Dzicy i swobodni

Trudno o większy kontrast niż między koncertem czwartkowym a piątkowymi koncertami Jazzowej Jesieni. O ile muzyka zespołu Eliane Elias była lekka, łatwa i przyjemna, to dziś mieliśmy do czynienia z propozycjami bardzo wymagającymi.

Szczególnie w przypadku pierwszego z występów. David Virelles, nam znany głównie z płyty Tomasza Stańki Wisława, tym razem pokazał coś bardzo osobistego: projekt Continuum, w którym artyści – zarówno pianista, jak towarzyszący mu perkusiści, 73-letni Andrew Cyrille (pochodzenia haitańskiego) i Roman Diaz (urodzony, jak Virelles, na Kubie, ale o dobrych parędziesiąt lat dawniej), nawiązywali do swoich korzeni.

Nie miała ta muzyka nic wspólnego z tym, co kojarzymy z kubańskim graniem: gorące rytmy, regularne i nieregularne zarazem, ale przy tym proste dosyć harmonie. Tu harmonie były skomplikowane, dysonansowe. Cyrille grał na typowym zestawie perkusyjnym, a Diaz na kongach, i od czasu do czasu śpiewał po hiszpańsku, ale też w językach wywodzących się z Afryki, którymi mówią mieszkańcy Kuby. Rzeczywiście więcej czuło się tu Afryki niż owej półlatynoskiej aury, która nam się z Kubą kojarzy. Jednocześnie miała to być wypadkowa owych „korzennych” wpływów i free jazzu. Jak to wypadkowa, ostatecznie nie była do końca ani jednym, ani drugim. Często coś się jakby zacinało i muzycy zapętlali się w tych samych rytmach i współbrzmieniach powtarzanych w kółko bez końca, wprawiających w trans. Dla jednych było to za trudne, więc wychodzili z sali; byli też tacy, którzy uważali odwrotnie: że to za łatwe, tak ciągle w kółko to samo. Ja to kupiłam. Zobaczyłam trochę bardziej mroczną stronę Virellesa, który potrafi przecież być bardzo elastyczny (i niezwykle sprawny), dostosowując się do różnych zespołów.

Do free jazzu nawiązywał też drugi koncert. Po raz drugi – po występie w Nowym Jorku w klubie Vision w 2011 r. – spotkali się Tomasz Stańko ze skrzypkiem Markiem Feldmanem, pianistką Sylvie Courvoisier i basistą Markiem Heliasem. Ciekawy zestaw. Feldman znany mi był głównie z szaleństw z Johnem Zornem, choć raz mi się nawet zdarzyło słyszeć go w szczególnym projekcie klezmerskim z Urim Caine’em. Tym razem zaskoczył mnie klasycznością swojego grania. Raz z Sylvią (prywatnie małżonką) zabrzmieli niemal tak, jakby mieli za chwilę zagrać Mity Szymanowskiego. Przy trąbce schodził zwykle na drugi plan, czasem grał ze Stańką unisono. Trębaczem przy zaproszeniu skrzypka powodowała tęsknota za skrzypcami jazzowymi swego współpracownika sprzed lat, nieodżałowanego Zbigniewa Seiferta. Feldman miał może jeden moment, kiedy można było Seiferta wspomnieć, ale ogólnie reprezentuje całkiem inną stylistykę.

Pianistka jest niesamowita: o ile wczorajsza, Eliane Elias, choć bardzo sprawna, jest w gruncie rzeczy konfekcyjna, to ta jest nieprawdopodobnie kreatywna, wrażliwa na barwę, często stosuje efekty gry wewnątrz fortepianu lub preparację instrumentu. Basista nie ustępował reszcie – szczególnie zresztą ciekawe były fragmenty fortepianu z kontrabasem. A Stańko? Nadawał tej muzyce absolutnie własne piętno: jej kanwą były jego tematy z różnych płyt, a są one tak charakterystyczne, że doprawdy nie sposób przypisać ich komukolwiek innemu. Są jak podpis. Było więc free, ale pod ścisłą kontrolą…