Górecki – człowiek skrajności
Kiedy zmarł 3 lata temu – 12 listopada minie rocznica – trudno było uwierzyć, że odszedł ktoś, kto był tak żywy, tak wyrazisty i mocny. Dziś ożywa nie tylko w muzyce, ale i we wspomnieniach – w książce Górecki. Portret w pamięci (PMW), którą bardzo polecam.
Beata Bolesławska-Lewandowska wpadła na znakomity pomysł: by przeprowadzić szereg wywiadów z rodziną, przyjaciółmi, wykonawcami, kompozytorami (w tym jego uczniami) i muzykologami. Dzięki temu Górecki ukazuje się nam w mozaice, składającej się czasem z elementów całkowicie ze sobą sprzecznych. Każdy widział w jego postawie i muzyce coś innego, w związku z tym te wywiady są jeszcze dlatego ciekawe, że mówią wiele nie tylko o Góreckim, lecz o wypowiadających się, wśród których są postaci wybitne, znane w życiu muzycznym.
Jedyna pewność, jaka się z tego obrazu wyłania, to że Górecki był człowiekiem silnych, skrajnych emocji, a jego muzyka wymaga po prostu ekstremalnych możliwości wykonawczych. Choć na pierwszy rzut oka na partyturę wydaje się prosta, to dynamika, długość nut, czasem szybkie tempa aż do zapamiętania, czasem konieczność zatrzymania wręcz czasu, ogromna ilość powtórzeń nie zawsze rządząca się prostą logiką – wszystko to sprawia, że wyjątkowo trudno tę muzykę wykonywać.
Skrajne emocje, silne reakcje przejawiał też w życiu. Prywatna dygresja: dzięki tym rozmowom sama uporządkowałam sobie pogląd na własne (choć w sumie nie tak liczne i niespecjalnie bliskie) kontakty z Góreckim. Pamiętam, jak obraził się na mnie właściwie bez powodu: bo w artykule w „Gazecie Wyborczej” (za który zresztą od redakcji dostałam nagrodę) wspomniałam, że wielu uważało go za minimalistę – i on uznał nie wiedzieć czemu, że ja też, a reagował na to określenie alergicznie. Z książki dowiedziałam się, że był w stanie nastroszyć się w ten sposób (czasem przez zwykłe nieporozumienie) na każdego, nawet na oddanego mu Krzysztofa Drobę. Potem przyjaciele sprawiali, że się udobruchiwał – w moim przypadku też tak ostatecznie się stało, ale jakoś nie umiałam wyczuć jego nastawienia, gdy tubalnym głosem pokrzykiwał w moją stronę po nazwisku. Teraz się uspokoiłam, że to chyba było całkiem nieźle, po wyznaniu Andrzeja Kosowskiego, wówczas redaktora naczelnego PWM, że Górecki oficjalnie zwracał się do niego „panie Andrzeju”, ale gdy bywał w lepszym humorze i lepiej nastawiony, mówił po prostu „Kosowski!”…
Bardzo interesujące jest też, jak sprzeczne informacje wychodzą od ludzi, którzy byli z nim w różnych stopniach zażyłości. Bliżsi mu wiedzieli, jak bardzo był oczytany i osłuchany, dalsi uważali, że obchodziła go jego własna muzyka i nie słuchał innej. Jedno i drugie zresztą bywało prawdą. W przypadku twórców jest po prostu tak, że mają w swoim życiu czas na nasiąkanie wielkimi dziełami innych, a potem już tego nie potrzebują, bo mają to „we krwi”. Dlatego w ostatniej części III Symfonii akompaniament – co na pierwszy rzut ucha słychać – jest wzięty z Mazurka a-moll op. 17 nr 4 Chopina (a z wywiadu z Adrianem Thomasem dowiedziałam się, czego nie zauważyłam, że przez rzuconą na to tło pojedynczą nutą e pojawia się też na chwilę akord-cytat z Beethovenowskiej Eroiki).
Ciekawe jest też, jak zmieniało się nastawienie Góreckiego do własnej młodzieńczej twórczości i jak różne są na ten temat relacje. Jedni mówią, że kompozytor jednak cenił te utwory, inni – że nie. Sama pamiętam jego niezwykle emocjonalną wypowiedź, że to, co robili w latach 60., było nic nie warte, bo to było burzenie, nie budowanie. Co akurat nie ma zupełnie zastosowania w jego utworach, zawsze dokładnie wyliczonych (o czym opowiada Adrian Thomas, który oglądał jego notatki).
O III Symfonii także do dziś są zdania różne. Zygmunt Krauze wyznaje, że od pierwszego usłyszenia była ona dla niego banałem nie do zniesienia, a zdania nie zmienił do dziś, za to za wielkie osiągnięcie i wkład do polskiej muzyki uważa właśnie jego wczesne utwory (też uważam, że są niedoceniane). Skrajnie różny bywa stosunek rozmówców do utworu Ad Matrem, który był swego rodzaju przełomem – i tu wyznam, że podzielałam w pełni odczucia Krzysztofa Droby, który podczas prawykonania odebrał to dzieło jako kicz. Mnie to do dziś nie przeszło… Ale rozumiem, że i przez taki etap kompozytor musiał przejść.
Można dowiedzieć się wiele o kolejach jego życia, o epizodzie rektorowania katowickiej uczelni, o kontakcie ze studentami, bardzo wiele o jego stosunku do religii. Ale też mnóstwo jest tam po prostu pysznych anegdot zaświadczających, jak barwną był postacią. Choć najbardziej wzrusza mnie ta, jak siedzieli z Pendereckim na piwie podczas festiwalu w Bielsku i rozmawiali – o czym? O wolnej części Kwintetu C-dur Schuberta…
Zaciekawić też może zapowiedź tego, czego jeszcze nie znamy, ale w kwietniu przyszłego roku usłyszymy: IV Symfonii, o podtytule Tansman Epizody. Możemy się dowiedzieć więcej o historii powstawania tego utworu z wywiadu z Andrzejem Wendlandem, organizatorem Festiwali i Konkursów im. Aleksandra Tansmana w Łodzi (ja pisałam o tym we wrześniu w papierowej „Polityce”). I tu także intrygujące światło ze strony syna kompozytora, Mikołaja, czyli odpowiedź na pytanie: „Możesz na koniec uchylić rąbka tajemnicy na temat pozostawionych przez ojca kompozycji, w tym IV Symfonii, której nie zdążył już chyba ukończyć?”. On zaś odpowiada: „IV Symfonia została ukończona. Jest jeszcze parę utworów kompletnych, ale w formie skróconej partytury”. Tak więc pada mit rozpowszechniany przez wielu (w tym przeze mnie niestety), że po III Symfonii Górecki nie miał odwagi zabrać się za coś większego, ponieważ obawiał się porównań, a poza tym uznał, że co miał powiedzieć, to już powiedział, a jak pisał, to tylko religijne utwory chóralne. Otóż nie. Przez ostatnich parę lat rzeczywiście nie komponował, ale z powodów zdrowotnych. Jak już wspomniałam, z IV Symfonią (która także została zachowana w formie tzw. skróconej partytury, ale ze wskazówkami, jaki instrument gdzie ma grać; rozwinął tę partyturę właśnie Mikołaj) będziemy mieli okazję się zapoznać. Ale już ciekawość bierze na te kolejne dzieła… Czy syn również je będzie opracowywał? Nie wypowiada się na ten temat, możemy tylko mieć nadzieję, że tak i że je jeszcze usłyszymy. Może po raz kolejny zmienią nasz obraz kompozytora?
Komentarze
Nikogo nie ma? Czyżby wszyscy na cmentarz się przenieśli? 😉 Pewnie w tym dziesięciokilometrowym korku stoją… To i ja poczekam – na IV Symfonię 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
No, ktoś już poszedł za daleko z tłumaczeniem tego tytułu… Niemiecka wersja Kleines Requiem für eine Polka rzeczywiście może zawierać jakby pewną dwuznaczność, bo polka jako rzeczownik jest z dużej litery. Po polsku jest Małe requiem dla pewnej polki, czyli sprecyzowane, że chodzi o taniec (który zresztą słychać w powyższym linku 🙂 ). Zresztą po niemiecku też, gdyby chodziło o kobietę, byłoby Polin.
Ale wciąż ta niby-dwuznaczność ciągnie się za utworem, mowa o niej również w różnych rozmowach w omawianej książce. I o tym, że to jeden z najbardziej tajemniczych utworów Góreckiego. Tajemniczych? Bo ja wiem… Charakterystycznych dla niego, to tak.
Może kogoś z warszawiaków zainteresuje – w MHŻP jest dziś taki koncert: http://institutfrancais.pl/culture/pl/2013/10/22/sonia-wieder-atherton-i-bruno-fontaine-wystapia-w-warszawie/
Może być ciekawy.
Za to mysmy byli na zupelnie nadzwyczajnym koncercie – A. Schiffa, ktory w pierwszej czesci zagral (chyba) cale Goldebrgowskie (cale, to znaczy ze wszystkimi powtorkami), w drugiej Diabellego, a na bis ariette z sonaty op 111! Koncert trwal prawie trzy godziny! Schiff potrafil stworzyc nastroj na jak rzadko kto, przynajmniej w moich wspomnieniach. Nawet wszyscy kaszlacy jakos ozdrowieli – bylo malo pocharkiwan, choc to listopad i sezon grypowy juz sie zaczal. Na jakis glosniejszy odglos mistrz odwrocil glowe i – to bylo wyraznie widac z naszych miejsc – bezglosnie powiedzial: please.
Wyraznie nie mial ochoty na burze oklaskow jeszcze przed zakonczeniem utworu – po skonczeniu kazdego utworu trzymal przez laaaaadna chwile rece na klawiaturze. A publicznosc siedziala jak zakleta.
Niesamowity popoludnie (koncert byl o drugiej po poludniu).
PS Tak sobie pomyslalem po bisie, ze 32 wariacje c moll wcale nie sa dluzsze – nie pamietam kto je gral w Warszawie wlasnie na bis.
Ja dostałam właśnie nowy album z ECM, na którym Schiff gra: na pierwszej płycie Sonatę op. 111 i Wariacje nt. Diabellego na Bechsteinie z 1921 r., a na drugiej – także Wariacje oraz Bagatele op. 126, ale na fortepianie Brodmanna z czasów Beethovena. Na tym drugim wychodzi mu to lepiej 🙂
PS Przed kazdym koncertem, dyrektor muzyczny Koerner Hall (sali koncertowej) Mr. Mervon Mehta ma kilka slow wprowadzenia.
Powiedzial, kiedy mniej wiecej rok temu uzgadnial program koncertu z Schiffem, po propozycji Goldbergowskich i Diabellego, powiedzial
This is going to be an awfully long programme.
Po dluzszej chwili milczenia Schiff odrzekl
Yes, I know, that’s the whole point 😉
Diabelli zawsze trwa 50+ minut.
Goldbergi najkrótsze jakie znam to pierwsze Goulda – ok. 35 minut.
Najdłuższe chyba Rosalyn Turek 90 minut na 2 CD.
*Tureck
Na tych płytach trudno mi policzyć, jakie czasy ma Schiff, bo każda wariacja liczona jest osobno, a poza nimi na każdej z płyt są jeszcze inne utwory.
Wróciłam z koncertu, o którym wspominałam dziś przed południem. Sonia Wieder-Atherton jest znakomitą wiolonczelistką, melodie żydowskie, w których przy większej ekspresji łatwo o ckliwość, zagrała bardzo po prostu i szczerze, bez cienia kiczu. Lutosławski i Szostakowicz też dobry. Artystka ta nagrała kiedyś płytę z Sinfonią Varsovią.
A propos SV, to nasza Leniwa Orkiestra właśnie rusza na piękne, porządne tournee z Maximem Vengerovem, który już całkiem wrócił do formy i ponoć przepięknie gra Mozarta. W planach Madryt, Baden-Baden, Filharmonia Berlińska, filharmonie w Essen i Kolonii, potem Antwerpia, Birmingham, Barbican Centre w Londynie, Filharmonia Monachijska – jednym ciągiem. I to nie wszystko, bo kolejne wspólne tournee w przyszłym roku. Polubili się 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Śmisznie on gra to Preludium 🙂
Panów Góreckich przepraszamy, że rozmowy się toczyły obok, pod Lutosławskim. Mogą się słusznie poczuć zlekceważeni. 🙂
Jak miło, że ktoś pomyślał 😀
A bo ja już mówiłem, tylko tak wyglądam, jednak umiem się czasem znaleźć. 😳
Z tym mówieniem po nazwisku, to może być prawda.
Ja tak mam. Do moich braci, których kocham, a są moimi braćmi ciotecznymi, też zwracam się po nazwisku. To taki żartobliwy przejaw uczucia.
Mnie to się jakoś ze szkołą kojarzy… 🙄
Mnie raczej z żartem rodem z PRL-u – wy/ty Kowalski….
Człowiek najpierw sobie żarty stroi, a później mu zostaje.
W pracy często mówiłam, żartując – niech weźmie, niech napisze.
Myślę, ze mnie lubili, bo przyjmowali z humorem.
Coz, niestety, znowu moge tylko wpisac cos a propos. Obejrzalem wlasnie, pare minut temu film „Orchestra of Exiles” – historie Palestine Symphony Orchestra, obecnej Israel Philharmonic Orchestra, stworzonej przez B. Hubermana. Domyslam sie, ze lisek to (film) zna, inni moze tez.
Film jest bardzo emocjonalny.
Pobutka.
Dobutka dla Hoko
😆 jeszcze dźwięk 😀
A to są skutki:
http://www.youtube.com/watch?v=e_ifxla5zDk
Wszystkim Państwu od pobudki wielkie dzięki:):):) za skuteczność
A tymczasem nasi wokaliści w natarciu na światowe sceny, do Piotra Beczały, Mariusza Kwietnia, Aleksandry Kurzak i innych dołączają Artur Ruciński i Rafał Siwek:
W Teatro Regio di Parma 19 października odbyła się premiera „I Masnaderi” Verdiego – wielki sukces odniósł Artur Ruciński.
Od 20 do 28 listopada Artur Ruciński będzie śpiewał Forda w Falstaffie w Bari,
29 października bas Rafał Siwek wystąpił w La scali jako Wielki Inkwizytor w Don Carlosie, 17 grudnia z okazji 200 rocznicy urodzin Giuseppe Verdiego w moskiewskim Teatrze Bolszoj odbędzie się premiera „Don Carlosa”, w której w partii Filipa wystąpi Rafał Siwek.
Dobutka, czyli że za długo śpię? 🙄
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://lovemeow.com/wp-content/gallery/november-cat-photos/pekoe.jpg
Brawo nasi! A Rafał Siwek – to już naprawdę kariera pełną gębą.
Dziś w Operze Narodowej rozpoczynają się Dni Sztuki Tańca spektaklem Culberg Ballett pt. Plateau Effect. Mam bilet, ale trochę się boję hałasu…
Dziś też rozpoczyna się festiwal Poznań Baroque. Tam jadę jednak dopiero jutro i pozostanę do poniedziałku.
Pani Doroto, to może lepiej przyjść na „Čiurlionisa”? Powinno być ciekawie.
Rafał Siwek w ostatnim Carlosie w Operze Narodowej zaśpiewał Filipa tak, ze otrzymał od codziennej, biletowej publiczności największe brawa, a i ja byłam pod wrażeniem światowego poziomu tego wykonania
Na Čiurlionisa nie mogę, nie ma mnie w Warszawie.
Kocia muzyka? Nie polecam.
Nie wiem, co widzą w tym ludziska
i czemu tak ich to podnieca,
że miauczy jakiś Fiszer-Piskał.
Szczek, wycie, warkot – o, to lubię,
taką puszczajcie mi muzykę!
Tymczasem tutaj (i w jutubie)
to miau i miau, jak sięgnąć klikiem… 👿
https://www.youtube.com/watch?list=PLhA3xi7z82Rl_wFo8ocnrLJZ8gpn4DgmZ&v=Ez04D5QzEYs
Film o Hubermanie i powstaniu Izraelskiej Orkiestry Filharmonicznej przegapilam, dzieki za przypomnienie, wezme z wypozyczalni. Wiedzac jak to sie dzialo, tym bardziej mnie gniewa ze sala Filharmonii, ktora do niedawna nosila imie Hubermana, obecnie nosi imie tego ktory w ubieglym roku sfinansowal jej odnowienie.
Cullbergbaletten z „Plateau Effect”
(choreogr. Jefta van Dinther jak najbardziej do polecenia
A skoro koty opanowały na chwilę Dywanik,to donoszę uprzejmie,że też fajnego kota znalazłam 😉 Bardzo stosowne zdjęcie Pana Piotra pojawiło się ostatnio na opera.info.pl ( z Panem Kotem czy też Panną Kottą ) 😀
Znalazłem. 🙄 Piotrze, Ty Brutusie! 😥
a propos naszych śpiewaków, właśnie ujawniono pełny program salzburskiego festiwalu. w przyszłym roku piotr beczała wpadnie tam dosłownie na chwilkę, ale proszę zerknąć, czego będzie można posłuchać w jego wykonaniu – będą pieśni m. in. karłowicza i szymanowskiego! (jednak można „ł” napisać, tylko dlaczego nie w nazwisku „beczała”??)
szczegóły tutaj:http://www.salzburgerfestspiele.at/language/en-us/das-programm/konzert/konzert-detail?programid=4960&id=-1&sid=119
chętni na zakup biletu już mogą składać zapotrzebowania.
Potwierdzam – to jest Panna Kotta z Owernii. Dzisiaj już pewnie jest duża.
Bobiku, sorry, ale w tej dziedzinie uprawiam skrajny ekumenizm futerkowy. Wszystkie małe zwierzątka wiążą kokardkę na ogonie.
re lisek „sala Filharmonii, ktora do niedawna nosila imie Hubermana, obecnie nosi imie tego ktory w ubieglym roku sfinansowal jej odnowienie.”
Na litosc boska, gdyby nie upor i WLASNE pieniadze Hubermana, ta orkiestra i sala nigdy by nie powstala! Nie byloby nawet czego odnawiac.
Nie mowiac, ile przy okazji tego przedsiewziecia, stracil zdrowia – nawet nie doczekal powstania Izraela. Spore zaslugi mial tez Toscanini.
Tak Pietrku. Sala nosila imie Hubermana od momentu powstania do 2013 roku. O ile wiem dotychczas nie byla odnawiana. Mehta, widocznie przed przejsciem na emeryture chcial ja odnowic i unowoczesnic, poprawic akustyke (fakt ze niektore rejony byly gorsze od innych, al mimo to te stara b. lubilam), a zupelnie nie mial funduszy, i w zamian za (bardzo pokazne) pieniadze sprzedal imie. Osobiscie uwazam ze izraelsky melomani powinni napisac list otwarty do Bronfmana domagajac sie jego zrezygnowania z tego warunku, nawet ex post.
Trudno. Jak Brutus Bobikowi, tak Bobik Brutusowi. 😈
http://www.blog-bobika.eu/foty/2013/julka-bobik.jpg
No, ale żeby nikt nie wrzucił linki ze zdjęciem PMK z Panną Kottą 😯
Nadrabiam 😀
http://opera.info.pl/index.php/wiadomosci-aktualne/1294-listy-do-piotra-kaminskiego-list-drugi-z-dwoch-czesci-zlozony
Od dziś nie wierzę ozzy’emu, który zachęcał mnie do udania się na spektakl Cullberg Ballett. Nie wzięło mnie to od żadnej strony, a i tancerze specjalnie nie pokazywali swego kunsztu, no chyba że przez ostatnich kilka minut. Początek też zapowiadał coś ciekawszego. No i całe szczęście, że wzięłam ze sobą zatyczki do uszu 👿
Spożywanie pobutki na kolację bywa ryzykowne – się rozdygotałam. Ale nie żałuję. 🙂
Piesu, jakie piękne zdjęcie! 😀
Ja muszę tak czasem poszczekać na Koty, żeby się kumple ze mnie nie wyśmiewali. A jakie naprawdę mam z nimi stosunki, każdy koń widzi. 😉
Osoba i dzialalnosc Hubermana wykracza znacznie poza stworzenie orkiestry i sali koncertowej. Obie instytucje staly sie zwiastunami, a pozniej jednymi z najbardziej rozpoznawalnych symboli Izraela. Czy to jest takie trudne do zrozumienia? To nie jest to samo, co wydanie pieniedzy, ktore dziadek dorobil sie na handlu whisky. A moze Edgar by pociagnal sobie lyczek Seagrama i zgodzil sie na tablice, nawet taka z frontu? 😛
Mnie tez nie wzięło 🙁
http://www.naczubkachpalcow.pl/2013/11/07/efekt-szmaty-na-sznurku/
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Wracając do Hubermana, to Unia Europejska także powinna go uważać za jednego ze swoich patronów – wiele poświęcił idei, jak to nazywał Paneuropy. Ale wtedy było niestety jeszcze grubo za wcześnie…
Mój wiedeński znajomy, reżyser Piotr Szalsza, napisał kiedyś o nim książkę (niestety niedostępna już na rynku, ale ja ją mam). Nakręcił też film o Hubermanie i idei zjednoczonej Europy.
Zbieram się zaraz do pociągu do Poznania 🙂
Pietrku, moja pomylka!! Juz przedtem budynek nosil imie innego przemyslowca (Fridericka Manna), z tego samego powodu. Gapa ze mnie kompletna, bylam zawsze tak przekonana ze Hubermana (wydawalo sie oczywiste), ze w ogole tego nie zauwazylam, tym bardziej ze budynek nazywa sie po prostu Hekhal (przybytek(?) ) Kultury. Sorry… Stoi na skrzyzowaniu dwoch ulic – im. Hubermana i im. Toskaniniego.
Ta orkiestra to nie tylko symbol. Od momentu swojego powstania, jeszcze przed ustanowieniem panstwa, umozliwiala sluchanie muzyki na wysokim poziomie w miejscu w ktorym jeszcze trudno bylo tego oczekiwac, i przez to dodawala sil i otuchy tym ktorzy cos tu budowali. Tak bylo i pozniej – w kazdym trudniejszym momencie, podczas kazdej wojny od razu zjezdzali Izaak Stern, Cukerman, Perlman i inni i grali z Filharmonia gratis, zawsze wracal tez Mehta.
Jak moglam tyle lat tam chodzic regularnie i nie zauwazyc swojego bledu, nie wiem. Sila preconception pewnie…
re DS „Wracając do Hubermana, to Unia Europejska także powinna go uważać za jednego ze swoich patronów – wiele poświęcił idei, jak to nazywał Paneuropy.”
Tak, o tym tez jest mowa w filmie. Ale tez jest wypowiedz Hubermana:
„Jestem Polakiem, Zydem i Europejczykiem” – w tej kolejnosci.
re lisek „umozliwiala sluchanie muzyki […] – o tym jest sporo w filmie – o koncertach robotniczych za 1/5 ceny itd; ale nie bede referowal calego filmu, kadr po kadrze. Bywal tez Rubinstein, ktory przyjaznil sie z Hubermanem. Z Mehta, Perlmanem, Gitlisem i innymi sa wywiady.
Film ma wiele wymiarow – Huberman jako nie tylko muzyk, ale spolecznik, ratowal Zydow z calej Europy itp.
W Kanadzie i w Ameryce film jest na Netflixie.
Macham z Poznania 😀
Sala filharmonii w Tel-Awiwie, odkąd pamiętam, nazywała się Audytorium F. Manna.
Pani Doroto, ani słowa na Pani blogu (chyba, że coś przeoczyłem, to przepraszam), że jutro wystąpi Sir Marriner w katowickim NOSPRze – byłem pewien, że znajdę chociaż jakieś wspomnienie o tym fakcie tutaj 😉
Powiem szczerze,że nie wiedziałam. Dziś mijając filharmoniczne biura w Poznaniu zobaczyłam, że wystąpi i tutaj 🙂
Ja bardzo przepraszam, jak już robię chwilowo za arbitra od elegancji:
Sir Neville, jeśli łaska. 🙂
Po angielsku Audytorium F. Mann; po hebrajsku Hejchal Hatarbut.
Pani Doroto,
no, coz…spektakl podzielil publicznosc na dwa przeciwne obozy. Oczywiscie, Jefta van Dinther mial juz na swoim koncie pare poprzednich przedstawien, jak chociazby „The Grind”, ktory mozna bylo obejrzec na ubieglorycznych berlinskich spotkaniach (muzyka Kiersa, lubie!)
A t”Effect Plateau” to gigantyczny eksperyment z plotnem i 9 tancerzami. Dzwiek, swiatlo, obraz i bez gotowych jasnych metafor. Wiele scen rzeczywiscie pieknych, jak chociazby ta z „martwym” plotnem i tancerzami, ktorzy pelni sa energii. Nie wiem, czy sam choreograf czuje sie dobrze z tak grupa i z tak gigantycznym rekwizytem. W poszukiwaniu nowych wyrazow artystycznych moze sie troche pogubil w odroznieniu od jego bardzo minimalistycznego „The Blanket Dance” z DD Dorvillier i Frederic Gies.
Jak chcial van Dinther, czego probuje powtarzajac na Oscarem Wildem, ze „prawdziwe misterium swiata jest widzialne”. Mozna doszukiwac sie tego jak Marcel Duchamp albo Jacques Tati.
————- z „Grind” /fragment/ muz.David Kiers
http://www.youtube.com/watch?v=Zx1-KJB_Y_c
PS balet bez tanca? teatr? zywy film?
Kilka dni temu wspomniała Pani o rozpoczynającym się tournee Sinfonii Varsovii z Maximem Vengerowem.Miałam okazję być na koncercie w Filharmonii Bałtyckiej 8 września gdzie Vengerov występował razem ze swoją grupą International Menuchin Music Academy- dyrygował i grał solo.W programie był Bach,Mozart i Czajkowski.
Było to dla mnie wielkie przeżycie- słyszeć jak wspaniale grali Maestro i uczniowie i na dodatek widzieć,że sprawia im to autentyczną radość.
Trochę trudno upilnować wszystkie interesujące, wyjątkowe wydarzenia muzyczne, nawet te z najwyższej półki. W Łodzi wczoraj wystąpił ze znakomitym recitalem Andreas Scholl z zespołem Morphing Chamber Orchestra. A z dziedziny plastycznej – w Muzeum Włókiennictwa kolekcja malarstwa polskiego ze zbiorów Galerii we Lwowie (do 12 stycznia 2014).
Krysia
Moi drodzy, blog prowadzony przez jedną osobę nie jest w stanie robić za gazetę, trudno mieć wiedzę o wszystkim, co się dzieje, a dzieje się, jak widać i słychać, wiele dobrego 🙂 Ale wspaniale, że Wy tę wiedzę uzupełniacie – wielkie dzięki!
Ja bym się zgodził, żeby była chociaż taka gazeta, jak ten jednoosobowy blog. 🙂
No właśnie wychodzi na to, że on jest w gruncie rzeczy wieloosobowy 😉
Zapraszam do nowego wpisu. I idę spać 🙂