to niby tylko technika (oczywiście zgadzam się, że Chopin to nie jest jego mocna strona), to co – pytam się – jest ujmującego w grze Signore Colli? Dla „otrzeźwienia” proponuję posłuchać jak rzeczony chorał np. grał – nie, nie Horowitz z 1934, tylko np. Samson François:
http://www.youtube.com/watch?v=VXq5jftwjJ8
Jeśli ten „Cesarski” był dobry, to chodziło chyba o cesarza z mądrej bajki Andresena o nowych szatach pewnego imperatora – ale ten król jest niestety nagi… (choć chyba lepiej nago, niż w takim komicznym ubranku). To tyle jadu :-).
Orkiestra? Orkiestra grala sama. Nierowne wejscia detych to wina dyrygenta. On sluchal solistow, jest swietny przeciez. Ale co to bylo za dyrygowanie?! Wielkie, rozlale ruchy. Takich auftaktow sie nie daje. Dlatego orkiestra grala na wyczucie i to bylo slychac… Szkoda…
Pobutka.
Witam,
mam tylko poranną chwilę. Pozwolę sobie pozostawić kilka spostrzeżeń.
1. Marthy nie ma co komentować – poza tym, że (dla mnie jednak zaskoczenie!) cześć środkowa wydała się najbardziej interesującą zaraz przed finałem koncertu.
2. Nelson wydawał mi się mijać z orkiestrą w pierwszej pozycji z cyklu (i tu fragmenty wolne znów były mi milsze). Piękny bis.
3. Młodzież uważam godna – i dziwię się nieco Pianofilowi. Rozumiem, że zawsze oczekujemy koncertu na najwyższym poziomie, a Colli miał zadanie niebanalne – zagrać po najbardziej pożądanych. Uczynił to na ile pozwala mu wiek i doświadczenie. Porównywanie gry młodzieńczej i dojrzałej nie powinno być chyba celem. Student Richter też zapewne zagrał lepiej kiedy dojrzał artystycznie niż za młodu – podobnie jak większość pianistów (zapewne z wyjątkami). Ja się cieszę z możliwości śledzenia młodej kariery. Czy poprawia frak Colli, czy Martha włosy… jakie to ma znaczenie? Ten frak był troszkę śmieszny, ale zamykam oczy i słucham. Zgodzić się muszę, że bywało nudno właśnie na dłuższych odcinkach zbudowanych na jednorodnej motywice. Uderzenia, siły i pewnego rodzaju charyzmy nie można mu odmówić. Jego fortepian był słyszalny ponad orkiestrą – gdy jego poprzednicy potrafili rozwinąć większy kontrast dynamiczny bez tego skrajnego forte. Ale miewał też subtelne i miłe dla ucha piana. To młodzież, która w moim odczuciu zmierza raczej w dobrym kierunku. Nie byłem absolutnie zawiedziony, że to jego mieliśmy na finał.
do usłyszenia!
Dzień dobry 🙂
Dziś setne urodziny prof. Jana Ekiera.
Piękny wiek, zacny Jubilat
Dyrygent i orkiestra.
Lutosławski był w porządku, ale widziałem, że ręka dyrygenta pokazywała niektóre wejścia za wcześnie. Doświadczenie – doświadczeniem, ale niełatwa to muzyka, w której akcenty przypadają dokładnie tam, gdzie się ich człowiek nie spodziewa na pierwszy „rzut ucha” – ale Lutosławski był ładny zasadniczo. Nie będę dyskutował o ruchach Maestro – bo wiemy, że sposobów dyrygowania tyle co dyrygentów. [do Szanownego ciekawskiego: niech dyrygent macha sobie jak chce, byle skutecznie].
Freire próbował patrzeć na „Pana Batutę” dosłownie – nie ocenię, czy sam nie podporządkował się prowadzeniu, czy w istocie było trochę niezdecydowania w rękach dyrygenta. Obaj Panowie wszak doświadczeni scenicznie… choć Freire w tej materii dźwiękowej na pewno lepiej. (a może się mylę i czepiam tej pierwszej części?)
Podczas ostatniego z koncertów orkiestra była już po prostu zmęczona – tak mi się zdaje. To jednak był dla nich pewnego rodzaju maraton – dlatego ostatni beethovenowski wypadł najbardziej blado jeśli chodzi o zespół… Chyba:-)
Nie mialem na mysli stylu dyrygowania – jak przedmowca powiedzial, dyrygent moze machac malym palcem lewej reki – byle skutecznie. Ja juz nie raz slyszalem maestra Kaspszyka, ktora ma zawsze ociezale ruchy i nie sa klarowne, dokladne wejscia…
A poza tym – przeszkadzala mi w tym jedna rzecz. Ruchy byly te same w Lutoslawskim, Beethovenie i Falli… No na boga… W ruchach dyrygenta musi odbijac sie muzyka, wszystko… Gdyby wylaczyc dzwiek to powiedzialbym, ze w programie byly 4 kawalki Brahmsa :-))
A droga obsluga powiedziala, ze Martha odmowila przyjmowania.gosci, fanow przed i po koncercie… Ciekawe, moze nie byla w nastroju
Podobno przyjmowała, ale przy wyjściu z filharmonii…i to dość długo, nie zostawiła nikogo chętnego bez zdjęcia czy autografu, tak samo Nelson. Niestety nie miałem już czasu żeby tam czekać. Przy wejściu za kulisy usłyszeliśmy że „dyrektor zdecydował, że nie przyjmują ani soliści, ani dyrygent” (!) Wielce Szanowny Dyrektor zapewne zdecydował bez konsultacji z samymi zainteresowanymi, może ze strachu że plebs zadepcze wszystkich wykonawców.
Pianofil
Mogę ocenić tylko stronę audio, jako że słuchałem przez radio.
I nie porównywałem Colli z „przedmówcami”.
Ale się całkowicie zgadzam z Tobą – wykonanie Cesarskiego było na tyle nieciekawe, wręcz nudne, że wyłączyłem radio. A orkiestra (przecież moja ulubiona NOSPR) jakoś nienajlepiej.
Na koncert nie poszedłem z przekory, nie cierpię odruchów stadnych, wycia i tupania i stojaka gdy przyjeżdża idol.
Więc dzisiaj skromnie podążę na Bavouzeta. Słyszałem go ostatnio w s.Pleyel gdzie grał kf na lewą rękę. Wspaniale. Więc jestem ciekaw Debussyego szczególnie ale też i beciowego 49
Już dawno temu tutaj skomentowalem, że czymkolwiek Kaspszyk dyryguje – brzmi to jak Brahms. Nie wróży to najlepiej koncertom w FN
Także tylko przez radio – MA nie jest moją ulubioną pianistka, tak jak Lesiowi odruchy stadne…. ( i także podążam na Bavouzeta). Mimo że występował wielbiony przeze mnie Freire i obiecujący Colli.
Z występu MA podobał mi się bis. I szczerze zainteresowało mnie, jak gra Schumanna – może w tym repertuarze przekona mnie do siebie. Bo po wykonaniu koncertu B. wzrosło utwierdzenie, że to nie tak i nie ona.
Co do Colli – mam podobne wrażenia co Michał, transmitowany z Dusznik recital był bardzo obiecujący, wczoraj było różnie.
Lesiu: bardzo ciężki Brahms.
Ciekawe jak do kwestii wagi podejdzie dziś Leibrecht.
Liebreich.
Tak swoją drogą, to Lebrecht (Norman) też od paru dni siedzi w Warszawie. Ciekawe, jak on podejdzie do festiwalu 😉
Dzień dobry w ogóle 🙂 Jak zwykle pięknie się nie zgadzamy. No i OK! Colli to jeszcze źrebak, oczywiście, ale na pewno zdolny źrebak. Jedna z koleżanek wczoraj stwierdziła: „Jak nie zeświruje, to będzie wielkim pianistą”. Pozwolę sobie zauważyć, że ci naprawdę wielcy są z lekka ześwirowani 😆
Co zaś do Marthy, ja mam w nosie instynkty stadne, wielbię ją, bo w jej wykonaniu muzyka żyje. No i – bo wszystko potrafi. Jak zechce i ma humor. Ale nawet ona sama nie ma wpływu na swoje humory…
Jest to geniusz i kropka.
Bavouzeta też lubię. Ale to całkiem inna bajeczka.
Wczoraj odniosłam wrażenie, że w koncercie właśnie zabrakło tego „chcenia się”. Najzupełniej rozumiem taki stan. Ale dlaczego wobec tego występować, nawet jak usilnie proszą? Pamiętam ją sprzed lat – w SL zwłaszcza, to była fantastyczna radość grania. Choć i wtedy kołatało się we mnie, że to nie moje granie. Co nie umniejsza jej wielkości, ujmując rzecz obiektywnie.
Co do tych instynktów stadnych – podkręcane są, w dużej mierze: nie dalej jak wczoraj program II ogłosił, że „tak jak ona nikt nie gra Chopina” z wynikającą z tego sugestią dość oczywistą. Pewnie, że tak jak ona nikt nie gra, tak jak nikt nie gra Chopina jak Freire, by wziąć przykład pierwszy z brzegu.
Tomek @ 8:57 – witam. Mnie się wydaje, że to mogło polegać na tym, że przed koncertem nie byli w nastroju, a po koncercie, jak już się udało… to całkiem inna bajka. Nie sądzę, żeby to była inicjatywa dyrekcji, raczej pójście za życzeniami artystów.
Ten źrebak ma już 25 lat. To Lisiecki w tej sytuacji siedzi jeszcze w brzuchu klaczy. Wiliamowi Kapellowi w tym wielu zostało 6 lat życia, Lipatiemu i Dino Cianiemu – po 8, a Ginette Neveu – 5. Być może „The Flower of Leeds”, „cross between Casanova and Dracula” (to określenia z wielu, które funkcjonują w sieci, nb. jak się okazuje jego wczorajszy strój, jak na niego był ascetyczny i stonowany) – jest wrażliwym i zdolnym muzykiem, w końcu te wszystkie nagrody na konkursach i powszechne zachwyty muszą mieć jakieś podstawy (choć ja w konkursy nie za bardzo wierzę). Może to też kwestia tego, że sobie zbyt wiele po nim obiecywałem, w końcu czytałem przedtem te zachwyty nad „Cesarskim”, który właśnie grał w finale konkursy w Town Hall w Leeds. Ale to co słyszałem wczoraj – cóż, może był to jego zły dzień, może jednak trema po graniu po tak celebrowanych wielkościach, może toporny akompaniament orkiestry – ale w moim odczuciu było to słabiutkie. Pożyjemy, zobaczymy…
To jest takie podkręcanie emocji: przyjedzie nie przyjedzie, zagra nie zagra.
Ktoś wie lepiej ale jeszcze nie powie.. I tylko to się jak gdyby liczy. I tym się część epatuje.
A to, że jest wyraźnie zmęczona, i ta radość grania nie jest taka jak dawniej – brawo Bazyli-ko ; dokładnie tak – to już nie ma znaczenia.
Była, zagrała wstaliśmy, byliśmy bo wypadało..
A może wielka MA nie umie odmawiać ..
http://english.chosun.com/site/data/html_dir/2013/08/29/2013082901412.html
Ja wcale tak tego nie odbieram, lesiu.
Czy radość grania jest, można się przekonać będąc na sali.
I było widoczne, że ona wraca, kiedy Martha w końcu zdecyduje się siąść do fortepianu. Problem ma tylko – coraz większy – z samym „zasiąściem”. I na tym to polega.
Jan Lisiecki też grał po Pires – i jakoś mu to nie zaszkodziło. A po tej „Cesarce” Collego jego c-molla sprzed paru dni tym więcej doceniam. Jeśli któryś z nich ma jakieś szanse na pianistyczną wielkość, to już raczej on. Colli charyzmatyczny? Cóż, na to jestem akurat dość odporny, ale jak już, to charyzmy szukałbym gdzie indziej… Podzielam wrażenia gospodyni z cudownego – jak zawsze na ChijE – występu Marthy. I aż mnie trzęsie na samą myśl, że ten bynajmniej nie złotopalcy narcyz (z czymś na szyi, co wziąłem początkowo za kołnierz ortopedyczny) miałby grać z a m i a s t niej. Zamknięcie oczu też niczego w mym odbiorze nie zmieniło. Temu panu stanowczo dziękujemy – pustaków na tym (ani żadnym innym) festiwalu nie potrzebujemy. Szczegółowiej opisał jego – largissimo sensu – kreacje Pianofil. Nic dodać, nic ująć; i dzięki za przypomnienie, że w Pikniku… (poza oczywiście Zamfirem) grał Murray Perahia.
Na przyszłość, jak już zapraszać Włochów, niech to będą pianiści klasy Casciolego, Carbonary, Rapettiego czy Bellucciego. Naprawdę jest z czego wybrać.
A żeby już odejść od tego żenującego zwieńczenia wczorajszego dnia, wrócę do początku: Kaszpszyk już drugi raz w Warszawie w ciągu kilku lat pokazał, jak wiele nowego ma do powiedzenia w Koncercie na orkiestrę. Po takim liftingu dzieło to (i wtedy, i teraz) zabrzmiało dla mnie zaskakująco świeżo, bardziej modernie, jakby dyrygent oglądał je przez pryzmat późniejszych dokonań Mistrza. Odkrywcze i nadające Koncertowi nowych barw, których wcześniej nawet nie podejrzewałem.
No i dwójka wspaniałych pianistów. Czegóż chcieć więcej…
@ lesio
Byłem. Wstałem. I wcale nie dlatego, że wypadało. Rzecz jasna wielu było, bo wypadało – i dlatego nie weszło wielu, co bardzo chcieli. Smutne. Ale gdyby Martha odmówiła – są całe zastępy collich, którzy tylko na to czekają; i byłoby jeszcze smutniej.
Zatem – znaj proporcją, mocium panie! Albo, jeśli ktoś woli innego klasyka: nie galopuj się.
Zgadzam się że MA zagrała świetnie – ale przez cały ten koncert nie mogłem otrząsnąć się z poczucia zawodu: od miesięcy czekałem na III Prokofiewa na żywo w jej wykonaniui. Słuchając tego Beethovena chwilami miałem wrażenie, że ta muzyka nie daje jej się „wyszaleć” na klawiaturze. Miałem też podobne odczucia, jeśli chodzi o orkiestrę – jak w Lutosławskim „wymietli” tak, np. w de Falli miałem wrażenie chwilami że Freire swoje a Kasprzyk bez koordynacji z pianistą swoje. Colli zaprezentował się godnie, a że szkolnie, cóż wszystko przed nim 🙂
Stephanie potwierdza to, co napisałam wyżej – że problemy Marthy znikają, kiedy siada do klawiatury 😉
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/919645,Stephanie-Argerich-wszystkie-problemy-mamy-znikaja-kiedy-gra
To ja jeszcze raz, bo chyba szkoda byłoby to przeoczyć:
http://english.chosun.com/site/data/html_dir/2013/08/29/2013082901412.html
Panie Piotrze, gazeta.pl doniosła o tym rano: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,14512376,Byla_partnerka_Kim_Dzong_Una_rozstrzelana__Zarzuty_.html#BoxWiadTxt
Więc pewnie wszyscy to czytali wcześniej i dlatego nie zareagowali w ferworze wymiany opinii, kto grał, a kto rzępolił.
Pani Doroto, a jak sie Pani podobala orkiestra grajaca „Noce” de Falli? Czy nie bylo dysonansu pomiedzy wspanialym, bardzo „hiszpańskim”, namietnym pianista a mdlymi, silacymi sie na „ognistość” slowianskimi muzykami? Nie wyczulam w tym wykonaniu zadnego napiecia, zadnej namietnosci. Ot, troche pohalasowali…
Drodzy,
przez chwilę nawet ja mogę poczuć się zmęczona 😉 Urwałam się dziś z drugiej części wieczornego koncertu, w domu nawet nie chciało mi się włączyć Dwójki, więc jak ktoś będzie miał ochotę opisać, jak Nicolas Angelich grał Brahmsa (ja go osobiście tak średnio…), to proszę bardzo.
Po południu wkurzył mnie Bavouzet, bo z Beethovenem odstawił chałturę. Może jakby zagrał te dwie łatwe sonatki, które były w programie, to nie sadziłby tyle sąsiadów co w Pastoralnej – a ja akurat tak ją lubię… Waldsteinowska była już lepsza, ale taka powierzchowna z francuska. Koleżanka stwierdziła, że finał przypominał Debussy’ego 😉 A Debussy w drugiej części był dość ładny. Na bis Ballada F-dur Chopina (ładnie z jego strony, ale czemu tak znowu bałaganił…) i Sztuczne ognie Debussy’ego.
Dałam się przekonać, żeby zajrzeć przynajmniej na pierwszą część do filharmonii – pierwszy raz słuchałam NOSPR-u pod ich nowym szefem (Liebreicha widziałam już i owszem, ale w Stambule z jego orkiestrą z Monachium). III Symfonia Lutosławskiego – bardzo porządnie zrobiona. Ewa Podleś we wczesnym Szymanowskim – no, wiadomo, że ona to śpiewa wstrząsająco, i tym razem nie zawiodła. Lepiej się jej słuchało jednocześnie na nią patrząc.
No i tak smutno skończył mi się tegoroczny festiwal. Od jutra – jak wszystko z internetem będzie OK – nadaję z Berlina. A jak ktoś będzie jeszcze chciał tu opowiedzieć coś o Chopiejach, to oczywiście zapraszam. Najbardziej żałuję Fantastycznej pod Norringtonem – ale przynajmniej mam już za sobą wysłuchanie tego utworu na żywo na instrumentach historycznych (trzy lata temu w Nantes, w wyk. Anima Eterna pod Josem van Immerseelem).
To dobrej drogi i przyjemnego pobytu Kierownictwu życzę. 🙂
ja słuchałem dziś z radia Brahmsa by Angelich,ale była to taka rzeźnia w pierwszej części że wolałem wrócic do oglądania meczu, który notabene też nie powalił delikatnie mówiąc
jeszcze wracając do wczoraj to Colli moim zdaniem zaprezentował sie dosc nierówno ale przyzwoicie w pierwszej częsci, w trzeciej też OK natomiast Adagio było drewniane i kanciaste
Martha wolała wybrać spacer z pudelkiem zamiast spaceru z półdzikim tygrysem więc nie za bardzo jest sie nad czym rozwodzic poza refleksją że starsza pani ma wciąż żywy temperament
do Freire mam dużą słabość ale wczorajszy utwór mi nie leży wolałbym jakis koncert fortepianowy:)
pani w radiu mówiła że na bis był Albeniz (a pani Dorota wspomina że Villa Lobos)…. nevermind… w kazdym razie na pewno nie był to Gluck czyli jeden ze standardowych i jakże piękny bis (w linku równiez wersja mentorki NF czyli Guiomar Novaes)
http://www.youtube.com/watch?v=IUoJdivBg9g
@ mtl – co do Angelicha, tego się właśnie obawiałam 🙁
Villa Lobos był jak najbardziej, ten kawałek, co pod linkiem we wpisie. Zresztą on sam powiedział „Villa-Lobos” 🙂
@ mt7 – dzięki! 🙂
może ktoś z Angelicha bedzie miał lepsze refleksje tzn w „sali było słychać inaczej” hyhy
ale mam pytanie przy okazji czy wystepy Marii Joao Pires, szczególnie 4 Beethovena były transmitowane w radiu na żywo, czy może były rejestrowane i będą odtworzone później (tak jak recital Freire) czy ani to ani to, zależy mi aby tego wykonania posłuchać
Z wczorajszego koncertu trochę zdjęć:
http://tomaszkwiatkowski.pl/galeria-muzyka/nggallery/chopin-and-his-europe-2013/chopin-and-28-08-2013/
@mtl
Wszystkie były nagrywane, ale kiedy będą odtworzone?! (bezradnie rozłożone ramiona) 🙂
Angelich dzisiaj nie był w formie. Grał bardzo mięsiście, momentami brutalnie, całym swoim wielkim ciałem. Czasem gubił pojedyncze nuty. Było w tym sporo bałaganu. I ciągle poprawiał stołek. Orkiestra mu nie pomagała, rozłaziła się miejscami. Nie było bisu. Inna rzecz, że po przerwie sala niepokojąco opustoszała.
Trochę szkoda, nie ukrywam, że wiele sobie obiecywałem po tym występie, bo rok temu Angelich w pierwszym Brahmsa mną wstrząsnął, grając z ogromnym zaangażowaniem emocjonalnym i fizycznym od pierwszej do ostatniej nuty.
Wielkie dzięki, Panie Tomaszu. 🙂
Piękne zdjęcia i piękne pamiątki.
Sorry, ale to nie tyle orkiestra mu nie pomagała, co on po prostu jej nie słuchał. Miałem chwilami wrażenie, że Matsuev to przy nim delikatna panienka. Po prostu nie rozumiem, jak można tak grać Brahmsa. Całe szczęście, że nie było żadnego bisu.
Chyba gdzieś tam idzie jakiś front atmosferyczny i zakładam, że obaj dziś występujący pianiści to meteoropaci – bo obaj się jakoś specjalnie nie popisali, tzn. wypadli poniżej poziomu, jaki wydają się reprezentować, jeśli weźmie się pod uwagę znane nam płyty i wrażenia a ich poprzednich koncertów. W każdym razie ja miałem na Beethovenie z Bavouzetem straszny kryzys i tzw. „zjazd” – walczyłem heroicznie z ogarniającą sennością. Ale to może z przemęczenia festiwalem, a może z tego, iż było to bladziutkie – uratowały mnie chyba tylko te ciągłe „sąsiady”, bo wybijały jednak z tej pastoralnej kołysanki. Ale może to kwestia znarowionego fortepianu – po przerwie zmienił Yamahę na Staiwaya. Ale potem było coraz lepiej, jakby się rozkręcał, gdzieś tak od „Zatopionej katedry” wydawało się naprawdę ładnie, Ballada w istocie nieco bałaganiarska, ale i tak lepsza niż Chozajnowa, a Feux d’artifice okazały się w istocie niemal fajerwerkiem. Angelich sprawiał wrażenie, jakby po koncercie mieli go zaraz aresztować albo – jakby w pudle fortepianu siedziała wściekła kobra indyjska i tylko czekała, by plunąć mu w twarz jadem. Był nerwowy i rzeczywiście strasznie się wiercił, pewne fragmenty wychodziły mu dobrze, a a za chwilę sprawiał wrażenie, jakby sobie na bieżąco ten koncert przypominał i coś tam improwizował. Zgadzam się, że d-moll w zeszłym roku był o wiele lepszy, tu całość niezbyt frapująca, partia fortepianu iście ciastowata, orkiestra ledwie poprawna, i całość gorsza znacznie od tego, co jest na płycie z Paavo Järvi, choć to płytowe nagranie, fakt, ze niezłe, też mnie jakoś szczególnie nie powaliło, kiedy się ukazało, podobnie jak i jego czołowe osiągnięcie fonograficzne, czyli Wariacje Goldbergowskie. Swoją drogą – mamy tu od wczoraj paradę wirtuozów neurotyków.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
PAK zarządził odpoczynek od pianistów neurotyków 😉 I słusznie!
Na Chopiejach dziś pianista chyba jeszcze zbyt młody, żeby być neurotykiem (w Berlinie w tym samym utworze posłucham go za parę dni). A ja dziś od pianistów w ogóle odpoczywam – będę na koncercie Emerson String Quartet. Już się cieszę zwłaszcza na Bartóka 😀
No to, mam nadzieję, do dzisiejszego popołudnia.
Bavouzet moim zdaniem Pastoralnej po prostu nie umiał. Jest w trakcie nagrywania kompletu Sonat Bethovena, i miałem wrażenie, że Pastoralną po prostu ogrywa sobie publicznie. Nie zdziwiłbym się jeśli by się okazało, że było to jego pierwsze publiczne wykonanie tego utworu. Oczywiście w żaden sposób go to nie usprawiedliwia.
Walsteinowska też mi się nie podobała, poszarpana i wiele wahań tempa. Faktycznie puste wykonanie.
Natomiast po przerwie grał naprawdę bardzo dobrze, nie licząc poważnej pamięciowej wpadki w Anacapri i sporadycznych brudów.
Bisy również świetne. Wydaje mi się że należy docenić, że w końcu ktoś odważył się zabisować takimi utworami jak Ballada i Sztuczne Ognie. Nawet Hamelin pod tym względem zawiódł.
Ballada oczywiście mogła być czystsza (oszukiwał praktycznie w każdym pasażu w Presto, i pomylił się na pierwszej stronie). Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo zamysł był świetny: grał podobnie do Perahii – dramatycznie i bez kombinowania w Presto, przepięknie prowadził melodię w wolnych częściach. Wykonanie w ogóle nie do porównania z nudnym Chazjajnowem, który nie potrafił nawet ładnie zagrać Andantino.
Sztuczne ognie były natomiast fenomenalne (nielicząc dwóch nietrafionych basów na samym początku).
@mtl z wczoraj – koncert Pires i Lisieckiego zapowiedziano, że ma być odtworzony, w bliżej nieokreślonej przyszłości – jak to w Dwójce.
Tymczasem: 1 września o 18.05 w BR Klassik recital Pires i Menesesa z 23 sierpnia, 10 września o 20.03 chyba zbitka dwóch koncertów: Lutosławski, Boieldieu i Mozart, 15 września o 18.05 recital Hamelina z 22 sierpnia.
Angelich: Jakób ujął to idealnie: brutalnie. Mam do Angelicha wielką słabość, co jednak nie stoi mi na przeszkodzie przyznać, że ubiegłoroczny występ kazał się spodziewać więcej (lepiej). No ale mam słabość… więc i tę brutalność jakoś (podkreślam: jakoś) przełknę.
Mnie i zeszłoroczny jego występ, i żaden z tych, które słyszałam (w Nantes), nie zachwycił…
bm – witam. Też skłaniam się do teorii, że Bavouzet mógł tę sonatę wykonywać po raz pierwszy publicznie… 😈
Melduję się z Berlina, z Wilhelmstrasse. Świetny punkt. Do Cyrku Karajana zamierzam iść pieszo 🙂
Chciałbym się zapytać Państwa, czy wiecie może jak kupić bilet (ten stojący za 5 funtów) na The Last Night of Proms ?
Może już ktoś z Państwa to robił ;)?
http://www.bbc.co.uk/proms/features/last-night
Dobry wieczór.
Istotne w moim wpisie było również to, że druga część bardzo mi się podobała.
Pozdrawiam
Wydaje mi się, że część publiczności zniechęcona (słusznie) pierwszą częścią, niestety nie doceniła drugiej, która była naprawdę udana…
sam na to wpadłem, żeby odwiedzić stronę. Ale chciałem zapytać, czy ktoś zna z autopsji 😀
Dobry wieczór,
Lolo
Z autopsji nie znam, ale na stronie Promsów jest napisane, że losowanie tych biletów skończyło się 23 maja. Teraz to chyba tylko u konika 🙂
Bazyliko, dzięki za informację o retransmisjach w BR Klassik – zdaje się, że można słuchać przez internet.
Dobry wieczór!
Dziś po południu na CHiJE wystąpiła bardzo lubiana przeze mnie Dina Yoffe. Wykonała dwa koncerty fortepianowe Chopina (op.11 i op.21) – to była – przeze mnie po raz pierwszy słyszana – wersja na fortepian solo.
I to był chyba najsubtelniejszy, ale i pełen mocy recitali fortepianowych na festiwalu.
Yoffe była i pianistką, i orkiestrą, i dyrygentem – wymagający program i zasłużone gorące oklaski. Dość długo czekała przed każdym z koncertów na kompletną ciszę w Sali Kameralnej, a potem zaczęła piękny spektakl – mimika, od czasu do czasu – delikatne dyrygowanie dłonią…
To była interpretacja bardzo sugestywna i energiczna, zwłaszcza w Rondo. Vivace (op.11) i Allegro vivace (op.21). Mnie najbardziej poruszyły Larghetta w obu koncertach.
Te koncerty znane i, można rzec, ograne; ale na samym fortepianie brzmią chyba jeszcze pełniej, uwypuklając niuanse, które wydaje mi się, są mniej słyszalne z orkiestrą.
Na bis również dwukrotnie zabrzmiał Chopin. Jednym słowem: stricte Chopinowsko-romantyczny wieczór ze znakomitą artystką i muzyką, którą wciąż i wciąż można odkrywać na nowo.
Ukłony dla Państwa i nad Szprewę 🙂
I wzajemnie się kłaniam 🙂
O Bavouzecie też pisałam, że Debussy OK.
@ Marcin D. – dzięki za relację z występu Diny Yoffe! Ja też ją bardzo lubię.
A tymczasem posłuchałam sobie (z wielką przyjemnością!) zupełnie innej muzyki. Swoją drogą jaki to luksus mieć do filharmonii kwadrans pieszo… I to do TAKIEJ filharmonii 🙂
Wieczorem za to Grosvenor ładnie podawał Brittena, ale choć bardzo się starał, to i tak go orkiestra zagłuszyła. Ciekawe, jak to w radiu będzie słychać… Nelson Goerner był – jak zawsze – absolutnie olśniewający. Wydobywał dźwięki jak czarodziej. Mnie zawsze imponuje u niego rodzaj niesamowitego skupienia, z którego wychodzi muzyka pod jego palcami. I tu orkiestra miałam wrażenie, że lepiej współpracowała, w czym niemała zasługa dyrygenta. Sostenuto było dla mnie czymś nieznanym i nowym. Dla laika brzmiało interesująco, zwłaszcza jak się popatrzyło na spoglądającego na to wszystko Chopina z plakatu :). Miłego słuchania i spaceorwania w Berlinie.
…ach! koniecznie jeszcze muszę wspomnieć o radującym ucho gruppies Goernera (były okrzyki zachwytu poza oklaskami), które bardzo dało odczuć, jak jest przez nas uwielbiany.
Tu jest Britten z Grosvenorem http://www.youtube.com/watch?v=kfr1xG3JDwI
Jerzy też mówił, że orkiestra go przykryła.
Nie wiem, w omówieniu programu jest napisane, że Britten w Koncercie perfekcyjnie tworzy z partii fortepianu i orkiestry jednolite, niezwykle atrakcyjne brzmienie, co ja rozumiem dosłownie.
Nagranie za pomocą mikrofonów ustawionych przy instrumencie, to jednak co innego niż odbiór z sali.
No właśnie. Ale może chociaż w nagraniu będzie ten fortepian w końcówce zwłaszcza słychać. Tu nic. Tyle że to fajny pianista i miło było popatrzeć na skromność i skupienie, co zaprezentował. Przeciwieństwo Colli, choć też uderzyć potrafi, ale w tym Brittenie słychać było, po co to robi.
O, Stopa się nam uaktywniła, jak miło 🙂
Ja będę miała przyjemność posłuchać Grosvenora w Koncercie Brittena dopiero 8 września. Ciekawe, czy Konzerthausorchester Berlin (pod batutą Ilana Volkova) też go przykryje… Nie znam zresztą jeszcze tego wnętrza – ten koncert jako jedyny jest w Konzerthaus (na Gendarmenmarkt).
Zapraszam do nowego wpisu 🙂
Odtworzą dzisiejsze koncerty w Dwójce 3 września o 19:30
Jakby ktoś szukał utworu, który Grosvenor zagrał na bis to znajdzie go tu: http://www.youtube.com/watch?v=de6jadB9xb8
Dla precyzji: nie tyle przykryła – chociaż są tam partie gęsto zinstrumentowane nałożone na instrument solowy – co po prostu młody pianista nie dysponuje taką siłą, by przebić się. W każdym razie takie to sprawiało wrażenie. Że jest możliwe wybicie się ponad orkiestrę – można było przekonać się po przerwie, gdy jeszcze szczuplejszy pianista pokazał co to znaczy dopasować się do warunków akustycznych narzuconych instrumentacją i liczebnością zespołu. Grosvenor ma niewątpliwie tego Brittena ogranego (na Promsach 2011 przyjęty był z tym właśnie utworem Brittena niesłychanie entuzjastycznie), przy tym jest ten koncert świetnie napisaną okazją do wykazania się wszystkim, czym się dysponuje (dobrym i złym) w ramach najlepiej pojętego muzycznego eklektyzmu. A tak na marginesie skoro w Londyńskiej Royal Albert Hall był dobrze słyszalny, to albo Jurovski dopasował volumen brzmienia do sali i fortepianu/solisty, albo solista się dopasował, albo ki diabeł wi.
Albo ja sam byłem jeszcze lekko przygłuszony po wczorajszym Angelichu. Generalnie Benjamin zostawił pozytywne wrażenie – dużej sprawności, muzykalności. Ale czy na miarę talentu młodego Kissino – co niektórzy mu przypisują – zawahałbym się. Czas pokaże. No i przede wszystkim dalsze koncerty.
A Nelson dał dzisiaj czadu niczym – nie przymierzając – młoda Martha.
Grosvenor to bardzo, hm, kulturalny pianista. Nelson też, i dlatego jakoś trudno mi go było sobie wyobrazić w Czajkowskim 😉 A jednak, jak mówicie, potrafił dać czadu… Jak się okazuje, on wszystko potrafi 🙂 Żałuję w takim razie, że nie słyszałam, choć tego koncertu nie lubię.
Trochę już jestem nie na czasie, ale z tym Bavouzetem chodziło mi właśnie o to, że Debussy był zdecydowanie więcej niż OK, czy „dość ładny”. Momentami był naprawdę przepiękny, a za taki bis Sztucznymi Ogniami (i Balladą również) należy mu się duże uznanie.
Co do wczorajszego koncertu, to Grosvenor i Goerner byli obaj naprawdę świetni. Natomiast NOSPR grał dokładnie tak jak od początku w akompaniamentach, czyli najłagodniej mówiąc nie najlepiej. Nie wiem co się dzieje z dętymi (zwłaszcza waltornie i obój) ale żeby było aż tak źle, to nie pamiętam. Jeden, dwa kiksy można by puścić w niepamięć, ale nie jak się pojawiają się na okrągło. Krótko mówiąc, skończyli w nie najlepszym stylu…
Grosvenora faktycznie momentami nie było słychać, ale myślę że to zdecydowanie była wina orkiestry. On zawsze grał subtelnie i nie forsował dźwięku w forte, więc to raczej orkiestra powinna się do niego dostosować a nie dawać ile fabryka dała od pierwszej do ostatniej nuty.
Goerner zdecydowanie dał czadu 🙂 Tak „wymiecionych” oktaw w trzeciej części, nigdy na żywo nie słyszałem, a słuchałem wiele razy… Kiedyś przez internet miałem przyjemność posłuchania Trifonowa (na Chopinowskim mi się nie podobał) jak w finale konkursu Czajkowskiego grał właśnie ten koncert i byłem pod dużym wrażeniem. Tuż przed nim Romanowski grał to samo i naprawdę słychać było różnicę. Natomiast to co wczoraj pokazał Goerner, myślę że przebiłoby nawet tamto granie Trifonowa.
Na bis bardzo ładnie zagrał „Dźwięki i wonie…” Debussy’ego, ale jak dla mnie była to trochę dziwna interpretacja (tak samo zresztą jak kiedyś niektórych preludiów Chopina).
I w tym miejscu koło się zamyka ponieważ myślę, że gdyby Bavouzet zdecydował się zabisować właśnie tym preludium, to zrobił by to bardziej przekonująco…