Zabawa wokół standardów
Zaczął się dziś Bardzo Jazzowy Tydzień – od środy do niedzieli Warsaw Summer Jazz Days, a teraz pierwsze koncerty Jazzu na Starówce. Inauguracja w Studiu im. Lutosławskiego była pyszną zabawą.
Nie wiem, czemu Jacky Terrasson Trio za każdym razem gra w innym składzie. Czy lider lubi zmieniać? Na to wygląda, bo też za każdym razem współpracuje ze świetnymi muzykami. Dziś zagrał z Felipem Cabrerą na kontrabasie i Lukmilem Perezem na perkusji. W zeszłym roku też wystąpił w triu w Jazzie na Starówce, ale grał z nim jeszcze ktoś inny, a jak rozglądam się po YouTube, to chyba skład się nie powtórzył…
Ciekawe swoją drogą, bo to muzykowanie, nie tylko zresztą w wykonaniu pianisty, sprawia wrażenie bardzo spontanicznego. Ale kiedy muzycy schodzili ze sceny, zabierali ze sobą pliki „kwitów”… Czyli spontaniczność wyreżyserowana. Ale bardzo sugestywna.
Wszystko więc było wykalkulowane, ale i tak było pełno niespodzianek, a właściwie od strony publiczności było wrażenie nieustających niespodzianek. „Bardzo sympatyczna piaskownica” – powiedziała moja koleżanka po koncercie. Jest w tym coś, ponieważ Jacky i jego koledzy bawili się muzyką jak dzieci. Przerzucanie się, jakby przedrzeźnianie motywami, rytmami, brzmieniami, ciągła zmienność, żywiołowość, fragmenty w fortepianie przypominające bajeczki z pogranicza snu i horroru, a za chwilę prześmieszne żonglowanie elementami bluesa – było w tym coś bardzo chłopięcego. Inwencja pianisty, a zarazem twórcy tych aranży, jest niespożyta. A obraca się wokół najbardziej pospolitych standardów, od My Funny Valentine po Caravan, od Johna Lennona po Michaela Jacksona.
Muzycy grali ponad półtorej godziny, ale i tak się z trudem z nimi rozstawaliśmy. Dobrze zaczął się festiwal. Sobota już na Rynku Starego Miasta – i Joey Calderazzo.
Komentarze
Hmmm… Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=KrDCZaPWpx8
Jak ktoś tego nie widział na żywo, jest dziś okazja w Łazienkach o 20:30 w Amfiteatrze, w ramach Strefy Ciszy. To jest coś tak dracznego, że trzeba to zobaczyć. Bo może na filmiku tak nie widać, ale każdy z tych rogów wydaje z siebie tylko jedną wysokość dźwięku, więc po prostu każdy muzyk dmucha w swoim momencie w któryś z przydzielonych sobie rogów. Rozpisanie utworu na tę orkiestrę jest zapewne dość skomplikowane, a ćwiczenie to już… 😆
A przed nimi jeszcze Słowacy dawniacko-folkowi w Teatrze Stanisławowskim. Też warto.
A poza tym inauguruje się Letnia Akademia Muzyki Dawnej… spotkanie na szczycie zespołów Agaty Sapiechy i Simona Standage’a. Tam raczej nie dotrę, bo naprawdę nie da się wszystkiego – może zajrzę na Akademię w niedzielę.
A dziś kusi mnie też Calderazzo oczywiście.
Dzieje się…
Wielki hit Szalonych Dni Rosyjskich.
Według p. Polyanichko kiedyś każdy szanujący się hrabia miał taki „zestaw”; potem popadły w zapomnienie.
Byłam na ich występie – ten dyrygent to też niezły showman jest 🙂
A my z Gostkiem byliśmy na występie pana Polyanichko w charakterze dyrygenta orkiestry. Szołu nie było. Prawdę mówiąc, nic nie było. No, ale przecież każdy może być dyrygentem, waltornista czy tenor, wszystko jedno, no nie? 🙄
W każdym razie tego pana nie chcę więcej oglądać, nawet jako folklora rosyjskiego, w czym może jest dobry. Idę posłuchać prawdziwej muzyki w wykonaniu wspomnianych Słowaków. 😎
Przed chwilą coś napisałem i nie widać, a maszyna mówi, że nie mogę wkleić jeszcze raz, bo to już jest opublikowane. Tego jeszcze nie ćwiczyłem, zawsze widziałem, że jestem w poczekalni, a teraz nic. 🙁
No fajnie, wszystko wciąga w dziurę. Może stąd ostatnio tak mało komentarzy?
Psiakrew cholera @#$%^&*() Jak ja tych naszych internetowców @#(^*&%E# Wrrr
Wszystko wrzuca do spamów. Na szczęście nie odrzuca całkiem. Ale może kogoś już odrzuciło? 👿
Ja się nie czuję odrzucona. 😎
O, też trafiłam w niebyt. Ponieważ przede mną trafił tam WW, traktuję to jako awans, a nie degradację. Widzi mi się, że informatycy ustawili jakiś niski limit – ponad trzy komentarze na tydzień=spam? 😉
Jak nie umiesz odczytać kapcia, jesteś robotem. Jak umiesz odczytać, też jesteś robotem, tylko sprytniejszym. I luzik.
Wiecie, że jeszcze nigdy nie zabiłem informatyka? A ochotę mam na to co parę dni. 😈
No właśnie. Poszło w …dziurę. A czego się właściwie spodziewałem?
Obiecuję, że w poniedziałek zrobię w tej sprawie kęsim w redakcji. 😐
Najgorsze, że te komenty nie idą do oczekujących, tylko do spamu. Ni mniej, ni więcej. Mogłam przecież skasować odruchowo.
Muzykowanie na rogach w trakcie Szalonych Dni wspominam miło, dzięki PK za wrzutkę!:)
A teraz nową do spamu wrzuciło. To jest skandal po prostu 👿
Na razie będę każdego wpuszczać ręcznie, co mam zrobić…
A ja oczywiście wylądowałam na Starówce, na Joey Calderazzo. Bardzo fajny, energetyczny koncert, czyste porządne funky – wydaje się, że mimo iż już trochę lat minęło, a dziś Joey współpracuje głównie z Brandfordem Marsalisem, to jednak wciąż odczuwa coś w rodzaju muzycznej żałoby po Michaelu Breckerze. Nie dziwię się. Pamiętam Brecker Brothers na JJ – było super. Michaela uwielbiałam po prostu.
Trochę wspominek:
http://www.youtube.com/watch?v=aYrqRrSBTZc
Ja byłam w WOK na „Cosi fan tutte.” 🙂 Podobała mi się i inscenizacja, i strona muzyczna, i aktorstwo. Wolałabym tylko trochę mniej, ehem, lubieżności na scenie. W czasie przerwy zajrzałam do kanału i zrobiło mi się przykro, że orkiestra gra w takich przygnębiających warunkach.
Biedna ta panienka na stole 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=km5F3A9RgfI
Dzień dobry!
A ja zajrzałam do kokpitu i zrobiło mi się przykro, że kolejny post wylądował w spamach 🙁
Poproszę jutro o zrobienie czegoś z tym, najchętniej zdowngradowanie do stanu poprzedniego, bo tak u licha nie może być. Ten blog jest dla Was, a nie po to, żeby każdego, kto chce coś powiedzieć, traktować z buta
Moje już dwa wcięło, w tym Pobutkę.
Hy hy hy, dopiero jak otworzyłem stronę w drugiej przeglądarce, zobaczyłem, że re-capthę zamontowali. Pani Kierowniczka da namiary na tych informatyków, to im zrobimy kocubę 🙂
To próbujemy jeszcze raz…
Moje już dwa wcięło, w tym Pobutkę.
Hy hy hy, dopiero jak otworzyłem stronę w drugiej przeglądarce, zobaczyłem, że re-capthę zamontowali. Pani Kierowniczka da namiary na tych informatyków, to im zrobimy kocubę 🙂
To próbujemy jeszcze raz…
To sp¶obujemy po raz czwarty…
Piąta próba 🙂
Szósta próba…
Ta panienka na stole jakoś perwersyjnie mi się kojarzy z Greenawayowskim Kucharzem…
Rzeczona inscenizacja Cosi ciągle jednak przede mną, bo zamiast do WOK (zapewne wypełnionej wczoraj do ostatniego miejsca) wybrałem się jednak do Starej Pomarańczarni na pełnych temperamentu Słowaków: zespół Solamente Naturali z muzyką świata, zresztą zgrabnie dobraną i ułożoną. Doprawione sporą dawką Telemanna, wyszło to wszystko bardzo smacznie – a do tego bodaj na każde gusta. Były śpiewy, cymbały, a nawet duduk!
Potem jeszcze w plenerze popróbowałem rosyjskiej rogacizny (i nie tylko), ale na początku nierogacizna – czyli trąbka – tak niemiłosiernie fałszowała w najsławniejszej Arii Bacha, że po chwili zrejterowałem.
Mój koment sprzed chwili też chyba został potraktowany butem, a nawet wręcz knutem…
Ja Was bardzo przepraszam…
Ale widzę, że moje najgorsze przeczucia zaczynają się sprawdzać. Wygląda na to, że owe pierwsze dwa komenty Hoko, w tym z Pobutką, wylądowały w spamach wywalonych przez Łotra.
Kocuba należy się jak nic
Jeszcze raz dam Pobutkę, bo fajna.
http://www.youtube.com/watch?v=zvurbJFcy3I
A ten antyspam nowy jest bardzo trudny do poprawnego odczytania, więc większość komentarzy będzie lądować w spamie i nie ma na to rady. Czasami jest w takiej wersji, że jak się wpisze błędny kod, to prosi o następny, ale tutaj się się nie cyka, tylko wywala. Do tego coś mi się widzi, że to w ogóle nie działa tak, jak powinno, i nie rozpoznaje też poprawnych kodów.
Sala WOK rzeczywiście była wczoraj wypełniona – nie tylko do ostatniego miejsca, ale też do ostatniego schodka (było sporo osób z wejściówkami). Dziewczyna na stole w scenie burdelowej mi nie przeszkadzała (a sam pomysł z burdelem bardzo mi się podoba), choć nie chciałabym się z nią zamienić na miejsca – moje było dużo wygodniejsze i tylko trochę oddalone od centrum akcji. 😉 Przeszkadzała mi natomiast ta sama dziewczyna, już pod koniec spektaklu, w symulacji miłosnego aktu. Przy czym zaznaczam uczciwie, że rzeczona symulacja, z reżyserskiego punktu widzenia, moim zdaniem miała sens, a moje zastrzeżenia wynikają tu tylko z tego, że jestem staroświecka i nie lubię „takich rzeczy” na scenie. 😉 Natomiast uważam, że zupełnie bez sensu było łapanie głównych bohaterek za biusty podczas zalotów. Obaj panowie znakomicie uwodzili głosem, aktorsko też radzili sobie z zadaniem – dopóki nie imali się tych chwytów spod budki z piwem, które były w tej sytuacji nie tylko niepotrzebne, ale też zupełnie nieprzekonujące.
W sumie pomysł z burdelem był jakoś tam uzasadniony, o czym też pisałam w zeszłym roku po premierze. Ale że było tam trochę rzeczy bez sensu, też się zgadzam.
Hoko ma rację: ten nowy Łotr w ogóle nie działa tak, jak powinien. Bo niby co trzeba zrobić, żeby komentarz wszedł? Jak dotąd wszystkie wpuszczam ręcznie 🙁 Nie wiem, jak jest na innych blogach, tam się też coś pokazuje, ale czy wpuszczają to moderatorzy, czy samo wchodzi – nie wiem.
Oczywiście, że nie rozpoznaje poprawnych kodów! Ja za każdym razem byłam, kodowo, bez zarzutu. 😎 W dodatku próbuje prowadzić blog zamiast PK: Kierownictwo wypuszcza komentarz z zesłania, a antyspamer kolejny komentarz z tego samego adresu – znów do dziury. (Przepraszam za nękanie, Pani Kierowniczko, ale niechże Wysoka Informacja zobaczy, że ludzie próbują tu kulturalnie rozmawiać 😉 – i nie mogą.)
Ago, nie ma za co przepraszać, przeciwnie, dzięki za feedback, bo dzięki temu wiem, co się dzieje…
Wracając jeszcze do wczorajszego Cosi… Oglądałem spektakl po rocznej przerwie i muszę przyznać że muzycznie było znacznie lepiej niż na premierze. Początek mógł budzić pewien niedosyt ale im dalej tym było lepiej, a drugi akt był baaaardzo satysfakcjonujący. Szczególnie godna podkreślenia była forma wokalna Anny Mikołajczyk oraz budząca respekt precyzja wykonawców we wszystkich ansamblach. Dyrygent tym razem stanął na wysokości zadania i pozwolił zatrzeć nie najlepsze wspomnienia po ubiegłorocznym występie. W sumie bardzo sympatyczny wieczór.
Co za niespodzianka, gucia nie musiałam wpuszczać 😯
Może ktoś nad tym Łotrem pracuje? W niedzielę? 😉
Po Waszych opowieściach już się tak zacząłem bać tego kapcia, że nawet wchodzić nie próbuję… 🙄
Niestety na jednej niespodziance się skończyło 🙁
gucio się po prostu włamał…
Działowi Internetowemu dedykuję: 👿 👿 👿
Na wycieraczce Bobik leży,
ssie sfrustrowaną łapę,
włos targa, tudzież mnie kołnierzyk,
bo go nie wpuszcza kapeć.
Ach, źle, gdy trzeba przymusowo
zdać się na kapcia guścik,
zlizywać z wycieraczki towot,
nim Kierowniczka wpuści.
Tam, na Dywanie, lecą arie
i perlą się rozmowy,
a tu, pod drzwiami, głodno, marnie…
Oj, zdałby się kapciowy!
Niechby ujarzmił tę potworę,
kompową swą tężyzną,
okiełznał jej zagrania chore,
by piesek mógł się wśliznąć.
Niestety… Ciemno, wieczór bliski,
nadziei głos już zamilkł,
a kapeć w nos się śmieje wszystkim
i trzyma psa pod drzwiami. 😥
Ojej,to PK prawie za żelazną kurtyną z kapci.
Informatyk na stos!!!
Miło słyszeć, że dyrygent od Mozarta tym razem stanął na wysokości. Nie wybierałem się na żaden odcinek właśnie ze względu na osobę dyrygenta. No dobra, między innymi ze względu. 🙂
A teraz, żeby nie było, że cały czas na coś narzekam. Prawdę mówiąc, czasem sobie myślę, że to ze mną jest coś nie tak. Rzadko, ale tak myślę. A potem idę na taki koncert jak wczoraj i mi przechodzi. Otóż ze mną jest wszystko w porządku, jeśli nie liczyć wymagań, jakim nie potrafią na ogół sprostać państwo artyści. Powinni się bardziej starać, bo można sprostać z zapasem.
Mówię o zespole Solamente Naturali. Kto zna, nie potrzebuje tłumaczenia, kto nie zna, powinien zaraz poznać i cieszyć się tak, jak ja się wczoraj cieszyłem i jeszcze dobra setka ludzi. Jest drastyczna różnica między „wykonywaniem dzieł” i graniem, a oni tylko grają, nic nie wykonują. Okazuje się, że Telemann wcale nie napisał tych prostackich wypracowań, którymi męczy się dzieci w szkole muzycznej, napisali je głusi doktorzy sztuki na podstawie jego partytur, wykreślając 3/4 rzeczy niepotrzebnych, ich zdaniem. Tak, jest sporo znakomitych nagrań z Telemannem, ale przeciętny wykształcony muzyk czy przeciętny meloman tylko o nim słyszał, a jak przyjdzie do konkretów, to w kółko ino Bach i Bach. Dzięki Słowakom trochę się odtrułem i utwierdziłem się w przekonaniu, że jednak moje uszy są bardziej wiarygodne, niż opasłe dzieła o Dziełach. Bardzo dziękuję, byłem i jestem fanem. 🙂
Na marginesie, o zachowaniach kulturalnych. Byliśmy wcześnie, jako pierwsi, dopiero skończyła się próba i przez drzwi było słychać strojenie klawesynu, więc przycupnęliśmy sobie w chłodnej i przyjemnej szatni, żeby nie przeszkadzać. Po minucie czy dwóch rozległ się rumor, jakby nosorożce szły do wodopoju, tylko nosorożce nie krzyczą piskliwymi głosami, a były to dwie starsze, niezwykle kulturalne panie. Cały czas krzycząc do siebie wlazły na salę i hałasowały tak długo, aż usadziły tylne części w wybranym miejscu, co chwilę trwało. Klawesynista, człowiek na oko pogodny, zniósł to dzielnie, pewnie widział nie takie rzeczy. Potem jeszcze była obowiązkowa ewakuacja części publiczności równo z ostatnim dźwiękiem, znacie to z pewnie z kina, jak zaczynają się napisy, zwykle najciekawsza część filmu. Pewnie się spieszyli na rosyjskie rogi, bo to wielka atrakcja jest. Ale spoko, ogólnie ludziom się bardzo podobało i owacja nie była pustym rytuałem. Nawet ja wziąłem udział, a to wielka rzadkość jest, żebym miał klaskaniem obrzękłą prawicę. 😎
Ja tu sobie piszę, a tymczasem z czeluści wyszło mnóstwo ludzi, wśród nich ścichapęk, który o tym samym i też pozytywnie. 🙂
Czy taki jeden z drugim informatyk potrafiłby przeżyć wisząc za nogi, z uszami przybitymi do kolan? 😈
Tylko pytam. 😈
Drogi Bobiku, obawiam się, że Kapeć wymierza Psu tzw. sprawiedliwość dziejową. Niejeden Kapeć miałby tu wiele do powiedzenia.
Ja już nic nie rozumiem. PMK, łabądka i Bobika z cudnym wierszykiem Łotr przepuścił, a WW znowu zatrzymał…
Telemann był też bohaterem dzisiejszego godzinnego montażu w Uniwersytecie Muzycznym w ramach Międzynarodowej Letniej Akademii Muzyki Dawnej, której, jak zaznaczyła szefowa, jednym ze współorganizatorów – po 20 latach, aż trudno uwierzyć! – jest w tym roku rzeczony UMFC. Małe granie zasłużonego kwartetu – Simon Standage, Agata Sapiecha, Teresa Kamińska, Lilianna Stawarz – ale przede wszystkim taniec Romany Agnel i Dariusza Brojka (zawsze z przyjemnością ich oglądam, za tym tańcem jest bogata wiedza i świadomość znaczenia każdego gestu), tyle że do nagrań (AdS, Holland Baroque Society itp.), a w przerwach odczytywana przez Tomasza Mościckiego autobiografia Telemanna, ze szczególnym naciskiem na fragmenty „polskie”. Ludzi mało niestety, ale i reprezentacja blogownictwa była 🙂
Telemann modny ostatnio. I dobrze, bo wart.
Przetestuję kapcia. U ludu kapciowy to Dziwisz 😈
Sprawiedliwość? Jaka sprawiedliwość? Oni się zawsze rzucali we dwóch na mnie jednego. 👿
Jeżeli mimo tego ja wygrywałem, to tylko dzięki nieugiętej woli ducha i zębów, a nie dlatego, że walka była uczciwa. 👿
Kapeć działa. Nawet powołanie się na Dziwisza nie skutkuje 🙄
Próbuję kapcia. Do tej pory nie wpuszcza
Chwilowa łaskawość Łotra się skończyła 👿
Będziemy się teraz próbować, kto kogo…
Odszczekuję. Działa. Tylko trzeba być cierpliwym
Irku, tu nie ma co odszczekiwać. To ja działam… Wszystkie Twoje komentarze wpuściłam ręcznie.
Pobutka.
No to spróbujemy,czy działa…
Nie może to być. Czyżby działało? 😈
Nie działa. Trzeba im tam zrobić jesień średniowiecza. 👿
Rozkaz, Wodzu…
Dzień dobry! 😈
Mam nadzieję, że kęsim kęsim też im tam Kierowniczka wykona. 😈
Pokazanie wszystkich powyższych komentarzy też może zrobić wrażenie… 😉
Jestem za zrobieniem wrażenia. Z wrodzonej panieńskiej wstydliwości nie sprecyzuję, co należałoby wrazić i gdzie. 😛
Jak komentarze siedzą w spamie po parę godzin, trudno mówić o rzeczach bieżących. Dziś takie mamy czasy, że najlepszy wykwit intelektu, gdyby się nawet zdarzył, po godzinie może być nieświeży. 😛
I dlatego mam uwagę ponadczasową, mało związaną z intelektem. Radio mam włączone, a w nim pani Madeleine Moose. Oraz: Jerzy Filip Telemann i C.P.E. Bach. Łaj ten drugi nie jest Karol itd.? Skoro Collegium Musicum Najnty gra… A właściwie jak jest najnty po łacinie? Mniejsza zresztą o to, najbardziej boli dyskryminacja ludzi ze względu na imiona, i to bez widocznego klucza. Jerzy Filip proszę bardzo, ten drugi, umówmy się, to tylko jedna literka, a wcześniej Dowland był Dżonem. To co, Niemców spolszczamy, a Angol nie zasłużył u pani Moose? A, jeszcze Torelli był dzisiaj, Józef przecież, a pani go obcym imieniem potraktowała, jak wroga. Żadnej konsekwencji.
I tak dzyń w dzyń. Olać już, że u pani Łoś wszystko jest dziełem, które się interpretuje. A mnie pani od polskiego nauczyła, że dzieła napisał Lenin i wystarczy, i mam się nauczyć form i gatunków, bo jak nie, to będzie pod górkę. Widać w szkole pani Łoś (i mnóstwa innych redaktorów z radia, bądźmy sprawiedliwi) wymagania były inne. Ale na obojętnie jakich bogów, oszczędźmy imiona! Ludzie są do nich często przywiązani. Bywa, że jakiś biedak nie ma nic własnego poza imieniem, a tu przyjdzie redaktor i z buta przechrzci. A jak taki redaktor nazwie psa Georg, to potem go woła Jerzy? Nie, bo pies nie przyjdzie, rozsądne zwierzę.
Uważany za największego w kraju oprawcę obcojęzycznych imion i nazwisk Dariusz Szpakowski może i jest największy w swojej specjalności, jednak mógłby osiągnąć jeszcze dużo, słuchając Programu II i robiąc notatki.
Z innej strony, drugiej czy trzeciej, już się pogubiłem, lepszy Jerzy Filip z rana, niż ciągle Jan Sebastian na zmianę z Wilczychodem Bogumiłem. 🙄
O, właśnie. A teraz Dzy Inglisz Koncert i Józef Haydn. Stendydż powołał Salomon Kłortet. Zaczynam dostrzegać reguły. Inglisz oszczędzamy zawsze, a inne języki zależnie od humoru i chwilowej dyspozycji. Hummel teraz nie jest Jan Nepomucen na przykład, a mógłby.
Młode pokolenie jest bardziej konsekwentne, pani Klaudia Baranowska wszystko, co nie wygląda na rdzenne, traktuje z inglisza. Też idiotyczne, ale przewidywalne. 😎
Przez chwilę zastanawiałam się, kto to jest Madeleine Moose 😆
Całkowicie się zgadzam, Wodzu, z wyjątkiem jednego. To utwór muzyczny nie jest dziełem? I nie interpretuje się go? Hm…
Przyszedł mejl od koleżanki z Działu Internetowego, że już wiedzą o problemie i „pracują” nad nim…
dostępne są już wszystkie tomy cyklu „Historia muzyki polskiej” w wersji elektronicznej za 0 zł i 0 gr
Fajnie, że już pracują. Po owocach ich poznamy ich. 😎
Pani Kierowniczko, utwór jest dziełem, jednak mi chodzi o giętkość języka. Skoro pani od polskiego skutecznie wymogła na debilach nowele, sonety, fraszki, poematy, powieści i co tam jeszcze, to chciałbym z redaktorskich ust słyszeć o sonatach, suitach, piosenkach (sik!), tematach z wariacjami, a dzieło, zgodnie z konotacjami, rezerwować na wyjątkowe okazje. Utwór wreszcie, jakie piękne słowo i bez konotacji, zdaje się.
A interpretacja, no cóż, te same uwagi. Niby tak, ale brzmi trochę zbyt wysoko, gdy się nadużywa. Jeszcze nie słyszałem od redaktorów, żeby ktoś coś zagrał. Fakt, niektóre produkcje trudno tak nazwać, ale czy dla przyzwoicie grającego muzyka jest jakimś wstydem, że gra? Nic, tylko interpretują. 😆
Bo ja też czasem robię dzieła, ale tak je nazywam tylko u księgowej. 😛
Podobno już powinno wpuszczać. Choć WW jeszcze też wyciągnęłam ze spamów…
Ad rem: jajako osoba pisząca używam wymiennie różnych określeń, żeby się nie powtarzać. Co zaś do interpretacji, termin dotyczy jednak czegoś innego niż po prostu granie. Krótko mówiąc: każdy muzyk gra, nie każdy interpretuje 😛
Pani Kierowniczko,współczuję – takie wyciąganie Wielkiego Wodza ze spamów to chyba ciężka robota jest,bo Wódz jest Wielki i łatwo mógł się w spamie zaklinować 😀
A swoją drogą,Wodzu (10:49),względem wymowy radiowej nic mnie nie zdziwi,odkąd pewnemu panu redaktoru wymknęła się Żanis (za przeproszeniem) Żoplę 🙁 Nie była to Dwójka,dodam od razu ;-).
A co się biedaki namęczą z „Night of Calisia”… zawsze z tego jakaś Kaliżja wychodzi,albo cóś w podobie 🙂
No bo jeśli to wymawiać w ingliszu, to mniej więcej tak będzie. W końcu Night in Tunisia też się w ingliszu wymawia…
Łotr wobec ew_ki łaskawy. Ciekawe, jak wobec innych…
Sprawdzam. 😎
No to na razie nie będzie egzekucji, ale uważajcie, wy tam. 😈
😀
Hop. Siup?
Bobiku, nie o liczebność chodzi, ale o wyższość moralną. A w ogóle, to Ci tylko kęsim w głowie. Informatyk nie pasztetówka (choć z nim mamy niezły pasztet, hłe hłe hłe).
Co wy narzekacie. Ja od dziesięcioleci w tym kraju słucham, że np. Majkel Gorbaczow…
A pytanie o Czor to już tu chyba zadawałem, czy nie?
Siup, siup 😀
W tym, czyli w którym kraju? We Francji Majkel, nie Miszel? 😯 A co do Czor, to jeżeli nawet padło to pytanie, to ja nie pamiętam, co to było 😉
We Francji, oczywiście. Pytanie było: jak się nazywa pewien sportowiec polski (pć nieistotna), którego francuskie telewizory wymawiają Czor (poinformowanych proszę o dyskrecję).
Czor to chyba będzie, jak dużo ludzi śpiewa razem. 😕
Nie trafiłem. 🙁
Wielki Wodzu!
Zapewniam, że nie jesteś pierwszą tęgą głową, którą zastanowiło, czemu np. Friedricha Schillera spolszczono niegdyś na Fryderyka (dawno temu spotykało się nawet pisownię Szyler!), a takiego Johanna Wolfganga Goethego już nie.
Różne czynniki na ów mechanizm przyswojenia wpłynęły – i rzeczywiście wygląda to czasem niekonsekwentnie; ale tak się przez lata (lub nawet wieki) utarło i tyle. Chyba nie ma powodu łamać krzeseł…
Zresztą ja też jestem zwolennikiem oryginalnego brzmienia, choć może nie dajmy się zwariować – zawsze będę mówił choćby o Marcinie Lutrze, a nie o Martinie Lutherze (nie tylko w celu odróżnienia od pastora Kinga).
Zgódźmy się również, że (niezależnie od osobistych preferencji) obydwa warianty pisowni imion – oryginalny i spolszczony – są w codziennych użyciach równie uprawnione. Inaczej w tekstach naukowych, ale Twe uwagi, WW, dotyczyły wszakże radiowej audycji, która do naukowości nie pretenduje.
Pozwólmy więc pani Magdalenie Łoś i innym dwójkowym redaktorom na odrobinę swobody, bo w mówieniu o Jerzym Filipie (lub Fryderyku) czy Janie Sebastianie naprawdę nie ma nic niepoprawnego, jeśli nawet samemu woli się mówić o Johannie Zebastianie (co z kolei ktoś mógłby uznać za nieco pretensjonalne).
Powiem więcej, nie raziłoby mnie nawet używanie podczas jednej audycji obu wariantów (np. Klaudiusz Debussy obok Claude’a – by wyjść poza barok), choć zrozumiałbym też tutaj bardziej pryncypialne stanowisko.
Interpretacja dzieła? Czemu nie, nie widzę w tym nic niewłaściwego. Byleby nie nadużywać! A jeśli komuś (jak wspominanej uczycielce) dzieła kojarzą się tylko z Leninem (Lenin, a w domyśle Dzieła – można by rzec), wypada tylko współczuć.
Akurat to „pianista itd. zagra” można w Dwójce usłyszeć całkiem często.
„Uważany za największego w kraju oprawcę obcojęzycznych imion i nazwisk Dariusz Szpakowski może i jest największy w swojej specjalności, jednak mógłby osiągnąć jeszcze dużo, słuchając Programu II i robiąc notatki”.
No, bez przesady! Rozumiem, WW, że chciałeś jakoś ożywić duszną i senną atmosferę upalnego dnia, ale w tych edukacyjnych celach zdecydowanie polecałbym jednak słuchanie innych programów.
Oczywiście wyczuwam żartobliwą otoczkę, ale jednak osobiste wycieczki pod adresem redaktorek Dwójki wydają mi się niepotrzebne i w tym wypadku po prostu niesprawiedliwe. „[…] Angol nie zasłużył u pani Moose?” Sorry, ale to już wygląda na pospolite czepiactwo. Nie wiem również, dlaczego z pani Magdaleny Łoś robić Amerykankę, skoro (przynajmniej mnie) kojarzy się ona zdecydowanie europejsko, a do tego – nie ukrywam – jak najlepiej.
„Młode pokolenie jest bardziej konsekwentne, pani Klaudia Baranowska wszystko, co nie wygląda na rdzenne, traktuje z inglisza. Też idiotyczne, ale przewidywalne”.
Traktowanie z inglisza to rzeczywiście plaga, nie tylko na radiowych falach. Mogę się zgodzić na wszystkie użyte przymiotniki, ale czemu, WW, przywołałeś w tym kontekście akurat to nazwisko, pojąć nie umiem.
Nasłuchałem się w życiu różnych muzycznych stacji, słyszałem nawet Riczarda Łognera i Emila Dżajlsa, lecz były to wszakże „inne głosy, inne ściany”.
Mam, przyznaję, słabość do muzyki George’a (lub Georges’a) Onslowa; dlatego dziś przed południem nastawiłem radio na audycję prowadzoną przez inkryminowaną K.B., która nadała jedną z sonat z op. 16 tego kompozytora w najnowszym wykonaniu.
Wystaw sobie, WW, że wyprononsowała go z francuska, a nie z inglisza (do czego w tym wypadku byłaby zresztą uprawniona; można bowiem i tak, i tak – zważywszy mieszane pochodzenie i koleje życia Onslowa).
Wielki Wodzu, to tylko jeden z przykładów, że właściwie zdefiniowawszy – skądinąd nienowy – problem, akurat dołożyłeś dziś nie tym, którym się słusznie należy.
Szydźmy (skorośmy z loży szyderców), piętnujmy i wypleniajmy, ale bądźmy sprawiedliwi…
Wiadomo (ale tylko dlatego, że zawsze uważnie czytam komentarze PMK i staram się jak najwięcej zapamiętać): Tchórz. Pływaczka, jeśli się nie mylę.
Z tych zabawniejszych prononsowań mnie się bodaj najbardziej podoba Ąri En.
Dżizes, spaliłem* – przecież w tej sytuacji powinienem się chyba uznać za poinformowanego; tak to jest, jak się chce światu udowodnić, że się jeszcze nie całkiem zdemenciało…
Choć może ów Ąri En też kogoś spoza frankofonów zaintryguje.
* Za pokutę dostałem trudnego kapcia.
„Johann Zebastian” – tak wymawia prof. Perz w swoim cyklu kantatowym 🙂 Lubię to 😉
Spolszczanie imion kompozytorów jakieś strasznie staroświeckie mi się wydaje. To jeszcze z czasów, gdy wszystkie opery w naszych teatrach śpiewało się po polsku 😉
Spolszczac czy nie? Przez lata mieszkalem niedaleko od Ronda Jerzego Waszyngtona i nigdy to nikomu nie przeszkadzalo. Jezdzi sie, a moze tylko jezdzilo, do Rzymu, Paryza i Akwizgranu.
Swoja droga ciekawe, dlaczego kiedys byl Jan Brahms czy Jan Sebastian, ale nigdy Mikolaj Paganini, czy Jozef Verdi. Ale za to byl Michal Aniol.
Od prawie czterdziestu lat mieszkam poza Polska, i nie bede sie wypowiadal na temat makaronizmow i zachwaszczania jezyka.
Co do wymowy radiowej dorzuce tylko Bajbi, ach te Bajbi (wykonanie F. Dzierżanowski) oraz slynny okrzyk na koncercie konkursu Chopinowskiego “Brawo Mażę” (Magin) i nie mniej slynna riposte “cicho żówniażu”. 😳
Ha, pokazalo sie od razu! 😀
Musialem rzec bardzo madrze 😆
No właśnie – dlaczego nie Mikołaj Paganini, Józef Verdi, Kajetan Donizetti? Albo Franciszek Poulenc czy Eryk Satie? Ech… zasady bez zasad. To już najlepiej pisać wszystko w oryginale. Miasta to trochę inna sprawa, choć założę się, że coraz mniej ludzi wie, że Akwizgran to Aachen, a Ratyzbona to Regensburg…
A Vivaldiego nikt nigdy nie nazwał Antoni 😉 Gaudiego też, choć naprawdę tak właśnie miał na imię 😛
Skoro już jesteśmy przy tym imieniu: dawniej mówiło się u nas tylko Antoni Czechow (a nie z rosyjska: Anton); teraz chyba słyszy się chyba i tak, i tak.
Mówiło się Sergiusz Rachmaninow (lub Prokofiew), teraz Siergiej.
Ścichapęku, chodzi o to przede wszystkim, że oczekuję od bliźnich pracy bliskiej perfekcji. Rozczarowuję się w większości przypadków. Jestem beznadziejnym przypadkiem i nie nadaję się na kierownika, bo zaczynam zaraz poprawiać po debilach i w końcu robię za nich, a oni nic nie rozumieją i spokojnie obijają gruchy. Taka choroba, więc słuchając radia męczę się. Jak czytam coś w internetach to wiem, umowy śmieciowe, półanalfabeci, ostatni korektor stracił pracę 15 lat temu, żadnych oczekiwań nie mam, a od PR2 jednak bym oczekiwał, no i się mijają często z moimi oczekiwaniami. Coś w rodzaju wyczucia języka, redaktor mówiący przez radio powinien to mieć, no nie?
Wiem, że niektóre nazwy i imiona spolszczone dawniej, kiedy był taki zwyczaj, weszły do języka i się utrwaliły, ale chyba co innego miasto, a co innego konkretny człowiek. Jeszcze imiona władców, w porządku, chociaż i tu trafiamy na niespodzianki, mamy Henryków, Karolów, Wilhelmów, aż tu nagle taki Boduę. I co? Nie spolszczamy? A dlaczego nie, drogie misie? Spolszczyłem i co mi kto zrobi? 🙂 Ten zwyczaj jednak dawno przestał być zwyczajem i już taki de Gaulle nie załapał się na Karola i jest po prostu Szarlemdegolem. Karol by się przy odmianie rymował, może o to chodziło. 🙂 To tak przy okazji Jerzego Waszyngtona, on rzeczywiście uleżał się i nie razi, ale pamiętajmy, że tak zawołany by się nie odwrócił. Zresztą nazwy ulic jakoś się odklejają od poprzednich nosicieli i nie kojarzy się ich z człowiekiem, taka nazwa po prostu i już. Parę pokoleń taksówkarzy jeździło na Woroniczą i nikomu to nie przeszkadzało. 😛
Staroświeckie to, jak słusznie twierdzi Pani Kierowniczka, i jakieś suche. Nie chcę przez radio czytania z jakiegoś spleśniałego podręcznika dla szkół muzycznych, a tak mi się kojarzy i nic na to nie poradzę, gdy wiem, że można inaczej, a nawet z grubsza wiem jak. Zresztą, żeby wymowa imion i nazwisk była jedynym problemem…
Ale to, zakończę grafomańsko, już całkiem inna historia. 😛
Jak o zmianach zwyczaju, to zauważyłem, że Liszt w zagranicznych wydawnictwach już nie jest Franz, tylko Ferenc. Może nie wszędzie, ale jednak da się. W PR2 będzie za to Franciszkiem do końca świata i o jeden dzień dłużej. 🙄
Jednakowóż on chyba częściej bywał Franzem niż Ferencem.
” taksówkarzy jeździło na Woroniczą ”
A dorozka, na koncert, jezdzilo sie Moniuszkami.
Moniuszki. Na to bym nie wpadł. 😆
A z tym Franzem jest różnie, bo on się tak oficjalnie przechrzcił w papierach. Zaczynał jako Ferenc, więc to zależy. To samo mamy z Czechami i Słowakami pracującymi u arystokracji, z urzędowym językiem niemieckim, obojętnie czy to Niemcy, czy Austro-Węgry. Bez językowego wyczucia się nie da. 🙂
To jeszcze Waldorff cytował dorożkarza czy też taksówkarza: „Którędy jadziem, Sienkiewicza czy Moniuszkamy?”.
Ale fajnie się zrobiło, że komentarzy nie wsysa. Już kapeć nikomu nie przeszkadza, tak jak u tego Icka, co wziął do izby kozę. 😛
A propos Waszyngtona, to mówi się w Warszawie Plac Wilsona, przez w, i nie daj boże wymówić Łylsona. Warszawiak od razu rozpozna słoika 😉
ąri en to Heinrich Heine, oczywiście, niestety…
W ślicznej książce Ewy Bieńkowskiej Dom na rozdrożu czytam, że w latach 60 pytano Polaków we Francji, co myślą o niejakim „Mozart”. Po krótkim śledztwie wychodziło, że chodzi o generała Moczara…
Tajemnicą dla mnie są transkrypcje rosyjskie – ja rozumiem, że cyrylica nie ogarnia, że Haendel musi być Giendiel, ale dlaczego Goethe jako Giote – nie mam pojęcia.
Pewnie go tak zruszczyli, jak u nas spolszczyli Waszyngtona. 🙂
Tak, pisownia nazwisk cyrylicą to jest jazda bez trzymanki. Lata temu rozmawiałem sobie z Rosjanami na takim ichnim forum o wyścigach, fajnie było, aż administrator wymyślił, że zrobi mi dobrze, żebym miał login cyrylicą, jak wszyscy. Zalogowałem się raz, potem zapomniałem jak to szło, wreszcie dałem sobie spokój. 🙂
Dawno temu słyszałem żart, że nazwa praskiej ulicy Spalinowa pochodzi od nazwiska bohaterskiego Rosjanina, który walczył po polskiej stronie w powstaniu styczniowym i nazywał się Spalinow.
Podobno byli tacy, co to kupowali. Skoro jest Komarowa, może przecież być i Spalinowa, nieprawdaż…
Wielki Wodzu, zgadzam się, że od redaktorów Dwójki można i należy oczekiwać wyczucia języka; tylko nie szafujmy może zbyt łatwo oskarżeniami o jego brak, przynajmniej jeśli nie mamy absolutnej pewności co do własnego wyczucia i językowej wiedzy. Jeśli nawet dwójkowym redaktor(k)om zdarza się popełniać jakieś błędy, to oskarżanie ich en bloc o brak językowych kompetencji i porównywanie do komentatorów sportowych jest w moim odczuciu niezasłużone, a nawet uwłaczające. Zwłaszcza gdy mocnymi dowodami w sprawie mają być Jan Sebastian Bach i Jerzy Filip Telemann (zresztą wzorcowa niemiecka wymowa owego ostatniego nazwiska to bardziej Tileman; któż w Polskim Radiu tak mówi?).
Czy się to komuś podoba, czy nie – powyższe imiona (i wiele innych) można podać także po polsku; nie spotkałem jeszcze ani jednego źródła poprawnościowego, które by tego zakazywało. Nie uważam też, by mówienie w ten sposób dowodziło wspomnianego braku wyczucia.
Więc jak już dawać po po nazwisku i po pysku, to przynajmniej za niewyimaginowane przewiny, np. za osławione wykonania „historycznie poinformowane”. Albo za oratorium do tekstu „Hajligego Szrifta” (w dawnych czasach nawet takie rzeczy można było z anteny usłyszeć!). I jeszcze kilka innych językowych potworów i upiorów (nocnych, dziennych tudzież wieczornych).
Giote bo „e” pod akcentem w rosyjskim przekształca się w „jo”…. i pare innych dziwnych wynalazków, a wszystko przez reformę Piotra który pisaną cyrylice przekształcił w „grażdankę” myląc przy okazji albo upodabniając do siebie w rożnych słowach litery oznaczające zupełnie inne dźwięki… dośc skomplikowane
No to pozostanę przy swoim, bo mam pewność co do swojego wyczucia. Naprawdę, nie będę rżnął skromnisia i udawał, że nie mam, bo mam. Sam sobie jestem źródłem poprawnościowym, nie gorszym od tych papierowych, a lepszym od internetowych. W związku z tym albo od jutra Jerzy Filip będzie nazywany jak w paszporcie, albo będziemy mieli problem, jak ma na imię ten cały Respighi. Konsekwentnie poproszę. 🙂
Konkretne panie wywołałem do tablicy, bo je słyszałem. Notatek nie prowadzę i nie będę, ale codziennie coś takiego dolatuje z radia, że mnie trafia. Porównanie z komentatorami sportowymi jest o tyle uprawnione, że, jak się w ostatnim tygodniu przekonałem, chłopaki całkiem dobrze radzą sobie z flamandzkimi nazwiskami (no dobra, może nie Szpakowski, ale ci pozostali). Radiowi redaktorzy sobie na ogół nie radzą.
Jasne, wyjątki są, jednak te wyjątki nie prowadzą audycji rano i w południe. O niedoskonałościach innych, niż językowe ułomności mógłbym długo, ale mi się nie chce. Tak ogólnie – mam wrażenie, że gdybym prowadził audycję o muzyce, to starałbym się jakoś zainteresować i przybliżyć, a nie odstraszyć. Powiedzieć coś od siebie, a nie klepać formułki wyczytane w akademickich książkach. Mnie ten styl zniechęca i odstrasza, czyli coś jest nie tak i mam wrażenie, że nie ze mną. A jeśli jednak ze mną, to i z panią Obniską jest coś nie tak, bo jej mogłem słuchać całe dwie godziny bez zmęczenia. 😎
Ja pamietam, z doby przedrukowywania ksiazek przez ZSRR, kiedy Cauchy, zamienil sie na Коши. Potem ktos, na tzw zachodzie, powolal sie na Koschi, Rosjanie to znowu przeliterowali, ktos to dalej znowu przetlumaczyl z powrotem – i znalazl sie nowy matematyk.
Ostatecznie, po twierdzeniu udalo odtworzyc sie oryginalna osobe. 😯
To samo bylo Heine – Гейне – po paru tlumaczeniech mieli nowego poete. 😆
WW, ciekawe, że pani Ewa Obniska w ostatnich czasach występuje najczęściej w duecie właśnie z panią Magdaleną Łoś… Wiem, bo często tych pięknych audycji słucham.
Chętnie posłuchałbym i Twoich, WW, jeśli tylko takowe powstaną.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Znowu będzie, żeśmy nadęte Sowy Pszemondżałe… 😛
Jak Tileman, to Bitown itp. Ale historyjka z Cauchym przypomina opowiastkę z W oparach absurdu o panu o nazwisku Abel, który jako że wylądował w kraju anglosaskim i był czytany Ebel, zmienił nazwisko na Ebel. Wtedy czytano go Ibel, więc zmienił z kolei na Ibel. Wówczas czytano go Ajbel, więc zaczął pisać się Ajbel. I wtedy zaczął słyszeć swoje nazwisko w formie Edżbel… Skończył bodaj na czymś w rodzaju Kopstrumcziwadze.
A w Krakowie (a propos @0:31) nabierają przyjezdnych ulicą Basztową. Bo wiecie, to ulica tego generała Basztowa, który „wyzwolił” Kraków 😉
Dzięki tej dyskusji przypomniała mi się zabawna historyjka z zamierzchłych czasów przedinternetowych,kiedy zachodnia literatura fachowa na temat historii sztuki i architektury bywała słabo dostępna i tłumaczona (często metodami chałupniczymi) nie z oryginału,ale z dostępnych przekładów demoludowych.Tym razem trafiło na źródło czeskie. Jak wiadomo,Czesi mają swój własny patent na obce nazwy i nazwiska, więc taka za przeproszeniem Wenecja to u nich Benátky (konsekwentnie w odmianie są one w liczbie mnogiej 🙂 ). No i w polskiej wersji oczywiście pojawiła się bazylika Św.Marka w Benátkach :-D. A że zdjęcia były małe (limity papieru),czarno-białe i kiepskiej jakości,przybył nam u sąsiadów fajny, zupełnie nieznany zabytek 😉
A historię z ulicą Batuty w Warszawie pamiętacie ? 🙂
http://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Batuta
c.d.
http://spieprzajdziadu.com/muzeum/index.php?title=Henryk_Batuta
Historia pana Abla przypomina mi legendarny felieton Głowackiego, po publikacji Ulissesa. Że koła dobrze poinformowane wymawiały ten tytuł „Dżulajzyz”.
Ja po dziś dzień mam wyrzuty po mordzie, że w młodzieńczych latach wypisywałem spikerom (którzy beze mnie wiedzieli doskonale, jak trzeba) takie trochę „nadpoprawne” wymowy. Np. Aleksander Gibson się u mnie wymawiał „Oligzanda”. Czasem mi się to śni.
Był kiedyś początkujący spiker, który mozartowskie KV rozwinął jako „klawir woltemperirte”. Dostał burę, zabrał się ostro do roboty i potem śmigał po tych miazmatach jak jaskółka. No i w każdym studiu leżała książeczka z zasadami wymowy w 48 językach.
A mnie w radio francuskim pierwszy szef ochrzanił, że Sarę Vaughan wymówiłem, jak trzeba, „woon”, bo należało „wo-GAN”, żeby słuchacz wiedział, o kim mowa… Skarcona w podobnym duchu koleżanka wymawiała potem na złość „er-BER wą karaŻAn”.
Cudze chwalicie. A u nas, całkiem niedawno, w PR2 śpiewała Sara Mignardo (z perfekcyjnym „gn”, co trudne jest) . Nie dam sobie uciąć, czy to nie był któryś Trybunał.
Włoska wymowa to też osobny, że tak powiem, rozdział. 🙄
Na wszelki wypadek wyjaśniam, że NIE będę nigdy prowadził żadnych audycji. Trudno, ludzkość musi jakoś przeżyć. 😛
Jak generał Basztow, to wypada przypomnieć zapomnianych radzieckich uczonych. 🙂
http://radzieccyuczeni.pl/
Wodzu (11:47) 🙁
No niestety, urodę wprawdzie mam radiową, ale głos telewizyjny. 🙂
Ależ skąd ta skromność, WW 😉
Nie wiedziałam, że jest stronka o „radzieckich uczonych”. Czegóż ten internet nie łyknie…
Widzę, że kapeć z powrotem wręcz luksusowy. Nawet na potrzeby Bobika pewnie w sam raz 🙂
Niestety jutrzejszy początek WSJD zmieniony przez przykre okoliczności 🙁
http://muzyka.onet.pl/jazz/michal-urbaniak-w-szpitalu/lxnrm
Re p. P. Kaminski, 11:26
Ciotka mojego Ojca, ktora pracowala w PAP-ie jako tlumaczka i redaktorka depesz przychodzacych z zagranicy (znala bardzo dobrze sporo jezykow europejskich), nekala Polskie Radio telefonami w sprawie niepoprawnej wymowy (orkiestra Lamoureux, Köchelverzeichnis itp). Chociaz nie miala telefonu w domu, dzwonila z redakcji – calodobowo, piatek i swiatek – bo, jako osobie samotnej, czesto trafialy Jej sie dyzury nocne i swiateczne 😉
Nie ma wiec Pan monopolu 😯
PS Wyskoczyly mi – nie spod lozka – nowe kapcie!
PS2 Czesc radzieckich uczonych byla mi znana juz w szkole; byli tez odkrywcy roznych nieprzyzwoitych rzeczy 😳
Witajże mi na blogu, kapciu nowo-stary,
dobrze widzieć, żeś nabrał odpowiedniej miary,
boć w gadki, że na rozmiar nie trzeba się boczyć,
nie uwierzy tak łacno, kto ma słabe oczy. 😈
Z uczonych radzieckich młodszym czytelnikom przypomnijmy zwłaszcza Aleksandra Stiepanowicza Popowa, który – jak powszechnie wiadomo – wynalazł radio (na strychu u Marconiego).
A w Księdze śmiechu i zapomnienia występuje, jak pamiętamy, nie uczony wprawdzie, lecz jednak ktoś co najmniej równie wybitny:
„[…] Spytał ją, co się stało. Wyjaśniła mu, że wczoraj zmarł jakiś rosyjski mąż stanu. Jakiś Żdanow, Arbuzow czy Masturbow. Gdyby mierzyć ilością łez, śmierć Masturbowa wstrząsnęła nią bardziej niż śmierć własnego ojca”.
@ścichapęk 15:30
Nie należy też zapominać o genialnym wynalazcy-samouku Gładyszewie, którego dokonania przybliżył nam Władimir Wojnowicz w swojej słynnej powieści,a którego myśl twórcza jest nadal żywa 😉
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,7727790,Instytut_Gladyszewa___przybywa_nastepcow_genialnego.html
I jak tu, ew-ko, nie wierzyć w postęp. I jeszcze ta mgła łajenna…
Tak, Wielki Wodzu, wymowa nazwiska Sary Mingardo jest w istocie znacznie prostsza, niż się wielu nie-Włochom wydaje.
Swoją drogą, możesz się do woli zżymać na tego Franciszka Liszta (czy Schuberta), ale czy owa (skądinąd najpoprawniejsza z poprawnych) franca naprawdę brzmi dużo lepiej?
Ja przed laty byłem w kinie na Amadeuszu, Ty zapewne na Amadeusie, tylko co to zmienia?
Trwajmy więc w naszych jedynie susznych językowych przekonaniach i przyzwyczajeniach, lecz może bez dogmatyzmu, bo on potrafi niekiedy sprowadzić rzecz całą do absurdu.
Radziecki uczony zaśpiewał raz cienko,
gdy róść mu zaczęło nad czółkiem łysenko,
lecz zaraz po rozum do głowy zapukał –
przepraszam ja kogo, od czego nauka?
Gdy łeb w środowisku włochatym położę,
powróci fryzura i wzleci jak orzeł,
wybuja lwia grzywa nad wieże i strzechy,
przyswoi szympansie czy inne tam cechy.
I by jak najszybciej mógł dojść do wyników,
ze sprawą swą zwrócił się do kołchoźników:
pomówmy, towariszczi, tak jak brat z bratem –
wszak u was gdzie spojrzeć, tam myśli kudłate,
w dni kilka pozbędę problemu się z głową.
Przytaknął mu na to kolektyw zbiorowo
i już eksperyment poleciał jak z procy,
bo jak tu nauce odmówić pomocy?
Zaczęli we wtorek i aż do niedzieli
kolektyw z uczonym myślami się dzielił,
od starców i dzieci, przez mężów i żony,
niestety, na koniec przyleciał uczony
i z płaczem się zwrócił do Rady Kołchozu:
łysenko nie znikło, lecz zniknął gdzieś rozum!
Jak teraz ciupasem mam wejść do historii
i wszystkich przekonać do swojej teorii?
Zaśmiali się chłopi, zaśmiały się kumy:
a po cóż radzieckim uczonym rozumy?
Choć wszystkie by zjedli, z czym niby do gości,
to znaczy naczalstwa najwyższej mądrości?
Odetchnął uczony, podskoczył do góry:
niech żyje naczalstwo, już nie chcę fryzury,
już wiem, kędy ścielą postępu się dróżki!“
I wrócił do miasta, śpiewając czastuszki.
A w mieście na wierzbie wnet gruszkę zaszczepił
I z tego zasłynął. I było już lepiej.
Na główce kaszkiecik układał się miękko,
A on już nazywał się Trofim Łysenko.
😉
Pobutka.
Tromby 😉
Gorąco…
Idę zaraz na konferencję Chopiejów. Ma też być mowa o przygotowaniach do konkursu. Napiszę potem coś.