Bacewicz jest jazzowa!
Trudno to sobie wyobrazić, ale Marcin Wasilewski Trio – wcześniej Simple Acoustic Trio – obchodzi dwudziestolecie! Choć muzycy dopiero zbliżają się do czterdziestki. Ale wcześnie zaczęli. W ramach tournee promocyjnego swojej najnowszej płyty nagranej dla ECM zagrali właśnie w Filharmonii Narodowej.
Nowa płyta zespołu, Spark of Life, nagrana z gościnnie występującym szwedzkim saksofonistą Joakimem Milderem, jest bardzo ECM-owska, czyli łagodna i miła w słuchaniu, jak utwór tytułowy (na początku tego trailera). Złagodzona nawet w żywszych utworach, jak opracowanie rockowej starutkiej piosenki, (w trailerze od 1’45”) albo tego przeboju. Ale na koncercie oczywiście wszystko gra się żywiej.
Temperatura podnosiła się bardzo stopniowo, a dwa najlepsze utwory muzycy zostawili na koniec. Jednym z nich był temat Herbiego Hancocka Actual Proof (w trailerze od 3’10” – duża różnica w porównaniu z wykonaniem koncertowym) – jego jakość jest oczywiście zasługą samego Hancocka, który ma prawdziwy talent do tworzenia chwytliwych i dynamicznych tematów, ale także muzyków z Tria Marcina Wasilewskiego, którzy – z liderem na czele – dynamiki tym razem jeszcze dodali.
To był efektowny koniec koncertu (nie licząc bisu – kołysanki z Rosemary’s Baby), ale przed nim zagrano jeszcze coś bardzo interesującego. Pod utworem Largo kryje się temat z II części II Sonaty fortepianowej Grażyny Bacewicz – tej samej, którą wykonywał i nagrał kilka lat temu Krystian Zimerman – i kto będzie słuchał płyty, ten może zauważy, że na początku nie ma dużych zmian. Przecież akordy, na których ta muzyka się opiera, są absolutnie jazzowe. Ta sonata powstała w 1953 r., w samym środku socrealizmu, i nikt tej jazzowości nie zauważył (a czy sama kompozytorka mogła być tego świadoma? Trudno powiedzieć). Zresztą w finale sonaty jest przepisowy oberek, więc nie budziła podejrzeń.
Dziś coraz częściej biorą na warsztat utwory Bacewiczówny polscy jazzmani: w 2009 r. Krzysztof Herdzin (Fantazja na temat IV Kwartetu smyczkowego Grażyny Bacewicz – wydało ją Polskie Radio), a wcześniej bracia Olesiowie na tej płycie (na tym filmiku to co prawda nie Bacewicz, lecz Penderecki). Muzyka XX wieku, zwłaszcza ta z kręgu neoklasycznego, ma to i owo z jazzem wspólnego: właśnie harmonie oraz zdecydowany rytm. Choć to drugie akurat nie w przypadku lirycznego utworu wykorzystanego na płycie Marcin Wasilewski Trio.
Komentarze
Pobutka.
Fajnego kota znalazłem…? 😉
Dzień dobry! 🙂
Pani Redaktor ! Wiem, że jestem nudny i upierdliwy, ale zależy mi żeby posłuchała Pani płyty z Kwintetem Pendereckiego i pozwoliłem wysłać sobie płytę na adres Redakcji „Polityki”… Bardzo przepraszam za namolność…
Dziękuję, czekam w takim razie.
Pani Kierowniczka
A co Pani Kierowniczka sądzi o „Kunst der Fuge” Marcina Maseckiego? Nagrane na starym modelu dyktafonu. Jak się pokona pierwszy odruch oporu wobec takiego dźwięku, to trzeba przyznać, że jest to interesujący przykład doświadczania Bacha. Bo przecież – zachowując wszelkie proporcje – to sam Glenn Gould dążył do jakiegoś takiego odmaterializowania dźwięku fortepianu. Różnymi drogami dochodzi się do Bacha.
Natomiast, z przeproszeniem wielu jego zwolenników, Jacques Loussier mnie nie przekonuje, bo taki katarynkowy i nie wnosi jakiejś tam wartości dodanej.
Tutaj moja recenzja z „Polityki” z tej płyty:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/muzyka/1530217,1,recenzja-plyty-marcin-masecki-bach-kunst-der-fuge.read
Loussier to nie jest przecież prawdziwy Bach, tylko jazzująca zabawa z Bachem.
Doszedłem do wniosku, że oprócz złego grania, to Jana Sebastiana nic i nikt nie jest w stanie pokonać, nawet w „Bach In Havana” i „Bach meets Asia”. Jest jakiś nieprawdopodobny potencjał w tej muzyce. Jak to wszystko można było stworzyć i jeszcze sprokurować dwadzieścioro dzieci, to jest niepojęte.
No, no, bo jeszcze podlinkuję… 😉
Pobutka.
1. Muzyka Bacha, chyba jako jedyna w świecie broni się sama – zawsze i wszędzie. Nieważne, czy gra ją pięcioletnie dziecko, podrzędna orkiestra z prowincjonalnego miasta, amatorski zespół akademicki czy Herbert von Karajan (aczkolwiek Koncerty Brandenburskie w wykonaniu tegoż wystawiają moją cierpliwość na pewną próbę 😛 )
2. W tym kontekście muzyka Bacha w wykonaniu Loussiera wypada stosunkowo słabo, bo jest skończona w swojej doskonałości. Dodawanie nowych głosów po prostu nie ma sensu. Najlepszym tego przykładem jego Goldbergowskie.
Ale już Satie, Debussy i Ravel w wykonaniu Loussiera są fantastyczne (zwłaszcza Satie). Idealnie się tego słucha jadąc samochodem, zwłaszcza kiedy już człowiek zmęczony jazdą…
A z innej beczki, tak samo byłem baaardzo rozczarowany Schumannowskim fortepianowym uzupełnieniem sonat i partit na skrzypce solo.
3. Dokonań Maseckiego nie można traktować jako wykonawstwo kanoniczne (jeśli to nie jest dla kogoś oczywiste). Ale jego eksperymenty audialne (?) bardzo lubię. Ja wiem, że on podkpiwa sobie ze wszystkich oldskulowych hipsterów sadzących się na winyle i inne takie zabawki.
Anku,
było jeszcze „Bach goes to the City”
Cite celeste ?
Gostku,
w kwestii Loussiera zgadzam się z Tobą w zupelności
w kwestii Karajana tyż. Brandenbury na dużą (względnie) orkiestrę – to już nam jakos nie pasi .. Nawet Claudio Abbado się tu nie wybronił
Dzień dobry 🙂
Ciekawe, ile z osób podśpiewujących przebój Wodeckiego rzeczywiście zaczęło kiedyś dzień od Bacha… 😉
@ Gostek
Czy Masecki pokpiwa z hipsterów? To nie jest takie proste. Jemu rzeczywiście dźwięk solowego fortepianu przeszkadza – sam był klasycznym pianistą i po prostu nie chce już tego robić. Musi więc coś w tym dźwięku zakłócić, to silniejsze od niego.
To już nawet nie chodzi o rozmiar orkiestry, ale o lugubryjne tempa, np. w pierwszym koncercie.
Maseckiego przede wszystkim broni to, że jest bardzo dobrym pianistą i muzykiem. Ktoś inny zrobiłby z tego karykaturę, albo właśnie hipsterską zabawę.
Obstaję jednak, że nie robi tego wyłącznie dlatego, że przeszkadza mu dźwięk czystego fortepianu. On ma w tym cel artystyczny, tak samo jak jego ubiór na scenie.
recenzja z powtórki w Londynie katowickiego programu LSO: http://www.theguardian.com/music/2014/oct/21/lso-pappano-barbican-review-panufnik-strauss Tim Ashley też niespecjalnie zachwycony formą Piotra Anderszewskiego. Wracając jeszcze do pobytu CSO w Warszawie, patrząc na zdjęcia dokumentujące ten pobyt byłem pod wrażeniem bogatego programu pozafilharmonicznego członków zespołu – koncert dla niewidomych dzieci w Laskach (wraz z muzykami FN), koncert dla małych pacjentów w szpitalu przy Niekłańskiej, zajęcia ze studentami Akademii Muzycznej w Warszawie. O tym też warto pamiętać oceniając ich wizytę.
No co zrobić, człowiek nie maszyna, miewa gorsze dni. To o Piotrze Anderszewskim. Niech palec wyleczy.
Te dodatkowe zajęcia CSO rzeczywiście bardzo pozytywne. Ale reszta zepsuła wrażenie.
Gdyby Maseckiemu tylko przeszkadzało brzmienie Steinwaya, to grałby w słuchawkach, albo zrobiłby „normalną” studyjną obróbkę materiału dźwiękowego i popsułby go jak chciał.
Ale nie, to przepuszczanie sygnału przez magnetofony Kasprzaka itp., to wszystko jest celowe.
Całe szczęście, że człowiek nie jest maszyną! Brr! Dla równowagi. 😛 http://bachtrack.com/review-panufnik-strauss-pappano-london-symphony-october-2014
to jeszcze tu: http://www.telegraph.co.uk/culture/music/classicalconcertreviews/11174333/LSO-london-symphony-orchestra-Pappano-Barbican-review.html
„It was a good night for Poland” i wszystko jasne 🙂
a tu znów raczej negatywnie: http://www.ft.com/intl/cms/s/0/77432f4e-585c-11e4-b331-00144feab7de.html#axzz3GxXxykJr
btw widać, że w zachodnich publikatorach jest jeszcze trochę miejsca na rejestrowanie życia muzycznego
„Telegrapha” już linkowałam w poprzednim wpisie, do „FT” trzeba się logować, a na jeden tekst mi się nie chce. Ale tak, tam to jeszcze kogoś obchodzi. U nas niestety już nie.
BTW, to właściwie Chicago Symphony powinna była wykonać X Symfonię Panufnika. LSO ukradła show 🙂 Ale swoją drogą z takimi tradycjami kontaktów z kompozytorem CSO powinna była wybrać coś bardziej ambitnego i adekwatnego. Jeszcze jedna rzecz, którą trudno mi wybaczyć.
może nie powinienem, ale tekst z FT przez Google wpadł mi bez logowania więc voila:
London Symphony Orchestra, Barbican, London – review Richard Fairman
It is fitting that the London Symphony Orchestra should take a leading role in marking Andrzej Panufnik’s centenary. During the composer’s lifetime the orchestra commissioned three works and also presented 70th birthday and memorial concerts, so this centenary concert made a continuation of its long-term support.
Panufnik was a Polish émigré who settled in the UK in 1954. Although he took British citizenship, his music never gave up its Polish roots and the celebrations for his centenary, supported by the Adam Mickiewicz Institute, have similarly straddled the two countries. On the night before this London concert the LSO gave the same programme in Katowice as part of the opening season of the city’s new NOSPR concert hall.
What they took with them was more a stocking-filler than a full-scale centenary present. Earlier this year the LSO gave another Panufnik concert which included his best-known work, the Sinfonia Sacra, and the only Panufnik on this programme was the short, concentrated Symphony No. 10. At little over a quarter of an hour, it is more like an extended overture. The symphony was commissioned to mark the centenary of the Chicago Symphony Orchestra in 1988, but the music speaks the language of the 1960s. Its four short sections are like tightly-wound coils, each giving way to the next at breaking point, before the symphony subsides into the balm of consoling strings. The symphony packs a punch, although it is not very individual. The LSO, conducted by Antonio Pappano, played it for all it was worth.
The Polish connection continued with Piotr Anderszewski as soloist in Schumann’s Piano Concerto. Anderszewski used to play the dreamiest of Schumann, but this performance was pumped up to an improbably muscular scale, not always with the most refined of fingerwork, and the bold contrasts felt heavy-handed.
In Strauss’s Ein Heldenleben Pappano gave us an idea of what a Strauss opera might have been like if the composer had written one with a hero rather than a heroine. Pappano’s “hero” was rugged, outgoing, super-confident, striding forwards in playing that was consistently red-blooded. Not much light and shade, not much elegance, but this was a hero whose victory over his critics was never in doubt.
Dzięki!
Złośliwy ten autor, nie tylko dla PA zresztą 🙂
Nie dość, że złośliwy, to jeszcze zamiast o frazach i alikwotach, pisze o swoich wrażeniach, używając wysoce niemerytorycznych określeń w rodzaju „elegancja” czy „ciężka ręka”, niby jakaś Kierowniczka. Do zajezdni z tymi angielskojęzycznymi recenzentami! 😈
Gostku, jeżeli „muzyka Bacha broni się sama”, to posłuchaj kiedyś akordeonisty na Placu Zamkowym. Jak będzie cieplej, bo teraz siedzi w izbie i pije. 🙂
Gdybym nie miał nic lepszego do roboty, niż mieć zdanie o tym nagraniu Maseckiego, to powiedziałbym podobnie – metahipster szydzący z hipsterów. Zaprawdę, musiałbym być bardzo nieszczęśliwy, żeby to analizować i jeszcze pytać innych o zdanie. A tak wystarczy ciach brzytwą kolegi O. i po krzyku. 😎
Ja nie analizuję, ja tylko znam trochę Marcina. On się z tym Kunst der Fuge kotłował już od niepamiętnych czasów.
@ Bobik
No właśnie – a gdzie FAKTY? Co to znaczy: ‚Pappano’s “hero” was rugged, outgoing, super-confident, striding forwards in playing that was consistently red-blooded. Not much light and shade, not much elegance, but this was a hero whose victory over his critics was never in doubt’? A gdzie balans smyczków i dętych, o perkusji nie mówiąc? Hę? I to w poważnym piśmie, a fe. 😀
@Wielki Wódz
Brzytwy bym, Wodzu Wielki, nie stosował, nawet „kolegi O.”, bo wiadomo kto się chwyta. W Krakowie pod Kościołem Mariackim (a tam organy) gra czasem trio akordeonistów guzikowych ze Wschodu, również Bacha z Lotem trzmiela i Wiosną na przemian. I odróżnieniu od innych grają tak, że daj Boże! W każdym razie, wrzucam coś do puszki, organiście – nie. Podobnie jak sporo lat temu wrzucałem Maleńczukowi, no i dorobił się chłop.
Brzytwę „kolegi O.” wziąłbym do ręki, gdyby trzeba było kategorycznie, na zasadzie zerojedynkowej, oddzielić Marcina od Jana Sebastiana, iżby ludzie nie mylili, ale – oby tak dalej! – jeszcze nie ma takiej naglącej potrzeby.
To ja kiedyś takich akordeonistów, nawet w kwartecie chyba, słyszałam na rzeczonym Placu Zamkowym. Nieźle było, ludzie się zbiegali…
@Gostek Przelotem
Namówiłeś mnie, Gostku, do posłuchania Loussierowego Satiego, bo lubię tego pozytywnego wariata (Satiego), ale na Twoją odpowiedzialność! Chyba lepiej niż Tharaud, jeszcze z Faust i Le Sagem, chyba nie będzie?
Schumannowskiego Bacha posłuchałem z zainteresowaniem, przez słabość do Schumanna, chociaż nieporównanie mniejszą niż do Bacha. I jasne, że do Bacha nie trzeba niczego dodawać!
Co do Maseckiego, to zupełna zgoda, chociaż znam go tylko z „Kunst”.
Maseckiego znać tylko z Kunst to w ogóle go nie znać 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=3Crpzn8CbHQ
Albo:
http://www.youtube.com/watch?v=kaS_K51tr8I
A ja uważam, że taka potrzeba jest (oddzielania Maseckiego, Goulda, wpisz inne nazwisko – od Bacha; zaczną się znęcać nad kimś innym, to od tego kogoś). Dlatego oddzielam i będę oddzielał. A brzytwę, drogi Anku, zastosowałem w całkiem innym celu i Bach nie znalazł się po żadnej stronie ostrza, w ogóle go w pobliżu wtedy nie było. Czyżbym robił się niekomunikatywny, a tym samym konkurencyjny dla Ciebie? 😉
Muzyka Satiego świetnie się nadaje do potraktowania jej przez Loussiera. W niektórych momentach nabiera wręcz knajpianego klimatu, który jest w doskonałej zgodności z ideologią kompozytora.
Tak więc odpowiedzialność biorę na siebie bez większego stresu.
Płyty Olka, Izy i Eryka nie znam, więc tu odpowiedzialności za cokolwiek nie biorę żadnej.
Akordeonistę z Placu Zamkowego chyba kojarzę. Czy on nie grywa(ł) też w innych miejscach? Na Bankowym? W ogóle jest kilkoro muzyków ulicznych bardzo sprawnych tu i tam. Zawsze dostają ode mnie kasę. Część z nich pochodzi zza wschodniej granicy, sądząc po akcencie.
Ten akordeonista grywał BWV 565, tak?
Chyba nawet większość 🙂
U mnie na stacji Kabaty pojawia się czasem akordeonista, który gra np. walce Chopina uśmiechając się i przymykając oczy z uczuciem. Widać, że to lubi. Niestety pojawia się na przemian z drugim, który wygląda poczciwie, ale gra mniej sprawnie, i repertuar także mniej pociągający typu piosenka partyzancka…
A dziś zamiast akordeonistów (choć pewnie spotkam któregoś na swej drodze) czeka mnie Preludium premierowe w Operze Narodowej – koncert utworów Andrzeja Czajkowskiego. Urszula Kryger, Maciek Grzybowski i klarnecista Julian Paprocki.
http://www.teatrwielki.pl/repertuar/koncert/kalendarium/preludium_premierowe_1.html?year=2014&month=10&kid=1559
A ja uważam, że Bach nie wymaga oddzielania, bo jest jak eter. Przenika wszystko i wszystkich. Dlatego zawsze brzmi dobrze, niezależnie kto gra.
No, z Ankiem najwyraźniej lepiej nie zaczynać – skoro nawrzucał nawet Maleńczukowi. Nie każdy by się zdobył na taką odwagę…
A co do meritumu pozostaje zgodzić się z przedpisantami; dodam (łącząc oba wątki), że ostatnio sprawiłem sobie nawet Goldbergowskie na akordeonie. Mocna rzecz!
@Gostek Przelotem
Ocean słów jest o Bachu, ale to jest pięknie i celnie powiedziane, Drogi Gostku, że Bach jest jak eter i przenika wszystko. Jeśli pozwolisz, to będę to cytował wszem i wobec, nawet Wielkiemu Inkwizytorowi, który nie chce się zgodzić na remis. Pardon, to ostatnie odnosi się do dawno pewnie zapomnianego wątku.
Wątki mi się pomyliły i wrzuciłem dość szczególnego Bacha w sąsiedztwie. Polecam.
Wielki Wódz,/b>
To upewnij mnie, Wodzu, że nie zrozumiałem błędnie. Uważasz, że Masecki, Gould i „wpisz inne nazwisko” znęcają się nad Bachem?
Przepraszam za mimowolne zboldowanie, zmieniono mi tu cos w systemie.
@Ścichapęk
Na wszelki wypadek, wolę już jednoznacznie. Maleńczukowi w swoim czasie nawrzucałem grosza. Nawrzucać mu w sensie opr mało kto się wtedy odważył, nawet MO czuło respekt. A swoją drogą, taki uliczny i naćpany, był najlepszy i taki samoswój
Pani Kierowniczka
Jako zdyscyplinowany załogant przyrzekam, a może ściślej – obiecuję, że oprócz Kunsta poznam inne rzeczy Małeckiego. Warto?
Ja proponuję Maseckiego tradycyjnego:
http://www.youtube.com/watch?v=KpNCT2_XYTo
Przepraszam, o to mi chodziło:
Szakona sauté
http://www.youtube.com/watch?v=4ux0AhJaThg
Upewniam – obaj się znęcają, obaj w dobrej wierze i na swoje, odrębne sposoby. To moja prywatna opinia jest, dodaję z ostrożności procesowej. Unikam ozdabiania każdego zdania wtrętami „uważam, że”, „moim zdaniem” itp. bo to chyba jasne, że nie przemawiam w niczyim imieniu, poza swoim. 🙂
To znaczy, że jeśli chodzi o Goulda, chcesz mi amputować z życia tak jakieś 10 -20 lat! Ale nie skarżę się i zniosę to dla chwały GG. Tu i tak wkrótce będą Chiny, a wtedy Yuja Wang wam wszystkim pokaże. I wtedy będziecie mnie prosić o protekcję.
A za Maseckiego, to już Cię Pani Kierowniczka ukarze. Pani Kierowniczko, czy chłosta wystarczy? Proszę wziąć uwagę, że strony Wodza to już jest recydywa!
Ank, Ty się nie bój. The Glenn Gould Underground jest silna i tak łatwo się nie da! A zanim będą Chiny będzie Rosja, a oni kochają Glenna 😛
WW – czy „znęcanie się” to ma być synonim interpretacji? 😉
Pewnych jej specyficznych odmian, Pani Kierowniczko, w połączeniu ze specyficznymi oczekiwaniami odbiorcy. Który to odbiorca, czyli ja, jak wiemy z teoretycznych rozważań trącących nierzadko Ingardenem (Bobik świadkiem, że się w nie wdaję tylko pod przymusem), ma pewne prawa i coś tam kształtuje, czy się artyście to podoba, czy nie. 🙂
Rosja, Chiny, Józia, The Glenn Gould Underground i Ingarden na dokładkę. 😯 Niby nic o frazach i alikwotach, ale i tak mnie zgubiliście. 🙄 Ale się znajdę: Jan Sebastian JEST jak eter, a Glenn Gould się znęca. 😛
„Specyficzna odmiana interpretacji” wraz ze „specyficznymi oczekiwaniami odbiorcy”. Hm, nie wiem jak Ingarden i Bobik, ale ja tego nie rozumiem.
Odbiorca, nawet „specyficzny”, prawa ma, ale co „kształtuje”?
A przymusu nie ma.
Przepraszam, ja poprawię.
Glenn Gould CZASEM się znęca.
Znamy jego przepiękne interpretacje, które na pewno znęcaniem się nie są.
A bo musisz , Droga Ago, zeznać, czy należysz do specyficznych odbiorców, czy niespecyficznych. Bobik musi być, Chiny dla uproszczenia wywodu pomijamy.
Pani Kierowniczka na pewno ma rację, 🙂 ja mam specyficzną reakcję na Goulda, a o kształtowaniu należy zapewne przeczytać u Ingardena. Ponoć można np. kształtować dialogiczną rzeczywistość. A jak się mocno postarać, to może nawet rzeczywisty dialog? 😉
Gould, Pani Kierowniczko, w sposób okrutny i wyrafinowany długo znęcał nade mną, bo nie mogłem się od niego oderwać.
Może teraz przejrzę na oczy i się wyzwolę?
Treść komunikatu kształtuje, o Anku. Odbiorca. Częściowo. Który to do niego dociera i jest odbierany w ułomny zapewne, nieoświecony i prostacki sposób. Ale nie rób sobie teraz powtórki, co chyba sugeruje Aga, bo dość jednej traumy na jedno życie. 😉
I jednego mało konstruktywnego potoku pytań obok tematu też, ten pod wpisem o francuskich blogach mam na myśli. Pliz. 😛
Ma być: się znęcał.
Że czasem, to zgoda, Pani Kierowniczko. Ogólnie uważajmy na kwantyfikatory, straszna z nich bywa swołocz. 🙂
Też tak uważam. 😈
Halo, The Glenn Gould Underground, śpicie? Pomóżcie, bo ja znowu nie rozumiem, tym razem niczego. Pewnie mnie Ingarden otępił.
woytek
Przeoczyłem, bo niewiedza nie tłumaczy, że CSO ładnie się zachowało pod względem humanitarnym, chyba ich powinienem przeprosić, jak myślisz? Tę panią też niesłusznie utożsamiłem z CSO, ale wypowiadała się jak piarowiec orkiestry. Resztę podtrzymuję, bo mnie zirytowała swoim protekcjonalnym tonem. Pewnie dawno temu wyjechała z Polski.
Ja z Wodzem tak już mam, że go, niestety, na ogół rozumiem, co nie zawsze się dla mnie dobrze kończy. 🙄
Ale Anka też rozumiem. Ten Ingarden to potrafi być gorszy od kwantyfikatorów i jak złapie w swoje macki, to już nie puszcza. A tu trzeba by się właśnie wyrwać (bo już wolny, odeszło) z macek teorii estetyki i powalcować w objęcia teorii komunikacji. Wprawdzie wtedy wpada się w macki Watzlawicka, Luhmanna czy Schulza von Thuna, ale zaczyna się rozumieć Wodza.
Co, jak wspomniałem, może się źle skończyć, ale co się pies lub człek po drodze nachichra, to jego. 😈
Pobutka.
Ależ piękny wieczór był wczoraj w salach Redutowych TWONu.
Cala trójka – doskonała, banałem byłoby napisanie, że nieprawdopodobnie muzykalna. Resztę, czyli wszystko napisze zapewne Pani Kierowniczka, ja tylko chcę dodać, że uwielbiając śpiew Urszuli Krygier – nabyłem (w NOSPRze zresztą) jej płytę – śpiewa razem z Jadwigą Rappe „duety niemieckie” – FMB, Schumann, Brahms. Odlot !
Wszystkie stresy mijają
Na wszelki wypadek, zapobiegawczo, przed premierą operowego „Kupca”.
Czytam dzisiaj w Gazecie W, że „u Szekspira żydowski lichwiarz jest uosobieniem zła”.
Otóż to zupełna nieprawda. Autorce (jeżeli to ona napisała to, co w „ramce”) pomylił się może Shylock z Barabaszem, „Żydem z Malty” Marlowe’a. Szekspir myśli daleko głębiej i subtelniej, a jego żywiołem jest dwuznaczność, także tragi-komiczna.
Nie wiem, jak rozkłada akcenty libretto opery, ale w sztuce wszyscy są bardzo skomplikowani, wszystkie trzy główne postaci – Antonio, Shylock i Porcja – to zarazem kaci i ofiary.
A tak w ogóle, im więcej w Szekspirze komedii, tym lepiej.
GGU nigdy nie śpi. Kiedy się nie odzywa, znaczy analizuje materiały źródłowe albo działa w terenie, omamiając niewinne istoty głodnymi kawałkami o wyższości analogowej wersji Goldbergowskich z 1981 r. nad cyfrową.
Dzień dobry 🙂
A dlaczego deprecjonować poprzednie nagrania Goldbergowskich? 😉
PMK – oczywiście, że i Shylock, i reszta to postaci skomplikowane (Pountney w Bregencji podkreślił, że tematem tej sztuki jest wielowymiarowość stosunków międzyludzkich), ale w libretcie rzeczywiście akcenty zostały rozłożone inaczej. Przede wszystkim postać Antonia, śpiewająca kontratenorem, otrzymała jawną tożsamość homoseksualną (zakochany w Bassaniu, robi wszystko dla niego po prostu z miłości), czego przecież u Szekspira nie było.
Ale raczej nie z tego powodu, jak próbuje podejrzewać autorka tekstu w „GW”, w Londynie odrzucono tę operę. Po prostu akurat w tych czasach język muzyczny używany przez Czajkowskiego był kompletnie niemodny.
Wczorajszy koncert rzeczywiście był piękny. Napiszę już o wszystkim razem, po dzisiejszej premierze.
A ja, im dłużej mam KDF Maseckiego, lubię to nagranie coraz bardziej. Zwłaszcza, że często słucham muzyki na odtwarzaczach marnej jakości, jakieś radiomagnetofony mieszczące się w kuchnii, na strychu lub w magazynku – ta „nędzna” jakość nagrania tego materiału sprawdza się i posiada swój wyjątkowy urok :-).
W sztuce ta sprawa jest przeprowadzona chytrze: nic wprost, wszystko jasne. Nie sądzę, by ktokolwiek na widowni miał wówczas jakieś wątpliwości: w końcu to jest jedyna sprężyna tej postaci. Ciekawe, jak to grano sto-sto pięćdziesiąt lat temu, bo tego żadną pierzyną nie zakryjesz… Ale on też jest postacią wysoce dwuznaczną i – w sztuce przynajmniej – jawnym antysemitą.
Parę lat później (?) powstał Wieczór trzech króli, gdzie jest postać dzielnego żeglarza, na zabój zakochanego w pięknym Sebastianie. Ma on na imię… Antonio.
Bardzo trudne jest też pytanie o Bassania, jedyną postać, z której można zrobić kompletnego sukinsyna nie wchodząc nigdzie w sprzeczność z tekstem. Ponieważ w takich sprawach Szekspir nigdy się nie myli, kluczowa jest afera z pierścieniem (nie wiem, czy została w operze): w decydującej chwili. gdy musi wybierać między obecnym Antoniem, a „nieobecną” Porcją, Bassanio wybiera Antonia. Nie dla pieniędzy przecież, bo już zgarnął cały majątek Porcji. Tu trzeba coś zdecydować…
W ogóle do tej sztuki, jak do mało której u Szekspira, podchodzić trzeba z najcieńszym skalpelem.
Siostro, skalpel…
http://www.polskieradio.pl/8/3869/Artykul/1267339,Premiera-spozniona-o-trzydziesci-lat-Kupiec-wenecki-Andrzeja-Czajkowskiego
@PK
Nie, nie chodzi o poprzednie wersje.
Ponieważ technologia cyfrowa w 1981 r. była w powijakach, tę płytę (tzn. jego „drugie” Goldbergi) nagrano jednocześnie cyfrowo i analogowo. To jest dokładnie to samo nagranie, ale brzmi troszeczkę inaczej. Od zawsze dostępna była wersja cyfrowa, ale jakiś czas temu (chyba na 30-lecie śmierci) Sony wydał również nagranie analogowe.
Ja zupełnie nie o tym, Gostku. Ja po prostu uważam, że poprzednie nagrania, choć są inne, również są piękne. Oczywiście wersja z 1981 r. jest bardzo szczególna, nikt nie zabierze jej wyjątkowości.
A to śmiesznie wyszło, rzeczywiście z tym skalpelem! Choć Shylock na scenie miewa zwykle nóż rzeźnicki, żeby go było widać z daleka i straszył.
Ciekawy też ten reportaż Dwójkowy, warto posłuchać.
Tak się od wczoraj zastanawiam, czy jeśli Piotr jest Wielkim Inkwizytorem, a ja mu zgodliwie przyszczekuję, to mogę się uważać za Małego Inkwizytora? Bo to by mi otwierało oszałamiające perspektywy, zwłaszcza w spółce z WI. 😎 Moglibyśmy, po pierwsze, wystąpić o granty na działalność, poszukać sponsorów i w ogóle zadbać o finansową stronę przedsięwzięcia. A potem już można lecieć z koksem: zaczynamy, oczywiście, od pokazania się w telewizji, bo bez tego przebić się trudno. Żądamy inkwizytorni w każdym teatrze (może się mieścić tuż koło rekwizytorni) i każdej operze. Zalewamy rynek wydawnictwami z serii Wielki Inkwizytor (profil naukowo-sensacyjny; tym zajmie się Piotr) i zestawami zabawek Mały Inkwizytor (to będzie moja działka). Na wszystkich stacjach lecą nasze przeboje, z chwytliwymi refrenami w rodzaju „inkwizycja ci wszystko wybaczy”, albo „więc pijmy, więc pijmy za zdrowie inkwizycji”. Nasze kurtki typu inkwizytorka podbijają świat. Konferencje, kongresy i sympozja ścielą nam się do stóp. No i oczywiście nawiązujemy współpracę międzynarodową z Hiszpanami, bo z tego też się da wydoić jakieś granty.
Oczywiście nie chodzi mi w tym wszystkim o rzecz tak przyziemną, jak kasa, tylko o to, żeby Kot Mordechaj przestał mi wreszcie imputować, że jestem kompletnie pozbawiony zmysłu biznesowego. 😈
Mam nadzieję, że Piotr w to wejdzie, bo samymi zestawami zabawkowymi Mały Inkwizytor trudno Kotu zaimponować. 🙄
@PK
Ja też zupełnie nie o tym 😛
Chodziło mi tylko o fakt istnienia dwóch wersji tego samego nagrania, nie o wcześniejsze nagrania Goulda (których chyba znajdzie się jeszcze ze trzy).
http://www.youtube.com/watch?v=7WJXHY2OXGE
No właśnie, Gostku. A nasza inkwizycja byłaby jeszcze bardziej nieoczekiwana, więc wzięlibyśmy target z zaskoczenia. 😈
Ja w to wchodzę.
Zresztą zawsze mi było ładnie w purpurze.
Nie byłbym zresztą taką świnią, żeby i innych nie dopuścić do spóły. Gostek np. mógłby się zająć tanimi przelotami, a Wódz narzędziami tortur, bo ma już doświadczenie z dzidą. Ja lubię, jak wszyscy mają udział. 😆
Okej, Piotrze. Ubierzemy Cię w Deep Purple, co nam od razu da punkty u nieco starszego targetu rockowego. 😎
Dobra dobra – więcej wspólników = rozmycie odpowiedzialności na procesie za błędy i wypaczenia.
Ja bym raczej stawiał na King Crimson… 🙄
Ale do King Crimson przydałyby się jeszcze gronostaje. Skąd ja mam tak na szybkiego wytrzasnąć choćby jednego gronostaja? 😯
Po namyśle odpowiedzialnością za błędy i wypaczenia postanowiłem się w ogóle nie przejmować. Wiadomo skądinąd, że nawet od odpowiedzialności moralnej za inkwizycję można się setkami lat uchylać, a o karnej to już w ogóle nie ma mowy. 😎
@Bobik 24 października o godz. 13:22
Z Muzeum Czrtoryskich w Krakowie ❓
Bobiku, odpusc
To jest myśl! Przy najbliższym pobycie w Krakowie spóbuję go drutnąć. 😆
Odpowiedzialności tu też się za bardzo nie boję, bo w Krakowie pierwsze podejrzenia padną na pewno na jakiegoś rektora, a przy drugich podejrzeniach ja już będę daleko. 😈
Ten i tak by mi się nie nadał, Lisku. Na ciuchy idzie tylko gronostaj zimowy, cały biały. 😉
Swoją drogą – „utowarowienie” idei to świetny pomysł biznasowy. Takie na przykład Gwiezdne Wojny…
Żeby dzieci mogły się bawić (np. figurkami), trzeba dla Inkwizytorów dobrać odpowiednich przeciwników. Możliwości jest tu bezmiar.
Crimson – to po polsku karmazyn. „We wojsku” – „amarant”.
Z przeciwnikami nie będzie problemu, Azyato. Ank to się nawet na ochotnika zgłosił, jeszcze zanim idea biznesowa w ogóle mi zaświtała. 😆
Pani Redaktor ! Czy płyta z Kwintetem smyczkowym Pendereckiego dotarła do Pani ?
Ja chetnie sie zglosze na Skarbnika Malej Inkwizycji. Mpje zdolnosci gromadzenia kasy sa legendarne. Musze tylko miec spluwe i finke , bo inaczej mi Stara pod oslona nocy wszystko na buty i torebki wyda.
Nie wystarczy skalpel, Kocie? Od Piotra byś pożyczył, żeby inkwizycja nie poszła w nadmierne wydatki inwestycyjne. 😎
Skalpel jest drogi – wysokiej jakości stal chirurgiczna.
Nie lepiej zwykły „nóż szefa kuchni” z Biedronki? Dużo tańszy, a efektowniej wygląda (vide Norman Bates et al.).
No dobra, niech już będzie ten Bates. Biedronka nie powinna nas zrujnować. A poza tym, dla Starej Kota, żeby się nadmiernie nie interesowała naszą kasą, można wyciągnąć coś z magazynów Wodza. Jakieś hiszpańskie buty, albo torebkę pentotalu – to powinno chociaż na jakiś czas ją zneutralizować.
Bobik
Halo, halo, a ja tam dbam o interesy i raczcie wziąć pod uwagę ten fakt, że poniekąd stałem u podstaw awantury, która wam podsunęła pomysł na wysokodochodowy biznes. Liczę zatem na jakieś tantiemki! Jeszcze opłaty od reżyserów, którzy będą mi płacić za spartolenie Rosiniego, więc widzę, że dzięki temu blogowi, to ja sobie pożyję jak panisko!
Co tam chcesz drutnąć u Czartoryskich? A zresztą drutnij sobie co chcesz, byle Dama ze szczurem została, bo ostatnio to się ta latawica szastała po świecie.
Gronostajów ci u nas dostatek, ino je trochę mole nadgryzły.
A co do naszego, to ja tam wolę sobie szurać odwiniętą podeszwą, co – no, nie da rady inaczej – doprowadzi nas znowu do obrotów ciał niebieskich.
Że zelówki ja mam lepsze, to już ustaliliśmy, ale nie będę tego nadmiernie podkreślać, bo skromniejszy jestem nawet od samego Kota Mordechaja, który Skromność ma na drugie imię. 😈
O Damy Kraków może być spokojny, inkwizycja nie jest nimi zainteresowana. 😎 Tylko gronostaja wezmę w zęby i się zwijam.
Sprawy tantiem mnie, jako DAI (Dyrektor Artystyczny Inkwizycji) w ogóle nie dotyczą, od tego jest Skarbnik. Można się u niego upominać, tylko uprzedzam, że pazury to on ma BARDZO ostre. Zresztą gdyby nie miał, to po co byłby mi taki skarbnik? 😈
Bacewicz jest rzeczywiście mocno jazzowa.
Improwizacja bez trzymanki.
Tzn. chodzi o komentarze? 😉
A Kierownictwo to o żadną działkę w firmie się nie stara? Nic zarobić nie chce? „Polityka” za dobrze płaci, żeby warto było jeszcze kokosy na inkwizycji zbijać? 😆
Niestety, tak zwane trudnosci obiektywne, spowodowaly zdzebko / mocno? spozniony wpis.
Zalozenia: lubie jazz i lubie Bacha
Pytanie: poco transkrypcja? Co wnosi nowego?
Moje OSOBISTE przekonanie jest takie, ze J. Loussier nie wniosl nic nowego do interpretacji utworow Bacha, procz bebenkow, ktore w muzyce Bacha – zowu moje osobiste przekonanie – nie wymagaja wzmocnienia. Facet odbebnia „cokolwiek Bacha” przy wtorze kontrabasu i perkusji.
PS Tyle donosze z Cayman Islands – za oknami tropikalna ulewa.
@pietrek
Jazzmani lubili sobie pohulać z Bachem – i chyba najbardziej to właśnie z nim. Loussiera mój kolega słucha na okrągło, więc chociażby z tego powodu nie mogę go lubić. I słusznie rzekłeś, że dodał tylko bębny.
Ciekaw jestem natomiast Twojego zdania na temat Uri Caine’a, bo ja miałem swoje przygody z nim. Jak zacząłem słuchać jego „Goldbergowskich”, to zdecydowanie odrzuciłem, ale im dalej w las, tym bardziej się przekonywałem . I poszłooo! Potem jego Mozart, Mahler, Schumann, Beethoven i niepostrzeżenie mnie to wciągnęło. Bo Caine robi tę wybuchową mieszankę piekielnie zręcznie i inteligentnie. A jak się jeszcze dowiedziałem, że skomponował „In Memoriam” pamięci niezapomnianego Andrzeja Chłopeckiego, to stał mi się jeszcze bliższy.
Jak się żyje na Kajmanach, często leje?
Pozdrowienia,
Ank
re Ank „na Kajmanach, często leje?” Teraz niemal codziennie i to jak – niczym oberwanie chmury! W basenie przed domem poziom wody podniosl sie o dobre 10 cm, ale zato temperatura wody spadla – z zupy na przyjemny chlodnik. Ale pora deszczowa ma sie ku koncowi – lepsze pogody na horyzoncie. Zachody slonca kiczowate do zrzygania – palmy na tle malowniczych chmur.
Muzyki ZADNEJ – zadnego porzadnego klubu – ani reggae ani nawet ska!
Uri Caine – nazwisko mi znane – najpewniej z tego blogu, ale niczego nie znam / nie slyszalem. Do transkrypcji w ogole jestem ustawiony sceptycznie, a wszystko to za sprawa – juz nie pamietam – czy to J. Webera i jego Reminiscencji Muzycznych, czy R. Jasinskiego i jego Rozmaitosci Muzycznych. Ktorys z nich porownywal oryginaly i transkrypcje – co ta ostatnia wnosi do oryginalu? Co dodaja bebenki utworom Bacha, ktore z natury sa nieslychanie rytmiczne? Po prostu nic.
Cieple pozdrowienia cieplutkich Kajmanow
Pietrek
Re: Pietrek
Po tutejszej mgle i zimnie ja bym się chętnie porzygał przy zachodzie słońca na Kajmanach. Ale za to nie masz tam jelenia na rykowisku o zachodzie słońca – góralu, czy ci nie żal?
Transkrypcja oczywiście nic nie wnosi do oryginału, Caine robił raczej wariacje i wariował w sposób niesłychany.
Odwzajemniam ciepłe pozdrowienia z paskudnego pogodowo Krakowa
Ank