Różne punkty siedzenia

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Dwa lata temu byłam na premierze Wesela Figara w Operze Krakowskiej, i to w bardzo podobnej obsadzie. Jednak tym razem oglądając pierwsze dwa akty z tzw. Loży Marszałkowskiej, która wbrew pozorom w tym teatrze wcale nie jest luksusem, początkowo nie do końca rozpoznałam spektakl.

Oczywiście dekoracje są te same, ale naprawdę z góry zupełnie inaczej się słucha, tym bardziej, że owa loża znajduje się pod balkonem. Myślę, że oficjele są tu wręcz poszkodowani – cóż, jaki architekt, takie wnętrze. Że jest zbudowane przeciwko wszelkim zasadom BHP, bo na parterze są tylko dwa wejścia na dole, do których się pcha cała sala – to już wiedziałam wcześniej, że z balkonu są miejsca, gdzie nic nie widać – też. Skądinąd w ważnych salach świata też są takie miejsca, jak np. tzw. jaskółka w Met (czy, jak powiedział 60jerzy, którego miałam przyjemność spotkać, miejsca w wiedeńskim Musikverein koło organów). Tak więc zszedłszy na akty III i IV na parter zastanawiałam się, czy lepiej się stamtąd słyszy, czy soliści po prostu lepiej śpiewali… Zapewne jedno i drugie. Ale z pewnością punkt słyszenia zależy od punktu siedzenia.

Poza tym rzecz się jakoś uleżała na tyle, że owe „zgubne skutki pijaństwa”, o których pisałam dwa lata temu, teraz praktycznie ograniczają się do „piwnicznego” aktu finałowego. O ile pijany Hrabia jeszcze jakoś się da znieść, to pantomima grupki pijanych służących wykonywana na tle przepięknej arii Zuzanny jest dość wkurzająca. A propos Zuzanny, Iwona Socha gorzej mi brzmiała słuchana z góry – barwa głosu jakaś matowa – ale na parterze słuchało się o wiele lepiej. Podobnie z Katarzyną Oleś-Blachą jako Hrabiną, ale też Dove sono z całą pewnością było o wiele lepsze od Porgi amor, czego dowodem był fakt, że po tej pierwszej arii nie było oklasków, a po drugiej – i owszem. Z młodszych pań – znów sympatyczna rola Moniki Korybalskiej, ale też ujmująca rólka Barbariny (Agata Widera-Burda).

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Kwiecień oczywiście królował, ale też Szumański był naprawdę znakomity. Figaro ma więcej możliwości popisu – trzy arie, podczas gdy Almaviva ma tylko jedną, i to „wściekłą” (to tak jak Don Giovanni, który też praktycznie nie ma porządnej arii). Ale pańską postawą (nieustający „książę”) i piękną barwą Kwiecień robi wrażenie nawet bez wokalnych popisów. W dodatku „Gazety w Krakowie” na Krakowski Festiwal Operowy (bardzo się tu napracował Mateusz Borkowski) artysta w wywiadzie stwierdza, że Almaviva to rola pośrednia między Don Giovannim a Onieginem. Czyli uwodzicielski zimny drań, bo chyba 0 to chodzi.

A propos tego wywiadu, zabawny szczegół: Mariusz Kwiecień, wspominając o spektaklu Króla Rogera w Santa Fe, w którym uczestniczył, opowiada barwnie: „Proszę sobie wyobrazić pustynię, kojoty, zachodzące słońce i naszego wspaniałego Szymanowskiego z harmoniami wziętymi wprost z Tatr”. Chyba się trochę rozpędził, bo Szymanowskiemu, gdy pisał Rogera, góralszczyzna się jeszcze nawet nie śniła… Cóż, najważniejsze, że nasz baryton za rok zaśpiewa Rogera w Covent Garden (premiera 15 maja). Rolę Almavivy powtórzy w Met we wrześniu i w grudniu.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj