Pod aniołkiem i diabełkiem

Aniołek (Angelo) był(a) z Korei, w białej sukni, Diabełek (Lucifero) – z Norwegii,  w czarnym garniturze. Ładny pomysł miał René Jacobs, żeby ustawić ich z tyłu sceny, wyżej, na przeciwstawnych pozycjach. Pomagało to dramaturgii La Resurrezione Haendla.

Te dwie postacie zresztą były najlepsze. Sunhae Im jest obdarzona jaśniutkim, wysokim sopranem, Johannes Weisser jest niby barytonem, ale kiedy w ostatniej swojej wypowiedzi schodził z powrotem do piekielnych czeluści, czynił to w niskim basowym rejestrze. Ich przegadywanki stanowią opowieść pierwszoplanową na początku każdej z dwóch części oratorium. Reszta należy do ziemskich bohaterów dramatu: Marii Magdaleny (Maddalena), Marii Kleofasowej (Cleofe) i Jana (Giovanni).

Oratorium to zostało na Misteriach Paschaliach wykonane po raz drugi – pierwszy raz zabrzmiało cztery lata temu w interpretacji Il Giardino Armonico pod kierownictwem Giovanniego Antoniniego. Łączył te dwa wykonania tenor angielski Jeremy Ovenden; za każdym razem robił niezłe wrażenie. Tegorocznej Maddalenie – Belgijce Sophie Karthäuser – nie da się wiele zarzucić, ale jakoś nie była w moim typie; nie wiem, czy z powodu wibracji, czy rodzaju ekspresji, nie umiem tego określić. Ozdobą składu solistów miała być Sonia Prina jako Cleofe; niestety w ostatniej chwili się rozchorowała (podobno bardzo żałowała, że nie mogła przyjechać). Zastąpiła ją Wiebke Lehmkuhl z Niemiec, prawdziwa kontralcistka o ładnym ciepłym brzmieniu, ale nie o tak wyrazistej osobowości jak Sonia (o to zresztą w ogóle trudno).

Z zespołem instrumentalnym – Le Cercle de l’Harmonie – było różnie; nie jest to zespół Jacobsa, jego założycielem był dyrygent Jérémie Rhorer (który ostatnio gościł na Festiwalu Beethovenowskim) i skrzypek Julien Chauvin, który jest koncertmistrzem (warto dodać, że w zespole gra polska skrzypaczka Martyna Pastuszka). Wykonanie chyba było dość naprędce klecone, podobno w ostatniej niemal chwili trzeba było wymienić gambistę (o ile dobrze zauważyliśmy, owym znakomitym zastępcą był Petr Wagner). A sam Jacobs też był zdaje się w nienajlepszej zdrowotnej formie. Cóż, dość długo trwało, zanim przyjechał do nas… Ale ogólnie festiwal skończył się w nastroju bardzo pozytywnym; ostatni chór został nawet zabisowany. Jedna zabawna rzecz: koncert rozpoczął się dziś wyjątkowo o 19 zamiast o 20 i mnóstwo osób się spóźniło. W tym i ja, i paru kolegów recenzentów, i wielu znajomych…

Bardzo miło było spotkać tu, jak co roku, wielu dywanowych bywalców: Beatę, a cappellę, notarię, PAK-a, Mateusza Borkowskiego, Jakuba Puchalskiego, pfk… no i czytających, ale nie komentujących, którzy jednak byli tak mili, żeby mi o tym powiedzieć. Wszystkich serdecznie pozdrawiam. Rano do domu.