Dezintegracja = zmiany strukturalne
Własnie dotarł do mnie z opóźnieniem list, który 19 grudnia wystosował do redaktora naczelnego „Polityki” Tomasz Cyz. Naprawdę, gdybym uważała go jeszcze za kolegę, powiedziałabym tylko: Tomku, nie kompromituj się.
Podał parę paragrafów prawa prasowego i wymienił informacje, które uważa za nieprawdziwe. Czy są nieprawdziwe w rzeczywistości, każdy oceni.
Pierwsza: Cyz uważa, że nie jest prawdą, iż, jak napisałam, zlikwidował w „Ruchu Muzycznym” dział płytowy (a przy okazji pozbył się Ewy Pikulskiej – to był początek dezintegrowania redakcji). Twierdzi, że „Dział płytowy nigdy nie został zlikwidowany, a Ewa Pikulska przestała pełnić funkcję redaktora działu w październiku 2013 ze względu na zmiany strukturalne, nie mające nic wspólnego z ‚dezintegrowaniem redakcji'”. Cóż, jak wygląda dział płytowy w obecnym „RM”, da się gołym okiem zobaczyć i porównać z tym, co było wcześniej. Nieprzedłużenie zaś umowy Ewie Pikulskiej BYŁO początkiem dezintegrowania redakcji; dalszym ciągiem były zwolnienia Doroty Kozińskiej i Moniki Pasiecznik. A jeszcze dalszym ciągiem jest doprowadzenie do skrajnego wyczerpania nerwowego tak spokojnych, łagodnych i koncyliacyjnych osób jak Krzysztof Kwiatkowski, który dziś złożył wymówienie, i Kacper Miklaszewski, który też zapewne niedługo rozstanie się z redakcją. Jeżeli to można nazwać inaczej niż dezintegrowaniem redakcji, to może jakiś dobry polonista powie, jak.
Druga: że napisałam w jednym z komentarzy pod wpisem, że „honoraria autorskie od czasu przyjścia Cyza znacząco spadły”. Cyz twierdzi, że „są na tym samym poziomie”. Zapewne fundusz przeznaczony na honoraria pozostał ten sam, ale parę osób – głównie członkowie redakcji, dziś już ci byli – może udowodnić, że prawdą jest to, co ja piszę. Zapewne była to świadoma polityka zniechęcania tych osób do dalszej pracy, a zarazem próba zaoszczędzenia pieniędzy na wyższe honoraria dla „swoich”.
Przykro mi, że pierwszy wpis w tym roku muszę poświęcić takiej sprawie, ale nie da się tego tak zostawić. Nie mam więc innego wyjścia, jak jeszcze raz dać link do petycji – zbliżamy się już do pięknej okrągłej liczby 500 podpisów. Po przewaleniu się wszystkich świąt ruszę już z nią zapewne do ministra.
PS. Wreszcie w redakcji udałam się do archiwum i przeczytałam w „Angorze” wspomniany tu niedawno przez maciasa1515 i Sabę tekst Sławomira Pietrasa, w którym autor wspomina o Cyzie. Nie jestem zwolenniczką tych felietonów, ale z tym, co napisał o Rusałce w Teatrze Wielkim w Łodzi, nie sposób się nie zgodzić. Intryguje mnie jednak passus: „Z człowiekiem tym zetknąłem się podczas ostatniej mojej dyrekcji w Operze Narodowej. Nazwisko to Mariusz Treliński często wypowiadał dużymi literami, sławiąc jego wiedzę, intelekt i różne talenty. Kazał mu dobrze płacić za doradztwo, asystenctwo, usługi literackie, a nawet finansować studia, których nigdy nie skończył”. Finansować studia? Ciekawe, ale czy prawdziwe?
Komentarze
Nie odpusc, Pani Kierowniczko.
Nie odpuszczę, i nie tylko ja na szczęście.
Mój bratanek otworzył Słownik Języka Polskiego, a tam stoi jak byk: cyzelować 1. «drobiazgowo, perfekcyjnie coś wykańczać».
😆 To Sztuczne Fiołki powinny były wstawić do swojego dymka „Co ten Cyz cyzeluje” 😉
Widok z boczku:
http://www.rp.pl/artykul/9158,1076080-Szuldrzynski–Coz-bysmy-zrobili-bez-marszalka-.html
Czy to jest na serio? bo ja w nowym roku słabo kontaktuję.
E, no, Gostku… 😆
Jedno tylko: autor pisze: „…sugerowałbym marszałkowi województwa zaangażowanie się w kolejną kampanię na rzecz podniesienia świadomości społecznej mieszkańców Mazowsza – tym razem w dziedzinie zasług, jakie wniósł dla regionu Adam Struzik”. Toć przecież marszałek od dawna taką kampanię prowadzi.
@ PK
„Finansować studia? Ciekawe, ale czy prawdziwe?” Też jestem ciekawa. Ale to chyba można sprawdzić jednym dziennikarskim zapytaniem do „Narodowej”. Bo nie jest to chyba wiedza „wrażliwa”? W dobie szeroko deklarowanej „jawności”, „klarowności”, „transparentności” i czego tam jeszcze, takie wydatki instytucji rządowej da się chyba sprawdzić.
😳
Na prośbę Krzysztofa Kwiatkowskiego wklejam poniżej jego oświadczenie.
Wyrzucenie z pracy red. Moniki Pasiecznik było tym wydarzeniem, które ostatecznie zdecydowało, że 2 stycznia b.r. złożyłem wypowiedzenie umowy o pracę w „Ruchu Muzycznym”. Jest to z mojej strony protest przeciw praktykom, jakie dyrektor Instytutu Książki Grzegorz Gauden i red. Tomasz Cyz, stosują od czerwca 2013, czyli od czasu wyznaczenia red. Cyza na stanowisko redaktora naczelnego pisma.
Praktyki te zostały dobrze opisane m.in. w oświadczeniu zespołu redakcyjnego z 2 grudnia 2013 roku, w oświadczeniach i listach do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłoszonych m.in. przez przedstawicieli środowiska muzycznego, czytelników pisma i osoby, którym sprawy życia muzycznego są bliskie, a także przez Polską Radę Muzyczną, Związek Kompozytorów Polskich, magazyn „Glissando” oraz na blogu Doroty Szwarcman. Nie będę zatem powtarzał zawartych w nich opinii oraz wielokrotnie przytaczanych faktów – ograniczę się do podania powodów, dla których dalsza moja praca w kierowanym przez dyr. Gaudena i red. Cyza „Ruchu Muzycznym” stała się niemożliwa:
– nie potrafię przystosować się do atmosfery gróźb i represji, do bycia zdanym na łaskę kogoś, kto nagminnie posługuje się kłamstwami takimi, jak choćby uzasadnienia wyrzucenia z pracy Doroty Kozińskiej i Moniki Pasiecznik, świetnych, sumiennie wykonujących pracę redakcyjną autorek;
– nie potrafię pracować w zespole redakcyjnym, w którym opinia członków redakcji (w większości osób od red. Cyza lepiej wykształconych i bardziej doświadczonych) zupełnie się nie liczy, w którym brak niezbędnego dla twórczej pracy dialogu. Stylu rządów red. Cyza nie mogę zaakceptować zwłaszcza mając w pamięci sposób, w jaki Ludwik Erhardt, redaktor naczelny pisma w latach 1971-2008, łączył swój niewymuszony autorytet z szacunkiem dla opinii każdego z redaktorów;
– sytuację, w której decyzje o kształcie najpoważniejszego pisma muzycznego w Polsce bez konsultacji z zespołem redakcyjnym i ze środowiskiem muzycznym podejmuje merytorycznie niekompetentny wydawca uważam za wyraz chorych stosunków panujących w sferze zarządzania kulturą;
– uważam, że Tomasz Cyz nie nadaje się na tak poważne stanowisko, jakie sprawuje, o czym świadczą m.in. jego bezsensowne ingerencje w redagowane teksty, wypełnianie stron pisma obrazkami niezwiązanymi z treścią tekstów zamiast ilustracji o charakterze informacyjnym, zamieszczanie tekstów merytorycznie kiepskich i nie nadających się do fachowego pisma muzycznego, podporządkowanie publikowanych treści koncepcji graficznej, niefunkcjonalny layout;
– nawet gdybym zgodził się na praktyki pp. Gaudena i Cyza i ograniczył się do posłusznego wypełniania poleceń, nie mógłbym skutecznie wykonywać moich obowiązków redaktorskich, jako że autorzy, którzy dostarczali mi większość materiału do moich działów (zagraniczny i muzyki współczesnej) wstrzymali współpracę z „Ruchem Muzycznym” redagowanym przez Tomasza Cyza. Są to m.in. Rafał Augustyn, Tomasz Biernacki, Marcin Gmys, Maciej Jabłoński (Kraków), Dorota Kozińska, Monika Pasiecznik, Ewa Schreiber, Stanisław Suchora, Dorota Szwarcman, Jan Topolski. O sytuacji w „Ruchu Muzycznym” nie mogłem też nie powiadomić współpracujących z pismem wybitnych krytyków zagranicznych, jak Max Nyffeler i Gianluigi Mattietti. Nie wspominam już o wielu cenionych autorach, którzy nadsyłali teksty do innych działów.
Mojego ustąpienia z redakcji w żadnym wypadku nie należy rozumieć jako rezygnacji z walki o przywrócenie „Ruchowi Muzycznemu” charakteru fachowego pisma muzycznego, adresowanego do środowiska muzycznego i do bardziej wnikliwych melomanów, zdobywającego czytelników nie powierzchownymi „dizajnerskimi” atrakcjami, lecz dzięki rzetelnej publicystyce i niezależnej krytyce. Dążąc do tego celu powinniśmy przeciwstawić się taktyce dyr. Gaudena, która polega na przedstawianiu zespołu redakcyjnego jako ludzi niechętnych reformom, którzy nie chcą i nigdy nie domagali się atrakcyjniejszej szaty graficznej, stron internetowych, skutecznej promocji oraz energicznego, a zarazem fachowego i umiejącego kierować zespołem redaktora naczelnego – przykre, że wielu uczestników polskiego życia muzycznego wciąż w te wymysły dyr. Gaudena wierzy. Nie od dziś zresztą wiadomo, że trywializacja bardzo lubi przedstawiać się jako nowoczesność i często jej się to udaje.
Krzysztof Kwiatkowski
Wiersz E.E.Cummingsa z tomiku wydanego w 1935 roku; tłumaczenie Stanisława Barańczaka:
„zacznijmy wydawać pismo
do diabła z literaturą
trzeba nam czegoś pełnokrwistego
żeby było niewinnie obrzydliwe
cuchnące siłą
i nieustraszenie obsceniczne
ale naprawdę czyste
to chyba oczywiste
tu o wygłupach nie ma mowy
róbmy to najpoważniej w świecie
ma to być autentyczne i deliryczne
kapujesz prawdziwe jak znak firmowy
na klozecie
coś z werwą ale z wdziękiem coś z nerwem
ale piękne”
odsłoń twarz i bez przerwy wal świat w bebech aż zmięknie
Jesli to kogos interesuje, to potwierdzam z mojej strony – jako autora cyklu rozpoczetego jeszcze w „starym” RM, a w jednej odslonie obecnego w „nowej” odslonie (i obecnie zawieszonego) – ze faktycznie honorarium zostalo mi obnizone o 10% (a byla tez proba zejscia o 20% za ostatni odcinek w starym trybie, i to po napisaniu i opublikowaniu). Mam to wszystko na pismie w mejlach w razie jalichkolwiek watpliwosci. Pozdrawiam, JT
Jak tak czytam takie oswiadczenia, to az mi zal tej dwojki, C i G. . Pewnie zle sypiaja i sie zamartwiaja co bedzie dalej i co z tym fantem zrobic i jakie nowe tlumaczenie wymysliic.
No sorry. Serce mam tkliwe i genderowo malo meskie.
Ale wiem tez, ze a man has to do what a man has to do. <— To do Pani Kierowniczki. 😈
Pobutka.
Guerra, guerra 😉 No, no…
Dzień dobry!
Jan Topolski – witam. Tak, to wszystko jest w mailach i na papierze, i gdzie się tylko chce. Do udowodnienia.
pp (również witam) – rok 1935 był czasem złowrogim; czy aktualność wiersza e.e. cummingsa świadczy o tym, że i dziś jest złowrogo? Nie chciałoby się, by tak było… 🙁
Jest złowrogo, ale z innych przyczyn, myślę.
Jeżeli to można nazwać inaczej niż dezintegrowaniem redakcji, to może jakiś dobry polonista powie, jak.
Ja bym powiedział, ale wtedy Kierowniczka pewnie by mi wywaliła post za niecenzuralność. 🙄
A całkiem serio: nie pamiętam, czy już to ktoś proponował, ale jeśli uda się załatwić spotkanie z ministrem w sprawie petycji, warto by pozbierać dotychczasowe oświadczenia, listy otwarte, itp. i dołączyć w charakterze dokumentacji. Im więcej takich papierów, tym bardziej będzie widoczne, że mleko rozlało się już bardzo szerokim strumieniem.
Bobiku popieram!
Popierasz mój pierwszy post, Mateuszu, czy drugi? 😆
Bobiku, popieram wszystko co napisałeś 🙂 Ale szczególnie cenną radą jest pomysł by dołączyć wszystkie dotychczasowe oświadczenia/petycje i listy otwarte.
do: Gostek Przelotem
Gostku, bądź tak miły i podaj mi adres swojej prywatnej skrzynki, albo po prostu kliknij do mnie: lech.bielak at interia.pl
Muszę się z Toba naradzić w kwestiach technicznych a nie chcę śmiecić tutaj ..
Bobik pisze: ” ale jeśli uda się załatwić spotkanie z ministrem w sprawie petycji,….”
Co znaczy „jesli uda sie”? Od tego minister pobiera przyjemna, jak sadze, pensje, aby na takie spotkania sie stawial, a nie tylko by pusl kulture.
To nie jest ani uprzejmosc ani laska ze strony ministra. To wy jestescie jego pracodawca (ja troche tez, bo dosteje moje podatki w ramanmch unijnych dotacji). Wiec niech na siebie uwaza.
Dokumenty nalezy wszystkie, petycje, listy odwarte, oswiadczenia indywidualne, zabrac ze soba, oczywista. W czystej papierowej teczce.
Mam to, co wyprawia duet Gauden – Cyz za zamach na RM. Zmieniona formuła, profil, redakcja. I ciekawi mnie, czy ktoś za tym stoi? Plotka głosi, że red. Cyz wszystkie rozmowy telefoniczne odbywa na zewnątrz pomieszczeń redakcyjnych. Czyżby odpalał stery? A może po prostu niższa kultura wypiera wyższą kulturę, czyli jest tak jak z pieniądzem Kopernika? Tylko, że wówczas pismo muzyczne nie miałoby sensu.
Okej, Mordko, zmieniam na „kiedy uda się”, bo w kwestii tabakiery i nosa mam takie samo zdanie, jak Ty. 😉
Kochani, przekroczyliśmy pięć setek! 😀
Skoro już rozliczamy red. Cyza za Rusałkę w Łodzi, to może jeszcze warto dorzucić bezsensowną i nijaką Maddalenę Prokofiewa w Poznaniu, w wersji na trzy głosy i dwa fortepiany, bo przecież ambicje reżyserskie nie ograniczyły się tylko do Dworzaka. Nikt tego „eventu” nie zauważył i słusznie, ale do dorobku należy dopisać.
Tego nie rozliczę, bo nie widziałam. Widziałam tylko jeszcze Luci mie traditrici Salvatore Sciarrino, także w Poznaniu, w ramach festiwalu Nostalgia. Ale ruch sceniczny robił tam Jacek Przybyłowicz, Adam Dudek zrobił wideopokaz męskiego torsu, a Agata Zubel zdominowała rzecz aktorsko i wokalnie, więc prawdę mówiąc nie bardzo wiem, co tam zrobił Cyz i czy w ogóle cokolwiek. A muzyka była świetna, więc na niej się skupiłam.
Ponad piecset podpisow pod petycja to juz bardzo respektabilna liczba, zwazywszy, ze nie jest to petycja o obnizenie cen wodki i zagrychy. No no!
I cieszy mnie solidna obecnosc mlodziezy akademickiej.
500 podpisów to już cały nakład, czyli poważny argument. 😉
Trzeba przyznać, że to jest rzadkie osiągnięcie w roli nowego rednacza, żeby w pierwszych miesiącach panowania zrazić sobie liczbę osób równą liczbie dotychczasowych czytelników. Uważam, że powinna istnieć jakaś nagroda, przyznawana za takie osiągi. Jakiś Złyktor, Barbaryk czy Oskarż, albo przynajmniej Odbita Palma. 😎
Nie, Bobiczku, 500 to jedna trzecia nakładu.
To sorry, jakoś mi się źle ta liczba zahaczyła. 😳 Ale i 1/3 nakładu ma spory ciężar gatunkowy, zważywszy że na pewno nie do wszystkich czytelników wieść o istnieniu petycji dotarła, a z tych, do których dotarła, na pewno nie wszystkim chciało się podpisać.
Tu róg nieopatrznie wypuścił z łapy, a miało być jeszcze „nie wszystkim chciało się podpisać, chociaż z zarzutami wobec rednacza mogli się zgadzać”.
Liczba taka faktycznie padała, ale dotyczyła chyba dotychczasowych prenumeratorów czy czegoś w tym rodzaju. Nie pamiętam.
Ratujcie, bo nie wytrzymam! Na fejsbukowej stronie RM pojawił się wpis treści: „Znamy już termin tegorocznej „Warszawskiej Jesieni” – 19-27 września”. Przecież każdy, kto interesuje się choćby pobieżnie muzyką współczesną, zna wszystkie terminy WJ aż do roku 2050 włącznie albo i dłużej, bo to jest termin ustalany według schematu obowiązującego od dziesiątków lat! Zbierajmy i takie dowody rzeczowe, bo to jest piękny przykład braku profesjonalizmu 🙂
Konkretnie: jest to ostatni pełny tydzień września, inauguracja w piątek, zakończenie w sobotę. Kużden jeden to sobie wyliczy 😈
Na bobikową listę nagród proponuję wpisać „Ściemmy award”.
Kto żyw, niech wchodzi na tę stronę i komentuje, dopóki Centrala w Houston nie zacznie kasować 😉
A o „poprawkach” w tekście zmieniających sens na odwrotny mawia się już: cyzizmy.
500 to (była) liczba sprzedanych egzemplarzy.
Mój syn przez lata jeździł na Przystanek Woodstock i tam jest taka nagroda, której nawet przerabiać nie trzeba, nazywa się Złoty Bączek…
Właśnie też myślałem o Złątym Bączku, ale wydało mi się to zdecydowanym pomniejszaniem zasług potężnego, z daleka wyczuwalnego Bąka. 🙄
Na szczęście Warszawska Jesień odbywa się nie tylko dla wszechwiedzących.
Oj, cyzizmy to cudne. 😆 Aż się prosi, żeby zastosować w kontekście. 😎
Dziennikarzu, gdy rednacz cyzizmami grozi,
westchnij sobie głęboko, wznieś rączki do bozi,
po czym opuść redakcję, bo wobec cyzizmu
by w niej zostać, trzeba by wielkiego cynizmu.
„Ruch Muzyczny” (nr 19, z 15 września 2013) nakład: 1500 egz.
„Ruch Muzy Czny #” (nr 12 z 22 grudnia 2013) nakład: 1100 egz.
O liczbie egzemplarzy sprzedanych nie wiem nic, ale sam nadredaktor TC anonsując któryś kolejny numer „pochwalił” się, że „ostatnie (? – SS) sztuki numeru poprzedniego są jeszcze w empikach”….
To znaczy, że w ramach prorynkowych reform i genialnego menedżerstwa nakład spada? 😯
Na to wygląda 😯
Biznes…
młoda @15:51 – witam. To oczywista oczywistość, że Warszawska Jesień odbywa się dla każdego, kto się nią zainteresuje, więc nie bardzo wiadomo, o co w powyższej wypowiedzi chodzi 🙂
Skoro naprawdę trzeba jaśniej: chodzi o to, że informowanie o czymś, o czym nie każdy wie, nie jest niczym zdrożnym. Właśnie dlatego że Warszawska Jesień jest nie tylko dla wszechwiedzących.
Oj, Młoda, Młoda… Ja też jestem młody, ale jakoś wyczuwam różnicę między informacyjnym „Warszawska Jesień odbędzie się w dniach…”, a triumfalistyczno-scoopowym „„Znamy już termin tegorocznej Warszawskiej Jesieni!”. 🙄
Skoro naprawdę trzeba jaśniej: informowanie o tym w sposób, w jaki zrobiła to nowa ekipa RM, rodzi poważne podejrzenia, że nowa ekipa RM nie ma bladego pojęcia o tym, na jakiej zasadzie odbywa się festiwal Warszawska Jesień. A to już powód do niepokoju.
Bobiku, we are on the same page, jak miło 🙂
Dlaczego tak rzadko slysze muzyke LOUISE FARRENC….?
__________
dzisiaj kupilem cd /second hand/ z jej sonatami z triem trzech pan (Centaur CRC3271)
PS w sprawach RM nie wypowiadam sie, bom zbyt dlugo poza Krajem.
@ ozzy
Istotnie, a w Polsce Louise Farrenc jest zapewne jeszcze mniej znana; trudno mi sobie przypomnieć, czy i kiedy słuchałem jej ostatnio np. w radiowej Dwójce (choć nie sposób przecież śledzić wszystkiego, łącznie z nocnymi audycjami, w których mogłaby się pojawić).
Spory wybór różnych dzieł tej kompozytorki można na szczęście znaleźć (m.in.) na płytach niemieckiej firmy CPO.
Pozwolę sobie przy okazji zauważyć, że w październikowym numerze RM na stronie 87 (Hawryluk na 140 znaków) widnieje okładka CD Christiana Gerhahera nagranej dla RCA przed sześcioma już laty; z opisu zaś jednoznacznie wynika, że autor recenzuje inną płytę artysty, pochodzącą z roku 2013 (dla Sony Classical).
I tu, i tu są wprawdzie pieśni Mahlera, ale Kent Nagano z orkiestrą występuje tylko na tej ostatniej, natomiast na wcześniejszej towarzyszy Gerhaherowi pianista Gerold Huber.
Z trzyzdaniowego omówienia („Lubię, gdy artysta śpiewa wyłącznie dla mnie […]” nie sposób się zresztą zorientować, czego ono konkretnie dotyczy, bo doskonale może pasować (co najmniej) do każdej innej płyty tego sławnego barytona.
Pomieszczoną obok recenzję z obydwu Ifigenii na DVD pod dyrekcją Minkowskiego J.H. zaczyna natomiast autorytatywnym stwierdzeniem: „Poza Orfeuszem Glucka nie słuchamy. Szkoda”.
Zastanawiałem się chwilę, kogo autor ma na myśli? Na pewno nie siebie, ja też (z legionem innych operomanów) nie poczuwam się do winy.
Już wiem: autor przymila się po prostu do nowego – wymyślonego przez rednacza – targetu…
Nowość na temat cyzizny:
http://gibowski.natemat.pl/87407,o-ruchu-muzycznym-i-zonie-starego-boryny
Ładne 🙂
Pan Gibowski podpisał naszą petycję 🙂
Pobutka.
RM służył nie tylko środowisku muzycznemu. Służył też zwykłym melomanom -amatorom czy też dyletantom, jak kto woli nas nazywać. Kupowałam i czytałam także dlatego, żeby się edukować w miłej i profesjonalnej atmosferze. Teraz już nie kupuję, bo nie mam się od kogo uczyć. Jest nas więcej, sądząc po podpisach pod petycją pochodzących od niezawodowców. Jak mi się wydaje, my też powinniśmy byc objęci troską p. Ministra Kultury. Bo któż będzie wypełniał te budowane bez opamiętania sale filharmonii i teatrów operowych? Wyłacznie dziatwa szkolna pedzona tam przymusowo?
PAK 🙂
pobutka: piekna symfonia, dziekuje.
PS obudzilem sie wprawdzie pozniej po nocnym, kolejnym ( ?) obejrzeniu filmu Milosa Formana „Man on the Moon” (Jim Carrey w roli Andy Kaufmana) – moj ulubiony film tego rezysera – to jednak „pobutkowa” Louise Farrenc byla okrasa sobotniego przedpoludnia.
Sposób informowania rodzący „uzasadnione podejrzenia” i „będący powodem do niepokoju” jako „dowód rzeczowy braku profesjonalizmu” to zaiste kolejny wielce merytoryczny argument w tej wojence.
Do Pani Doroty Kozinskiej: smutno, kiedy Pani naigrawa sie z nazwiska Tomasza Cyza. To nie argument w dyskusji. Szkoda, ze dyskusji miedzy obiema stronami konfliktu brak, przyajmniej o niej nie slychac. W naiwnosci swojej pytam, czy nie mozna jakiegos okraglego mebla znalezc i usiasc, i sobie nawzajem wygarnac?
Trudno mi zajac stanowisko w sporze, bo dystans geograficzny i brak bezposrednich rozmow z ludzmi zaangazowanymi w sprawe to uniemozliwiaja.
Skoro już trzeba cepem między oczy: jak zareagowałaby Pani na taki oto komunikat w piśmie poświęconym z założenia życiu religijnemu i z tego tytułu finansowanym ze środków publicznych:
„Znamy już datę tegorocznej Wigilii – 24 grudnia!”.
(To nie ja wymyśliłam – za sugestię dziękuję PMK).
@Jolanta Brózda-Wisniewska – ja się nie naigrawam, to komentarz do memu Sztucznych Fiołków, który omawialiśmy kilka wątków temu. Wszystko jest kwestią dystansu, także do samego siebie. Bareja o bareizmy się nie obrażał. Ale to był Bareja…
Jesli to kucha, napisalabym, ze kucha, ale nazwiska zostawilabym w spokoju.
A z komentarzem pani Jolanty Brózdy-Wiśniewskiej zgadzam się w pełni, tyle że okrągły mebel trzeba było znaleźć co najmniej pół roku wcześniej, kiedy Olgierd Pisarenko przestał sobie dawać radę jako naczelny, reszta redakcji rozpaczliwie szukała kontaktu z dyrektorem Gaudenem, który okopał się w wieży z kości słoniowej, a potem dostała od niego prezent w postaci nowego rednacza, z którym z początku próbowała się dogadać (w myśl chińskiego przysłowia: kiedy cię gwałcą, ułóż się wygodnie, żebyś i ty miała z tego jakąś przyjemność), a potem została przez owego rednacza sprowadzona do poziomu marnych, nicnieznaczących wyrobników. A środowisko – poza kilkoma chlubnymi wyjątkami – siedziało, patrzyło, nie robiło nic i powtarzało jak mantrę: „dajmy nowemu szansę”. Dobrze, że wreszcie się obudziło, może ktoś wreszcie dopuści znękanych byłych redaktorów do głosu i przestanie im przyprawiać gębę.
„Pobutka” czy „Pobudka” ?
@młoda
Szanowna Pani, wydaje mi się, że argument był właśnie – nieskazitelnie merytoryczny. Ponadto, proszę mi wybaczyć, ale użycie słowa „wojenka” w odniesieniu do sytuacji, gdy dwie osoby zostały dyscyplinarnie zwolnione z pracy – cóż, chyba niezbyt taktowne, prawda? Dla Pani to „wojenka” – im chodzi o życie. Złóżmy to na karb Pani „młodości”.
@Jolanta Brózda-Wiśniewska
Proszę łaskawie sprostować, jeżeli się mylę, ale to chyba Pani pierwsza wypowiedź w tej sprawie? Pytam, gdyż mam wrażenie, że wydarzyły się dotychczas rzeczy poważniejsze, niż parę sztubackich żartów z cudzego nazwiska : zwolnienia, wyjątkowo przykre świadectwa dotyczące stosunków w pracy w nowej sytuacji, dymisje, listy i petycje poważnych ludzi, stowarzyszeń i instytucji… Nie brakowało okazji, żeby się wypowiedzieć merytorycznie i pryncypialnie.
Całkowicie podzielam zaś Pani zdumienie („czy nie mozna jakiegos okraglego mebla znalezc i usiasc, i sobie nawzajem wygarnac?”). Pytanie o taką możliwość padło w nadanej przed świętami audycji radiowej – i, niestety, spotkało się z jednoznacznie negatywną odpowiedzią dyr. Gaudena. Osobiście nie tracę nadziei, że możliwość taka wciąż istnieje.
OK, teraz ja.
Disclaimer: Nie byłem nigdy regularnym czytelnikiem RM, ale jednak przeczytałem wystarczająco wiele numerów, żeby czuć się upoważnionym do wzięcia głosu.
Chciałbym odseparować kwestię „przywiązania do tradycji” od zmian wprowadzanych w RM. Nie chcę też poruszać swoistego downsizingu redakcji wykonanego przez nowego naczelnego.
Ruch Muzyczny to jest (było) poważne pismo branżowe, na odpowiednim poziomie merytorycznym. Obecny manadżment nagle przekształca je w quasi-hipsterski magazyn, gdzie z poważnymi z założenia rzeczami (pomijam kwestię arbitralnych skrótów w tekstach) nagle pojawiają jakieś śmieszne wrzuty, fotki, które jak pięść do nosa mają się do reszty (a jeśli mają, to dlaczego tyle inteligentnych osób nie potrafi tego zajarzyć?). Sole almondine z keczupem Fanex.
Napisałem już dawno, że pismo wymaga zmian w layoucie, ale to, co się pojawiło to jest po pierwsze marnotrawstwo pieniędzy, a po drugie nawet ja, laik widzę poważne błędy popełnione przez projektanta (o tym też już było).
Jeśli pan Cyz chce przypodobać się hipsterom, to niech założy własne pismo i tam niech drukuje felietony p. Kuczoka, czy (zwłaszcza) pani Bargielskiej (to właśnie ten keczup). Keczup jest fajny i dobry, ale nie do wszystkiego pasuje. Felieton p. Bargielskiej czyta się miło i pasuje do ambitnego webzinu. W RM jest żenujący.
Stąd głosy oburzenia na fejsowy tekścik „Znamy już…”. Beaubique podsumował to najlepiej.
Można oczywiście wprowadzić lżejszy ton. Zresztą jest wprowadzony np. w postaci ciekawego wywiadu z Ciocią Jadzią, ale muszą być jakieś granice. Najlepszych nawet graficiarzy w Narodowym nie chcę widzieć.
„Scientific American” to nie „Focus”.
Na koniec słowo ostrzeżenia dla pana redaktora (zapożyczam od mojego przyjaciela Wojtka – hipsterzy zawsze będą się bali IV Symfonii Czajkowskiego i nie kupią RM tylko dlatego, że są w nim ambitne, czarno-białe zdjęcia na grubym, matowym papierze.
p.s. dlaczego ten okrągły mebel nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z garnkiem? 😯
Ad Gostek Przelotem 4 stycznia o godz. 14:31
Chyba bardziej z kotłem.
No tak – kocioł, sagan, balia. Wiem, że nie tędy droga, ale z mózgiem nie pogadasz.
Piotrze Kaminski – I love you dearly. 😈
Rozgadaliście się 🙂 A ja się dopiero teraz udzielam, bo rano jeszcze poszłam wypełnić paroma słowami o Kilarze kwadrans oczekiwania na transmisję uroczystości pogrzebowych w TVP Info, a potem jeszcze miałam miłe towarzyskie spotkanie.
Witam @lechera. Tutaj (i tylko tutaj) – Pobutka, i to zwykle z dużej litery. Czasem też zdarzają się TROMBY. Taki rodzaj blogowego języka rodzinnego, który tu funkcjonuje od dawna 🙂
Kwestia pt. znamy datę tegorocznej Wigilii 😈 – jeśli nawet ktoś, kto „objawił” daty tegorocznej WJ, zna zasady ustalania terminu, w którym ona się odbywa (bo tego jednak nie wykluczam), to jest tu fałszywa poza kreowania się na tego wtajemniczonego. My „już” znamy! I ten fałsz właśnie jest nieznośny.
@ Jolu – masz rację, że żarty z nazwisk nie są bardzo smaczne. Ale przyjrzyj się sprawie i przekonasz się, że ten żart był bardzo niewinny w zestawieniu z tym, co się dzieje. Poza tym nic nie mogę dodać do słów Doroty Kozińskiej i Piotra Kamińskiego. No i Gostka, który na dodatek jest człowiekiem z zewnątrz.
To niesprawiedliwe! Dlaczego tylko Dorota Kozińska została posłana na karną ławkę? Ja też zasłużyłem, żeby tam siedzieć. 👿
Ale zanim siądę (z przyjemnością zresztą, bo wpadnę w dobre towarzystwo) trochę sobie poteoretyzuję. 😉
Wiem oczywiście, tak samo jak wszyscy Tu Obecni, że złośliwe natrząsanie się z brzmienia nazwiska, któremu nikt sam nie winien, do eleganckiego tonu nie należy. O ile jednak dobrze pamiętam, nikt tu w złośliwym, ośmieszającym czy poniżającym kontekście brzmienia nazwiska rednacza RM nie umieszczał, bo trudno za taki kontekst uznać słowo „cyzelowanie”, które samo w sobie nie ma negatywnych konotacji (i pierwotnie użyte zostało na portalu satyrycznym, a satyra w końcu swoje prawa ma). Niepochlebny kontekst, który zapewne wiele osób sobie „dośpiewało”, bez wątpienia nie odnosił się do nazwiska jako takiego, tylko do postępowania jego posiadacza.
Z cyzizmem to jeszcze inna historia. Tworzenie dla pewnych zjawisk, prądów umysłowych, etc. określeń pochodzących od nazwisk jest normalną i powszechną praktyką. Mówimy o tomizmie, marksizmie, freudyzmie czy gandyzmie i nie jest to ani nieeleganckie, ani deprecjonujące tylko ze względu na dołączoną do nazwiska końcówkę -izm. O pozytywnym, neutralnym bądź negatywnym wydźwięku takich słów decyduje to, co reprezentuje osoba, będąca źródłem określenia. I tu już nawet nie zgodziłbym się z Piotrem, że chodzi o sztubackie żarty. W takim przypadku język raczej „oddaje sprawiedliwość”, docenia zasługi, wytyka występki, wyławia cechy charakterystyczne, itd. Jeżeli zatem słowo „cyzizm”, czy w liczbie mnogiej „cyzizmy”, wiedzie się od praktyk redaktorskich Cyza, to jego treść i wydźwięk właśnie od tych praktyk zależą. Nie jest winą nazywających, że „cyzizm” budzi raczej niechęć lub śmiech politowania, a nie podziw, uznanie, albo chociaż ciepłe przymrużenie oka, jak w przypadku „bareizmów”.
Co wyszczekawszy, idę na tę ławkę, zabierając ze sobą spory zapas pasztetówki i nalewkę na rozgrzewkę. Doroto Kozińska, masz tam jakieś szkło, czy też mam przynieść? 😎
Aha, i jeszcze a propos ambitnych, czarnobiałych zdjęć w nowym „RM” – tak ohydnego zdjęcia jak na okładce najnowszego numeru Pan Józef Kański nie miał chyba nigdy w życiu.
Na marginesie, inteligentniejszą rewelacją byłoby ogłoszenie dnia, w który wypada Wielkanoc.
Portret z okładki – Józefa Kańskiego – jest wieloznaczny. W pierwszym oglądzie odebrałem jakiś jego nienawistny, przynajmniej nieprzyjazny charakter. Kolejne przypatrzenia dały mi jednak niezły, spokojny portret starszego Pana.
Dobór rekwizytów w tle trochę niespójny z muzyką ale ma zaświadczać, że wkroczyliśmy do sfery prywatnej a rozmowa rzeczywiście jej dotyka. Połączenie z tekstem dało zdjęciu dynamiczną, podwójnie diagonalną kompozycję.
Niefortunne jest natomiast skrajnie ponure zdjęcie na stronie 36. Nawet z podbieństwem jest kłopot. W dodatku użyta jest ta sama maniera -oświetlenia połowy twarzy – jak na zdjęciu jedynkowym.
Skądinąd wiem – ale było to piętnaście lat temu, pogląd mógł się zmienić – że Pan Józef Kański, nie lubił zdjęć „z obciętym łbem”. No i masz…
@Dorota Kozińska: Skoro już trzeba drastycznie – stwierdzenie, że jeśli festiwal odbywał się i odbywa się na jakiejś zasadzie obecnie, to będzie się odbywać na dokładnie takiej samej zasadzie przez następnych kilkadziesiąt lat, trudno uznać za dowód profesjonalizmu.
To nie „drastycznie”, tylko jakos tak… kocieco. 😈
„kocieco” – znaczy się co?
Przymilnie i z mruczeniem… a pazury gotowe?
@ młoda 18:21
Festiwal odbywa się na tej zasadzie od dobrych parudziesięciu lat (bo nie od początku) bez zmian i nie ma powodu, by takie zmiany nastąpiły, o ile nikt ich nie ogłaszał – a nikt ich nie ogłaszał. No oczywiście, że za 50 lat może już nie istnieć, jeśli (skoro już trzeba drastycznie 😈 ) przyjdą jacyś młodzi barbarzyńcy i go zlikwidują. Albo jeśli np. zmieni się w biennale, jak już kiedyś chciał jeden niemądry minister (tfu, odpukać)…
I na tym może zamkniemy tę [tu każdy sobie wpisze, jaką…] wymianę zdań.
Jeszcze tylko sprecyzuję, bo sprawdziłam z ciekawości: WJ rozpoczyna się w piątek od 1979 r., a kończy w sobotę od 1993 r. (wcześniej kończyła się w niedzielę).
Jak to mówił Wieszcz? „Młodości, ty bez skrzydeł nie próbuj fruwać, bo to szkodzi kości ogonowej”, albo coś w podobie. 😎
@młoda
Szanowna Pani, skoro życzy sobie Pani „drastycznie”, to służę: Pani odpowiedź zdradza niestety cechy właściwe dyskusjom internetowym – a nie są to cechy pożądane. W punktach : 1. wypowiedź p. Doroty Kozińskiej (nie tutaj zresztą…) była kpiną. „Smiley” był, że tak powiem, domyślny („żart! paradoks” – jak zwykł ostrzegać niektórych czytelników Antoni Słonimski). 2. nie ta wypowiedź stała się przedmiotem krytyki wedle kryterium profesjonalizmu, lecz wiadoma publikacja prasowa, p. Kozińska nie musi tu zatem niczego dowodzić. 3. krytyka dotyczyła daty tegorocznej, a nie planów oryganizatorów na najbliższe stulecie.
Zauważam też, jako kolejną wskazówkę, iż zamierza Pani dyskutować wedle kodeksu internetowego (który z Boziewiczem niewiele ma wspólnego), iż nie zdobyła się Pani na słowo przeprosin w związku z użyciem słowa „wojenka”.
Z poważaniem.
Ad Bobik 4 stycznia o godz. 19:15
A Pani Kierowniczka zarządziła o 19.02
„I na tym może zamkniemy tę [tu każdy sobie wpisze, jaką…] wymianę zdań.”
To była propozycja, nie zarządzenie 😉
Kierownicze słowo jest dla mnie rozkazem, o ile je tylko w porę zauważę. 😆
A czy Kierownictwo może zastępcę sobie sprawiło i scedowało na niego upominactwo? Bo nie widziałem żadnego ogłoszenia… 🙄
Nie, to oddolna inicjatywa klakiera 😉
Jak dla mnie to, Bobiczku, możesz szczekać ile wlezie 😉
Petycja minęła ładną liczbę 555. Następna ładna to będzie… 666.
Ale w dobrej sprawie dozwolone są wszelkie sojusze – jak sądzę?
Jeszcze nie minęła – właściwa ilość podpisów podana jest większymi literami nad listą. Na samej liście zdarzają się dziury, jeśli ktoś np. nie potwierdzi podpisu.
Ale ładnie znów przyrasta 🙂
Noo… nie wiem, nie wiem. Wyczytałem dzisiaj, że „ktoś, kto nie jest biskupem, nie powinien zwracać się wprost do złego ducha”. 😆
@ Piotr Kaminski 14:23
Dziekuje za pytanie. Wiadomosci i komentarze o RM sledze ze szczery przejeciem, bo nie chcialabym, zeby cos zlego dzialo sie ludziom zwiazanym z tym pismem. Uwazam, ze jestem w sytuacji czytelnika, ktory ma przed soba slowo przeciwko slowu, dlatego nie czuje sie uprawniona do formulowania opinii. To byloby lanie wody w stylu: ‚Jesli Cyz neka redaktorow i to sie odbija na poziomie pisma to oczywiscie bardzo zle, ale skad moge wiedziec czy rzeczywiscie neka? A moze to naturalny skadinad opor ‚starego’ zespolu przed nowym stylem pracy? Nie wiem, nie wiem’
Nie mialam tez papierowego nowego RM w reku, wiec tym bardziej…
A ‚jechanie’ po nazwisku Cyza mnie po prostu zasmucilo, bo to nic nie wnosi do dyskusji.
A kto jechal po nazwisku Cyza, Pani Jolanto? Cos przegapilem?
Dorota Kozinska w swym pierwszym komentarzu. Przesadzilam z tym ‚jechaniem’. Zartowala sobie, ale i tak niepotrzebnie.
Pani Jolanto, ja rozumiem, że Pani zatroskanie bierze się z bardzo przyzwoitych pobudek. Ale ten blog ma pewną specyfikę. Nie jest wyłącznie poważnym, merytorycznym forum dyskusyjnym, ale również rodzajem forum towarzyskiego, gdzie żarty, wygłupy, drobne uszczypliwości, itd. są przyjęte i przez Kierownictwo dozwolone. Te dwa nurty się tu przeplatają, a czasem splatają tak, że trudno je rozdzielić. Dlatego generalnie broniłbym prawa do żartów (pomijam już w tej chwili, czy nazwiskowych, czy nienazwiskowych), które może do dyskusji nic nie wnoszą, ale pozwalają uczestnikom dyskusji się rozluźnić i przejść na chwilę na poziom towarzyski. Nie wydaje mi się to strasznie zdrożne. 🙂
Bobiku, ze szkłem w każdej chwili, byle nie jutro, bo w ramach leczenia frustracji najpierw się wybrałam na trzygodzinne warsztaty z akrobatyki (jutro powtórka), a potem na wódkę z przyjacielem. Ale może to zaowocuje zwiększeniem liczby, on też robi w kulturze 😉
Zarty jak najbardziej, tonami prosze! Ale nie z nazwiska, nie w takim stylu. Chyba ze ktos chce, zeby tu panowal duszny klimat kolka wzajemnej adoracji, ktore sie relaksuje wyzlosliwianiem nad wspolnym wrogiem. Tego temu blogowi nie zycze, jest zbyt cennym miejscem.
Kolo wzajemnej adoracji – ZAWSZE! Ja tam do innych kol nawet nie zagladam, bo tam zawsze ktos moze przywalic. My uwielbiamy Pania Kierownixczke i siebie nawzajem (choc w roznym stopniu stezenia – o, tak bym to ujal),
Nie wiem kto wymyslil, ze kolo wzajemnej adoracji jest czyms nagannym. Pewnie ktos kto nie ceni przyjazni i wiezow jakie sie wytwarzaja miedzy ludzmi.
A co do wspolnych wrogow? My tu w zasadzie wrogow nie mamy. Ale kiedy dzieje sie cos bardzo niedobrego, a wszystko wskazuje na to, ze tak jest wlasnie w tej chwili, to sie konsolidujemy, wierzac, ze bronimy jakiejs waznej sprawy.
@ Kot Mordechaj
🙂
Konsolidacja w waznej sprawie – tak!, wyzlosliwianie – nie.
Ta całkiem bez wyzłośliwiania to nie idzie. 🙂 Są takie balony, które wręcz obowiązkowo trzeba nakłuwać. 😉
Ja czasami musze, bo pekne. Albo pojde bolesnie drapac, do krwi. Wiec niech sie lepiej powyzlosliwiam, zaraz mi lzej na duszy. 😈
Doroto K., warsztaty z akrobatyki są dla dziennikarzy, jak się wydaje, coraz bardziej niezbędne, więc możesz je zaliczyć do doskonalenia zawodowego. 😎
A wódkę z przyjacielem zarówno do zabiegów terapeutycznych, jak i do działalności społecznej (zwiększenie liczby). Czyli spędziłaś dzień niezwykle pracowicie i masz jutro święte prawo do laby. 😆
Bobiku, jutro (dziś?) kolejne trzy godziny wiszenia głową w dół i podtrzymywania bliźnich na wątłych mysich kończynach. W najlepszej sprawie! Cześć pracy u podstaw 🙂
…a ta owocuje, tej nocy jest nas już 555 potwierdzonych + 9 gapowatych, więc jeszcze nieujawnionych. Do rana zatem…
Pobutka (długa, bo dają całość…).
Ale jak przyjemnie posłuchać 😀
Dzień dobry!
Jakoś tak mam w te ostatnie dni, że ok. godz. 23 jestem już kompletnie ścięta, a czasem nawet wcześniej. Wczoraj też padłam (w związku z tym wstaję wcześniej i trochę głupio, bo jeszcze ciemno…) i w związku z tym ominęła mnie wstrząsająca informacja, że „warsztaty z akrobatyki są dla dziennikarzy, jak się wydaje, coraz bardziej niezbędne”. Litości! Ja i akrobatyka 😈 Wystarczy mi gimnastyka poranna 😉
No, chyba że ustalę, że nie jestem dziennikarzem, tylko krytykiem muzycznym (krytyczką muzyczną), to może będzie mi darowane…? 🙄
To Kierownictwo jeszcze tak mało mnie zna? 😆 Przecie wiadomo, że ja to metaforycznie. W sensie: dojście do ładu z naczelnym, wydawcą, sponsorem, etc., wymaga czasem niezłej akrobacji. 😎
No cóż, Pieseczku, taka akrobacja to była zawsze. Na szczęście nie wymaga nadludzkiej sprawności fizycznej, tylko nadludzkiej cierpliwości 😉 To zresztą nie jest dużo łatwiejsze…
A ja już myślałem, że Pani Kierowniczka będzie ćwiczyć na szarfach.
Dlaczego akurat 😯 I co się robi na szarfach?
Bo to powiązanie akrobatyki (zalecanej przez Bobika dziennikarzom) – na szarfach: podniebnej, z muzyką i elementami baletu.
Nie da się wykręcić, że to nie dla krytyków muzycznych. 😉
Dzien dobry,
szanowny @klakierze tance z szarfami bardzo lubil przewodniczacy Mao
http://www.youtube.com/watch?v=Wvd7DoxgCCQ
Nie, nie z szarfami.
Na szarfach.
http://www.youtube.com/watch?v=FwvbUOcRAis
🙂
Ogladalem wczoraj piekny film franc. „Tous les matins du monde” o kompozytorze Jean de Sainte Colombe (gra go Jean Pierre Marielle). Niewiele wiadomo o glownym jego bohaterze, przedstawicielu wczesnego baroku.
Ciekawa postac artysty, ktory odrzucil splendory zycia w stolicy, na krolewskim dworze, i wybral demonstracyjnie bytowanie na prowincji, blisko natury, z dala od cywilizacji, niczym muzyczny Jean Jacques Rousseau
http://www.youtube.com/watch?v=IMoRPxLdSQ0 (soundtrack z Jordi Savall, 1991)
No, to znany hicior. Według książki Pascala Quignarda.
Ten Colombe zupełnie jak ja. Też wolę prowincję i naturę, tylko w tej naturze musi być bardzo dobrze zaopatrzona lodówka. 😈
Tylko, że on był straszny smutas, Bobiku, a to mi się z Tobą akurat nijak nie kojarzy.
🙂
a na wieczor niedzielny (jutro u nas dzien wolny) i na „odsmucenie” MARC MORAN (jeden z filarow WTF podcast, lubi koty! ) ostatnio z show (Netflix) „Thinky pain”…tym, ktorzy lubia takze Lenny Bruce´a czy tez Howarda Sterna.
http://www.youtube.com/watch?v=m9XhGNw9ezo
!!!!
Uwaga! Marc Moran czesto uzywa slowa: f…..ck. Rekord filmowy pobil Scorsese w nowym filmie „The Wolf of Wall Street” 620 x f….ck
errata: ma byc MARON
_____________ przepraszam, Moran to Caitlin
On był smutas, bo był w nieutulonej żałobie po ukochanej małżonce.
Muzykę pisał wspaniałą, tylko jakoś mało bobikową. Ale może zbyt prosto wyobrażam sobie Bobika.
P. S. Bez związku : mam nadzieję, że facet, który napisał tekst „Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki…” itd złożył ten tekst w ZAiKSie, dostaje tantiemy i jest dzisiaj milionerem.
Drogie Blogownictwo, wreszcie zasiadłam porządnie, wrzuciłam i uporządkowałam zdjęcia z Neapolu. A jest trochę tego.
Muzykalia
Stella – dzielnica, gdzie mieszkałam
Via Toledo i centrum miasta
Centro storico
Promenada
Dzielnica Chiaia
Zamek San Elmo i kartuzja San Martino
Muzeum Archeologiczne
Wezuwiusz i Herkulanum
Pompeje
Droga do Capodimonte
Jeszcze tu i ówdzie brak podpisów, ale się uzupełni potem. Teraz mam obowiązki towarzyskie 🙂
Miłego oglądania!
Istotnie, Piotrze, zbyt prosto wyobrażasz sobie Bobika, bo nie bierzesz pod uwagę, że Bobik to raczej profesja niż charakter. Znaczy, Bobik może sobie w duszy smęcić na potęgę, ale pod warunkiem, że nie ucierpi na tym profesjonalna merdalność. 😈
Zawód – Bobik 😆
Psie smutki – rzecz znana. A kompetencje zawodowe Bobika – ponad wszystkie pochwały. The psioł must go on.
A największy smuteczek jest o to,
że nigdy, za cholerę, nie udaje się psu trafić ani w toto, ani w loto. 😥
A kupił los?
Chciałem, ale Los okazał się nieprzekupny. Oświadczył, że będzie, co ma być i nijaka korupcja tu nie pomoże. 🙁
Foto 13/67 w Pompejach Bobik est?
Dzieki Pani Kierowniczko za wycieczke do Neapolu i okolic i za spacery po Pompei i Herkulanum .
„Kto nas odgrzebie, z jakiej lawy, lopatka pyl odgarnie skrzetnie…” – pisala Ania Frajlich ponad pol zycia temu.
Piękne wspomnienia. Dziękuję 🙂
a co do foto to KM w Wezuwiuszu 25/89 wyjątkowo groźny 😉
Cudne fotki, jak zwykle zresztą u Kierowniczki. Rozbestwiła nas. 🙂
Gostku, to nie ja. Ja nie lubię być wykopywany, więc się tym osolemijom nie dałem. 😈
Odpłynął w dal proces dezintegracji Ruchu Muzycznego, teraz pozostał nam proces dez/integracji Bobika.
🙄 🙄 🙄
Dziękuję za zdjęcia. Wszystkie obejrzałam. Obawiam się, że to było za dużo na jeden raz i będę musiała oglądanie powtórzyć 😉
Zapomniałam jeszcze wrzucić Sorrento 🙂
Dobranoc!
Pobutka.
Dzien dobry,
Opera na Trzech Kroli: „Amahl and the Night Visitors” Gian Carlo Menotti
_____________________
fragment z Teresa Stratos (znana z „Lulu” Albana Berga)
http://www.youtube.com/watch?v=WMeyfIBPA5w
Dobutka:
https://www.youtube.com/watch?v=igkZkqWChEM
O, to ja jeszcze Dobutkę do Dobutki – czy ktoś może pamięta jeszcze ten głosik? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=3_0pcI-yHLE
🙂
Robertino Loretii —-ulubieniec CCCP jak Boby Solo (hit „Lacrima sul viso”), Al Bano & Romina Power („Felicita”)….obecnie to „gastrolszcziki”
PS najwiekszy sentyment mam do Rity Pavone (bylem owczas dzieckiem) i jej cover Trini Lopeza „Datemi un maretello” (link ponizej) czyli „Gdybym mial mlotek”…inny piekny hit Rity Pavone to „Il Cuore”
http://www.youtube.com/watch?v=lGIXrziSLCQ
Ale Robertino, póki jeszcze był Robertinem (przed mutacją), miał naprawdę kawałek nie tylko głosu, ale jeszcze tego „czegoś”. Rosjanie lubią szczypatielność w dobrym gatunku, dlatego też pokochali Annę German 🙂
A Rita Pavone kojarzy mi się najbardziej z tym:
http://www.youtube.com/watch?v=TZ5Zwrcvvaw
😀
(też byłam wtedy dzieckiem 😉 )
Na zakończenie sezonu świątecznego:
http://www.youtube.com/watch?v=fmbINwTmrGA
Dzień dobry,
Robertino kojarzę głównie z tym
https://www.youtube.com/watch?v=c2Ddoz-Ew_g
A Ritę Pavone tak jak Pani Kierowniczka (byłam dzieckiem ździebko starszym 🙂
🙂 pamietam, pamietam…przez mgle dziecinstwa z radia RWE i programow „Randez vous o 6.10” (Zygmunt Jablonski, Barbara Nawratowicz, Janusz Hewel, Jan Tyszkiewicz)
______________________________
a we Francji krolowal wowczas Johnny Hallyday ( a w domysle Sylvie Vartan) „Powodzenia”
http://www.youtube.com/watch?v=Dm1VW9OmVBc
No Mamma, oczywiście, ale prawdziwy odjazd w wykonaniu Robertina to jest to: https://www.youtube.com/watch?v=T74i1_4FppU
Przypominaliśmy sobie właśnie to wszystko z rodzinką w Neapolu. I ciągle podśpiewywałyśmy z siostrą różne evergreeny.
Takie flashmoby, jak ten, który podrzucił macias1515, bardzo lubię, ale jakoś nigdy nie natrafiłam na coś takiego w realu… Sama nawet lubiłabym wziąć udział 😉
Kiedyś weszliśmy z chórem do opuszczonego kościoła bodaj w Trzebiatowie i czując, że jest w nim fantastyczna akustyka, zaśpiewaliśmy z marszu Jesu, meine Freude.
Ale nikogo tam poza nami nie było, żeby to podziwiać. Zresztą zrobiliśmy to dla Bacha, nie dla słuchaczy 🙂
Na flash mob kolędowy trafiłam parę lat temu w Złotych Tarasach. Tę Halleluję bardzo lubię, choć już starawa
https://www.youtube.com/watch?v=SXh7JR9oKVE
Oj sierceszczipatielność to mi się nawet u nich podoba, a Annę German Rosjanie lubią i pewnie bardziej cenią niż my. Jestem świeżo po lekturze „Anny Gierman” (stareńkie wydanie „Isskustwa”) Aleksandra Żigariewa. Chwilami zastanawiałam się, o kogo autorowi chodzi, jak pisał o jej występach we Włoszech. A i niektóre polskie nazwiska trudno odszyfrować natychmiast:)
Fajne koty znalazłem 🙂
http://republika.pl/blog_aq_3082420/3126731/tr/kroliczki_w_niebieskim_bucie.jpg
Ja bym powiedziała, że fajne, ale odwrotność kotów 😆
O, to jest koci kot:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/WezuwiuszHerkulanum#5965380185542454594
Kot za kot 🙂
http://avaxnews.net/appealing/meet_hamilton_the_hipster_cat.html
O, Rite Pavone moja Stara poznala osoboscie, i zostala jej przedstawiona.
Bylo to wkrotce po wyjezdzie z Polski, kiedy mieszkala z rodzicami kilka miesiecy w Rzymie. Pierwsze mieszkanie ( a raczej pokoj) wynajmowali wowczas w duzym mieszkaniu straszliwej wariatki, neapolitanskiej aktorki komediowo- chrakterystycznej Pii Velsi, skad zreszta szybko sie wyprowadzili, kiedy Stara odkryla, ze Pia nieustannie podglada ja w kapieli przez dziure w drzwiach lazienki..
No i wlasnie Rita Pavone kiedys przyszla do domu Pii Velsi, gdzie obchodzono huczne chrzciny dziecka jakies kuzynki Pii, na ktore i Rita Pavone zostala zaproszona. W domu byl straszny ziab, niemowle bylo prawie nagie, brakowalo wody jak czesto w owych czasach w Rzymie, wiec wszyscy mocno tankowali sie winem.. Rita przyszla, ale sprawiala wrazenie, ze chce czym predzej czmychnac. I czmychnela po godzinie czy poltoprej. Stara zdazylaa jej powiedziec uprzejmie, ze jest bardzo popularna w Polsce i chyba na tym small talk sie zakonczyl. Stara nie pamierta jakie Rita zrobila na niej wrazenie, pewnie zadne.
Zupelnie zapomnialem o tej historii, bardziej pamietajac jak bylo zimno i to pol nagie niemowle, ktoremu matka zezwalala zlizywac sos pomnidorowy z lyzeczki – dziecko mialo niecale trzy miesiace!
A Pia Velsi, jak wlasnie sprawdzielem w Wiki, wciaz zyje, choc jest juz bardzo stara.
a href=”https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/OpusznaKuStudzionkom#5964236785409823362″>Pięć kotów! wygrzewających się na słoneczku w Łopusznej! 😎
Wszystkim – rogów obfitości i pozostałej pomyślności – świątecznie, poświątecznie, noworocznie, ponoworocznie, całorocznie… – 😀
Pięć kotów
(…większy róg obfitości… komciowej… 🙄 )
Wszystkie soczyste przeklenstwa w dialekcie neapolitanskim Stara starannie przechowala we wdziecznej p[amieci – spadek po Pii Velsi.
Hamilton ma uroczy ten biały „domalowany” wąs, ale nie wiem, czemu on ma być hipsterski…
Mnożą się nam tu dziś koty, oby i dobro się pomnożyło 🙂
No to pierwszy dobry news – Norman Lebrecht promuje muzykę Andrzeja Czajkowskiego:
http://sinfinimusic.com/uk/reviews/recordings/lebrecht-album-of-the-week/andre-tchaikovsky-piano-music
I to z kim 😀
http://www.independent.co.uk/news/uk/crime/former-guildhall-school-tutor-arrested-on-suspicion-of-rape-in-the-1970s-9039206.html
O rany. 😯 🙁
Nie zamierzam pomniejszac ohydy gwaltu. Ale czterdziesci i wiecej lat temu taka byla czesto „kultura” – i niewiele sie znajdzie kobiet z tego pokolenia, ktore nie maja w swoim zyciowym bagazu co najmniej proby gwaltu, jesli nie gwaltu samego. Wiekszosc nie zamierzala zglaszac tego na policje ani domagac sie ukarania sprawcy. Na wokande trafialy tylko najbrutallniesze gwalty, a i to zapewne nie wszystkie. Gwalt „pospolity” do ktorego doszlo np w twoim wlasnym domu do ktorego zaprosilas kolege z roku, uchodzil zazwyczaj na sucho. Najwyzej drugi raz nie zapraszalas.
Gwalt towarzyszy kobietom od zarania dziejow i wczesniejsze pokolenia kobiet podnosily sie z kurzu, otrzepywaly i szly dalej, bo do glowy im nie przyszlo, ze beda mialy uraz na cale zycie.
Dzis stosunek do gwaltu sie zmienil i bardzo dobrze, ze nikt cie nie moze napasc ot tak sobie i miec spore przekonanie, ze ujdzie mu to na sucho. Wymyslona niegdys instytucja malzenstwa, ktora miala zapobiec pospolitym gwaltom na kobietach i zapewnic bezpieczenstwo kobiecie i potomstwu, nie zdolala uchronic kobiety przed seksualna przemoca. Ale dobre prawo scigajace gwalcicieli nawet po latach, owszem.
Ad Kot Mordechaj 6 stycznia o godz. 18:56
Czyżby Kot Mordechaj użalał się nad losem biednej Halki, a której to opery nie ma w bieżącym repertuarze Teatru Wielkiego w Warszawie, zwanego Operą Narodową?
Tu mi się nasuwa nieustanne pytanie.
Skoro Opera Narodowa nie ma w swym bieżącym repertuarze choćby dwóch podstawowych (rzekłbym edukacyjnych) oper Moniuszki, to czy zasługuje na miano Narodowej?
@ klakier
CHOĆBY dwie podstawowe opery Moniuszki w repertuarze „Narodowej”? Czyli nie tylko te dwie? Kosztem czego mianowicie? Pendereckiego, Szymańskiego, Knapika, kameralnych Wojciechowskiego i Stańczyka, baletowych Karłowicza i Góreckiego, których mają w tym sezonie? W zeszłym była (jak była) „Halka”, w tym jest „Straszny dwór”. Bez przesady klakierze, na Moniuszce nie kończy się chyba nasza operowa „narodowość”?
@ Saba
„Kosztem czego mianowicie?”
To chyba jest podstawowe pytanie.
Niezmiennie jednak uważam, że w repertuarze Opery Narodowej powinny się znajdować te dwie opery, które (czy się chce, czy się nie chce) są głównymi wyznacznikami polskiej muzyki operowej. Skoro na inne i tak nas nie jest stać.
I to TWON powinien mieć w swoim nieustannym repertuarze w inscenizacjach tradycyjnych (nigdy więcej nie widziałem i słyszałem bardziej poruszającego wystawienia Strasznego Dworu, niż to z 1964 roku) i z obsadą najlepszych polskich śpiewaków (tylko czy oni jeszcze potrafią śpiewać Moniuszkę?)
Jak można taki project zrealizować?
A o to niech się martwi dyrekcja TWON szczodrą rączką wydając nasze pieniądze na podkreślenie swej światowej pozycji.
Dlaczego „kosztem”, Sabo? Czy myć ręce czy nogi? Nic tu niczego nie wyklucza. W końcu mówimy o Operze Narodowej w wielkiej stolicy europejskiej, nieprawdaż?
Ciekawam co to był ten „Straszny dwór” 1964? Rozumiem, że ten w Romie jeszcze: Wodiczki-Bardiniego-Roszkowskiej. Nie moje czasy, niestety. Ale pamiętam jak przez mgłę ten z lat 70. w zachwycającej inscenizacji Krenza-Prusa-Zachwatowicz, z kreacjami Hiolskiego, Paprockiego, Ładysza i całej ówczesnej reszty, z widowiskowym kuligiem w zaspach śniegu. Był w moim odczuciu „tradycyjny” właśnie. Szkoda, że nie przetrwał, bo potem było już tylko gorzej. A jaki będzie następny – strach pomyśleć.
@ Piotr Kamiński
„Kosztem” w sensie pojemności jednego sezonu. Bo nie da się w ciągu 9 miesięcy pomieścić na afiszu wszystkiego co nam w duszy gra. Odnoszę wrażenie, że TW-ON nie jest pod tym względem żadnym nagannym wyjątkiem wśród teatrów operowych wielkich stolic europejskich. Bądźmy sprawiedliwi. mimo wszystko inne…
Ad Saba 7 stycznia o godz. 0:43
Bach!
I zastrzelon nieznajomością dat.
Ja o tej premierze w nowym budynku TW.
Transmitowanej wówczas przez telewiżernię.
Potem widzianej w na żywcza, czyli w realu.
Ale jak czytam Wodiczko, to mnie jakaś żałość bierze.
Nigdy Go nie słyszałem. I nie widziałem.
Czytałem.
To jakaś zaprzepaszczona Wielkość.
Pobutka.
Obawiam się, że różnica na niekorzyść jest poważna. W Paryżu w tym sezonie, tylko w Operze (dwie sceny) : 194 spektakle 20 tytułów, 8 nowych produkcji. W Dreźnie : 235 spektakli 34 tytułów, 7 nowych produkcji (liczyłem ręcznie, więc mogą być błędy, ale nieznaczne). W Warszawie : 51 spektakli 13 tytułów (podwójne liczę wszędzie jako jeden), 6 nowych produkcji. Czyli w stosunku rocznym (365 dni) Paryż gra z z grubsza co drugi dzień, Drezno dwa dni na trzy, Warszawa co tydzień.
Dzień dobry 🙂
Rozmarzyłam się tym Szymanowskim. I KZ – partner, nie akompaniator. Tak ma być.
Panie Piotrze, to zawsze była dla mnie zagadka: przecież teatr traci, kiedy gra, i o tej zasadzie każdy wie. To jak w tym Paryżu czy Dreźnie się opłaca? To tylko w połowie żart z mojej strony.
Bardzo mało wiem o trybie funkcjonowania tych teatrów. Widzę tylko rezultaty. Trzeba by porównać ich modele ekonomiczne. Może warto byłoby zrobić w Dreźnie małe dochodzenie? Prawdopodobnie dotacje dla nich są wystarczające na pokrycie deficytów. O Operze Paryskiej wiem to, co kilka lat temu (2006) opublikował Diapason. Liczby pewnie się nieco zmieniły, ale było tak: cała dotacja państwowa (2005 : 97 milionów euro) idzie na funkcjonowanie instytucji (personel, utrzymanie budynku itd : 130 mln). Różnicę pokrywają dochody z innych źródeł: mecenat, sprzedaż DVD i transmisje, wycieczki. Działalność artystyczna (produkcje, spektakle : 37 mln) mogłaby się utrzymywać sama ze sprzedaży biletów (45 mln).
A Opera Paryska ma dwa budynki. Bardzo jest kosztowna.
U nas odpada sprzedaż DVD i transmisje, trudno też sobie wyobrazić, że sprzedaż biletów pokryłaby koszty działalności artystycznej.
Z innej beczki, wracając do tematu wpisu: chyba powinnam się już zbierać do złożenia petycji u adresata. On co prawda jak zwykle biega po konferencjach prasowych (na jedną z nich się wybieram, w czwartek na rozpoczęcie Roku Kolberga), więc może tak być, że po prostu zostawię papiery w sekretariacie. Ale wiem, że inni już też się mają skrzykiwać. Trzeba ruszyć z tematem na dobre.
Psia intuicja podpowiada mi, że zostawienie papierów w sekretariacie nie jest wyjściem optymalnym. Lepiej nawet trochę poczekać, ale mieć termin u ministra i złożyć osobiście (a może skrzyknąć się z innymi skrzykującymi i pójść wspólnie?). W niektórych sprawach zetknięcie nos w nos jest rodzajem dodatkowego argumentu. 😉
Tak, tak. osobsite wreczenie jest co najmniej podwojeniem sily nacisku na ministra, zeby sie ustosunkowal. Inaczej moze sie zaczac wykrecac, ze sekretaraiat jeszcze mu nie przekazal albo jakis inny powod znalezc (zaloze sie, ze oni tam w ministerialnych urzedach maja dluga liste jak uprzejmoie zasugerowac petentowi aby laskaw byl ministra pocalowac w zad).
Moze faktycznie wartaloby zrobic to w czwartek, publicznie, a ktos moglby przy okazji pstryknac fotke z wreczania ministrowi paczuszki z literatura na wiadomy temat? Wtedy sila presji jeszcze bardziej wzrosnie bo jedno zdjecie warte jest tysiaca slow, jak glosi znana amerykanska maksyma dziennikarska wymyslona bez mala sto lat temu.
I jakie u licha konferencje prasowe sa dla ministra KULTURY wazniejsze niz najwiekszy skandal od lat w srodowisku muzycznym?
He, he. Stary Kot, a naiwny. Myśli, że Ministrom Kultury za to płacą, żeby najważniejsza była dla nich KULTURA. 🙄
Jeśli złoży się przy okazji, to jest ryzyko, że się zapodzieje (niechcący oczywiście), a poza tym nasz obiekt może łatwo zapomnieć, bo jest skupiony na innej sprawie oraz otoczony wianuszkiem…..
Nie ma jak wręczenie w trakcie rozmowy na temat. Rozmowa, jak Bobik zechciał zauważyc, jest najlepsza, by zaistniała świadomość problemu (tzn. potrzeby zmierzenia się z nim). Potem skuteczniej można drążyć i wiercić.
Tak, ale rpzmpowa taka zapewne bedzie sie odbywala w obecnosci co najmniej Gaudena, a moze i Naczelnego RM – minister moze postawic taki warunek i nie mozna mu odmowic wowczas racji i prawa d takiego warunku.. Na taka rozmowe tez powinien byc czas, ale wreczenie samych petycji powinno sie odbyc bez udzialu Gaudena i Cyza, tak by mnister zanim i jesli zaprosi do rozmowy mogl sie na spokojnie zappoznac z zarzutami.
Zaweiruszenia sie petycji bym sie nie bal – gdyby faktycznie „zawieruszyla sie”, zostala pozostawiona w taksowce lub spadla na ziemie i zostala rozwiana przez wiatr, po pierwsze byloby dla ministra wysoce ambarasujace, po drugoie musialby popropsic o nowe kopie dokumentow.
Im wiecej mysle o tym, tym atrakcyjniejszy wydaje mi sie pomysl wreczenia w czwartek i zarejestrowania fotograficznego. Wtedy dla prasy mamy gotowy material ilustracyjny, w razie czego. Przyjma z pocalowaniem reki bo jedno zdjecie warte jest etc.
Zaloze sie, ze te strony sa obecnie starannie monitorowane przez wszystkie strony zainteresowane, takze przez Pana Ministra. Gdyby Pan Minister nie zagladal i nie sledzil co my tu „knujemy”, bylby zwyczajnym palantem. A raczej chyba nie jest. Jest ministrem i, jak sadze, ceni sobie ten zaszczyt.
W dodatku – gdyby nawet minister chcial odmowic przyjecia petuycji w czawartek, to to takze powinno byc sfotografowane – kiedy odmawia. Od tego momentu wszystkie kontakty z ministrem sa WAZNE i rozliczane publicznie.
Różnicę pokrywają dochody z innych źródeł: mecenat, sprzedaż DVD i transmisje, wycieczki. Działalność artystyczna (produkcje, spektakle : 37 mln) mogłaby się utrzymywać sama ze sprzedaży biletów (45 mln).
Do tego trzeba dodać dochody dla miasta. W końcu publiczność krajowa, bądź zagraniczna zostawia w mieście pieniądze. Czytałem ciekawy artykuł w Forbesie gdzie wyliczono, iż nowojorskie Metropolitan Museum zarobiło dla miasta 5.4 mld dolarów w skali roku. U nas wciąż pokutuje przekonanie, że kultura jest kulą u nogi.
Zapomniałem wziąć w nawias wypowiedź Pana Piotra Kamińskiego 😀
Kultura jest kula u nogi. Jakby nie ta przebrzydla kultura poslowie mogliby zarabniac znacznie lepiej i zakladac wiecej zespolow do walki z Gendrem i przeciwko ateizacji Narodu.
Kocie, proszę, za bardzo się nakręcasz.
Jakie fotografowanie? Litości. Można złożyć w sekretariacie i poprosić o parafkę na kopii. A potem nękać 🙂
A na rozmowę z Gaudenem i Cyzem już po prostu się nie zgadzamy. Mieli szansę jeszcze kilka miesięcy temu, ale to się skończyło. W każdym razie ja nie zamierzam w takiej rozmowie uczestniczyć. Z tą treścią petycji, jaka jest, nawet bym nie mogła.
Kot ma rację z procedurą wręczania. Niby doręczenie na dziennik do sekretariatu ma moc, ale to nie jest proces przed sądem, więc lepiej użyć też innych środków dowodowych, z wywieszeniem zdjęć w internecie włącznie.
Zresztą można dać jeden oryginał na dziennik, a drugi wręczyć rytualnie, wtedy jeszcze trudniej będzie zgubić.
Czekamy niecierpliwie na czwartek. 🙂
Mam za sobą i takie wręczanie – grubą teczkę z wydrukowanymi podpisami wręczyłam swego czasu Krzysztofowi Luftowi z KRRiT po posiedzeniu, gdzie byliśmy jeszcze z paroma osobami ze środowiska zaproszeni, bo poruszano temat Studia im. Lutosławskiego.
Jak wiadomo, Polskie Radio się wycofało z wydzierżawienia studia operecie, ale chyba jednak dlatego, że nie mieści się to w przepisach, a nie dlatego, że zrobiliśmy petycję. 😛
Zgoda, w przepisach to się nie mieściło, ale kilka efektów specjalnych sprawie nie zaszkodziło. Teraz druga strona sporu nie ma jakoś oporów przed wywieszaniem różnych rzeczy na fejsie, więc słitfocia z ministrem przyjmującym plik papierów będzie na miejscu. Proszę pamiętać, że tym razem przepisy czują się raczej dobrze, a spór dotyczy rzeczy ulotnych i dziwnych, jak ogólna przyzwoitość i takie różne pochodne. Małe przedstawienie dla publiczności, o czymś takim myślę. 😎
Nie znoszę cyrku. 👿
I nie wyobrażam sobie, żeby kogoś to tam miało obchodzić do tego stopnia, żeby miał to wywiesić na fejsie czy gdziekolwiek.
Ja nawet nie o publicznym cyrku myślałem, tylko o tym, że osobiste wręczenie jest bardziej zobowiązujące. Ludzie (a jako pies dobrze się na nich znam) jakoś już tak są zrobieni, że głębokie spojrzenie w oczy i kilka słów w rodzaju „mam nadzieję, że jak najszybciej będziemy mogli porozmawiać konkretnie o tym niebywałym skandalu” wiele silniej na nich działa niż numerek w dzienniku podawczym. 😉
Krolewska Opera AB (Sztokholm)
_______________
– jest panstwowa spolka akcyjna i z kasy panstwowej jest dotowana ta zacna instytucja kulturalna. Nie bede tu przytaczac danych z raportu rocznego 2012 dzialalnosci opery (liczy prawie 50 stronic A4). 25 produkcji w tym 10 premier, odwiedzilo 290 tys. Ok 500 osob zatrudnionych na stale. Koszty 400 mln skr (m.in.place)
Opera nie jest nastawiona na zysk, jak to bywa w klasycznym rozumieniu spolki akcyjnej.
W roku 2012 dotacja ze strony panstwa wynosila 424 mln SEK. Bilety sa subwencjonowane i koszt ich srednio 320 skr (bez subwencji 3200skr). Za rok 2013 saldo oblicza sie na ok (minus) 10 mln skr.
KONIEC SWIATA!! (muzyczny)
Impreza: wreczanie nagrod Grammy
Duet w wykonaniu: £ang £ang i Metallica!
Niedziela, 26.01.2014, Los Angeles, Ca.
http://www.latimes.com/entertainment/arts/culture/la-et-cm-lang-lang-metallica-grammy-awards-20140107,0,2125268.story#axzz2pkZbgIot
I to wiele wyjaśnia Panowie. Jak przeliczyłam na szybko te dwie wysokości dotacji na opery narodowe, w Paryżu i Sztokholmie, podawanych przez Sz. Koleżeństwo, to:
Opera Paryska otrzymuje jej ca 400 mln PLN
Opera Królewska zaś ca 200 mln PLN
a TW-ON wg mojej wiedzy ok. 60 mln PLN
Może więc porównujmy ich możliwości toutes proportions gardées.
Myślę, Sabo, że to nie przekłada się tak prosto na złotówki, jak to wynika choćby z porównania Paryża i Sztokholmu: dwukrotnie większa dotacja paryska nie oznacza dwa razy większej liczby przedstawień. Przede wszystkim jednak, skoro utrzymanie teatru razem z personelem pochłania całą dotację państwa francuskiego, aby dokonać sensownego porównania trzeba by dotację polską przełożyć na polskie pensje. Przypuszczalnie okażą się dużo niższe (słyszę, że przeciętna pensja francuskiego muzyka orkiestrowego wynosi ok. 3500 euro…), co przełoży się z kolei na niższe koszty produkcji i eksploatacji przedstawień.
Trudno się nie zgodzić z szanownym Kotem. Partie powinny finansować się z własnych składek. Podejrzewam jednak, że gdyby powyrzucać z ciepłych posadek na uczelniach wszystkich pseudonaukowców trudniących się propagandą dżendera, zaoszczędzilibyśmy na dotacje dla niejednej opery.
Rafale, proszę o łaskawe odczepienie się od dżendera. Bo ja mogę zacząć wymieniać inne sprawy, na których zaoszczędziłoby się jeszcze lepiej. Więc starczy rzucania nonsensownymi obelgami jak kulą w płot.
@ Piotr Kamiński
Nie chciałabym tu uchodzić za Dziewice Orleańską opery warszawskiej, Panie Piotrze, bo niedosytów mam sporo. Czytałam jednak gdzieś w prasie i dość dobrze zapamiętałam (bodaj była to wypowiedź dyrektora TW), że tej dotacji starcza naszej operze właśnie na utrzymanie tzw. substancji, tzn. monstrualnego gmachu i jego urządzeń, pensji oraz na eksploatację stale z oszczędności zmniejszanej ilości przedstawień. Na całą resztę (w tym na koszty premier! – co mnie najbardziej zdziwiło) muszą podobno zarobić biletami, wynajmami swoich przestrzeni i sponsoratami, o które coraz u nas trudniej. Nie wiem ile w tym prawdy, ale tak zostało powiedziane. Stąd moja pewna wyrozumiałość dla owych ilości i jakości.
Ależ proszę wymieniać, jeżeli tylko ma Pani Kierowniczka na to ochotę. To będzie woda na mój młyn, bo ja jestem zwolennikiem tzw. państwa minimum. 🙂
@ Saba
Ja też pisałam o tym dobrych kilka lat temu; jak jest teraz, właściwie nie wiem.
@ Rafał
Blog nie jest na ten temat. Jest też przeznaczony dla ludzi rozumnych. Dlatego nie życzę tu sobie więcej wypowiedzi w stylu tej z 23:12 i będę tu kategoryczna.
Wobec tak zdecydowanej selekcji komentarzy pozwolę sobie jednak zakwalifikować Pani blog jako dość mocno zaangażowany. W związku z tym nie będę już wbijał kija w dżenderowe mrowisko, gdyż szanuję prywatność Pani internetowego terenu.
Co Pan jak kwalifikuje, to Pana sprawa, czy ma to coś wspólnego z prawdą, pozwolę sobie ocenę zostawić dla siebie. Ale za deklarację niewbijania kija dziękuję. I dobranoc.
Tej nocy może nas być sześćsetka. I to jest budujące. Do radosnego ranka Wszyscy Drodzy!
Nie znoszę cyrku. (DS, 16:25) Aj, aj, aj 😯
A my uwielbiamy – Cirque du soleil 😳
Nawet Gostkowna – ale to mala tajemnica 😉
Pobutka.
Co do tego monstrualnego gmachu, mam to samo w Paryżu, więc czuję temat: w obu wypadkach jest to sala, która się normalną rzeczy koleją nie nadaje do żadnego repertuaru. Ciekawe ile kosztuje eksploatacja samej instytucji w Sztokholmie – i w Dreźnie. W sumie to byłby doskonały temat dla Ruchu Muzycznego, prawda? Wielkie dossier, że hej-ho, hej-ho.
O, dzięki za przypomnienie tego Psalmu Mendelssohna. Rzadko grywany, a ładny.
Dzień dobry 🙂
600 jeszcze nie ma, ale pewnie już dziś będzie. W każdym razie jest już ponad połowę nakładu pisma 🙂
Przyszła do mnie (za pośrednictwem Romka Markowicza) bardzo pozytywna wiadomość i zrobię z niej nowy wpis, bo ten pewnie już ciężko się przewija. Ale o sprawie „RM” nie zapominamy.
Oczywiście Panie Piotrze, byłby to wspaniały artykuł i jestem przekonany, że będzie Pan jego autorem. Zagadnienia z obszaru sposobu finansowania ,budżetu tych instytucji, możliwości pozyskiwania środków zewnętrznych to równie zajmujące zagadnienia, jak samo słuchanie oper – przynajmniej dla mnie. Niezdrowa sytuacja wokół Ruchu Muzycznego jest tak silna, że nikt nie wspomniał o Pańskim wspaniałym artykule o roli reżysera w teatrze operowym. Gratuluję pierwszej oczywistości i trafiającego w sedno punktu nr 6 – cała prawda o miłości do opery. Pozwoli Pan, że w wielu dyskusjach będę powoływać się na Pańską Oczywistość i ją cytować. Kto nie przeczytał niechaj żałuje. Zaintrygował mnie Radames na czołgu, czy to tylko Pańska supozycja, czy też było takie przedstawienie, ja osobiście pamiętam Otella na „ tankach” w Zurichu w 2011 reżyseria Graham Vick z J.Cura ( zastąpił Seifferta), F.Cedolins i T.Hempson.
Proszę częściej pisać na łamach tego czasopisma, oczywiście w każdym numerze. Przy okazji dziękuję za informacje z Titusa Andronicusa, do którego chciałbym jeszcze niebawem wrócić.
Dla tych którzy natomiast czerpią wiedzę z recenzji muszę nieco skorygować Pana Kańskiego w odniesieniu do” Poławiaczy pereł”, recenzent twierdzi, że opera ta nie gościła na polskich scenach od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku za wyjątkiem przedstawienia w Krakowie pod dyrekcją Ewy Michnik. Otóż w 2002 r. za dyrekcji Sławomira Pietrasa w Poznaniu wystawiono tę operę w reżyserii Marii Sartowej, ale również w Warszawie w 1984 i Bytomiu w 1993.
Od tego są właśnie rednacz i jego pracownicy w redakcji fachowego pisma, by z odpowiednią wiedzą czytać teksty recenzentów przed ich publikacją i poprawiać w nich błędy merytoryczne, które mogą zdarzyć się nawet p. Kańskiemu. Ale przy takiej czystce personalnej w RM któż mógł tam wychwycić taki lapsus, jeśli nie naczelny, który powinien wiedzieć o tej premierze „Poławiaczy” jako poznaniak bodaj?
Nie poznaniak. W Poznaniu tylko przez jakiś czas przebywał, takoż w Krakowie. Pochodzi z Tarnowa.