Arie rozpaczające

Wszystkie z grubsza o tym samym: biedna opuszczona, kochanek albo odszedł (perfidny!), albo ginie, a ona umiera z rozpaczy. To może wydawać się banalne, ale za to można oddać wiele odcieni dramatu. Tak, jak zrobiła to właśnie Olga Pasiecznik.

Koncert Musicae Antique Collegium Varsoviense na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym nie zgromadził niestety zbyt wielkiej publiczności. Niektórych zapewne zniechęciła okropna deszczowa pogoda, zapewne byli też tacy, którym cena, wyższa od tradycyjnych śród w UMFC, wydała się za wysoka – ale tym razem organizatorem była nie uczelnia, lecz Warszawska Opera Kameralna. Ci, co przyszli, byli wygrani, jak zawsze, kiedy śpiewa Pasiecznik.

Program był dość nietypowy. Na początek Haydn: Uwertura D-dur Hob. Ia/7 i rozbudowana Scena di Berenice do tekstu tak popularnego w tych czasach librecisty Pietra Metastasia. Potem młodzieńcza, właściwie dziecięca Symfonia C-dur KV 73 Mozarta oraz zupełnie inny świat: Ch’io mi scordi di te – Non temer, amato bene KV 505 z solowym pianoforte (Dagmara Dudzińska). Po przerwie słynna aria Beethovena – Ah, perfido – Per pieta, non dirmi addio, tegoż uwertura Coriolan i wreszcie Mendelssohna Infelice! op. 94 ze skrzypcami solo (Grzegorz Lalek) – obie arie także do tekstów Metastasia.

Olga Pasiecznik jak zwykle przeszła samą siebie – cóż można powiedzieć. Jak to zwykle bywa, w trakcie koncertu rozśpiewała się jeszcze bardziej, więc gdy na bis zabrzmiała jeszcze raz aria Haydna, była bez porównania lepsza. O banale tekstów w ogóle się zapominało – były tylko wielkie kreacje wielkiej artystki.

Orkiestra dawała radę, choć sekcja dęta była nieco zbyt toporna, a smyczki miały może trochę zbyt nikłe brzmienie w tym zestawie, co szczególnie dało się słyszeć w Coriolanie – choć i tak było lepiej, niż się spodziewałam. Trochę mnie zdziwiło, że dyrygował Przemysław Fiugajski, a nie Władysław Kłosiewicz (który zresztą był obecny na koncercie), o nic nie pytałam, czemu tak się stało – ale czepiać się specjalnie nie ma czego. Płodozmian czasem się przydaje, ale Kłosiewicz jest muzykiem wybitnym i inspirującym i źle byłoby, gdyby został odsunięty. Tak mi się przynajmniej wydaje.

8 czerwca ten sam zestaw (z tym samym dyrygentem) da w Studiu im. Witolda Lutosławskiego swoiste preludium do Festiwalu Mozartowskiego, który rozpocznie się cztery dni później premierą Uprowadzenia z seraju. Reżyseruje Ewelina Pietrowiak, więc może być ciekawie.

PS. Jadę w dzień do Krakowa, żeby wieczorem udać się na Opera Rara (Paride ed Elena Glucka, Capella Cracoviensis).