Kantor na torach

Chcę tu wspomnieć o otwartej właśnie wystawie fotografii w Żydowskim Instytucie Historycznym, która z muzyką ma tyle wspólnego, że ich autorem był muzyk – warszawski śpiewak Menachem Kipnis. Fotografia była zaledwie marginesem jego działalności, ale tylko ona przetrwała.

Pochodził z Wołynia z rodziny kantorów, sam też bywał kantorem. Do Warszawy przyjechał na studia do konserwatorium i już pozostał. Przez 16 lat (1902-1918) śpiewał jako pierwszy tenor w chórze warszawskiej opery (jako jedyny Żyd). Parał się też piórem, był felietonistą i krytykiem na łamach prasy żydowskiej (pismo „Hajnt” – Dziś). Ale coraz bardziej porywała go wielka pasja: etnografia. Podróże i badania sprawiły, że ostatecznie rzucił posadę w operze i stał się kimś w rodzaju żydowskiego Kolberga.

Przed wojną wyszły dwa zbiorki zanotowanych przez niego pieśni żydowskich. Ponadto nagrywał materiały źródłowe na wałkach, ponoć na znakomitym jak na te czasy sprzęcie. Wszystko niestety przepadło w mroku warszawskiego getta, gdzie Kipnis zmarł w 1942 r. – miał „szczęście” umrzeć we własnym łóżku, na wylew. Jego żona, również śpiewaczka Zimra Zeligfeld (wykonująca pieśni ludowe), z którą koncertowali po sztetlach przed wojną, nie miała tyle szczęścia, zginęła w Treblince.

Jak zachowały się jego zdjęcia? Wyłącznie dzięki temu, że wysyłał je do publikacji w nowojorskim dzienniku „Forwerts” (Naprzód) jako obrazki ze Starego Kraju. Ich zbiór znajduje się obecnie w tamtejszym YIVO, archiwum Żydowskiego Instytutu Naukowego, i to dzięki tej instytucji możemy je teraz oglądać w Warszawie.

Jest wiele zdjęć Polski przedwojennej, także obrazków z ówczesnego życia żydowskiego. Ale zdjęcia Kipnisa są szczególnie ujmujące, ponieważ są nie tylko pyszną galerią ludzkich typów, ale też te typy w większości mają imiona i nazwiska, fotograf z nimi rozmawiał, wiedział o nich to i owo, zaprzyjaźniał się. Taka obserwacja uczestnicząca, i to uczestnicząca z miłością. Zdjęcia pochodzą z rozmaitych okolic i przedstawiają ludzi różnych zawodów, a wszystko jest skrzętnie opisane w podpisach.

Wracając do tematu muzycznego, obecni są tu trzej wybitni kantorzy. Jeden tylko per procuram – sportretowany został człowiek, który, bo zarobić parę groszy, chodził po warszawskich podwórkach z gramofonem umieszczonym w wózku dziecinnym, a z tuby rozbrzmiewał śpiew Josele Rosenblatta. Dwaj inni kantorzy, związani z Wielką Synagogą na Tłomackiem, są obecni osobiście: Gerszon Sirota siedzi na ławce z żoną (która wygląda raczej jak jego mamusia), a jego następca Mosze Kusewicki z pełnym fantazji gestem stoi na torach podwarszawskiej kolejki i mocuje się głosowo z nadjeżdżającym pociągiem (tak przynajmniej jest w podpisie). Pociąg może dziś kojarzyć się w tym kontekście źle, ale akurat Kusewicki uciekł na Wschód i przeżył (jako śpiewak operowy); zmarł w 1965 r. w Nowym Jorku.

Nic więc dziwnego, że na wystawie rozbrzmiewa śpiew tych kantorów, choć wczoraj, na wernisażu, nie dało się go spokojnie posłuchać.

PS. Po wernisażu byłam jeszcze na projekcji filmu Zniewolony – 12 Years a Slave (reż Steve McQueen), który z muzyką ma tyle wspólnego, że jego bohater grał na skrzypcach (ale nie ten szczegół jest tu najważniejszy, choć odgrywa pewną rolę). Film wstrząsający, dobrze zrobiony, świetne role główne. Warto pójść, ale uprzedzam, ciężki do oglądania.