W obronie „Ruchu Muzycznego”
Pod listem-protestem do ministra przeciw działaniom Grzegorza Gaudena i Tomasza Cyza podpisali się tak wspaniali muzycy jak Ewa Podleś, Elżbieta Tarnawska, Jerzy Marchwiński, Paweł Szymański czy Aleksander Lasoń. Ale sygnatariusze to głównie przedstawiciele środowiska akademickiego, nie tylko muzykologicznego zresztą.
Inicjatorami byli prof. Sławomira Żerańska-Kominek, dyrektor Instytutu Muzykologii UW, oraz dr hab. Marcin Gmys z UAM, który po tym, jak redakcja „Ruchu Muzycznego” za jego zgodą próbowała bezskutecznie zgłosić jego kandydaturę na nowego naczelnego, ukazuje w ten sposób swoją solidarność z ludźmi, którzy mu zaufali. Wśród muzykologów, którzy list podpisali, są przedstawiciele uczelni kilku miast (Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław, Katowice, Zielona Góra…), m.in. profesorowie Jan Stęszewski, Ryszard Daniel Golianek, Maciej Gołąb, Barbara Przybyszewska-Jarmińska, Marta Szoka, Jacek Szerszenowicz… ale i filozofowie (z prof. Janem Woleńskim z UJ na czele), i filolodzy. Są i nasi przyjaciele blogowi, a zarazem autorzy „RM”: Beata (też jako naukowiec, dr germanistyki z UAM) oraz Roman Markowicz.
A oto tekst listu (wytłuszczenia i podkreślenie od autorów):
„Szanowny Panie Ministrze,
z narastającą troską od kilku miesięcy obserwujemy pogłębiający się kryzys, który późną wiosną bieżącego roku wybuchł wokół niedawnego dwutygodnika, a obecnie miesięcznika „Ruch Muzyczny”. Powołanie przez Pana Grzegorza Gaudena, Dyrektora Instytutu Książki, na stanowisko redaktora naczelnego tego patronackiego czasopisma Pana Tomasza Cyza, wzbudziło nasze wielkie zdziwienie i niesmak. Po raz pierwszy w kilkudziesięcioletniej historii tego zasłużonego dla polskiej kultury pisma zignorowano bowiem wolę redakcji, która jeszcze przed powołaniem Pana Cyza wytypowała na to stanowisko innego kandydata spoza swego kręgu. W sposób rażący pogwałcony więc został dobry obyczaj, kategoria, jak mniemamy, nadal obowiązująca przynajmniej w sferze kultury wysokiej.
Pragniemy zwrócić uwagę Pana Ministra na kilka najistotniejszych problemów:
1. Zapowiadana wielokrotnie przez Pana Grzegorza Gaudena i Pana Tomasza Cyza deklaracja o przemianie „Ruchu Muzycznego” w pismo o „profilu muzyczno-literackim” jest – abstrahując od poważnych wątpliwości natury prawnej, bo przecież nie do takich zadań został powołany Instytut Książki i sam Pan Tomasz Cyz – naszym zdaniem nie do przyjęcia. Pomijając fakt istnienia na rynku wydawniczym co najmniej kilkudziesięciu różnej jakości pism literackich warto zauważyć, iż do statutowych zadań Instytutu Książki należy właśnie opieka nad kilkoma pismami literackimi („Literatura na Świecie”, „Twórczość”, „Nowe Książki”, „Akcent”) i teatralnymi („Dialog”, „Teatr”, „Notatnik Teatralny”, „Teatr Lalek”). W tej sytuacji rozmywanie profilu jedynego – zresztą nie tylko w ofercie czasopism patronackich – periodyku muzycznego, redagowanego przez profesjonalistów, pisma, które swym tematycznym zakresem obejmuje wszelkie przejawy „twórczości wysokiej”, uważamy za pomysł całkowicie nieracjonalny i chybiony.
2. W jednym z ostatnich numerów dwutygodnika „Ruch Muzyczny” , w napisanym przez siebie wstępie, Pan Tomasz Cyz powołał się na swoich znakomitych poprzedników – Stefana Kisielewskiego, Zygmunta Mycielskiego i Ludwika Erhardta, nie wymieniając zresztą Pana Olgierda Pisarenki, swego bezpośredniego poprzednika, nadal zatrudnionego w redakcji. Niestety, to mimowolne porównanie dotychczasowych redaktorów naczelnych nie wypada dla Pana Cyza pomyślnie. W poprzednich przypadkach mieliśmy bowiem do czynienia z wytypowanymi przez redakcyjne kolegium specjalistami o kwalifikacjach najwyższej próby, czego o obecnym redaktorze naczelnym, nie legitymującym się choćby tylko licencjackim dyplomem uniwersyteckim (w tym kwalifikacjami muzykologicznymi, o których w rozmaitych wypowiedziach medialnych uporczywie, lecz bezpodstawnie wspomina Pan Grzegorz Gauden) powiedzieć nie można.
3. Co gorsza, w parze z brakiem kompetencji merytorycznych Pana Tomasza Cyza idzie ewidentny brak kompetencji społecznych: Pan Cyz bardzo szybko zaczął zarządzać redakcyjnym kolegium w sposób autorytarny, nie dopuszczając żadnej dyskusji w kwestiach dla „Ruchu Muzycznego” najistotniejszych. Do podobnych sytuacji zaczęło niestety dochodzić również w kontaktach z autorami, pozbawionymi świętego prawa do wglądu w ostateczne wersje nadesłanych tekstów i wyrażania zastrzeżeń wobec nieudolnych, wynikających z braku muzykologicznego wykształcenia Pana Tomasza Cyza, korekt, które często deformowały pierwotne intencje piszących.
4. Przedmiotowe traktowanie i wręcz pomiatanie pracującymi w redakcji „Ruchu Muzycznego” osobami (często bardzo zasłużonymi dla kultury muzycznej i od Redaktora Tomasza Cyza znacznie starszymi) swoją kulminację osiągnęło przed kilkunastoma dniami, kiedy to Pan Dyrektor Grzegorz Gauden w porozumieniu z nowym Redaktorem Naczelnym doprowadził do nagłego zwolnienia Pani Doroty Kozińskiej, jednej z najbardziej charyzmatycznych i bezkompromisowych polskich publicystek muzycznych ostatniego ćwierćwiecza. Pan Tomasz Cyz, najwyraźniej nie mogąc znieść wielokrotnie przez Panią Kozińską wyrażanego sprzeciwu wobec narzuconej „Ruchowi Muzycznemu” nowej koncepcji tego pisma, kierował się najniższymi pobudkami dowodząc tym samym swojej bezradności w sztuce mediacji, jaką jest przecież praca w każdym większym zespole. Zarówno stosunek Pana Grzegorza Gaudena, jak i Pana Tomasza Cyza do Pani Doroty Kozińskiej świadczą o tym, że postanowili oni nie tylko zwolnić ją z pracy, ale że podjęli – przypominającą najgorsze czasy PRL-u – próbę jej całkowitego zniszczenia zawodowego.
Konkludując: o ile na początku działalności Pana Tomasza Cyza w „Ruchu Muzycznym” , chcąc nie chcąc bez głosu sprzeciwu ulegliśmy presji Pana Dyrektora Grzegorza Gaudena i w dobrej wierze udzieliliśmy nowemu Redaktorowi Naczelnemu kredytu zaufania, o tyle w bieżącej sytuacji jest to już niemożliwe. Zadeklarowana zmiana charakteru pisma postępuje w zupełnie niewłaściwym kierunku (o wielkiej naiwności Panów Grzegorza Gaudena i Tomasza Cyza świadczy przyjęcie założenia, że w Polsce pismo zorientowane jednak głównie na „muzykę wysoką” w ciągu kilkunastu miesięcy osiągnie wielotysięczne nakłady), a w ślad za nią składane są kolejne deklaracje o wycofywaniu się ze wspólpracy z „Ruchem Muzycznym” bardzo zasłużonych autorów tego pisma. Sytuacja „Ruchu Muzycznego” rysuje się więc zatem tyleż wyraźnie, co ponuro: w wyniku podjętych przez Pana Tomasza Cyza działań, kierowanemu przezeń pismu grozi szybka degradacja do rangi organu o charakterze wręcz antyśrodowiskowym.
Pragniemy w tym miejscu podkreślić, że mamy świadomość, iż „Ruch Muzyczny” od dłuższego czasu był czasopismem, które wymagało wręcz radykalnej reformy. Jednak ta sama świadomość przyświecała redaktorom pisma, którzy od trzech lat – niestety bezskutecznie – sygnalizowali tę konieczność Panu Dyrektorowi Grzegorzowi Gaudenowi. Ich reformatorskie postulaty za każdym razem spotykały się – w najlepszym razie – z obojętnością. W naszej ocenie był to efekt przemyślnej, by nie powiedzieć „makiawelicznej strategii” Pana Dyrektora Gaudena, który postanowił, aby w pewnym momencie, po narzuceniu redakcji „swojego” szefa i znaczącym dofinansowaniu graficznej strony pisma, wywołać wrażenie niezwykle pozytywnej zmiany (a jednocześnie rzucić odium na stary skład redakcyjny, jako rzekomo niechętny jakimkolwiek reformom). Jednak metamorfoza, która się dokonała w ostatnim czasie, po wydaniu pierwszych dwóch numerów „Ruchu Muzycznego” jako miesięcznika, jest – powtarzamy to z całą mocą – w najwyższym stopniu niepokojąca: grozi ona całkowitym zamazaniem dotychczasowego, branżowego charakteru pisma.
Wnioskując na podstawie składanych publicznie deklaracji, że w kwestii „Ruchu Muzycznego” stanowisko Dyrektora Instytutu Książki Pana Grzegorza Gaudena pozostanie nieprzejednane, zwracamy się do Pana Ministra ze stanowczą prośbą o podjęcie szybkiej i zdecydowanej interwencji. W obecnej sytuacji zarówno przywrócenie do pracy Pani Doroty Kozińskiej, jak i bezzwłoczne zainicjowanie szerokich konsultacji środowiskowych, zmierzających do wyłonienia nowego redaktora naczelnego „Ruchu Muzycznego”, wydaje się jedyną możliwością zażegnania tego gorszącego kryzysu”.
PS. Dzisiejszą audycję w Dwójce ma prowadzić Jacek Hawryluk. Ale przecież kiedy Cyz zlikwidował w „RM” dział płytowy (a przy okazji pozbył się prowadzącej go Ewy Pikulskiej – to był początek dezintegrowania redakcji), to właśnie Hawrylukowi zlecił w zamian pisanie jednozdaniowych recenzji w stylu Twittera. „Genialny” pomysł dla fachowego pisma muzycznego, swoją drogą…
Komentarze
Przypominam: kto nie może przyjść, może wysłać mail z pytaniem do gości programu; Dwójka podaje adres. Można też zagłosować w sondzie i odpowiedzieć, czy nowa wersja „RM” podoba się, czy nie:
http://www.polskieradio.pl/8/3044/Artykul/1002823,Ruch-w-Ruchu-–-przyjdz-na-spotkanie-zaglosuj-w-sondzie-
Tomasz Cyz już nawołuje na swoim profilu na Facebooku do głosowania na TAK i podaje ten sam link – jakie znaczenie będzie miała sonda, w której głosują ludzie nawoływani przez Cyza przeciwko pozostałym?…. A zawsze można powiedzieć, że jest na odwrót? Popularyzujmy sprawę na wielu FB, może wtedy będzie to jakoś obiektywne….. (niezależnie od tego co powyżej, jestem po stronie osób, pragnących zachować dotychczasowy charakter RM)
Marcin Wesołowski – witam. To było do przewidzenia 😉
Jak to było z tom siłom i godnościom osobistom…?
I będzie kolejne pismo z cyklu „nic”.
Słabo idzie nadredaktorowi – 65 na nie, 35 na tak.
Swoją drogą sonda ma poziom FB.
Ile razy jestem w Polsce i mam okazję to chętnie przeglądam RM. Jednych autorów czytam chętnie, innych mniej. Nigdy, niestety, nie zachwycało mnie jak się tam pisało o operze i recenzowało przedstawienia lub płyty wokalne (choć, oczywiście, były wyjątki jak pani redaktor Dorota Kozińska czy pani Małgorzata Komorowska, pan Piotr Kamiński chyba już tam nie publikuje?). Ale, ostatnio, dobiła mnie szata graficzna – jest po prostu przeokropna. Cytując klasyka: „Cyz musi odejść!”
Hihi, w momencie, gdy wrzucałam ten link, było 80 proc. na nie 😆
Marzena – witam. Właśnie o to chodzi, żeby nie było „nic” 🙂
Właśnie dlatego pomyślałem, że znajomi Cyza na Fejsie urządzają „rekrutację”. Zawsze zresztą można w razie czego powiedzieć, że sonda nie oddaje prawdziwych proporcji – jak będzie na niekorzyść pomysłodawcy 😉
Oj nie, PK, skoro było 80 na nie, a jest 67, jak przed chwilą – to jednak zadziałał urok oraz przymus.
Ostatnio dużo piany bije się na temat Ruchu Muzycznego. Dlatego rodzi się kilka pytań.
1. Skoro nakład RM wynosił niewiele ponad 1000, sprzedawalność wynosiła około 500, a ilość prenumerat oscylowała około 100, to znaczy, że większość protestujących najprawdopodobniej nie wspierała RM i nie prenumerowała go. Gdyby 4000 osób kupowało co dwa tygodnie RM, dotacja z naszych podatków na poziomie 700 000 zł nie byłaby potrzeba.
2. Jakie znaczenie ma wykształcenie pana Cyza? Grove bez wykształcenia muzycznego zrobił najlepszy, największy i najdłużej istniejący słowik kompozytorów. A armia polskich muzykologów stworzyła przez 30 bubel o nazwie „Encyklopedia Muzyczna”, w którym hasła były redagowane przez księgową, a wielu twórców zostało albo pominiętych, albo informacja o nich znacznie ograniczona..
3. Gdyby osoby związane z RM zrezygnowały z pracy w nim i założyły własne pismo to pan Cyz musiałby zniknąć, a dobre tradycje RM przetrwałyby w nowym, lepszym piśmie. Czy chodzi więc o to, by istniało pismo na wysokim poziomie, co niewątpliwie wymaga dużego wysiłku, czy też o zachowanie status quo i czerpanie małą łyżeczką z państwowej dotacji, niezależnie od tego, czy to pismo jest potrzebne, czy też nie. Sądząc po tym, jak skończyło „Studio” po raptem kilku latach działalności w czasach, gdy rynek muzyczny był jeszcze bardzo chłonny, a także po tym, że wielu współpracowników „Studia” współpracuje z RM, nikomu nie chce się zaryzykować by stworzyć coś ambitnego. Steve Jobs stworzył Apple bo miał taką potrzebę, a bogactwo przyszło z czasem, na co najpewniej nie liczył. Bill Gates miał dokładnie taki sam życiorys. Najpierw trzeba stworzyć coś wartościowego, a następnie próbować na tym zarobić. A jak się chce być na garnuszku u władcy, to się to kończy tak, jak w RM.
4. Wprawdzie drukowanie pisma kosztuje, ale stworzenie go w Internecie jest za darmo. Jeśli więc pracownicy RM uważają, że nie warto mieć pana Cyza za redaktora naczelnego, dlaczego nie założą konkurencji w Internecie natychmiast, a docelowo poproszą władze o wsparcie? A może po prostu stworzą coś takiego, co będzie generowało zyski? Na kulturze też da się zarobić!
Ooo,pismo do ministra mocne !
Siedzę dziś długo w tzw.kieracie,ale chyba nie odmówię sobie wysłania maila,no i zagłosowania w sondzie. Dałam szansę,kupiłam numer listopadowy ( trochę bardziej czytelny układ graficzny niż w poprzednim,mniej zmarnowanego miejsca na tzw. pomysły grafika,felieton p.Bargielskiej ominęłam szerokim łukiem,kilka sprawdzonych nazwisk autorów poprawiło mi humor – chyba duża w tym wszystkim zasługa p.Kacpra Miklaszewskiego jako sekretarza redakcji- ale dalej ogólna ocena na słabą trójczynę ). Chyba jednak nie o to chodziło…
Xav 14:21
Nie prenumerowałam „Ruchu”,podobnie jak „Odry”,Teatru” i kilku innych czasopism (prozaiczna sprawa – dla Poczty Polskiej dostarczanie mi ich do domu było zbyt karkołomnym zadaniem,mimo że mieszkam w dużym mieście,a godziny otwarcia „mojej” poczty kolidują z godzinami moich zajęć ) ale od ćwierć wieku kupowałam i czytałam „Ruch” regularnie, co dwa tygodnie.Wydaje mi się zatem,że mam prawo wyrazić swoje zdanie. Znam wiele osób,które również były stałymi czytelnikami,nie będąc prenumeratorami.
@ Xav
Trochę to niekonsekwentne. U nas nie przetrwało i nie przetrwałoby takie pismo bez dotacji. Mówię o piśmie na poziomie, bo trudno za takie uznać „Muzykę21” czy „Twoją Muzę”, choć i tu, i tam zdarzają się teksty „czytalne”. Ale jeśli wydawca za teksty nie płaci, to się sam jakoś przeżywi. „RM” jest pismem, które zawsze było redagowane i prowadzone profesjonalnie. A to kosztuje. Czy jeśl nawet wykupywanoby na pniu cały nakład, utrzymałoby się? Wątpię.
Internet – o, to osobna sprawa, rzecz warta zagospodarowania. M.in. o to redakcja zwracała się swego czasu do Gaudena, bez rezultatu, jak wiemy.
Poza wyborem „merytoryka” – „papka popkulturowa”, chodzi o coś równie ważnego i nie udawajmy, że tego nie widzimy. Lansowanie elitki i znajomych królika, tworzenie fortec towarzyskich ludzi z parciem na „zawłaszczenie szyldu” i awans towarzyski, podbijanie bębenka trzeciorzędnym pisarzynom, „zakochanym w sobie z wzajemnością” (zwłaszcza w przypadku jednego „obrażonego” na p. Dorotę narcyza, umiejącego zawsze podkadzić komu trzeba – nie wyłączając samego siebie, gdy zabraknie klakierów). Rzecz w tym, że rzetelność w redagowaniu tak specyficznego pisma jak RM, nie zależy od lansu czy towarzyskiej koneksji takiej czy innej grupy, która mości sobie gniazdko, sprzątając rywali, którzy mają dorobek, doświadczenie,a nie latają i nie obnoszą się z tym po lanserskich spędach i w internetowych kółkach towarzyskich. A poza tym – w końcu „Ruch Muzyczny” to nie „Zeszyty Literackie” – tu hierarchia się obroni, nawet gdy sprzedaż spadnie do zera. Więc?…
Zgadzam się z Xavem. Pracownicy RM mieli tyle lat, żeby się wykazać. Nie zrobili tego i doprowadzili pismo do upadku. Moim zdaniem warto poczekać i dać szansę panu Cyzowi, a nie tak zapamiętale go atakować byle tylko zachować swoich.
Wojtku – pan Cyz dostał już szansę. Nie wykorzystał jej. I nie chodzi o to, by zachować swoich, chodzi o to, by zachować kompetentnych – naprawdę nie widzi Pan różnicy?
I jeżeli Pan twierdzi, że to ludzie z redakcji doprowadzil pismo „do upadku”… przepraszam, ale upadek jest teraz, i to wyłącznie z powodu pana Cyza.
Do Wojtek – Ale szansę na CO? Na „wszystko i nic”? Wykazanie się, to oznacza „rzetelny tekst”, „zachowanie wysokiego poziomu merytorycznego” a nie „autoreklamiarstwo” i „hałas, tam gdzie trzeba”. Dotacja jest po to, żeby pismo trzymało poziom i NORMĘ (jak wzorzec w Sevres) a nie, żeby stało się kolejnym folderkiem bez znaczenia, bo „tego wymaga nowoczesność”
Dopiero doczytałam u Xav zdanie: „A armia polskich muzykologów stworzyła przez 30 bubel o nazwie „Encyklopedia Muzyczna”, w którym hasła były redagowane przez księgową”…
W życiu chyba Pan nie miał w ręku tej encyklopedii.
Obraził Pan – wśród polskiej czołówki muzykologicznej – również mnie jako autorkę kilku haseł. Współpracę z redaktorami Encyklopedii wspominam jako absolutnie profesjonalną.
Czytam „Ruch muzyczny” od 1975 i zawsze zachwycało mnie, jak się tam pisało o operze, wspaniałe recenzje spektakli i płyt. I nie tylko o operze! A nie jestem wbrew pozorom wyłącznie miłośnikiem muzyki wokalnej, słucham bardzo dużo muzyki czysto instrumentalnej, choć tu – w gronie znawców, nie odważyłem się na ten temat wypowiadać. Fantastyczne czasopismo (było do tej pory), wspaniali autorzy. Niech trwa jak najdłużej i rozwiąże swoje problemy! Jedyny mankament to trudna dostępność na tzw. prowincji i nieżyczliwość dystrybutorów.
Rozumiem że PWM, które wydawało Encyklopedię, to też szajs i do piachu z nieukami, a najlepsi muzykolodzy (mają szansę, niech się uczą?), to Cyz, Bargielska i Grzela od „tekstów okładkowych”? (termin z jego autoreklamiarskich wrzutów z FB i nie tylko)
Niezrozumienie polega na tym, że Państwo dostrzegacie jakiś niebywały „profesjonalizm” i „rzetelność” dotychczasowego RM, a moim zdaniem recenzje tam zamieszczane były słabe. Do dzisiaj pamiętam zdania z recenzji Salome pana Kańskiego: „I taką właśnie okazała się Eilana Lappalainen, łącząca w jednej osobie dwa niezmiernie rzadko razem występujące walory: wspaniały głos i piękne ciało. Wygląda jak nastolatka, zaś zgrabna figura pozwoliła jej nawet w słynnym tańcu siedmiu zasłon na śmiały striptiz (podczas gdy inne śpiewaczki ratuje przeważnie w tym momencie dublerka – baletnica).” Nigdy też nie postrzegałem RM jako pisma przeznaczonego dla specjalistów. Nie rozumiem też dlaczego ładna oprawa graficzna pisma miałaby wykluczać merytoryczność.
Oczywiście „Muzyczny” z dużej litery-przepraszam. Nie jestem, niestety, mistrzem klawiatury.
A może Pan Kański jest po prostu recenzentem życzliwym i nie pisze, że ktoś jest koszmarny, a ktoś coś „spaskudził”? To, niestety, najnowsza „sieciowa” moda. Ponadto, jako krytyk z niewyobrażalnym dla nas arsenałem przeżyć operowych,może sobie pozwolić na „lekko uśmiechniętą” ocenę artysty.
1. Nie wiem, czy Muzyka21 albo Twoja Muza płacą autorom, bo nie jestem autorem, ale wiem, że Festiwal w Wexford obsługują wolontariusze i dobrze się ma, nikt mu tego za złe nie ma.
2. Misiktexte ukazuje się w Niemczech od chyba 30 lat i też działa na zasadzie wolontariatu.
3. Tylko w Polsce wolontariat jest traktowany pogardliwie, jak zresztą każda dobroczynność.
4. Chętnie dowiem się, które hasła szanowna Pani zredagowała, z przyjemnością sprawdzę je, choć z góry nie zakładam, że znajdę w nich jakieś błędy.
5. Jeśli niektóre hasła istniejące w Słowniku Muzyków Polskich z lat 60. zostały pominięte w Encyklopedii PWM choć ma 11 tomów a nie dwa, to czy to jest profesjonalizm? Jeśli muzykolodzy opracowujący hasła do Encyklopedii nie zadali sobie trudu by przejrzeć polskie i zagraniczne biblioteki, i to w czasach, gdy wiele ich jest dostępnych w Internecie to czy to chwalić czy ganić? Najbardziej zadowoleni z Encyklopedii PWM są autorzy haseł, a nie ci, których pominięto.
6. RM nigdy nie przynosił zysku i nawet o to się nie starał, a inne pisma, już nie istniejące, pozostawiły po sobie długi (do dziś „Klasyka”, „Studio”, „Fuga” i „Jazz & Classics” nie oddały mi za prenumeratę, której nie wykonały, „Presto” też chyba mnie oszwabi). Uczciwi autorzy zarabiali krocie, a drukarz, albo tłocznia i prenumeratorzy zostali z „ręką w nocniku”.
7. Pani Mackiewicz i panu Pendereckiemu nie przeszkadza dzisiejsza forma RM.
Cóż, może i Pan Józef Kański jest krytykiem „nierzetelnym” i „nieprofesjonalnym”, nie sądzę jednak, żeby po przedstawieniu operowym napisał kiedykolwiek, że dyrygent „poprowadził orkiestrę fenomenalnie”, gdyż wie doskonale, że w przedstawieniu takim dyrygent prowadzi zarówno orkiestrę, jak chór i solistów, jako, że jest odpowiedzialny za całą interpretację utworu.
Oczywiście, o ile jest odpowiedzialny także w tym drugim sensie i naprawdę tę interpretację stwarza, a nie wpada na dwie godziny przed premierą, improwizuje przez dwie i pół godziny, i tyle go widzieli.
Ponadto gratuluję pamięci : takie długie zdanie sprzed dziewięciu lat Pan zapamiętał bez najmniejszego błędu. Ja bym nie potrafił.
Taki zarzut Wojtka można postawić równie dobrze np. Lucjanowi Kydryńskiemu, Stanisławowi Janickiemu – w dziedzinach, w których byli mistrzami. Czy ich język wypowiedzi (i to nawet nie wszystkich), oznacza, że byli kiepscy wogóle? O czym tu zresztą mówić, o czym?…….
No proszę, już wiemy dzięki powyższej wypowiedzi, że Pan Penderecki zna sprawę i popiera Ruch Muzyczny i Tomka Cyza, na pohybel Pani Szwarcman i innym awanturnikom i hochsztaplerom, przywiązanym do stołka i państwowego grosza, no proszę… 😉
Wojtek @15:32
– Pamiętam ten spektakl Salome z Lappalainen. Dokładnie tak było, jak napisał p. Kański – to właśnie taki przypadek, o jakim pisze woytek b. (recenzji z uśmiechem) 😆
– Ładna oprawa graficzna oczywiście może iść w parze z profesjonalizmem i najlepiej, gdyby szła. W przypadku nowego „RM” nie ma ani jednego, ani drugiego. No, może zdjęcia na okładkach mogą się podobać, ale nawet samo logo jest wyjątkowo prymitywne i niewyraziste.
Xav @15:48
1. Ja też nie jestem autorką, ale wiem, że np. „Muzyka21” nie płaci. Jeden z blogowiczów był współpracownikiem, to może powiedzieć 😛 „Twoja Muza” kiedyś płaciła, dziś nie wiem.
2. „MusikTexte” to nie jest adekwatny przykład, Niemcy to nie Polska.
3. Wolontariat jest bardzo dobrą rzeczą, ale nie w piśmie profesjonalnym, bo tu trochę o coś innego chodzi.
4. Trochę wykonawców, m.in. Jerzy Semkow, Krystyna Szostek-Radkowa, więcej ich było, doprawdy nie pamiętam w tej chwili, to było dość dawno.
5. Tak, jest w tej Encyklopedii wiele braków. Bo powstawała bardzo długo. Teraz już potrzebne będą wciąż suplementy, uaktualnienia. Właśnie wychodzi taki poświęcony Lutosławskiemu.
6. „Uczciwi autorzy zarabiali krocie” – a gdzież to tyle zarabiali? Owszem, nie było źle, ale żeby aż krocie? Akurat do „Studia” i „Klasyki”, nie mówiąc o „RM”, pisywałam. Z „Fugą” i „Jazz & Classics”, przyznaję, nie wiem, jak było ze stawkami. Upadły po paru numerach każde.
7. A skąd Pan to wie? Czyżby się Panu zwierzyli? 😆
St. Man. i Xavery_P – witam 🙂
ależ to była, smutna, ale jednak ironia.
1. Grove też pracował za darmo. Wiem również, że istnieją bardzo profesjonalne pisma, które KAŻĄ sobie płacić za publikowanie. Nie jest istotne, czy ktoś płaci, czy nie. Ważne czy warunki są znane przed podjęciem współpracy, a także rezultat.. Wexford nie płaci i ma znakomite rezultaty. A może Pani spróbuje coś dla nich napisać? Wtedy przekona się Pani na własnej skórze, a nie na podstawie donosów jakiegoś anonima. Wiele lat w Muzyka21 pisał prof. Schaeffer, również D. Gwizdalanka i wiele innych, wybitnych postaci. A czy wzięli za to kasę, czy tez nie, co mnie to obchodzi? Ważny jest rezultat. Prasa nie donosiła, by ktoś zmuszał autorów do pisania. Bardzo profesjonalna Resmusica też nie płaci ale nikomu to we Francji nie przeszkadza.
2. Pewnie, że Niemcy (Zachodnie) to nie Polska. Tam nikogo nie dziwi, że coś można robić dla idei, i to na profesjonalnym poziomie. A Polsce mamy wciąż przyzwyczajenia komunistyczne. Dobrze, że pokolenia pamiętające komunę powoli odchodzą do krainy wiecznych łowów, by zostawić miejsce młodym, z szerokimi horyzontami.
3. Dlaczego w profesjonalnym piśmie wolontariat nie jest wskazany? Steve Jobs był wolontariuszem, ale udało mu się to przekuć w ogromny majątek. A miliony miłośników komputerów nie mniej zdolnych tego nie potrafiło zrobić nawet zaczynając karierę na etacie.
4. Czepiałem się Encyklopedii za hasła dotyczące kompozytorów a nie wykonawców. I tam jest mnóstwo niedoróbek, wręcz skandalicznych.
5. Powstawała tak długo bo płaciła. Grove nie miał ciepłej posadki więc się sprężał.
6. Jeśli autorzy zarabiali, a dostawcy i prenumeratorzy zostali okradzieni, to z tej perspektywy patrząc – to były krocie. Oczywiście wiem, że za to ferrari nie dało się kupić. Ale 700 000 na RM rocznie to góra pieniędzy, która gdzieś znikała. Szkoda, że nikt nie przedstawił nigdy narodowi rocznego bilansu RM
7. Nie znam pani Mackiewicz, ale skoro wspomnianym osobom nie przeszkadzało być na okładce i udzielać wywiadu, to jednak uznali, że pismo jest OK. A nie są to byle jakie postacie, ale wyjątkowo ważne. Wierzę, że mając taką renomę nie musieli się pchać na okładkę i do środka.
To ja pozwolę sobie zabrać głos w obronie Encyklopedii… 🙂
Część biograficzna powstawała długo – zgoda.
Jednych haseł zabrakło, inne nadmiernie rozbudowane (np. Chopin) – zgoda.
Ale przecież…
dzięki wieloletniemu wysiłkowi ponad setki autorów (muzykologiczna pierwsza liga) udało się zrealizować ten karkołomny projekt stworzenia od ZERA (sic!) polskiej encyklopedii muzycznej! Cieszmy się z tego! WIELKIE BRAWA dla redaktorów, twórców haseł i wydawcy!!!
A propos Grove’a…
z tym „sprężaniem się” to nie do końca tak 😉
Pierwszą, czterotomową edycję „Dictionary of Music and Musicians” tworzoną przez kilkudziesięciu brytyjskich autorów pod redakcją sir George’a Grove’a (obejmującą hasła rzeczowe i biograficzne w przedziale od 1450 do ok. 1889 roku) kompletowano przez 20 lat (1878, 1880, 1883, 1899). Dzisiaj, po przeszło stu latach wznowień, uzupełnień, rozszerzeń, uaktualnień, rozrosła się do 29 tomów. Życzę polskiej Encyklopedii Muzycznej, aby mając jako bazę wyjściową 12 tomów, za 100 lat rozrosła się do 50 tomów (z uwzględnieniem haseł rzeczowych) i stała się najbardziej kompletną, najbardziej kompetentną, najbardziej aktualną spośród wszystkich tego wydawnictw.
Choć nie dożyję, trzymam kciuki 🙂
Pod tym adresem jest dostępne (za darmo) faksimile drugiego wydania z 1900 roku:
https://archive.org/details/dictionaryofmusi01grovuoft
Poza tym,
dlaczego hydraulik, stolarz, kafelkarz, drukarz, piekarz, grafik… musi dostać za swoją pracę wynagrodzenie, a muzykolog ma ślęczeć miesiącami w bibliotekach i tworzyć naukowe teksty za friko?
Jest taki smutny dowcip:
„Jaka jest różnica pomiędzy muzykologiem a ławką w parku?
Ławka jest w stanie utrzymać rodzinę”. 🙁
„Chętnie dowiem się, które hasła szanowna Pani zredagowała, z przyjemnością sprawdzę je, choć z góry nie zakładam, że znajdę w nich jakieś błędy”.
Cóż za łaskawość, iście cesarska.
A cesarzowi wolno przecież wiele; kto by się w takim przypadku przejmował drobiazgami, począwszy od elementarnej logiki wywodu, a skończywszy na elementarnej znajomości interpunkcji (skoro już się innym tyle wytyka).
„Jeśli niektóre hasła istniejące w Słowniku Muzyków Polskich z lat 60. zostały pominięte w Encyklopedii PWM choć ma 11 tomów a nie dwa, to czy to jest profesjonalizm?”
Nie jestem bezkrytyczny wobec Encyklopedii PWM, ale akurat o polskich muzykach i muzykologach jest w niej całkiem sporo. W takich sprawach naprawdę trudno wszystkim dogodzić, ale mechaniczne przenoszenie haseł z (istniejącego przecież) Słownika uważałbym jednak za przesadę. Czy nie lepiej wydać na nowo SMP, jeśli ktoś ma taką potrzebę?
„Najbardziej zadowoleni z Encyklopedii PWM są autorzy haseł, a nie ci, których pominięto”.
(??)
Cóż, pominięci tylko wyjątkowo bywają z tego faktu zadowoleni. Skoro się jednak wcześniej napisało, że „hasła były redagowane przez księgową”, to zadowolenie autorów chyba też mogło być w najlepszym razie umiarkowane.
Z tych niezbyt spójnych wywodów wnoszę jednak, że owo autorskie (i czytelnicze!) zadowolenie byłoby pełniejsze, gdyby to pan Cyz szefował redaktorom Encyklopedii i w swoim stylu redagował hasła (choć z wcześniejszymi tomami byłby kłopot – choćby ze względów metrykalnych).
Skoro bowiem ktoś umieszcza nazwisko Cyza umieszcza obok Grove’a, Jobsa i Gatesa, to… no comment.
Notabene sir George Grove nie był wprawdzie muzykologiem, ale mimo to człowiekiem gruntownie wykształconym, nie tylko jak na dziewiętnastowieczne realia.
Wiem oczywiście, że w historii zapisało się wiele wybitnych postaci bez formalnego wykształcenia largissimo sensu, a taki Tomasz Mann nie miał nawet matury, lecz z tego w żaden sposób nie wynika, że panu Tomaszowi Cyzowi uda się reaktywacja RM. Mnie te zabiegi wyglądają na wielce ryzykowny eksperyment za państwowe pieniądze.
Mogę zrozumieć argument o dawaniu szansy młodszym zdolnym, ale czemu akurat postanowiono zacząć od pana Cyza, pozostaje dla mnie zagadką.
@ Xav
Nie wiem czy Pan zdaje sobie sprawę, że Jobs i Gates są uważani za jednych z najzatwardzialszych wrogów programistycznego wolontariatu. Nie tylko nie stworzyli niczego istotnego za darmo ale uporczywie lobbowali za takimi zmianami w prawie patentowym, żeby jak najbardziej utrudnić tworzenie tzw. wolnego oprogramowania innym. Proponuję się zapoznać chociaż ze słynnym listem do hobbystów z 1976 zarchiwizowanym przez internautów dla wiecznego wstydu. 😉 http://www.blinkenlights.com/classiccmp/gateswhine.html
I co Jobs i Gates mają wspólnego z tematem? To może od razu powołać się na Edisona i Kolumba.
Wziąwszy pod uwagę jakie warunki do pracy miał Grove, jego dzieło powstało „migiem”.
Jestem jak najbardziej za tym by dostawać za pracę pieniądze. Ale w żaden sposób nie krytykuję wolontariatu. Gdy się nie ma pistoletu przyłożonego do głowy, można akceptować dowolne formy pracy. Sam zaczynałem jako wolontariusz i z tego wolontariatu potrafiłem zrobić coś co przynosi mi teraz godziwe dochody. Ale gdybym w początkach mojej kariery obraził się na tego, kto chciał mnie „wykorzystywać” to dziś byłbym pewnie zwykłym wyrobnikiem na jakimś podłym etaciku.
Otóż i Jobs, i Gates zaczynali zupełnie jako amatorzy, a że później zmienili zdanie, to już inna sprawa. A poza tymi dwoma najbardziej znanymi był również twórca Linuksa, który jest za darmo a ogromne firmy i instytucje polegają na nim bardziej niż na systemach Apple i MS. A więc za darmo może być również dobrze, profesjonalnie i przyjemnie. A zarabia się na Linuksie w inny sposób, i to sporo.
A skąd Pan wytrzasnął informację, że Grove pracował za darmo???
„After nearly twenty years of service at the Crystal Palace, Grove resigned the secretaryship at the end of 1873 and accepted an offer from the publishers Macmillan and Co. to join their staff and become a director of the firm.”
Xav,
To może p. Cyz, jako, w zasadzie, amator, popracowałby za darmo? A nuż się dorobi jak Gates 🙂
Sam Linuks a także znacznie większy od niego objętościowo zestaw komponentów GNU jest tworzony głównie przez opłacanych przez fundację programistów. Wielkie firmy płacą, bo przejrzysty, łatwo modyfikowalny i niezależny od konkurencyjnych firm system operacyjny jest im potrzebny. Jak to przełożyć na tworzenie niszowego pisma o muzyce za bardzo nie wiem…
Witam! Pan Marcin Wesołowski pisze nieprawdę, że p. Tomasz Cyz na Facebooku namawia na głosowanie na „tak”. Dał tylko link, że można głosować, ale bez żadnego komentarza lub sugestii. Martwi mnie, że na Pani blogu pojawia się tyle nieścisłości nacechowanych brakiem jakiejkolwiek obiektywności i po prostu złej woli. Niestety, nie ma Pani wpływu na to co ludzi tutaj wypisują. Radzę tylko, żeby uważać z opiniami i nie wierzyć każdemu słowu.
Wiem, że formuła bloga pozwala prawie na wszystko. Subiektywizm i własne odczucia mieszają się na tym blogu z obiektywnym przedstawianiem spraw a znam je z dwóch stron. Nie jest to wszystko takie oczywiste i jednostronne jak przedstawiają to niektórzy pozdrawiam M
Niech Cyz zalozy sobie swoje czasopismo i tam niech eksperymentuje, takze z ludzmi… Wyksztalcenie – jasne, paru znachorow tez mialo talent, ale jednak wolimy isc do specjalisty lekarza. Ruch jest finansowany z pieniedzy publicznych wiec argumenty o wyksztalceniu sa jak najbardziej sluszne. Pech chce, ze w kulturze ciec, kominiarz, florystka – wszyscy moga byc znawcami…
Linuksa zapoczątkował Linus Thorvalds za darmo. A że później pojawili się chętni do finansowania projektu, to już inna sprawa.
Rynek kultury nie jest mały – jest przeogromny. Ale wciąż pokutuje w Polsce, i nie tylko, przekonanie, że Władza ma ten rynek utrzymywać. Od zawsze artysta musiał zarobić na siebie. Dopiero od niedawna wmawia się nam, że twórca musi być wspierany przez Państwo i wszyscy się temu poddają, poza wybitnymi jednostkami, które potrafią dzięki talentowi lub pomysłowi zarobić na siebie bez oglądania się na jałmużnę z pieniędzy publicznych. Nie ma obowiązku uprawiania wybranego przez siebie zawodu, tym bardziej społeczeństwo nie ma obowiązku utrzymywania kogoś, kto wybrał zawód, który mu nie pasuje. Jeśli ktoś jest muzykologiem i nie może znaleźć pracy, niech zmieni zawód. Ja mu nie radziłem, by ten zawód wybrał, dlaczego więc mam go wspierać moimi podatkami?
Jak świetnie powiedziano przed chwilą w Dwójce – od dawna RM trwał w letargu i nic nie robił na poprawienie swego wizerunku. To przerażające, że przez ostatnie 10 lat osoba tak wybitna, jak Antoni Wit, nie uznała za stosowne by rzucić okiem do RM. To wystarcza za recenzję tego pisemka, które zaspakaja tylko swoich twórców, a też pewnie nie wszystkich.
Jeszcze a propos Giergiewa i Jolanty/Zamku to nie wpadł 2 godziny przed premierą ale miał próbę 12.XII i coś nawet zmieniał…
Do Xav z 20:21
Nie byłbym tak jednoznaczny w ocenie faktu, że Antoni Wit nie zaglądał do RM przez ostatnie 10 lat. I wcale nie wystarcza mi to za recenzję „tego pisemka”
No i wyszło. Nie dość, że nieuprzejmy, fakty ma głęboko, to jeszcze prymitywny korwinista. Nie można było od tego zacząć? Każdy by sobie sam dopowiedział „jałmużny z pieniędzy publicznych” i inne rytualne formuły. 🙄
Czy w związku z wygłoszonym tu kategorycznym stwierdzeniem „od zawsze artysta musiał zarobić na siebie” mógłby ktoś prostemu psu wytłumaczyć znaczenie słów mecenas, mecenat? Bo widzę, że od zawsze je jakoś błędnie rozumiałem. 😳
Pisałem przecież, że Gergiev była w radio parę dni przed premierą. Pani Kierowniczka powtórzyła plotkę i wszyscy potraktowali to jako prawdę objawioną. Gergiev ma taki styl pracy, że prowadzi mało prób i wpada na kilka dni przed premierą. Nagrania wszystkich symfonii Prokofiewa z LSO dokonał po jednej próbie. Dyrygent twierdzi, że mała ilość prób procentuje większym skupieniem muzyków.
Xav @20:21 – totalnie kulą w płot.
Kto miał w Dwójkowej audycji największą pretensję do dotychczasowego „RM”? Gauden, który zapiera się zadnimi łapami. No i Wit, którego wszyscy znamy aż za dobrze – nie czyta, bo się obraził, że za mało wynoszono go pod niebiosa…
Ten stek kłamstw, jaki znów się polał w audycji, po prostu przeraża. Że zacytuję klasyka (w innej dziedzinie) – beton, którego nie wypali się nawet kwasem solnym. I znowu zrobili z członków redakcji tych „trwających w letargu”. Kacper Miklaszewski – jedyny z tej strony – po prostu rozkładał na to ręce, bo cóż mógł powiedzieć na tyle chucpy. Ale podziwiam go, że wypowiedział słowa prawdy – wszystko, co trzeba było powiedzieć.
Najbardziej sensowna wypowiedź z publiczności pochodziła od Janka Topolskiego z „Glissanda”.
Natomiast przerażająca była nierówność za stołem. Jacek Hawryluk starał się być bezstronny, ale też oddał tym panom głos jako ostatnim i nie było jak się wcisnąć. Ja miałabym jedno pytanie do Gaudena odnośnie tego, co powiedział w ostatnich minutach: czy ów „kodeks dobrych obyczajów wydawców prasy”, na który się powołuje, obejmuje pomiatanie ludźmi i narzucanie im niekompetentnych szefów?
Wojtek – no litości.
To nie jest styl pracy, który przynosi cokolwiek. To jest efekciarstwo.
Pójdę jutro, mam nadzieję, i myślę, że efekty nie będą gorsze. Bo Akiki jest niezły (pamiętam go z Wrocławia) i po prostu dobrze przygotował spektakl. Naprawdę go przygotował.
Bardzo mi się spodobał argument z linuksem, bo tak się składa, że znam się na tym, nawet chyba całkiem nieźle, bo używam od 15 lat i śledzę z uwagą linuksowy światek. Szkopuł w tym, że Linus okazał się po prostu wyjątkowo profesjonalny w tym co robił, bez wciskania kitu, że tworzy coś „nowoczesnego”. Jeśli się przyjrzeć dokładnie linuxowi to okaże się, że jest to produkt skrajnie konserwatywny technologicznie, korzystający z rozwiązań wypracowanych w latach 60-tych. Po prostu działa.
Jeszcze a propos tych legendarnych 700 tys. rocznie na „RM” – tej „góry pieniędzy”, która „znikała”. Przypomnę, że pismo było dwutygodnikiem, że suma jest na cały rok, że kosztuje druk, dystrybucja i różne tam takie. Wszystko kosztuje. Redaktorzy przez wiele lat zarabiali ok. 2.000 zł – wielki pieniądz doprawdy. Od lat żadnych podwyżek, dziś również.
I jeszcze o tym, że „ludzie nie czytają „RM””. Otóż Kacper miał 1000 procent racji, kiedy powiedział, że muzycy nie są kształceni w tym kierunku, żeby cokolwiek czytać. I to jest prawda – wymiatają, nie czytają. Najwięcej pretensji do pisma mają ci, co go nie czytali.
Muzycy za nowy „RM” się nie wezmą, bo pismo ostro skręca właśnie w stronę „nie dla nich”. Owszem, pojawiają się jeszcze teksty fachowe, ale są cięte bez cienia zrozumienia – właśnie doszły do mnie głosy o kolejnych zmianach przez redaktora TC tekstu, które, podobnie jak to było w przypadku recenzji Moniki Pasiecznik, zmieniły sens na wręcz przeciwny. Ale jeśli redaktor nie zna się na tym, co redaguje, jak może być inaczej? Tomasz Cyz dziś miał czelność powiedzieć, że „dziwi się, że nie było dyskusji po ważnym tekście prof. Harry’ego Lehmanna”. Zapewne nikt go nie zrozumiał, bo zostały z niego wycięte na chybił trafił ważne fragmenty (dysponuję oryginałem) i zaburzony został tok myśli. Nad czym więc tu dyskutować? Prof. Lehmann zaprotestował zresztą ostro przeciwko takim praktykom, ale wątpię, żeby cień tego protestu ukazał się na łamach „RM”…
Znalazłam:
http://www.iwp.pl/pliki/KDPWP.pdf
Już na pierwszy rzut oka widać, że jest w tym kodeksie masa paragrafów, które można wykorzystać przeciwko Gaudenowi i Cyzowi.
Np. „Wydawca dba o to, aby działalność wydawnicza i redakcyjna prowadzona była bez zewnętrznej ingerencji” – ale sytuacja Gaudena jest tu szczególna, bo nie jest on wydawcą w tym rozumieniu, lecz jedynie zleceniobiorcą. I jego ingerencje są w tej sytuacji właśnie zewnętrzne.
„Wydawca nie może wprowadzać w błąd czytelnika ani partnera biznesowego, realizując cele niejawne lub sprzeczne z oficjalnie głoszonymi” – tego chyba rozwijać nie muszę 🙂
Itd. itp. Cały ten dokument dotyczy pism i gazet o zupełnie innym charakterze i gołym okiem to widać. Do niewielkiego pisemka branżowego nie może mieć zastosowania, zwłaszcza, że wchodzi tu w grę – będę to powtarzać do znudzenia – kwestia kompetencji zawodowych.
Mnie dodatkowo poraziły wypowiedzi studentów, którzy bez żenady przyznają, że nie czytali RM, bo nudny i za drogi (a biblioteki od czego!), wolą korzystać z Internetu, bo tam więcej można znaleźć, a poza tym nowy RM im się podoba, bo należą do „pokolenia wychowanego na obrazkach”, że już o polszczyźnie przyszłych muzykologów („wziełem”) i umizgliwie sepleniących pannach i młodzieńcach nie wspomnę. Albo tę sondę przechylono na jedną stronę, albo pora umierać.
Oj, łajznęło mi się częściowo z Panią Kierowniczką.
Załączyłem dziś wieczór wideo-radio w Internecie (przespałem narodziny nowego medium, czy byłem ich świadkiem?) żądny igrzysk, mordobicia, pojedynku na riposty, sensacji i lejącej się krwi.
Polały się tylko łzy. Może nie było tego widać, ale było słychać. I za to też duet G&C prędzej lub później będzie musiał przeprosić.
Pan Kacper w wielkim stylu – bił się tylko defensywnie. I samotnie.
Pozornie racjonalny Marczyński mówiący o trudnych początkach wszelkich nowości, przeszedł do porządku nad grzesznym poczęciem „nowego” RM.
Hawryluk piszący do RM nie miał łatwego zadania: słabo mu wyszło udawanie koncesjonowanego opozycjonisty.
Zdumiewawało zabetonowanie Cyza, poza parokrotnym użyciem liczby mnogiej: robimy, myślimy – zawieszonej w próżni – bo nie wiadomo do kogo się odnoszącej, nie było cienia refleksji krytycznej, jednego bodaj znaku zapytania nad własną twórczością.
Do annałów przejdzie końcow kwestia Gaudena. On ma tu spis dobrych praktyk, Unię Wydawców i Prawo Prasowe i jego nie interesują żadne dyskusje z czytelnikami o kształcie pisma.
A propos internetu, to nie wiem, czy się cieszyć, czy smucić deklaracją Tomasza Cyza, że przyszła strona internetowa „RM” nie będzie przeciwwagą do mojego blogu 😉
Na razie uśmiałam się setnie.
@Wojtek 20:53
Dziękuję za informację o symfoniach Prokofiewa. Teraz już wiem, dlaczego to tak brzmi.
@ Xav
Pamiętajmy, że zanim Linus napisał jądro systemu, była już prawie kompletna cała reszta darmowego zamiennika Unixa. Twórca GNU, Richard Stallman wykonał tu największą, wręcz tytaniczną pracę za darmo ale to postać szczególna. Nieuznający kompromisów prorok z rozwichrzoną brodą, ostentacyjnie gardzący blichtrem i drogimi rozrywkami. Jeśli Pan zna kogoś takiego pośród polskich muzykologów, można tworzyć pismo ale nie łudźmy się, że zacznie ono przynosić zyski, tak jak przynosi GNU/Linuks.
ps. Ja też jestem „prymitywnym korwinistą” ale mając nieprzyjemność żyć w socjalizmie wolę, żeby wydano moje podatki na kulturę niż na walkę rządu z bezrobociem czy też coś równie idiotycznego.
Audycja dot. RM w programie 2 obnażyła ogólny marazm dwutygodnika obecnie miesięcznika. Nikt go nie czyta, nikt prawie się nim nie interesuje. Wyważone poglądy miał p. Merczyński, który widzi duży potencjał w nowej odsłonie RM. Środowisko się burzy o teksty do których nikt nie sięga i to praktycznie pokolenia młodsze i starsze. Cała rozmowa była moim zdaniem chybiona, bo w sumie nic z niej nie wynikało.
Panie Piotrze,
tak cudownie, ma się rozumieć? 😉
@ Marlena68 – witam. Co do postu z 19:52, są dwie możliwości. Ja na fejsie nie jestem i nie mam jak sprawdzić, mogłam tylko zajrzeć na stronę „RM” i zobaczyć, że jest tam tak, jak Pani mówi. Ale jest jeszcze profil samego Tomasza Cyza, a co on tam napisał, to ja już nie wiem. Pan Marcin Wesołowski może wie.
Co do 21:58, nie Merczyński, tylko Marczyński. A że „RM” ma potencjał, to wiemy. Pytanie, czy w obecnej sytuacji jeszcze go ma.
stary_satyr – również witam. Moim zdaniem, w dziesiątkę.
Jeszcze jeden „drobiazg”. W takich momentach jak ten najlepiej widać jaka jest dziś nasza odległość od tego, co w zamierzchłych czasach nazywało się etosem Solidarności.
Dla mnie też bardzo bolesne było w tej audycji zestawienie: Kacper kontra G&C. Czyli pełna kultura kontra… coś, co trudno jest nawet nazwać po imieniu. Tak koncyliacyjnego człowieka jak Kacper trudno spotkać, a jeżeli nawet on nie widzi już możliwości porozumienia, to jej rzeczywiście nie ma. Zwłaszcza, że G&C guzik obchodzi porozumienie z kimkolwiek. Oni będą się tylko sami ze sobą porozumiewać.
A jeszcze to, co się działo po programie… Małgorzata Małaszko najpierw podchodzi z całusami do prowadzącego, że był taki świetny (ja się akurat do niego czepiać nie będę, ręce ma związane), a później szczebioczą sobie z tamtymi panami. A Kacper zostaje sam, na uboczu.
Czy rzeczywiście kultura się kończy?
Piotr K. – w jakimś sensie łajza. Chodzi o etos. Tylko Ty napisałeś o Solidarności, a ja o kulturze…
@DSz 21.58
Jasne. Przecież wielkim artystą jest, zwróconym ku nowoczesności. „Symfonia błyskawiczna, w proszku”.
😆
Symfonia instant brzmi jeszcze nowocześniej. 😎
Dawno mnie tu nie było, wróciłam, a Wy wciąż o Cyzie. Szkoda nerwów i czasu. Toć pisałam już kiedyś, wspominając swoje studenckie czasy, że to urodzony pozer, arogant i zarozumialec. Jak widzę, że nic się nie zmieniło. Tępić szkodnika! Ale skuteczne mogą być chyba jedynie zdecydowane i solidarne protesty środowiskowe do ministra, jak ten wyżej. Ich nie można będzie zlekceważyć.
Sabo, ale my nie cały czas o nim, naprawdę 🙂 Są ciekawsze tematy z pewnością…
Też uważam, że pora na ministra.
Swoje wrażenia po dyskusji, z racji braku dostępu do komputera, na razie mam spisane ręcznie.
Ale teraz przyczepię się do informacji o stronie, dlaczego nie powstała. Wg red. Cyza nie znaleziono osób/ osoby, które za tę domenę odpowiadają.
W ciągu 5 min. (tylko dlatego, że nie jestem biegła w wyszukiwaniu takich informacji) znalazłam wszelkie dane, łącznie z tym, że ostatnia modyfikacja strony ruchmuzyczny.pl nastąpiła 21.11.13r. przez … Instytut Książki.
?
Coś tam zdaje się mówili też o tym, że na tej starej nie można powiesić nowej.
Ale dlaczego – nie rozumiem.
Ponieważ dyskusja o Gergievie przeniosła się tu , więc do Mapap i innych zainteresowanych : jak ktoś chce poznać koszty związane z jego przybyciem , tu je znajdzie – chyba że coś ucięto z uwagi na fakt , iż prowadził jedno przedstawienie zamiast dwóch. Dla porównania , świetny dyrygent Diabłów otrzymał 22 tysiące euro za cztery spektakle , a przecież on rzeczywiście przygotowywał je ponadto muzycznie na próbach.
Przy okazji podzielę się swoimi refleksjami o omawianym dyptyku oraz zasłyszanymi słowami siedzącej obok pani do znajomej po zakończeniu Zamku : „myślałam , że on ją zabije”.
Tomasz Flasiński.
spektaklu nie widziałem i raczej nie zobaczę, nie mam pojęcia co i jak, ale tak bardzo trudno i ciężko mi uwierzyć, że Nadja Michael zaprezentowała „głos fenomenalny, wspaniale prowadzony”, że aż musiałem wyrazić swoje zaskoczenie na tym zaszczytnym Blogu.
„Ruch Muzyczny” był niekoniecznie pismem w typie, który zadowoli szerokie rzesze czytelników, przyciągnie uwagę młodzieży, szampańsko ubawi (choć recenzje zdarzały się, owszem, krotochwilne). Bywał – przyznajmy – czasem nieco nudnawy, czasem nazbyt brnął w różne „przyczynki”. Ale miał jedną strasznie ważną zaletę: RZETELNIE DOKUMENTOWAŁ kawał życia muzycznego w Polsce. Doceniam to szczególnie jako bibliotekarz, jako historyk zajmujący się często tą właśnie sferą. To, co dziś się może wydawać nudnawe i niewarte wzmianki, po latach nabiera znaczeń i sensu. Ileż razy szukając jakiejś informacji o niszowym koncercie, o epizodzie kariery jakiegoś artysty, o głośniej niegdyś aferze czy polemice z lat 60., 70., 80., o tym co kiedyś myślano nt. określonej estetyki wykonawczej, czy choćby szukając jakiegoś zdjęcia, znajdowałem to TYLKO w „Ruchu Muzycznym”! Lata żmudnej pracy zawsze solidnego, profesjonalnego, trzymającego poziom zespołu zaowocowały stworzeniem prawdziwej kopalni bardzo wiarygodnych, bezcennych dziś informacji z całych dekad – to także był świadomie założony cel tego pisma, sam tytuł pamięta wszak wiek XIX.
Czy nowa formuła „RM”, stawiająca na gładkie eseje, efektowne wywiady, aforystyczne recenzje i bon moty zaspokoi ciekawość historyków za pół wieku, za wiek? Gdy – nie łudźmy się – zawartość blogów i pisemek internetowych w jakichś 90% uleci w krainę wiecznych bitów? Śmiem wątpić. Wydaje mi się, że takie osoby jak p. Cyz, którego wiele tekstów skądinąd cenię, doskonale znajdą sobie pole działania w „nowoczesnych” mediach i formach wypowiedzi, już udowodnił, że to umie, że się w tym sprawdza. Czemu akurat na tę nowo-modłę chce przeobrazić „Ruch”, czemu Gauden to wspiera? Nie pojmuję i nikt nie stara mi się wyjaśnić…
@ Tomasz Flasiński:
250800,00 PLN za jednorazowy występ? Szok! I nie było w okolicy tańszych dyrygentów, którzy stanęliby do tego przetargu? Choćby Jacka Kaspszyka, który doskonale prowadził „Sinobrodego” w TW nie tak dawno jeszcze?
Pobutka.
Czy jestem Korwinistą? W jakimś sensie tak. Jestem również łysy, gruby, kulawy i półślepy. Ale jakie znaczenie ma to w dyskusji? Typowo po polsku, jak się nie ma argumentów, to się obraża rozmówcę. A przecież nie trzeba być Korwinista, by krytykować marnotrawstwo. Tak samo wkurza mnie RM, który od lat pozostał w stagnacji, jak 2 mld zł wywalone na nikomu niepotrzebny stadion narodowy, czy też groźba zorganizowania olimpiady w Polsce. Denerwuje mnie budowa nowej Sali koncertowej Sinfonii Varsovii tak samo jak brak dobrych fortepianów w szkołach muzycznych. Denerwują mnie nowe siedziby NFZ jak i to, że do okulisty muszę czekać 9 miesięcy ( pójdę za własne od zaraz, bo za 9 miesięcy może być dla mnie za późno).
Dotacja 700 000 zł na RM to około 60 000 zł miesięcznie. W ciągu miesiąca RM drukuje 2200 egz. po około 3 zł czyli kosztuje to 6600 zł. Sprzedaż 1000 sztuk po około 5 zł to 5000 zł przychodu. Tak więc Po sprzedaniu RM pozostaje dług 1600 zł pokryty z 60 000 zł dotacji. A wiec na funkcjonowanie pisma pozostaje 58 400 zł. To nie są małe pieniądze. Po przejściu na tryb miesięczny liczby te ulegną niewielkiej zmianie. Więc jeśli etaciki były po 2 000 zł, a było ich 6, to gdzie się podziała reszta tych pieniędzy? Myślę, że to pytanie powinno bardziej intrygować ekipę RM, a nie mnie, zwykłego podatnika, który i tak może tylko pomarudzić, bo żadnego wpływu na wydatkowanie podatków nie ma.
Gajusz Cilniusz Mecenas opiekował się artystami. Co nie znaczy, że w przeszłości nie było artystów, którzy potrafili sami zadbać o swój byt. Dawni mecenasi wymagali jednak od artystów, więc artyści tworzyli tak, by patrona nie zniechęcić do siebie. XX w. przyniósł mecenat państwowy, w którym utarło się, że mecenas daje pieniądze i niczego nie wymaga. Dlatego Mozart musiał pisać opery w dwa tygodnie, a współcześni twórcy mogą ten proceder ciągnąć w nieskończoność. Państwo płaci i nic nie wymaga. I oto państwo za pośrednictwem Instytutu Książki postanowiło skontrolować, na co idą nasze pieniądze. I podniosło się larum, że ktoś śmie krytykować znakomite pismo, którego nikt nie kupuje.
Nie wiem czy pan Wit obraził się na RM, czy też nie, ale z sondy przeprowadzonej przez Dwójkę wynika, że nikt RM nie czyta, że o kupowaniu nie wspomnę. RM o tym doskonale wie od lat, a jednak jego ekipa nic nie zrobiła by to zmienić. Bo po prostu chciała mieć święty spokój i myślała, że jakoś to będzie. A gdyby mecenasa nie było, to albo by zabrali się do roboty, albo już dawno zamknęli interes. Przecież bankructwo Studia i Klasyki powinno ich zmotywować do przejęcia rynku po nich. Ale nie zmotywowało. Kolejne pisma powstawały, niektóre padały,ale nigdy to nie zakłóciło dobrego samopoczucia RM. Dopiero stanowcze kroki podjęte przez mecenasa obudziły ich z letargu. Ale czy na długo?
Czyli, jeżeli dobrze rachuję, za jedno honorarium Gergiewa można Ruch Muzyczny wydawać przez cztery miesiące?
Dzien dobry Panstwu,
a tu „Ruch Muzyczny” a Gergiew ma sie dobrze w szwedzkich salach koncertowych i publicznosc nie zawodzi Go. Pelne sale takze na wystepach Niny Stemme i nie trzeba zadnych dotacji panstwowych. Artysci zarabiaja porzadnie, wiele przedstawien jest wykupionych juz zawczasu.
Na dotacjach nie sposob jest egzystowac na dluzsza mete, niestety.
Pozdrawiam
Czy moglibyśmy ustalić fakty, o których, jak wiadomo, dżentelmeni nie dyskutują?
Zarówno dyrektor Gauden wczoraj, jak pan Xav na blogu od kilku dni, twierdzą, że redakcja RM nie podjęła żadnych działań na rzecz reformy pisma. Zaprzeczył temu w pewnym stopniu wczoraj Kacper Miklaszewski, mówiąc o obiecanych przez p. Gaudena badaniach, których nie dokonano, przede wszystkim jednak zaprzeczała temu wielokrotnie tutaj Pani Kierowniczka, opisując wysiłki redakcji, wybór redacyjnego kandydata i milczenie, z jakim się to spotykało.
Jak w takim razie było naprawdę?
P.S. Przy okazji : czy p. Xav mógłby mi przypomnieć, którą operę Mozart napisał w dwa tygodnie?
@ Xav – Pańskie wyliczanki pachną populizmem. Zapewne dość łatwo można dotrzeć do rozliczeń budżetu „RM” i odpowiedzieć na pytanie „gdzie się podziało”. Koszty wydawania pisma to nie „druk za 3 zł” ale także skład, grafika, korekta, zamawianie tekstów zewnętrznych (za które „RM” płacił, ile mógł), delegowanie dziennikarzy na jakieś imprezy w terenie (zapewne już ostatnio rzadkie) i masa innych wydatków. Nikt też – ani redakcja, ani obrońcy pisma, ani p. Dorota w licznych tu wpisach nie zaprzeczał, iż „RM” wymaga modernizacji.
Nie odpowiada Pan na inna pytania – czemu ów tak zatroskany o właściwe wydatkowanie państwowej kasy p. Gauden nie zatroszczył się o to wcześniej? Czemu odmawiał rozmów z redakcją? Czemu nawet nie rozważył ŚWIETNEJ kandydatury proponowanej przez redakcję? Czemu nie ogłosił konkursu, w którym wianuszek rewelacyjnych kandydatów nie przedstawiłby wspaniałych planów restrukturyzacji, modernizacji, podnoszenia sprzedaży, ale przy zachowaniu jakiegoś minimum linii realizowanej przez dekady? To co czyni dziś to taktyka spalonej ziemi i karczowania, nie żadna próba „naprawy”. To de facto LIKWIDACJA pisma i zespołu (bo teraz to już jest albo oni – albo on, nie widać już szansy na kompromis). Oto powstaje CAŁKIEM NOWE pismo, które z dawnym będzie miało wspólny tylko tytuł. I po co, skoro podobno było to samo zło i jakoby „nikt go nie czytał”? Może p. Gauden wstydząc się, że „coś takiego” firmował powinien tytuł po prostu zlikwidować i powołać zupełnie nowy? Jednak nie? Jednak ta marka ma wartość?…
Zapewniam ponownie, że pismo jest czytane choćby w bibliotekach i że będzie się do niego wciąż po latach wracać, zawsze znajdując coś ważnego i interesującego. Tym się różni od pism „literacko-muzycznych”, w których impresyjne dywagacje pana X czy pani Y na jakiś temat będący dziś chwilowo „trendy”, jutro nikogo nie obejdą.
PS. Jeśli kto ciekaw, jak wyglądał sławny „Ruch Muzyczny” Józefa Sikorskiego i co się działo w rodzimej muzyce półtora wieku temu, to może kliknąć tu: http://www.tinyurl.pl/?O1btgiiB
(potem -> struktura publikacji i ew. trzeba pobrać „wtyczkę” do przeglądarki – ale warto! 🙂 )
Dzień dobry,
widzę, że od rana dyskusja znów wre.
Piotrowi Maculewiczowi poprawiłam nick oponenta. Wydaje mi się, że dalsza dyskusja z Xavem jest jałowa (pamiętam jego wypowiedzi na innych forach, zawsze był ze wszystkiego niezadowolony i agresywny, ale myślałam, że trochę się utemperował). Choć nawet biorąc jego wyliczanki poważnie można rzeczywiście się zastanowić, gdzie u Gaudena podziała się ta reszta pieniędzy, jeśli jakaś była. Ale to leży jedynie w dziedzinie spekulacji.
Tymczasem wydaje mi się, że rzeczywiście przyszła pora na petycję czytelników do ministra. I wiem już, po w połowie nieprzespanej z nerwów (i współczucia wobec przyjaciół z „RM”) nocy, jakich argumentów użyć. Niechcący podsunął mi je Grzegorz Gauden.
Pomyślę nad tekstem. Jeśli oczywiście zgadzacie się, że powinien powstać.
Wracając do Gergieva, pod poprzednim wpisem odezwał się wczoraj niejaki vic (którego niniejszym witam) – przenoszę treść jego komentarza tutaj, żeby nie zginął.
Z Gergievem bylo tak… Miał być na próbie generalnej we środę, ale we wtorek po próbie okazało się, że będzie dopiero we czwartek. W związku z tym odwołano koncert Preludia operowe, do którego, ze względu na bardzo trudny program (Serenada na orkiestrę smyczkową Czajkowskiego i Divertimento Bartoka) część orkiestry przygotowywała się od paru tygodni (odbyło się do tego koncertu też 6 prób…)
We czwartek maestro pojawił się na próbie „generalnej” i okazało się, że nie za bardzo jest do niej przygotowany. Nie wiedział o „wstawkach” z efektami w Sinobrodym, na ile co było dyrygowane, itd. Nie była to komfortowa sytuacja, gdy po 16 próbach, które miała orkiestra z panem Akiki, okazało się, że na premierze może być zupełnie inaczej i nie do końca wiadomo jak, bo VG powtórzył tylko kilka miejsc z Bartoka.
Potraktowanie orkiestry w związku z tą premierą i odwołaniem koncertu kameralnego było skandaliczne. Ludzie naprawdę włożyli kupę pracy w przygotowanie się do tych wykonań, a okazało się, że koncertu nie będzie, a na premierze nie do końca wiadomo jak będzie…
Zastanawiam się też, dlaczego jeszcze tydzień przed premierą, na stronie TW była informacja, że VG poprowadzi 2 przedstawienia, skoro na stronie Teatru Maryjskiego można było zobaczyć, że 14 i 15 grudnia dyryguje już w Petersburgu…
A czy ktoś w TW odpowie za takie przygotowanie kontraktu (jak na polskie warunki i ciągłe narzekanie na brak pieniędzy kosmiczna gaża), terminów, itd., nie sądzę…. Ważne, że event się odbył, a zrobiona w balona orkiestra i inni wykonawcy oraz po części widzowie (chodzi mi o tych, którzy kupili bilety na Gergieva na 15 grudnia) co kogo obchodzą…..
Jeżeli ktoś mi po takiej próbie powie o „prowadzeniu spektaklu” przez Gergieva, to go głośno wyśmieję.
Ja tego mecenatu jednak tak łatwo nie odpuszczę, bo jakoś nie lubię, żeby mi wciskano w brzuch cokolwiek innego niż pasztetówkę. 😉
Wbrew rozpowszechnionej ostatnio ludowej legendzie, kultura tzw. wysoka nigdy nie utrzymywała się całkiem sama. Same to się mogą utrzymać igrzyska (dziś, bo dawniej też cezar w łaskawości swojej je fundował). Ale ponieważ ludzkie społeczności już dawno temu wykombinowały, że do czegoś jednak ta wyższa kultura jest im potrzebna, choć korzystają z niej nieliczni, zaczęły ją finansować poza normalnymi mechanizmami rynkowymi. To się przyjęło i jak mi obecnie ktoś pokaże chociaż jedno cywilizowane państwo, które kultury nie sponsoruje – bezpośrednio z państwowej kasy i przy pomocy mechanizmów podatkowych, zachęcających ewentualnych mecenasów – dam sobie rzeczoną pasztetówkę odjąć od pyska i nawet palca nie odgryzę.
Legendą, czy raczej pomieszaniem z poplątaniem, jest też przekonanie, że mecenas stał nad artystą z batem i poganiał go, żeby tę całą Monę Lizę w 2 tygodnie trzasnął. To nabywca mógł domagać dotrzymania terminu, wrzeszcząc „płacę i wymagam!”. A mecenas (w pewnym uproszczeniu, bo formuły mecenatu różne bywały) różnił się od nabywcy tym, że mówił „mój kochany artysto, ja wiem, że potrafisz, ale muza ci nie sprzyja, kiedy masz na głowie problemy finansowe, terminy, pokrzykujących i stawiających durne warunki nabywców, etc. No to ja ci wyasygnuję pewną sumkę, żebyś tym wszystkim nie musiał się kłopotać, a ty tylko maluj, pisz, komponuj, czy co tam jeszcze. Oczywiście gdybyś z wdzięczności machnął mój portrecik czy zadedykował mi jakiś utwór, byłoby mi niezwykle przyjemnie i zapewne wpłynęłoby to pozytywnie na moją hojność”.
Mecenasi, rzecz jasna, też byli tylko ludźmi, więc co próżniejsi oczekiwali, że artysta będzie ich malował ładnie, a co mądrzejsi woleli, żeby malował dobrze i niekoniecznie tylko ich. Ci dziwacy uważali, że kiedy taki artysta, czy inny kulturał, zrobi coś dobrze, to – poza przyjemnością, płynącą z obcowania z wielkim dziełem – w jakiś sposób umacnia to ich władzę, pokazuje potęgę, przekłada się na korzyści propagandowe, więc warto takiego wziąć na utrzymanie i postawić mu ten jeden zasadniczy warunek – rób dobrze.
Znaczy, mnie się dotąd wydawało, że tak było, jak opisałem, bo ostatnio, pod wpływem gromkich pokrzykiwań o samofinansowaniu się kultury, zacząłem się zastanawiać, czy ja tego wszystkiego nie widzę w fałszywym świetle. Może w rzeczywistości taki Leonardo daleko na dotacjach nie ujechał, a ci wszyscy królowie, papieże czy bogaci mieszczanie to kryptokomuniści byli i złogi po peerelu? 😯
Na wczorajszym koncercie w filharmonii tel-awiwskiej bylo calkiem inaczej 🙂 W pierwszej czesci Gil Shacham pod Mehta gral 2 koncert Prokofieva. Shacham zawsze wita sie serdecznie z pierwszym skrzypkiem i zamienia z nim pare slow, a gra w sposob podkreslajacy ze jest nie tyle solista, co czescia zespolu – podkresla dialog, nie gra glosniej od orkiestry, i nawet stoi bardziej w glebi niz inni solisci ktorych widzialam. Dzwiek gladki, prawie swietlisty, z zupelnie perfekcyjna intonacja (z wyjatkiem jednego dzwieku na caly utwor). Sam utwor jak dla mnie dosc nijaki 😳 , i nie bylo tam wielkich zdarzen, z wyjatkiem pieknego poczatku drugiej czesci. Dwa bisy, Piekna Rosemary Kreizlera z orkiestra (kiczowato), a potem solo bardzo pieknie cos z sonat i partit Bacha (nie pamietam ktore).
W drugiej czesci kolos – VIII symfonia Brucknera, okolo poltorej godziny. Po odnowieniu sali wyraznie slychac roznice w akustyce, orkiestra brzmi trojwymiarowo, kazda grupa instumentow klarownie oddzielona. Mehta dyrygowal bez partytury, spokojnie i bez wysilku, a wyraznie znal kazdy dzwiek i bardzo klarownie okreslal jak ma byc zagrany. Do oklaskow kazda grupe instrumentow stawial oddzielnie, a do pierwszego flecisty podszedl i cos powiedzial, wyraznie milego. Ten zespol chyba dlugo wspolnie nad tym pracowal…
Bobiku – problem jak zwykle polega na tym, że słychać tylko dwa stanowiska skrajne, a to sensowne ginie w krzyku. Albo „jak nie sprzedasz, to zdychaj, darmozjadzie”, albo (to cytat) „Państwo francuskie ma zapłacić Ircamowi za wszystkie krzywdy, jakich Mozart doznał od arcybiskupa Colloredo”. I, oczywiście, nie pytać o skutki.
Skutek jest taki, że kol. Xav bluzga przeciwko bidocie, jaką jest RM (wygadując jawne bzdury – jakoby numer tyle kosztował w produkcji, ile kosztuje w kiosku, razy nakład…), ale wyrzucanie ogromnych pieniędzy na jeden, całkowicie zbyteczny występ zagranicznego artysty pomija milczeniem.
Niestety, w środku, czyli tam, gdzie włada zdrowy rozsądek i umiar, bywa zwykle bardzo ciasno, a w niektórych sprawach – wręcz duszno.
To jest coś z tych rzeczy: W moim mieście, przy jednej z głównych ulic, straszy piękny niegdyś budynek historycznego kina z 1920 r. Szyby wybite, elewacja się sypie-ruina! Ale są tacy , którzy się cieszą publicznie, bo to prywatne i nie trzeba utrzymywać ” z ich podatków”. Jak widać, skrajność w każdą stronę prowadzi do upadku.
🙂
Kulture najlepiej sponsoruja prywatni mecenasi, ot, np. Filharmonie w Göteborgu „Volvo”, Krolewska Opera w Sztokholmie to fundacje finansowe notowane na gieldzie a takze banki np. Nordea – gdyby te instytucje kultury tzw.wysokiej liczyly na panstwowego mecenata, to obawiam sie, ze Gergiew musialby omijac Sztokholm i zrazu jechac do Oslo.
PS RiTV Sweden utrzymuje sie z dochodow licencyjnych: suma rzedu milijardow koron
Do Marlena68 – Rozumiem, że umieszczenie linka do sondy przez Redaktora Naczelnego Ruchu Muzycznego na własnym profilu na Facebooku – wykonane zostało po to, by „znajomi” opowiedzieli się w sondzie przeciwko nowemu Ruchowi Muzycznemu?…… Cóż za logika 🙂
Przepraszam, teraz każdy koment z innej parafii, ale właśnie ze źródła dostałam informację, jak to naprawdę jest z zarobkami w „RM”. Jest to oczywiście informacja niepełna, bo o tym, ile zarabia Cyz, nie wie nikt poza nim i Gaudenem.
Otóż pracownicy redakcji dostają na rękę ok. 1.700 zł pensji, ostatnia podwyżka była 14 lat temu, jeszcze gdy dyrektorem Biblioteki Narodowej był Michał Jagiełło. Powyżej 2.000 (ale niewiele) zarabia Kacper Miklaszewski, który jest sekretarzem redakcji. Honoraria autorskie od czasu przyjścia Cyza znacząco spadły, co więcej: wydawca nie stosuje przy ich naliczaniu przepisowych 50 proc. kosztów uzysku (dla porównania: moja firma stosuje i wszystkie porządne redakcje, jakie znam), bo twierdzi, że takie są przepisy (jakie?!).
Przez tyle lat nikt z „wielkich wydawców” nawet nie zająknął się o podwyżce, a rzecz dawała się jeszcze wytrzymać, gdy w redakcji atmosfera była normalna, gdy była współpraca, a nie terror. I oni to za te grosze muszą znosić. Ten mobbing mailami o każdej porze dnia, nie wyłączając weekendów. Taktyka na wyniszczenie.
Ja mam taki genetyczny feler, że się centrystą urodziłem, a i geny chłopskiego rozumu skądsiś mi się przyplątały 😳 , więc jak „ideologiści” odfruwają w rejony odległe od rzeczywistości, to mnie zaraz coś zgrzyta i spokoju nie daje. A z kolei z tymi, co zdrowy rozsądek popierają, z którejkolwiek strony by on przychodził, jakoś mi się podejrzanie łatwo zgodzić. Co tu dużo gadać, nawet kręgosłup ideologiczny mam najwyraźniej z pasztetówki zrobiony. 🙁
Ale korzyść z tego taka, że zgodliwy jestem w szerokim zasięgu. I z Kierowniczką się zgodzę, i z Piotrem się zgodzę, i z Woytkiem się zgodzę, i z Ew-ką się zgodzę… etc, etc. 😆
Ale Ty się tak, Bobiku, zgadzasz za pasztetówkę, czy całkiem bezinteresownie, z życzliwego usposobienia?
Też pytanie, Piotrze. Sama myśl o pasztetówce zaraz mnie usposabia nader życzliwie. 😆
O, znowu mi coś zgrzytnęło. Ozzy, gdzie to jest napisane, że mecenat państwowy z prywatnym muszą się wykluczać, a nie mogą pięknie uzupełniać? 😉
Komu Pies to mówi. Właśnie przyszła świąteczna paczka pierników z Norymbergi (polecam firmę Lebkuchen Schmidt). Fundujemy sobie raz do roku. Na sam widok Elisen-Schnitten – idę na każde ustępstwo.
@Piotr Maculewicz
Napisałem, że na funkcjonowanie pisma było 58400 zł miesięcznie. Domyślam się, że skład nie powinien kosztować miesięcznie więcej niż 2 000 zł wiec wciąż pozostaje 56400. Skoro etat w RM to około 2 tys. to znaczy koszt 6 etatów to 24 000 zł. Czyli pozostaje 32 400. I dalej zapytuję, na co to poszło?
@Piotr Kamiński
Pan Kacper Miklaszewski nie mógł się dogadać z panem Gaudenem ostatnimi czasy. Ale RM przez ostatnie kilkanaście lat nie zrobił nic by zmienić swój wizerunek. Zamiast rewolucji – ewolucja!
Dwa tygodnie to tylko przenośnia – Mozart na pewno nie pisał 10 lat jednej opery, i to za państwowe pieniądze, bo by mu życia nie starczyło.
Jeśli nie zgadza się Pan z moimi wyliczeniami, proszę znaleźć w sieci dowolną drukarnie cyfrową i poprosić o wycenę. A następnie podzielić cenę przez dwa i będzie miał Pan mniej więcej koszt druku offsetowego. Pisałem tylko o koszcie druku, dystrybucji i przychodach ze sprzedaży!.
Oczywiście, że złości mnie gaża Giergiewa, ale w tym wątku to RM jest najważniejszy.
A tak w ogóle nie jestem przeciwny mecenatowi, wręcz przeciwnie. Jestem przeciwny marnowaniu pieniędzy. Gdyby RM był znakomitym pismem, to by nie wymagał zmian. Jest czymś normalnym, że media ewoluują. Niech RM zdobędzie tysiące czytelników (że o dziesiątkach tysięcy nie wspomnę), wtedy pogratuluję sukcesu. Przez ostatnie kilkanaście lat tylko ich tracił.
Byś powiedział w porę, Piotrze, to sam bym Ci przysłał, a potem z dumą dawał do zrozumienia, że nie byle komu mecenasuję. 😆
Szanowny Bobiku,
nie muszą ale czesto taka para jest zarzewiem wielu konfliktów. A z dotacjami różnie bywa, te ciągłe ponawiania na granicy suplikacji.
Za jeden tekst tutaj mozna dostać
miesięczna pensje p.sekretarza RM
Ujęła mnie spontaniczna kalkulacja kosztów, którą tu Xav przedstawił. Naprawdę. Nie mam więcej uwag, ani więcej pytań. No, może jedną uwagę: nigdy nie bierz się, Xav, za biznesy. Zresztą sam Korwin co się brał za biznes, to musiał pożyczać i nie oddawać, i to prawdopodobnie wiele tłumaczy z powyższych wyliczeń. 🙂
@xav – no więc ja też – z dystansu kolejnego niepokornego redaktora wyrzuconego za burtę – dopytuję, na co poszło 32400 PLN? I nie jest to raczej pytanie do redakcji, tylko do Wydawcy. A co do zdobywania tysięcy czytelników – trudno utrzymać choćby dotychczasowych, skoro nowy, pożal się Boże, opiekun, rozłożył kompletnie dystrybucję i mimo obietnic nie zajął się promocją. A w RM ostatnimi laty ukazywały się znakomite materiały (o czym, o ironio, mówiło się także z uznaniem na antenie Dwójki) i nikt jakoś nie wysuwał merytorycznych zarzutów pod adresem ukazujących się w piśmie artykułów. Rzetelne relacje z niektórych wydarzeń zagranicznych (mimo że dokonywaliśmy cudów, żeby uprosić autorów, dokładających się do wyjazdów z własnej kieszeni, bo Wydawca nie był skłonny zrefundować Autorom zewnętrznym choćby kosztów podróży) ukazywały się wyłącznie na łamach RM. Organizatorzy niemieckiego życia muzycznego wychwalali pod niebiosy rzetelność naszych recenzentów i stawiali ich za wzór „rozleniwionym” kolegom po fachu z Niemiec.
Tymczasem oponenci zarzucający nam konserwatyzm, nieumiejętność dialogu i rozpaczliwe trzymanie się stołków najwyraźniej nie wiedzą, o czym i jak pisał RM w ostatnich latach. Odsyłamy ich zatem na naszą kulawą stronę internetową (bo mimo próśb i błagań, Wydawca nie był uprzejmy choćby nam pomóc w jej modernizacji), która JESZCZE może służyć jako archiwum. W oczekiwaniu na Nową, Najpiękniejszą i Jedynie Słuszną dotychczasowa stanęła na dobre, ale póki nasz dorobek z niej nie zniknie, jeszcze można poczytać, skoro do tej pory mało komu się chciało.
Ozzy, z tego, że coś bywa, nie wynika, że być musi, albo że nie bywa również inaczej. 😉
Państwowy mecenat jest szczególnie potrzebny w przypadku projektów ważnych i ambitnych, ale nieefektownych, niedających się prosto i szybko przełożyć na korzyści piarowe, próżnościowe, przyjemnościowe, itd. „Suplikacyjność” i ponawianie wynika z jego natury – ponieważ nie chodzi o prywatne wydatki, do których nic nikomu, sponsorowani muszą regularnie uzasadniać, dlaczego właśnie im warto dać forsę, żeby sponsorzy (czyli płacący podatki, a nie aktualny minister) mieli możliwość sprawdzić, czy ich pieniądze są wydawane z sensem, a nie widzimisiowo. Dla mnie taki system jest dość zrozumiały i do przyjęcia.
A wyższych w Szwecji niż w Polsce zarobków czy honorariów chyba jednak nie da się sprowadzić wyłącznie do kwestii prywatnego mecenatu, o ile mnie mój chłopsko-pieski rozum nie myli. 😉
Bobiku,
masz racje jak we wstepie ale nie zawsze z tymi ambitnymi projektami (nie wiem, ktore to ambitne) da sie pogodzic z panstwowymi benefaktorem. W latach 90 pracowalem w instytycji, ktora zajmowala sie edycja pism kulturalnych dotowanych przez szwedzka rade kultury (Svenska Kulturrådet) i nieco wiem, jak sie mialy sprawy z tymi projektami „waznymi i ambitnymi”, ktore czestokroc musialy odbijac „oblicze” poprawnosciowo-ideowe. Z pieniedzmi i ich kontrola tez roznie bywalo. Minister tu nie ma nic do gadania a placacy podatki raczej wola en gros dotowac rozne festiwale tralalala czy tez cos bardziej przyziemnego, anizeli tzw. kultura wysoka….brrr.
Wyzszosci zarobkow/honorariow u prywatnego mecenasa nie generalizuje aczkolwiek wole go – a to z wlasnych doswiadczen.
Pozdrawiam
@Xav
Szanowny Panie,
Tak się składa, że znam Kacpra Miklaszewskiego od 45 lat. Mogę Pana uroczyście zapewnić, że „dogadanie się” z nim to czysta rozkosz. Mógłbym to robić codziennie dla przyjemności.
Pozwalam sobie ponadto zauważyć, że kilka kompetentnych osób, wielokrotnie, zaprzeczyło już Pańskiej opowieści o RM, który przez kilkanaście lat „nic nie robił”. Dlaczego zatem powtarza Pan w kółko to samo? Czy posiada Pan jakieś inne, miarodajne dane w tej sprawie? Proszę więc czym prędzej się nimi podzielić. Czy też dlatego jedynie, że tylko taka wersja wydarzeń wspiera Pańskie stanowisko?
RM był przez długie lata świetnym pismem. Gdy zaczął się schyłek wywołany wielkimi zmianami w kraju, redakcja – jeśli mam wierzyć wspomnianym, kompetentnym osobom, a nie widzę powodu, żeby im nie wierzyć – podjęła działania mające na celu przywróceniu pismu dawnej świetności. Działania te, wciąż wedle wspomnianych relacji, spełzły na niczym ze względu na milczenie Wydawcy. Nawet w ciągu ostatnich lat ukazywały się tam jednak świetne teksty, podpisane świetnymi nazwiskami, takimi m.in. jak Dorota Kozińska czy Rafał Augustyn. Tych nazwisk już tam, niestety, nie będzie. Moim zdaniem, jako czytelnika, jest to wielka strata.
Pozostaje mieć nadzieję, że to nowe pismo jak najszybciej dorówna klasą Ruchowi Muzycznemu z jego lat wspaniałości i zdobędzie tysiące Czytelników. Może tak i będzie, jakoś jednak nie mogę się przekonać, że można było do tego doprowadzić jedynie takimi metodami. To już nie wygląda na „normalną ewolucję”.
Mam już dość trollowania Xava. Powiedział swoje, udowodnił, że nic nie rozumie, wystarczy. Temu panu już dziękujemy.
Coś przyjemniejszego: może ktoś z warszawiaków chciałby się wybrać na dzisiejszy spektakl w TWON? 🙂
Ozzy, jak chodzi o różne konkretne przypadki, w których państwowy mecenat działa do duszy, zgodzę się natychmiast, bo co się będę z rzeczywistością sprzeczał. 😉 Ale ponieważ znam też przypadki, kiedy ten mecenat działa całkiem nieźle, a nawet z prywatnym jakoś potrafi się dogadać, to po prostu nie widzę powodu, żeby go całkiem spisać na straty.
Ja sam akurat nieraz korzystałem z państwowego – niemieckiego, więc gdybym moje zarobki na złotówki przeliczył w relacji 1:4, pewnie też by mi wyszły niezłe sumy. Ale chyba obydwaj wiemy, że przeliczanie w ten sposób nie ma sensu. 😉
A ja muszę, po prostu to ode mnie silniejsze :-), podziękować Panu Piotrowi Kamińskiemu za artykuł o Marii Callas w „Ruchu Muzycznym”. Szybciutko przedstawię kontekst. Zostałem fanem opery poprzez zostanie fanem Callas, która zmarła jeszcze przed moim urodzeniem. Pochłaniając jej, w czasach wczesnolicealnych, nagrania przeszukiwałem polskie archiwa i trafiłem na artykuł pana Piotra z „Ruchu Muzycznego” w 1977 roku – „Callas. Primadonna stulecia”. Tekst był tak kapitalny, tak współgrający z tym, co rozpoznawałem wówczas wyłącznie intuicyjnie (potem pomogła edukacja muzyczna), że do dziś stanowi dla mnie ważną kotwicę jeśli idzie o myślenie o operze i o tej genialnej śpiewacze.
Tak więc „Ruch Muzyczny” odegrał dość istotną rolę w melomańskim życiu mojej skromnej osoby.
No proszę, verba manent… Bardzo mi miło to słyszeć!
Dawac, dawac te petycje, Pani Kiwroqniczko.
Noo… wieczór się zbliża, też bym już co podpisał. 😎
Bobiku,
zgoda i tak trzymac!
🙂
dziekuje za mila rozmowe
Kochani, dziś w firmie dzień zebrań i kiedy się z nich wyplączę, skończę ten tekst. Zastanawiam się, gdzie to umieścić, czy na petycjach.pl, czy gdzieś indziej.
A nie mogliby Pani Kierowniczce politykowi chłopcy-internetowcy wyrychtować osobnej, niezależnej strony z petycją, tak jak u mnie Pan Administrator to robi? Fakt, za pierwszym razem trochę z tym zachodu, ale przy kolejnych petycjach koszt się amortyzuje. 😉
Ozzy – merdam pozdrowieńczo. 🙂
Od kiedy tylko zobaczyłem, co „redaktor” Cyz zrobił z recenzją redaktora Pisarenki, czułem, że w RM sprawy idą w niewłaściwym kierunku. Wiele wpisów tudzież dotychczasowe efekty radosnej tfurczości „redaktora” utwierdzało mnie w tym mniemaniu. Ostatnio trafiły mi do przekonania zwłaszcza argumenty pana Piotra Maculewicza. Nic dodać, nic ująć.
Jeśli ktoś tych argumentów nie rozumie (lub z jakichś doraźnych względów woli nie rozumieć), to może lepiej, by przestał się zajmować kulturą wysoką.
A do czytania RM powrócę z przyjemnością, jeżeli powrócą doń takie nazwiska jak Dorota Kozińska i Rafał Augustyn. Dodam, że chętnie czytywałem też liczne recenzje redaktora Józefa Kańskiego. Widziałem zresztą rzeczone przedstawienie „Salome” i tu w pełni zgadzam się z recenzentem – nie bardzo rozumiem, po co były te podszczypywania…
Pani Kierowniczko, istotnie z Xavem nie ma co dyskutować, bo to strata czasu, a dla niego niezasłużony zaszczyt.
Przy wszystkich bałamuctwach, które tu nawypisywał, dodatkowo mnie ubawiło, że czuje się – cytuję – Korwinistą (skoro tylko Wielki Wódz uderzył w stół).
Hmm, dawniej nawet najbardziej wazeliniarscy marksiści nie pisali o sobie od wielkiej litery…
A na ten Zamek, PK, to ja bym dziś wyruszył z wielką chęcią, gdyby oczywiście nie było godniejszych.
Skoro wielu mówi, że Nadja taka świetna…
Nie wiem, oczywiście, jak śpiewa teraz w Warszawie, ale kiedy śpiewała w Brukseli w Medei Cherubiniego (dokładniej: w przeróbce…), to fałszowała rozdzierająco.
Jakiś czas temu znajomy operoman zachwalał mi jej Salome na DVD – i ogólnie mówił o niej dobrze.
Czy tych walorów starcza na Medeę (Cherubiniego albo Mayra), to już inna sprawa. Nie będąc ciągle człekiem umezzowionym, nie znam niestety tych wykonań.
Może też Nadja miała akurat gorszy dzień…
Z przyjemnością, ścichapęku 🙂
To co, spotkamy się w hallu? Powiedzmy 18:45.
Świetnie, avec plaisir, Pani Kierowniczko.
Tym razem nie włączam się do dyskusji o Ruchu Muzycznym, gdyż byłem i będę jej wiernym czytelnikiem, bez względu kto nim będzie kierować. Naturalnie będę ubolewać, że zabraknie kilku dobrych recenzentów, ale wierzę, że pojawią się nowi piszący z polotem a zwłaszcza niezwykle merytorycznie. Mam jednak nadzieję, że kiedy emocje opadną wielu z recenzentów powróci, aby raczyć nas swoimi spostrzeżeniami na temat muzyki. Zawsze będę wypatrywać tych, którzy interesującą będą pisać o operze, zwłaszcza o jej obszarze wokalnym i muzycznym, mniej o warstwie inscenizacyjnej. Przykro tylko, że Pan Jerzy Marchwiński wielu z nas pasjonatów , a jak w moim przypadku koneserów nazywa dyletantami ( którzy czasem na blogach internetowych mogą sklecić coś mądrego). Pragnę Panu donieść, że Ci dyletanci, ( sformułowanie nacechowane niezwykle pejoratywnie) nawet jeżeli nie mają wykształcenia muzycznego, posiadają ogromną wiedzę , wielokrotnie większą niż absolwenci uczelni wyższych, wiedzę która pozwala im tak swobodnie poruszać się w świecie muzyki. Ci też dyletanci tak żywiołowo potrafili nagradzać Pańską małżonkę w trakcie ostatniego wrocławskiego koncertu, podczas gdy tzw. zblazowane środowisko muzyczne ledwo poruszało rączkami. Myślę, że gdyby nie ci dyletanci ledwo doszłoby do oczekiwanych przeze mnie bisów, niestety wtedy bardzo wstydziłem się za tę „wyedukowaną” część widowni.
Rzeczywiście przykre jest to, że tak opiniotwórcze czasopismo sprzedaje się w nakładzie ok. 500 szt.
Panie Piotrze już dzisiaj cieszę się na Pana artykuły na temat reżyserii we współczesnym teatrze operowym, na pewno będzie to przyczynek do kolejnej szerokiej dyskusji. Nadje Michael słyszałem tylko raz na żywo w DO Berlin w Tosce ( M.Alvarez i L.Ataneli) , wtedy również nie posiadała żadnych argumentów wokalnych którymi mogłaby mnie zachwycić. Natomiast prezentowała bardzo dobry ruch sceniczny, ale to za mało. Jej Carmen z San Carlo z 2000 r. pozostawiam bez komentarza.
W kolejnej wolnej chwili dołączę się do dyskusji o nowej obsadzie Rigoletta w MET, niestety inaczej odbieram dokonanie wokalne Hvorostovskiego, ale podzielam zdanie o Polenzanim i Yonchevej.
Nowości operowe (nawiasem mówiąc ciężko rozmawiać z takim nickiem 🙂 ) – słowo dyletant pochodzi od włoskiego dilettante, a to z kolei słowo – od diletto. Więc początkowe jego znaczenie było pozytywne, na analogicznej zasadzie jak słowo amator.
Ja tam jestem prostą blogerką i pewnie dyletantką bez olbrzymiej wiedzy muzycznej. Ale staram się edukować i w tym miedzy innymi celu czytuję ten blog tudzież RM. W wypadku RM myślałam, że to już przeszłość, bo jak tu się edukować, kiedy przygnębiający bełkot panoszy się na większości stron. I teraz , przez Pana Piotra trzeba będzie złamać solenne postanowienie… Aha, panie Piotrze, jeżeli ktoś pisze, że „dyrygent fenomenalnie poprowadził orkiestrę”, to niekoniecznie oznacza, że nie wie, iż on odpowiada za całość. Aczkolwiek nie jestem pewna, czy aby na pewno, przynajmniej we współczesnej operze. Bo a nuż Pan Reżyser postanowi zmienić koncepcję 10 minut przed spektaklem, wyrzucić na przykład drugi akt i zastąpić go utworem typu „Ona tańczy dla mnie” a trzeci potnie i stwierdzi, że chór w zasadzie niepotrzebny?
Obecność tekstu Pana Piotra „RM” zawdzięcza Dorocie Kozińskiej, która miała prowadzić ten numer. Jej i tylko jej. Całą hecę z jej wyrzuceniem Cyz wykonał wtedy, gdy tekst był już gotowy.
Dzięki, PK za informację. A tekst przynajmniej ocalał w całości?
Dowiemy się, jak zobaczymy numer 🙂
Nowości operowe,
ja również spotkałem, niestety, N. Michael w tej „Tosce”. W obsadzie byli wtedy Kaufmann i Raimondi, którzy jakoś zrekompensowali mi to traumatyczne przeżycie. Bo Nadja Michael, moim amatorskim zdaniem, uprawia turpizm wokalny (nie chodzi mi o urodę głosu, lecz jej „śpiew”): salę DOB zalały dzikie decybele bez kontroli dynamiki, niemiłosierne fałsze i wada wymowy kwalifikująca tę śpiewaczkę do pilnej konsultacji z logopedą. Nie mam pojęcia jak ta pani funkcjonuje na różnych ważnych scenach, bo efektywne wykonywanie „zadań aktorskich” to chyba za mało nawet jak na dzisiejsze czasy.
Hola, hola, ale z prowadzenia tego numeru wycofałam się jeszcze we wrześniu, z przyczyn osobistych, tuż przed półtoramiesięcznym wyjazdem (służbowym, ale nie w ramach służby RM, więc na „urlopie wypoczynkowym”, co później z upodobaniem podkreślano), natomiast materiał istotnie uradziliśmy z Piotrem Kamińskim znacznie wcześniej i tekst powstał w znacznej mierze na zasadzie obopólnego zaufania (naszego do Autora, któremu co najwyżej trzeba wstawić lub usunąć przecinek, jeśli się sam zagapi – oraz Autora do niżej podpisanej, która wie z grubsza, o czym Autor pisze). O naszych wspólnych perypetiach z naczelnym, kiedy tekst już powstawał, zmilczę, choć to temat na osobną powiastkę (mam świadków, jak w ostatecznej desperacji podczepiałam się pod jakieś podejrzane internety w kambodżańskiej głuszy, żeby zobaczyć, co też tam znów niespodziewanego wynikło). Przypuszczam, że tekst ocalał w całości – w związku z zakazem wstępu do redakcji (!) sprawdzić tego nie mogłam, oszczędziłam też kolegów, nieustannie pomawianych o „donoszenie” osobom trzecim. Wiem skądinąd – i myślę, że naczelny też wie – że gniew PMK w przeciwnym razie byłby zaiste starotestamentowy, więc się pewnie nie odważył.
Wszystkim fanom Mahlera
_____________________________
GUSTAV MAHLER, Symphonie No.8
Bamberger Symphoniker /Jonathan Nott
Tudor Records 2013
Joonathan Nott znany mi jest raczej z nagran awangardowych m.in. Mark Anthony Turnage, Wolfganga Rihma. Album z Mahlerem na stronie tytulowej z reprodukcja Egona Schiela. Wsrod wykonawcow m.in. Michael Nagy, Lioba Braun, Michaela Kaune, Albert Dohmen. No i oczywiscie producent: Wadek Glowacz
Jonathan Nott i Mahler
http://www.youtube.com/watch?v=leXHJw3GKCs
jeszcze wczoraj na gorąco spisałam sobie subiektywne odczucia po spotkaniowe. Dziś przelałam je na ekran. Gdyby komentarz się okazał za długi, można go spokojnie usunąć, choć mam swoje zdanie, to nie czuję potrzeby aby każdy je usłyszał. A, że irytuje mnie brak kompetencji menadżerskich p. Gaudena to:
Nigdy nie pisałam do Ruchu Muzycznego. Czasopismo znam tylko jako odbiorca. Dlatego też mój stosunek do toczącego się sporu nie jest emocjonalny, choć na pewno nie jest pozbawiony jakichkolwiek uczuć.
Poszłam do Polskiego Radia aby posłuchać obu stron. Zobaczyć jak się czują w swojej obecności, jak się wypowiadają i przede wszystkim czy jest w tym wszystkim choć mała szansa na zbudowanie czegoś.
Po obu stronach jest dużo oskarżeń, niechęci, bólu, żalu. Widoczny jest też całkowity brak zaufania na linii wydawca/ redaktor vs. redakcja. Opierając się na takiej podstawie trudno tworzyć zespół, trudno myśleć o przyszłości. W zasadzie chodzi od wczoraj za mną pytanie, która ze stron sporu odpadnie lub kiedy Ruch Muzyczny zostanie zamknięty?
Jest pozytywny aspekt, ani redaktor, ani wydawca nie zarzucają zespołowi redakcyjnemu niekompetencji. Zarzuty Tomasza Gaudena dotyczą w zasadzie tylko jednej kwestii – niskiej sprzedaży. Rzeczywiście 100 prenumeratorów, 500 sprzedanych egzemplarzy, to wynik niszowej, wewnętrznej gazetki, średniej wielkości firmy. Pan Gauden nie przedstawił jednak żadnej strategii sprzedaży, nie powiedział dla kogo jest wydawany Ruch Muzyczny, nie zna oczekiwań odbiorców RM (utarta i zgrana już informacja „nie mamy funduszy na badania marketingowe). Redaktor – Tomasz Cyz – również nie potrafił odpowiedzieć na to, bezpośrednio zadane przez prowadzącego, pytanie. Nie ma też wizji dystrybucji RM. A całość założeń i nadziei opiera się na osobie grafika – Marka Knape, który „ma doświadczenie w wydawaniu pisma”. We wczorajszym spotkaniu nie usłyszałam nawet na jakim poziome sprzedaży RM będzie się opłacało nadal wydawać.
Od strony redakcji, reprezentowanej przez samotnego Kacpra Miklaszewskiego, jest dużo więcej zarzutów. Podstawowy to uprzedmiotowienie zespołu redakcyjnego. Do tego dochodzi brak, można by nawet napisać zanik, komunikacji i „poniewieranie doświadczonymi dziennikarzami”. Nie reagowanie na proponowane zmiany czy propozycje – chociażby stworzenie ankiety dla czytelników RM. A w obecnej szacie graficznej karkołomność dokonywanych zmian w tekście wynikająca z layoutu czasopisma. Redakcja zaznacza (nie tylko podczas spotkania), że chce zmian i jest na nie otwarta. Tym bardziej dziwi radykalizm wprowadzania nowych rozwiązań bez porozumienia z zespołem, a często z jego pominięciem.
Być może ktoś zna, ale ja nie mam ani jednego przykładu czasopisma, które jest tworzone przez jedną osobę lub opartą na jednym autorze/ artyście. Taką formę mają blogi i nie jest to zła forma. Czasopismo tworzą jednak grupy: wydawca, redaktor z zespołem i czytelnicy. Dlatego tak przykry jest rozpad w gronie, które powinno mieć wspólny cel.
Nikt się jednak nie pyta o zdanie czytelników, choć mała, to nadal jest to największa grupa zainteresowanych. Czy potrzebują oni, a w zasadzie my, pisma literacko-muzycznego? Co powoduje, że liczba prenumeratorów maleje? I czy wystarczy nam dać designerskie pismo aby powiększyć grono odbiorców?
To środowisko – piszących i czytających jest bardzo małe i zna się wzajemnie. Bez problemu dostaniemy oryginalny artykuł, recenzję i porównamy z ukazującym się w RM. Niestety jest to coraz częstsza praktyka, bo trudno jest uwierzyć w tak radykalną zmianę zdania kiedy od autora recenzji bezpośrednio po koncercie słyszało się jedno, a w piśmie czyta się coś zupełnie przeciwnego. I w takiej sytuacji czuję się oszukana jako odbiorca. Innym problem jest dostępność RM, mogę go kupić tylko w kilku punktach w Warszawie (choć i tak stolica jest najlepiej zaopatrzona), a nie zawsze mam czas aby szukać kolejnego miejsca „bo u nas właśnie się skończył”.
Po usłyszeniu co obie strony mają do powiedzenia, to jednak najwięcej mam do zarzucenia wydawcy i redaktorowi. Wyraźny brak wizji i strategii. Wiedzą, że RM to pismo niszowe, ale nie znają jeszcze odpowiedzi, w którą niszę chcą trafić – muzycy, muzykolodzy, studenci, melomanii, inni? Mam wrażenie, że cały ich wysiłek idzie na walkę z zespołem i szukanie po omacku rozwiązań, które chwycą, lub też jednego winnego niskiej sprzedaży. Prawdziwe w tym wszystkim jest również to, że sprzedaż RM nie spadła w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Działo się przez ostatnie lata. Dlaczego więc reakcja następuje tak późno i czy na pewno jest to wina redaktorów?
🙂
jutro 18 grudnia, w Operze Krolewskiej „Salome” R. Straussa w roli tytulowej Nina Stemme,
dyr. Lawrence Renes
http://www.youtube.com/watch?v=aV3rKZ6GcM8
ozzy,
Rozumiem, że chodzi o Operę Królewską w Sztokholmie? Premiera tej „Salome” odbyła się pod koniec listopada…Słyszałem transmisję w radiu szwedzkim. Stemme była wokalnie absolutnie wspaniała. Wyobrażam sobie jakie to musiało robić wrażenie w teatrze! Nie mogę się też doczekać jej Elektry, choć nie wiem czy są już jakieś konkretne na ten temat plany. Czytałem tylko, że Nina Stemme ma w planach tę rolę.
@Robert
Tak, wystep w Operze Krolewskiej to niesamowity sukces Niny Stemme. Recenzje entuzjastyczne. Porownuje sie jej sukces na scenie swiatowej z ABBA, chociaz rzadko wystepuje w programach TV i innych mediach. Renesans opery w Szwecji jest faktem, jak za czasow Björlinga.
„Elektra” to jej rola na bliska przyszlosc (2016-2017). Ta klasyczna tragedia znana via Freud i Jung to wedlug Stemme rola bardzo wymagajaca i nie jest latwa muzycznie i ktora, jak powiada artystka, „wymaga ciaglej obecnosci na scenie”. Ponadto wspomina o operze Straussa „Die Frau ohne Schatten” i roli zony Farbiarza (Färberin), Ponadto Nina Stemme studiuje postac Judith z „Zamku Sinobrodego” Bartóka. Niegdys Nina Stemme jako uczennica szkoly muzycznej spiewala w chorze po wegiersku i powaznie zastanawia sie czy partie Judith nie wykonac w oryginale. Warto tu przypomniec, ze takze Birgit Nilsson wykonywala wspomniane role.
W sumie 5 wieczorow z „Salome” (grudzien 2013, luty 2014) – zastepuje ja w roli tytulowej Nicola Beller Carbone.
Pozdrawiam
W obronie Gergieva
Można mieć oczywiście krytyczne zdanie o tym dyrygencie. Jednak nie ulega wątpliwości, że jest to jedna z najlepiej rozpoznawalnych osobistości życia muzycznego. Moim zdaniem warto kontynuować z nim współpracę ponieważ wraz z nim mamy niejako „w pakiecie” czołówkę rosyjskiej wokalistyki z Teatru Maryjskiego. Nie mówiąc już o koprodukcjach z tą wspaniałą sceną. Co do płacy Gergieva. Cóż, jakoś racjonalnym i oszczędnym Szwedom nie szkoda pieniędzy na jego występy…
@ Wojtek
Znaczy płacić mu krocie, aby mieć „w pakiecie” jego niewolnice? Kiedyś tego rodzaju przysługi nazywało się sutenerstwem, o ile wiem wciąż u nas ściganym. A może by popróbować wynająć te panie (i panów także) wprost, bez takiej nagannej rozrzutności na rzecz stręczyciela?
No ale ta wokalistyka z Maryjskiego bywa taka sobie, vide Tanoitsky bo Monogarova to chyba Bolszoj. Kiedyś byłem wielkim fanem Gergieva, zachwyciło mnie jego dawne już nagranie „Dziadka do orzechów” Czajkowskiego. Potem było coraz więcej wątpliwości
Pani Doroto
Ale Pan Jerzy Marchwiński, oczywiście ma prawo do własnej oceny niewyedukowanych odbiorców muzyki klasycznej, dyletantów, którzy uprawiają jakąś dziedzinę, ale wypowiadają się o niej bez fachowej wiedzy i odpowiedniego przygotowania. Ale jeszcze raz podkreślam, wiedzę nie tylko zdobywamy na poziomie akademickim, ale również poprzez wielkie zainteresowanie i ciągłe zgłębianie przedmiotowej dyscypliny.
Ale prawdopodobnie byłoby mi to obojętne, gdyby to słowo zostało wypowiedziane przez inną osobę, ale mój wielki szacunek dla przeogromnych dokonań Pani Podleś, który dodatkowo umocnił się po ujmującej lekturze „Contralto assoluto” Brigitte Cormier nie pozwala przejść obok tej wypowiedzi obojętnie. Pozycję która przeczytałem” jednym tchem”, z wypiekami na twarzy, ale i w niektórych momentach ze łzami w oczach ( autorka nie zapomniała również o Pani, i pięciokrotnie w tej biografii pojawia się Pani nazwisko).
A gdzie się Jerzy Marchwiński tak wypowiedział?
Oczywiście Tanovitski! To z pośpiechu.
Panie Robercie ,
moja Tosca w DO Berlin miała miejsce w 2007, i było to już ponad 300-setne wykonanie tej produkcji, której początki sięgają 1969r. Wspaniała inscenizacja Boleslawa Barloga, myślę, że podziela Pan moje zdanie. Niestety nie widziałem, Raimondiego i Kaufmanna , ale przede wszystkim zazdroszczę Panu Scarpi, może nieco mniej Cavaradossiego. Moje przedstawienie miło wspominam za sprawą Lado Atanaliego ( może to rola jego życia), ale też niezwykłej gracji w prowadzeniu orkiestry przez Antonio Pirolli.
Panie Robercie,
słowa o dyletantach, piszących niekiedy coś mądrego na blogach internetowych, padły wczoraj w radiowej Dwójce, przy okazji dyskusji o Ruchu Muzycznym.
Nowości Operowe,
„Moja” Tosca w DOB była w 2010. Raimondi, mimo już ewidentnego spadku sił wokalnych, wciąż był charyzmatyczny, stylowy, pełen niuansów. Ale proszę mi też zazdrościć 🙂 Kaufmanna-Cavaradossiego. Na wspomnienie jego „Vittoria! Vittoria!” mam wciąż przysłowiowe ciary. I to jego muzyczne wyrafinowanie, jakby otulanie każdego słowa…Oczywiście to nie były szczyty jak np. w jego paryskim Werterze, ale jednak…
Ps. Tak, przedstawienie Barloga wciąż się trzyma dzielnie, prawda? Mnie zwłaszcza się podoba operowanie perspektywą w 2 akcie, ale obraz świtu też jest piękny…
Pani Urszulo
Nie jest mi obojętny los Ruchu Muzycznego i z wielkim niepokojem wysłuchałem danych o poziomie sprzedaży 500 sztuk, który kwalifikuje to czasopismo w obszarze niszowej gazetki średniej wielkości firmy. Na początku audycji mówiono ileż to w Polsce mamy szkół, uczelni , teatrów operowych, więc już dystrybucja do tych miejsc w mojej ocenie winna przynieś poziom sprzedaży ok.1000 szt.
Przed nowym kierownictwem rzeczywiście trudne zadanie, w pierwszej kolejności to utrzymanie wysokiego poziomu merytorycznego, ale też uaktywnienie jednostek marketingowych, które to zadbałyby o wysoką sprzedaż czasopisma, wolumenu, który świadczyłby o powadze Ruchu Muzycznego. Nowe kierownictwo, musi podać do jakiego poziomu dążymy w perspektywie roku, dwóch i ogłosić to publicznie. Nie chcę robić wykładu z marketingu ( tu już nie jestem dyletantem), ale wszystko to wymaga określenia nowych grup docelowych, misji , celów długo- i krótkofalowych, analizy PEST, SWOT , sił konkurencji Portera itd.
Jeżeli nie zostanie wykonane chociaż minimum z tych zagadnień, obawiam się, że sprzedaż może gwałtownie spadać, uwzględniając ostatnią niechęć do RM środowisk akademickich.
Osobiście wyznaczam Ruchowi Muzycznemu do końca roku 2014 poziom 1500 sztuk, a sam zapewniam zakup co miesiąc dwóch egzemplarzy.
@ Wojtek 21.50
Ja to bym akurat nie płacił za „rozpoznawalność”, ale za „słuchalność”, a z tą jest u niego łysawo. Nawet dzisiaj nie byłoby trudno znaleźć tuzin lepszych. Jest świetnym organizatorem i średniej klasy dyrygentem, który uwodzi na krótko szamaństwem i egzotyką. Szwedzi mają prawdopodobnie dużo więcej pieniędzy i stać ich na takie rozrywki.
Dziadek, o którym wspomniał Gucio to jedna z jego lepszych płyt, ale nawet ona nie wytrzymuje porównania z prawdziwie wielkimi dyrygentami rosyjskimi, żeby o innych nie wspomnieć.
Przy okazji – zgadzam się z Robertem co do paryskiego Wertera Kaufmanna. Był wyjątkowy. Pewną rolę odegrał tu może reżyser, który pozwolił mu zagrać tę postać, którą napisał Massenet.
Znowu zeszło na operę, i ja się opery będę trzymać, bo nowy wpis zrobię z dzisiejszego wieczoru, ale jeszcze podziękuję Marzenie za wypowiedź o wczorajszej audycji – tym bardziej cenną, że z pozycji neutralnej.
Panie Robercie
Uwielbiam tę klasyczną inscenizację i to w każdym akcie. Ale ja mam słabość do wszystkich berlińskich inscenizacji Tosci, równie cenię też już „wiekową” w Staatsoper. Kaufmanna w partii Cavaradossiego słyszałem tylko na nagraniu DVD z Royal Opera House z Gheorghiu i Terfelem, ale oczywiście to nie to samo co odbiór na żywo. A jego paryski Werther z Sophie Koch z 2010 r. do rzeczywiście niezwykle poruszające wykonanie. Przy okazji polecam Panu krótka biografię Kaufmanna ( zaledwie 176 stron) wydawnictwa Henschel autorstwa Thomasa Voigta „ Meinen die wirklich mich ?”
Jeden z moich ostatnich wpisów o RM kierowałem do Pani Marzeny.” Nie jest mi obojętny …
Wiem, że już trochę „po czasie”, bo jest nowe wydarzenie, ale jeszcze tutaj i teraz chciałbym słowo napisać w sprawie RM. Wysłuchałem audycji dopiero wczoraj ze strony Programu Drugiego bo nie mogłem wcześniej. O jednej sprawie muszę napisać. To co mówił Pan Kacper Miklaszewski o sytuacji w redakcji zmroziło mnie. Sposób postępowania p. Cyza uważam za zwyczajnie chamski. Trzeba to nazwać po imieniu. Zawsze kojarzyłem mściwość, odgrywanie się na współpracownikach (podwładnych), poniżanie ich za specjalność kobiet-dyrektorek (mam niestety takie doświadczenia i obserwacje) ale widać że i p. Cyz należy do tej grupy. Nie rozumiem, czy trzeba tak mścić się na człowieku w ostatnim okresie jego aktywności zawodowej by podkreślać swoją przewagę z wyższego stołka? Doprawdy przykro o tym słuchać. Cała dyskusja była dla mnie tylko cieniem tej sprawy i nie chcę już tu komentować racji, bo są podzielone. Coraz częściej słyszy się o podobnych manierach w innych redakcjach i „życiu kulturalnym” w naszym „kulturalnym” kraju. Myślę o zwalnianiu, redukcjach, skreślaniu, instrumentalnym traktowaniu bez próby uczciwego tłumaczenia. To też pewnie zmierzch etatów redakcyjnych. Wszyscy teraz chcą mieć jednorazowy kontrakt i produkt. Zawsze jest łatwiej wtedy powiedzieć: nie, dziękujemy już panu, nie skorzystamy… Jak zwyczaje utrwalą się – za jakieś 20 lat, może wcześniej ktoś kiedyś powie panu Cyzowi: nie, nie skorzystamy, albo nie powie, tylko zwyczajnie go skreśli!
Tak, krakusie, to jest trochę zderzenie cywilizacji. Etosowej z dziko-kapitalistyczną. W tej drugiej gnębienie ludzi i ich instrumentalne traktowanie jest czymś pozytywnym, bo szef jest od tego, żeby wymuszać.
Powstaje właśnie tekst petycji społecznej w sprawie „RM”, którą niebawem wrzucimy do sieci.
Podpisuję się
Jacek Zembrzuski