Dla Lutosławskiego i dla nas

To był absolutnie wyjątkowy koncert. Nie tylko ze względu na temperaturę emocjonalną, ale i na formę: dwa utwory Witolda Lutosławskiego, inaczej niż zapowiadano, zagrano bez przerwy między nimi, a potem w dolnym foyer odbyło się zaimprowizowane spotkanie Krystiana Zimermana i Jacka Kaspszyka z publicznością.

Pianista grał z palcem zaklejonym plastrem, ale rzeczywiście też poprzestawiał palcowanie, więc jeśli ktoś nie wiedział o kontuzji, niczego zapewne nie zauważył. Tym bardziej, że emocje były rozgrzane do białości. Obecny kształt jego interpretacji Koncertu fortepianowego opisywałam już tutaj i pod tym względem nie było inaczej, było tylko intensywniej. Solista odwracał się chwilami do orkiestry, jakby chciał nią również zadyrygować, a były momenty, że wydawało się, że zaraz spadnie z krzesła; przy paru węzłowych akordach nawet trochę podniósł się z siedzenia. Czuło się, że pamięć o koncercie sprzed dokładnie 25 lat w tym samym miejscu i o tym samym programie, którym dyrygował kompozytor, napędza wszystkich muzyków, także orkiestrę. I – inaczej niż w Londynie – odnosiło się tym razem wrażenie, że rozładowanie na koniec jednak nastąpiło. A potem istne szaleństwo, natychmiastowa owacja na stojąco, całowanie partytury i kłanianie się jej – tak! – i oczywiście brak bisów, bo jak po tym bisować, i to jeszcze z chorym palcem.

III Symfonia pod Jackiem Kaspszykiem – zupełnie inny świat niż urodzinowe wykonanie tej samej orkiestry pod Antonim Witem. Tutaj pisałam dość dyplomatycznie, bo nie wiedziałam, co z tym fantem począć (rozmowa pod spodem z Cantusem firmusem odrobinę sprecyzowała sprawę). Co tu dużo mówić, było wtedy rzeczywiście nudno i dość topornie. Kaspszyk zresztą też, jak na mój gust, zbyt wolno zrobił początek, ale potem już wszystko pięknie się rozwijało i pod koniec aż trudno było uwierzyć, że to ta sama orkiestra, co w styczniu. To chyba dobry prognostyk na przyszłość.

A potem historyczne, można rzec, spotkanie z publicznością. Miało ono swoją część oficjalną: prezes Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego Grzegorz Michalski oraz dyrektor Instytutu Muzyki i Tańca Andrzej Kosowski wręczyli obu artystom specjalne medale z okazji stulecia kompozytora. Potem odbyła się krótka rozmowa o Lutosławskim, o jego muzyce – i było tak, jakby on wciąż był z nami. Gdy zwrócono się do publiczności o jakieś wypowiedzi, zgłosił się pan, który wyznał, że 38 lat temu podrzucał pianistę do góry po wygranym Konkursie Chopinowskim (a pianista spytał, czy może to teraz odwzajemnić). Było sympatycznie, a nawet dowcipnie: dyrygent był zagadywany w kwestii swojej rozpoczynającej się pracy i zadeklarował, że owszem, chętnie będzie się kontaktował z publicznością, że chce zburzyć sztuczne bariery i pokazać, że dyrygenci mogą być czasem (!) osobami łagodnymi. To „czasem” najbardziej wszystkich ubawiło.

Na koniec Krystian Zimerman wygłosił oświadczenie. Nawiązał do konferencji prasowej sprzed paru dni, na której dużo mówił o projekcie Bacewicz, o tym, jak przykro się skończył i o pieniądzach, które wedle jego słów zaginęły. Oświadczył, że obejrzał wideo z tej konferencji i wstydzi się złych emocji, jakie ujawnił. Postanowił więc mimo wszystko, prywatnie, zrobić to, co zamierzał uczynić z zysków za tournee: po prostu ufundować to zapowiadane stypendium dla młodego artysty lub artystów i na tym zakończyć ostatecznie ten projekt. Ma ono wynosić 80 tys. zł, a o wyborze osoby lub osób ma decydować komisja.

Dobrze, że artysta postanowił zerwać z negatywnymi emocjami, bo one mu już porządnie zatruły życie. Owszem, można by sądownie walczyć o te pieniądze (taka jest opinia prawników). Ponoć człowiek, o którego chodzi, nie ma z czego ich oddać, co trochę dziwi, bo przecież ma w swojej ofercie takich artystów jak Blechacz, Trifonov czy Wunder. Ale pewnie rzeczywiście oni ostatnio rozwinęli skrzydła, reprezentują ich agencje światowe i on już nie tak wiele z nich ma. Tak czy siak, najważniejsze, że po tym pięknym koncercie i wspaniałych uroczystościach (w tym wczorajszym popołudniu w Belwederze, które dla pianisty było autentycznie wzruszające) zapanowały dobre wibracje. Bez wątpienia pomógł im Lutosławski.