Krzyżyk na drogę

Krzyżyk – taki muzyczny, #. To jest znaczek przewodni nowej makiety „Ruchu Muzycznego”, łącznie z dość prymitywnym logo na okładce, gdzie następuje po tytule (dostałam dziś egzemplarz i dzielę się pierwszymi wrażeniami). Także, jak już wspominałam wcześniej, towarzyszy on tytułom działów. Tak jakby grafik stwierdził: fajnie będzie, jeśli damy jakiś znaczek muzyczny, i przypadkiem padło na ten.

Grafik zresztą stosując zmodyfikowaną czcionkę zarabia zapewne na tym dodatkowo, bo to przecież jego dzieło sztuki. Dzieło, jak już wspominaliśmy, z lekka unieczytelniające: o dużym G z kreseczką w dół już wspominałam, małe g jest równie świetne, bo dolny ogonek ma obgryziony, więc jak ktoś słabiej widzi, to musi się domyślać. Od razu też powiem, że czcionka jest w ogóle mniejsza i jaśniejsza od tej z poprzedniej wersji, „nadgryzione” lub odkształcone są też inne literki. Tak, poprzednia makieta była naprawdę archaiczna i należało ją zmienić, ale na coś, co byłoby wyraziste i sensowne. „Ruch Muzyczny” czytywany był (i miejmy nadzieję, że będzie, jeśli przetrwa) przez osoby w różnym wieku i o różnym wzroku, o czym wydają się zapominać rozmaici „artyści” druku, którzy w ogóle funkcjonalność mają niejako w pogardzie. Pamiętam zresztą dużo gorsze przykłady, jak programy nieodżałowanego Festiwalu Muzycznego Polskiego Radia, które trzeba było czytać przez lupę, czy też „kopnięte” programy sympatycznego poznańskiego festiwalu Nostalgia, których nie da się nawet postawić na półce…

Żeby pozostać jeszcze przez chwilę przy sprawach graficznych, odnotuję totalny bezsens zmarnowania czterech rozkładówek (toć to osiem kolumn przecież!) na zdjęcia sal koncertowych szkół muzycznych (edukacja muzyczna jest „otwarciem” tego numeru), z których zresztą nie wszystkie są nawet podpisane. Z drugiej strony, jest kolumna zatytułowana # ad libitum, a mieszcząca kilka bzdyczków jednozdaniowych, od informacji, że w Operze Narodowej trwają próby do nowej premiery Trelińskiego, poprzez zdanie, że ukazały się dwie książki Andrzeja Chłopeckiego, czy też niesłychanie wiele wnoszącą notkę, którą dla przykładu zacytuję w całości – Kino zremiksowane\ Spektakl pod tym tytułem, łączący dźwięk i obraz, odbył się w ramach 51. Bydgoskiego Festiwalu Muzycznego (21 i 22.09.) – po informację o śmierci prof. Magdaleny Czajki, organistki, przy której jest zdjęcie wielkości centymetra kwadratowego! Czy taka kolumna jest w ogóle komukolwiek do czegokolwiek potrzebna? Bezładne kreski ją przecinające, podobnie jak ukośne kreseczki po nazwisku autora i skośne kreseczki u dołu strony (przy czym niewiele się od siebie różnią te pokazujące, że tekst się kończy, od tych, że tekst przechodzi na następną kolumnę), dopełniają wrażenia nieładu.

Pojawili się w „RM” autorzy spoza świata muzyki: z „Ciocią Jadzią”, czyli Jadwigą Mackiewicz, rozmawia Remigiusz Grzela (i ten wywiad akurat jest OK), nadspodziewanie wiele miejsca dano Wojciechowi Kuczokowi (bo nie tylko felieton, ale też jeden z kilku tekstów na temat Chopina i Jego Europy). Jest też felieton młodej pisarki Justyny Bargielskiej. Cytat: „…przywoływane przeze mnie kolejno groupies, czyli, jak zażyczył sobie naczelny, melomanki, będą martwe od dawna, jak Clara Schumann, od nie tak znowu dawna, jak Linda Eastman, bądź martwe in spe całkiem niedługo, jak nie powiem kto”. Nie wiedziałam, że najwybitniejsza pianistka swoich czasów, jaką była Clara Schumann, może zostać określona jako groupie – ale cóż, ja nie jestem pisarką.

Co do tekstów, jeszcze nie zdążyłam przeczytać wszystkiego, ale o niektórych wiem, że pokancerowane są skandalicznie. Jest tak np. w przypadku recenzji Moniki Pasiecznik z Dziewczynki z zapałkami Helmuta Lachenmanna (że był to spektakl wystawiony na Ruhrtriennale, przeczytamy wyłącznie wewnątrz tekstu). Np. został tam dopisany lead treści następującej: „Opera Lachenmanna nie jest politycznym oskarżeniem o znieczulenie. To próba zgłębienia istoty sztuki i tworzenia oraz jej miejsca w świecie”. Wzięty on został ze zniekształconego zdania za środku artykułu: „Dziewczynka z zapałkami nie jest wyłącznie politycznym oskarżeniem społeczeństwa późnokapitalistycznego o znieczulenie; to także próba zgłębienia istoty sztuki i tworzenia oraz ich miejsca w świecie”. A więc dwa grube byki: w tekście jest, że coś nie jest wyłącznie czymś (czyli także tym czymś jest!), w leadzie – że nie jest; w tekście chodzi o miejsce sztuki i tworzenia w świecie, w leadzie – o miejsce istoty. Bzdura na bzdurze. Jak się coś poprawia, trzeba to rozumieć. Ale to jeszcze nic: w tekście nie ma w ogóle nazwisk wykonawców (z wyjątkiem dyrygenta i reżysera), a skądinąd wiem, że pierwotnie były; zostały też wycięte istotne passusy recenzji, ale jednocześnie nadredaktor dopisał to i owo – według niego „publiczność wydawała się oklaskiwać przede wszystkim muzyków i kompozytora”, podczas gdy autorka napisała po prostu „publiczność oklaskiwała”. Wiem też, że potężne ingerencje były w tekst teoretyczny Harry’ego Lehmanna oraz w wywiad z nim przeprowadzony. O innych ingerencjach może wypowiedzą się autorzy tekstów. Wątpię jednak, czy np. zamieszczona relacja Macieja Jabłońskiego z festiwalu Sacrum Profanum jest całością tekstu, który napisał (pominąwszy idiotyczną manierę dawania leadu zamiast tytułu – to samo jest w przypadku kilku innych tekstów).

Jak wyraził się pewien młody autor (w tym numerze akurat nic jego nie ma), strach do takiego pisma pisać cokolwiek innego niż zwykłe „ecie pecie”. Od siebie dodam: a to „ecie pecie” to właściwie dla kogo? Trudno powiedzieć.

PS. Jak dotąd, nie ma mowy o żadnej stronie internetowej pisma. Istnieje tylko dotychczasowa, archiwalna.