Górecki – człowiek skrajności

Kiedy zmarł 3 lata temu – 12 listopada minie rocznica – trudno było uwierzyć, że odszedł ktoś, kto był tak żywy, tak wyrazisty i mocny. Dziś ożywa nie tylko w muzyce, ale i we wspomnieniach – w książce Górecki. Portret w pamięci (PMW), którą bardzo polecam.

Beata Bolesławska-Lewandowska wpadła na znakomity pomysł: by przeprowadzić szereg wywiadów z rodziną, przyjaciółmi, wykonawcami, kompozytorami (w tym jego uczniami) i muzykologami. Dzięki temu Górecki ukazuje się nam w mozaice, składającej się czasem z elementów całkowicie ze sobą sprzecznych. Każdy widział w jego postawie i muzyce coś innego, w związku z tym te wywiady są jeszcze dlatego ciekawe, że mówią wiele nie tylko o Góreckim, lecz o wypowiadających się, wśród których są postaci wybitne, znane w życiu muzycznym.

Jedyna pewność, jaka się z tego obrazu wyłania, to że Górecki był człowiekiem silnych, skrajnych emocji, a jego muzyka wymaga po prostu ekstremalnych możliwości wykonawczych. Choć na pierwszy rzut oka na partyturę wydaje się prosta, to dynamika, długość nut, czasem szybkie tempa aż do zapamiętania, czasem konieczność zatrzymania wręcz czasu, ogromna ilość powtórzeń nie zawsze rządząca się prostą logiką – wszystko to sprawia, że wyjątkowo trudno tę muzykę wykonywać.

Skrajne emocje, silne reakcje przejawiał też w życiu. Prywatna dygresja: dzięki tym rozmowom sama uporządkowałam sobie pogląd na własne (choć w sumie nie tak liczne i niespecjalnie bliskie) kontakty z Góreckim. Pamiętam, jak obraził się na mnie właściwie bez powodu: bo w artykule w „Gazecie Wyborczej” (za który zresztą od redakcji dostałam nagrodę) wspomniałam, że wielu uważało go za minimalistę – i on uznał nie wiedzieć czemu, że ja też, a reagował na to określenie alergicznie. Z książki dowiedziałam się, że był w stanie nastroszyć się w ten sposób (czasem przez zwykłe nieporozumienie) na każdego, nawet na oddanego mu Krzysztofa Drobę. Potem przyjaciele sprawiali, że się udobruchiwał – w moim przypadku też tak ostatecznie się stało, ale jakoś nie umiałam wyczuć jego nastawienia, gdy tubalnym głosem pokrzykiwał w moją stronę po nazwisku. Teraz się uspokoiłam, że to chyba było całkiem nieźle, po wyznaniu Andrzeja Kosowskiego, wówczas redaktora naczelnego PWM, że Górecki oficjalnie zwracał się do niego „panie Andrzeju”, ale gdy bywał w lepszym humorze i lepiej nastawiony, mówił po prostu „Kosowski!”…

Bardzo interesujące jest też, jak sprzeczne informacje wychodzą od ludzi, którzy byli z nim w różnych stopniach zażyłości. Bliżsi mu wiedzieli, jak bardzo był oczytany i osłuchany, dalsi uważali, że obchodziła go jego własna muzyka i nie słuchał innej. Jedno i drugie zresztą bywało prawdą. W przypadku twórców jest po prostu tak, że mają w swoim życiu czas na nasiąkanie wielkimi dziełami innych, a potem już tego nie potrzebują, bo mają to „we krwi”. Dlatego w ostatniej części III Symfonii akompaniament – co na pierwszy rzut ucha słychać – jest wzięty z Mazurka a-moll op. 17 nr 4 Chopina (a z wywiadu z Adrianem Thomasem dowiedziałam się, czego nie zauważyłam, że przez rzuconą na to tło pojedynczą nutą e pojawia się też na chwilę akord-cytat z Beethovenowskiej Eroiki).

Ciekawe jest też, jak zmieniało się nastawienie Góreckiego do własnej młodzieńczej twórczości i jak różne są na ten temat relacje. Jedni mówią, że kompozytor jednak cenił te utwory, inni – że nie. Sama pamiętam jego niezwykle emocjonalną wypowiedź, że to, co robili w latach 60., było nic nie warte, bo to było burzenie, nie budowanie. Co akurat nie ma zupełnie zastosowania w jego utworach, zawsze dokładnie wyliczonych (o czym opowiada Adrian Thomas, który oglądał jego notatki).

O III Symfonii także do dziś są zdania różne. Zygmunt Krauze wyznaje, że od pierwszego usłyszenia była ona dla niego banałem nie do zniesienia, a zdania nie zmienił do dziś, za to za wielkie osiągnięcie i wkład do polskiej muzyki uważa właśnie jego wczesne utwory (też uważam, że są niedoceniane). Skrajnie różny bywa stosunek rozmówców do utworu Ad Matrem, który był swego rodzaju przełomem – i tu wyznam, że podzielałam w pełni odczucia Krzysztofa Droby, który podczas prawykonania odebrał to dzieło jako kicz. Mnie to do dziś nie przeszło… Ale rozumiem, że i przez taki etap kompozytor musiał przejść.

Można dowiedzieć się wiele o kolejach jego życia, o epizodzie rektorowania katowickiej uczelni, o kontakcie ze studentami, bardzo wiele o jego stosunku do religii. Ale też mnóstwo jest tam po prostu pysznych anegdot zaświadczających, jak barwną był postacią. Choć najbardziej wzrusza mnie ta, jak siedzieli z Pendereckim na piwie podczas festiwalu w Bielsku i rozmawiali – o czym? O wolnej części Kwintetu C-dur Schuberta…

Zaciekawić też może zapowiedź tego, czego jeszcze nie znamy, ale w kwietniu przyszłego roku usłyszymy: IV Symfonii, o podtytule Tansman Epizody. Możemy się dowiedzieć więcej o historii powstawania tego utworu z wywiadu z Andrzejem Wendlandem, organizatorem Festiwali i Konkursów im. Aleksandra Tansmana w Łodzi (ja pisałam o tym we wrześniu w papierowej „Polityce”). I tu także intrygujące światło ze strony syna kompozytora, Mikołaja, czyli odpowiedź na pytanie: „Możesz na koniec uchylić rąbka tajemnicy na temat pozostawionych przez ojca kompozycji, w tym IV Symfonii, której nie zdążył już chyba ukończyć?”. On zaś odpowiada: „IV Symfonia została ukończona. Jest jeszcze parę utworów kompletnych, ale w formie skróconej partytury”. Tak więc pada mit rozpowszechniany przez wielu (w tym przeze mnie niestety), że po III Symfonii Górecki nie miał odwagi zabrać się za coś większego, ponieważ obawiał się porównań, a poza tym uznał, że co miał powiedzieć, to już powiedział, a jak pisał, to tylko religijne utwory chóralne. Otóż nie. Przez ostatnich parę lat rzeczywiście nie komponował, ale z powodów zdrowotnych. Jak już wspomniałam, z IV Symfonią (która także została zachowana w formie tzw. skróconej partytury, ale ze wskazówkami, jaki instrument gdzie ma grać; rozwinął tę partyturę właśnie Mikołaj) będziemy mieli okazję się zapoznać. Ale już ciekawość bierze na te kolejne dzieła… Czy syn również je będzie opracowywał? Nie wypowiada się na ten temat, możemy tylko mieć nadzieję, że tak i że je jeszcze usłyszymy. Może po raz kolejny zmienią nasz obraz kompozytora?