Koncert z dedykacją

Na tegoroczną Warszawską Jesień po paru dniach nieobecności wróciłam na samo zakończenie. Grała Filharmonia Narodowa pod batutą Rafała Janiaka. Nie było żadnego utworu Lutosławskiego, ale wszystkie miały z nim coś wspólnego.

Pierwszy – nawet tytuł: Koncert na orkiestrę. To ten utwór wygrał konkurs kompozytorski im. Lutosławskiego. Co ciekawe, ten sam kompozytor w 2004 r. wygrał Konkurs im. Serockiego, ma więc szczęście do rywalizacji na terenie naszego kraju. Interesujący ma życiorys: jest Albańczykiem (rocznik 1958), studiował w Tiranie i, jak to jest napisane w życiorysie, „po uzyskaniu dyplomu w 1982 r. przez trzy lata pracował z muzykami ludowymi w miasteczku Permet w południowej Albanii” (w Wiki piszą: he was nominated as Director of Music at the Palace of Culture of Permet – ciekawam, jak to w końcu było naprawdę i co to znaczy ten Pałac Kultury). Od 1991 r. mieszka w Anglii i do dziś związany jest z uniwersytetem w Yorku. Jaki jest jego nowy utwór? Barwny, przelewający się między różnymi grupami instrumentów, operujący bardziej plamami brzmieniowymi niż wyrazistymi gestami. Sam kompozytor nazwał go „muzyczną podróżą w czasie” i rzeczywiście odnosi się wrażenie ruchu, płynięcia. Gdzieś pod koniec utworu jest podobno akord z Gier weneckich, ale jakoś go nie złapałam.

Lutosławskiemu dedykowane jest Sostenuto Pawła Szymańskiego, wykonane po raz pierwszy na urodziny adresata dedykacji, powtórzone też było na festiwalu Chopin i Jego Europa, ale tego wykonania – zapewne dobrego (NOSPR pod Liebreichem) – nie było mi dane usłyszeć. Dzisiejsze było więc trzecim. Za pierwszym razem pomyślałam, że chciałabym tego utworu posłuchać znów, teraz – że chciałabym mieć dobre nagranie i do niego wracać. Dzieła Szymańskiego mają w sobie jakąś enigmę, której rozwiązywania nigdy dosyć. Mam zresztą wrażenie, że jest tam więcej cytatów niż ten wspomniany przeze mnie (z Partity Lutosławskiego), ale to już rzecz poboczna. Ogromnie mi się ten utwór podoba.

Natomiast Totentanz Thomasa Adèsa, który usłyszałam już po raz drugi po prawykonaniu na Promsach, znów mnie wkurzył – zbyt łatwa to i dosłowna muzyka. Ale ten kompozytor pisze „dla ludzi”; tutaj także rzecz się bardzo podobała. Trzeba powiedzieć, że soliści byli znakomici: mezzosopranistka Christianne Stotijn, czyli ta sama, co w Londynie, i baryton William Dazeley, który wcale nie wypadł gorzej niż Keenlyside. Robin Boyle, menedżer z wydawnictwa Chester, który przez 20 lat życia Lutosławskiego pomagał w jego karierze, a Totentanz zamówił u Adèsa specjalnie dla uczczenia pamięci Lutosławskiego i jego żony Danuty, był obecny osobiście i otrzymał po koncercie medal Gloria Artis. Należał mu się.