To już nie to, co kiedyś

Zespół Café Zimmermann był w Polsce po raz pierwszy dokładnie dekadę temu: wystąpił na festiwalu Wratislavia Cantans i w Filharmonii Narodowej. Młodzi wówczas wykonawcy budzili zachwyt swoim entuzjazmem i pełnym wdzięku i lekkości podejściem do muzyki Bacha, co było wówczas pewną nowością. Niestety, to se ne vrati.

Przypomnę tu zapowiedź koncertu w FN z dwoma westchnieniami. Pierwszym, że wówczas takie wiadomości pokazywały się na Onecie i było to normalne, co było zasługą nieżyjącego już od paru lat nieodżałowanego Andrzeja Grabowskiego… Drugim, że w owym kameralnym składzie, który wówczas do nas przyjechał, a który w nocie został wymieniony w całości, grali ci sami muzycy, którzy odwiedzili nas dziś (tym razem zespół liczył 16 osób w najpełniejszej wersji). Nie było wówczas rutyny, nie było niedbałości, słyszalnej chociażby w stałym niedostrojeniu. Piękne to zresztą były czasy, legendą była wytwórnia Alpha i wszystkie płyty, które wydawała. Czas jej prosperity już chyba też się raczej skończył.

Bacha wszyscy kochamy, więc repertuar wywoływał aplauz na sali. Program zresztą był bardzo ciekawie dobrany: jedna z wykonanych kantat zawierała materiał z Koncertu klawesynowego E-dur, a jeden z koncertów instrumentalnych to była wersja na obój d’amore Koncertu klawesynowego A-dur. Właściwie szkoda, że nie było prawdziwych koncertów klawesynowych, ponieważ Céline Frisch jest chyba jedyną osobą w tym zespole, która wciąż prezentuje w grze muzyczną świeżość (i nie jest to aluzja do nazwiska, choć trochę na to wygląda); na szczęście miała solówki w obu kantatach.

Smutno jednak się robiło, gdy słuchało się zagranego na początek Koncertu skrzypcowego a-moll z Pablem Valettim, sztywnym, pełnym rutyny i zwyczajnie fałszującym. Nie lepsi okazali się Mauro Lopes Ferreira i David Plantier w Koncercie na dwoje skrzypiec. We wspomnianym Koncercie obojowym jako solistka wystąpiła Molly Marsh i było nieco lepiej.

Ten koncert miał jednak dobrą stronę: dwie kantaty z udziałem kontratenora Damiena Guillona (Vergnügte Ruh, beliebte Seelenlus oraz Gott soll allein mein Herze haben). To solista bardzo ceniony w muzyce oratoryjnej, w Polsce miał być całkiem niedawno, bo w lutym, z Philippe’em Herreweghe we Wrocławiu (niestety nie dojechał). Muszę powiedzieć, że ujął mnie swoją bezpretensjonalnością. Nie przesadzał z emocjami, choć nie był ich pozbawiony. Każda nuta była na swoim miejscu. Zwłaszcza arie, które śpiewał w duecie z Céline Frisch grającą na pozytywie, robiły wrażenie. Na bis było Erbarme dich, co wzbudziło entuzjazm; niestety więcej wspólnych numerów artyści nie mieli i skończyło się na finale Koncertu a-moll. Trochę lepszym tym razem.