Śpiewy wśród krużganków

Już od dawna byłam ciekawa, jak to jest na koncertach wokalnych na dziedzińcu Wawelu, które co roku Opera Krakowska organizuje w ramach swojego letniego festiwalu. No i zobaczyłam – bardzo sympatyczna impreza.

Przede wszystkim nie spodziewałam się, że to takie gigantyczne koncerty. Ten trwał trzy godziny, z przerwą i bisem. Jak porządny spektakl. Mówi to o znakomitej kondycji kwartetu solistów, którzy wciąż się wymieniali, ciężko pracowali solo, w duetach (wszystkie możliwe kombinacje) i wreszcie, na finał w kwartecie. A jeszcze trzeba było się popisywać, wyśpiewywać koloratury, różne tam wysokie c (powiedzmy, że inne dźwięki) i trochę użyć też aktorstwa, zwłaszcza w scenkach. Że nie wspomnę o szybkim przebieraniu – na każde wyjście była inna kreacja.

Bardzo udane było dziś śpiewanie. Wspomniane koloratury można było usłyszeć oczywiście przede wszystkim w wykonaniu Katarzyny Oleś-Blachy, której są specjalnością. Była m.in.  Łucja w arii z I aktu i w duecie z Enrikiem (Ruciński), było brawurowe Martern aller Arten z Uprowadzenia z seraju i popisowe Les filles de Cadixe Delibesa. Iwona Socha pokazała, że leży jej raczej belcanto; słodziutkie było zwłaszcza O mio babbino caro.

Znakomicie zaprezentował się Arnold Rutkowski, który poza namiętnymi duetami miał pole do popisu w takich przebojach jak Nessun dorma czy pod koniec, w części trochę lżejszej, Granada. Ale szczególnie wielką przyjemność miało się ze słuchania Artura Rucińskiego, który rozpoczął koncert pięknym O du mein holder Abendstern z Tannhausera, przypomniał też arię Jeleckiego z Damy pikowej i z humorem zaśpiewał pod koniec Non ti scordar di me. Wybitny po prostu był duet obu panów z Don Carlosa. Już się cieszę na premierę Oniegina w Operze Wrocławskiej podobno w przyszłym sezonie, gdzie mają się również spotkać (tak mi powiedział Marcin Nałęcz-Niesiołowski, który ma dyrygować tą premierą).

Dziedziniec był wypełniony publicznością. Bardzo przyjemny nastrój był w tym czasie zachodzącego słońca, a później, gdy się już ściemniło, kolory szalały po krużgankach, ale nie przesadnie. Nagłośnienie sprawiało chwilami kłopoty (śpiewacy z mikroportami; wzmocnienie raz wyraźnie się zacięło przy duecie obu pań z Wesela Figara), czasem coś trzeszczało w głośnikach, ale ogólnie słuchało się miło.

W poprzednim wpisie wspominałam, co się dzieje latem w Warszawie. W Stołecznym Królewskim Mieście Krakowie dzieje się nie mniej bynajmniej. W tym roku większość imprez poważkowych połączyła siły w takim przedsięwzięciu; nie bardzo wiem, co im to daje, ale widać coś daje. Do Theatrum Musicum nie wpisała się Muzyka w Starym Krakowie, i jej być może też to coś daje… W każdym razie też nie można się tu nudzić. A jutro rozpoczyna się kolejna edycja Festiwalu Kultury Żydowskiej.