Sarabanda z wystrzałami
Termin recitalu Piotra Anderszewskiego zbiegł się nieszczęśliwie z finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mimo iż koncert rozpoczął się wcześniej, o 18., wystrzały „światełka do nieba” nałożyły się akurat na najcichszą część VI Suity angielskiej d-moll Bacha.
Najpierw Sarabanda, a potem Double – obie części pianista zagrał mimo to jak w transie, co zresztą wywołało wstrząsające wrażenie: brzmiało to jak koncert podczas wojny, jak owe słynne nagrania Furtwänglera z bombardowanego Berlina. W zestawieniu ze strasznymi wieściami ostatnich dni z Paryża wydawało się to jakby na czasie…
Ale w ogóle Anderszewski był dziś w naprawdę znakomitej formie – dawno nie słyszałam tu takiego recitalu. Oczywiście zmienił po drodze program – wypadły z niego niestety Bagatele Bartóka, na które czekałam (kiedyś grał je fantastycznie), a w ostatniej chwili wymienił Novelette Schumana na jego Geistervariationen – i ta zmiana mnie ucieszyła, bo Novelette grał już tutaj, a tego drugiego utworu jeszcze nie.
Ramami programu były suity Bacha – na początek Uwertura francuska, na koniec wspomniana VI Suita angielska. Tę pierwszą nagrał na swoją pierwszą płytę Bachowską, jeszcze dla Harmonia Mundi w 1999 r. Nigdy nie gra tych utworów tak samo, więc tym razem było jeszcze inaczej – początek jeszcze bardziej ceremonialny, w ogóle trochę jakby wszystko nabrało wagi, żeby nie powiedzieć ciężaru, bo lekko też bywało. Podobnie zresztą z VI Suitą angielską – bardzo mi szkoda, że właśnie jej nie nagrał (a kiedyś się zgadaliśmy, że dla nas obojga to ulubiona z Suit angielskich), ale mam w pamięci, jak ją grał kiedyś, a słyszałam ją kilka razy (w tym na jednym z koncertów – również na bis, w całości).
W pierwszej części grał jeszcze Metopy Szymanowskiego – po prostu przepięknie, z wielkim polotem i swobodą, wręcz słychać było te pląsające nimfy i rozbryzgi wody… O wiele lepiej to brzmiało niż na płycie (co zresztą po koncercie sprawdziłyśmy na minizlocie blogowym u Agi, z udziałem jeszcze łabądka). Druga zaś część rozpoczęła się owym Schumannem, zagranym bardzo subtelnie, wpadającym stopniowo w oniryczność… i po swojemu pianista połączył ten utwór z kolejnym, czyli z Bachem.
Sala była tym razem całkowicie wyciemniona, z wyjątkiem światła dla pianisty, żeby widział klawiaturę. Zdało to chyba egzamin – mnie w każdym razie się wydaje, że można było lepiej się skupić i zostać ze swoimi myślami. Brawa były długie, bis jeden (ale w trzech częściach) – trzy pierwsze z Sześciu bagatel op. 126 Beethovena. A już myśleliśmy, że będzie cały cykl… szkoda.
Komentarze
Gra Bacha nadając mu pełne elegancji, współczesne brzmienie.
Gra intelektem. Z rezerwą, z pasją i ogromną świadomością.
Chwilami bezgłośnie śpiewa.
Często pojawia się bardzo wolne tempo. Jak u Glenna Goulda.
Potrafił zaciekawić każdą nutą nadając jej właściwą wagę. Bardzo dopracowane detale. Pokazuje, że każda nuta jest z określonego muzycznego powodu.
Jego dźwięk jest prężny. Jak u rasowego sportowca.
Ma dużą łatwość zmiany kolorytu, iście magicznie zabrzmiało Passepied.
Zupełnie inne oświetlenie sali koncertowej – półmrok i ciepłe światło rzucone na fortepian stworzyło nastrój intymności i sprzyjało śledzeniu myśli muzycznej.
Bardzo spójny koncert, wyjątkowy.
Tak, tym razem trudno coś dodać do jakże trafnego opisu koncertu. Wyjątkowa uczta duchowa. Wystrzały, choć na początku mnie trochę przybiły, że akurat w takim momencie, ostatecznie można uznać za pewne dopełnienie, przez kontrast który powstał (aż wierzyć mi się nie chce, żeby z Placu aż tak dudniło, swoją drogą). Nie znam nagrań Furtwänglera. Posłucham, jeżeli znajdę. Moje skojarzenie to była raczej muzyka w okupowanej Warszawie. Muzyka ponad wszelkimi ideologiami. Muzyka wbrew otaczającej rzeczywistości.
Wielkość Anderszewskiego polega na tym, że on sam całkowicie zatraca się w swoim graniu. Gdy nastąpi ten moment nie sposób za nim nie podążyć. I nie sposób się oderwać. Wczoraj miałam wrażenie, że ten moment nastąpił w połowie Uwertury. A potem jakże inne Metopy. Druga część to już istny trans. Tak, lepszego słowa nie potrafię znaleźć. I też mi bardzo żal, że suity VI nie ma na płycie. Już się oswoiłam z tymi autorskimi interpretacjami. Wymagają wsłuchania, by zacząć przeżywać. I może też dzięki temu osłuchaniu, ta VI suita to było prawdziwe przeżycie mistyczne. Ciekawe dlaczego pianista jej właśnie nie nagrał, jeżeli jest ulubiona.
Bis dobrze, że tylko jeden. To była zamknięta, jakże przemyślana całość. Dostaliśmy bardzo dużo. Pełne zauroczenie.
PS. Jako, że PA nie jest np. Magdaleną Kożeną, więc nie da się za bardzo o stroju, a lubię czasem tu, powiem, że również zachwyciło mnie wczoraj tęczowe wdzianko PK. Bardzo efektowne.
Zaciemnienie sali za Richterem…
Zwrócę nieśmiało uwagę, że akurat Bacha Gould przeważnie grał szybciej od średniej.
Mili moi, Piotr Anderszewski nagrał VI Suitę angielską. Jest na jego pierwszej płycie, wydanej w 1996 roku i wznowionej w 2004. http://www.anderszewski.net/discography/view_disc.cfm?disc_id=4 Płyta jest do upolowania. 🙂
Boże, to już tak było dawno, że zapomniałam. Gdzieś ją pewnie mam w domu. Ale zapewne inaczej brzmiałaby teraz i ciekawe byłoby porównać 🙂
Choć może lepiej nie porównywać – przykład Metop o tym świadczy.
Bacha Gould grywał bardzo różnie, zależy, jaki miał humor.
O tym Richterze to nawet wczoraj do koleżeństwa wspominałam. Ale to było pod koniec jego życia i ze światłem skierowanym na nuty, bo on wtedy grywał z nutami. (Czy „z nut”? Raczej nie). Wcześniej występował w tradycyjnym oświetleniu.
Dzięki, Frajdo, za ciuchowy komplement 😆
Cudowny wieczór, pianistyczne wniebowstąpienie – i repertuarowo, i wykonawczo. O Bachu można by długo, a nawet namiętnie; zwłaszcza wczorajsza VI Suita angielska wydała mi się absolutnie zjawiskowa (nb. nagranie zalinkowane przez Agę wyszło wcześniej aż dwukrotnie na Accordzie). Bach, którego artysta grywa w Warszawie, jakoś zawsze idealnie trafia w mój gust…
W Szymanowskim nasz pianista bywa konkurencją – jak słusznie zauważyła PK – wyłącznie dla siebie, bo nikt nie gra go tak doskonale. Przy okazji Metop nasunęła mi się refleksja (i nie tylko mnie), że nasz artysta mógłby być idealnym interpretatorem np. Skriabina.
Ogromnie mnie także ujęły rzadko grywane, bo zarezerwowane tylko dla dusz najwrażliwszych, Geistervariationen. To ostatnie dzieło Schumanna na fortepian, które dotrwało naszych czasów – piękna, wzruszająca kreacja; ciekaw jestem, czy w Budapeszcie dwa dni wcześniej też zagrał je zamiast Novelette – może ktoś wie?
Beethovenowski bis – och! Czekamy na dokończenie…
I jeszcze z rzeczy bieżących: dziś o 17.15 TVP Kultura przypomni film Michaela Beyera z 2009 r. Wszystko w jednej ręce – Paul Wittgenstein. Polecam.
Ścichapęku, nie wiem, co było grane w Budapeszcie, ale w zeszłym roku Piotr Anderszewski grał Geistervariationen na kilku recitalach, m.in. w Niemczech, w Wiedniu i w Cambridge, chyba także w Amsterdamie. Co do bisu – to można go w całości posłuchać na płycie. 🙂
O, dzięki, ścichapęku, za polecenie filmu o Wittgensteinie. Może mi się uda rzucić okiem.
Dzieńdoberek. Miło było wczoraj spotkać w kolejce pokoncertowej. Choć bardziej zobaczyć i w duchu się uśmiechnąć. Otóż apel, moi drodzy, apel! Przestańcie z tym Gouldem! Glenn Gould to zamknięty rozdział muzyczno-filozoficzno-estetyczno-intelektualny. Nie można i NIE WOLNO traktować go ciągle jako punktu odniesienia. A rykoszetem z Goulda obrywa każdy, kto Bacha gra. Że niby nikt nie porównuje, ale za każdym razem traktując go jak orbitującą nieopodal satelitę, w której można się przejrzeć. Otóż nie można! Zwykle, albo zawsze to nie ma żadnego sensu! Dostawał Tharaud, dostawała Grimaud, dostaje i PA. Dajmy spokój Gouldowi! Nie możemy tak ciągle! Prawa moralnego nie mamy! Mówię to ja, Volodia!
Podpisuję się rękoma i nogami pod powyższym sprawozdaniem (Metopy!!!) I przyznaję, że transyczna Sarabanda i huki dawały bardzo jednoznaczne skojarzenia…
Ago, dziękuję za informację; istotnie miało się wrażenie obycia pianisty z utworem również w Schumannie. Wszystko z wczorajszego występu z wyjątkiem Geistervariationen jest dostępne na płytach, które oczywiście od dawna mam i znam (opusy 15 i 126 Beecia to pośród nich najświeższa rejestracja). Chodziło mi jednak o żywy i całościowy kontakt z ostatnim dziełem fortepianowym LvB – w moim przypadku też zresztą nie pierwszy, bo Anderszewski grał już ów cykl w FN.
Pani Kierowniczko, zwracam uwagę, że film czasowo nieco koliduje z dwójkową audycją poświęconą krytyce muzycznej w prasie (dziś o 18), ale pewnie będzie to do odsłuchania także później – cóż za świetny wynalazek swoją drogą! Coraz częściej zeń korzystam…
Zastanawiałam się nad określeniem, które najlepiej oddałoby moje wrażenia z wczorajszego Bacha. I przyszło mi do głowy, że on był po prostu mięsisty (to słowo lepiej brzmi niż wygląda). Nawet czasem zadziorny i nieprawdopodobnie wciągający. A co do pianistyki – jaka odmiana po Wunderze!
Mięsisty ? Mięsista była – dla mnie – tylko Uwertura francuska i wcale mi się tak nie podobało. Na szczęście reszta, a przede wszystkim cała część po przerwie, to było pasmo najwyższej rozkoszy.
Jeszcze raz muszę podziękować ścichapękowi – film o Wittgensteinie był po prostu pasjonujący. Nawet nie wiedziałam, że jego archiwum znajduje się obecnie w Hongkongu 😯 Habent sua fata notae…
Witam horowitza (Volodię 😆 ). Mnie się wydaje, że każdy może sobie ustawić taki punkt odniesienia, jaki mu się podoba – może to być Gould, może Horowitz, może Rubinstein itd. itp. Byle nie uznawać takiego punktu za absolutnie obowiązujący i jedynie słuszny 😉
A Tharaudowi i Grimaud dostaje się ode mnie zupełnie za inne sprawki 😀
Pozdrawiam!
Cała przyjemność po mojej stronie, Pani Kierowniczko. Przyznaję, że obejrzałem ponownie…
Nie bardzo wszakże rozumiem apel Volodii: „Przestańcie z tym Gouldem!” Czy ktoś tutaj w ogóle zaczynał?
OK, rzeczywiście padło to nazwisko, ale to jeszcze nie powód do takich apeli. Zresztą akurat mnie, jak już, Bach PA kojarzy się bardziej z Rosalyn Tureck…
A czemu Gould nie miałby być punktem odniesienia? Jeżeli te nagrania cały czas tak świetnie wytrzymują próbę czasu? Fakt, że zależy jeszcze które. Ale nie widzę żadnej ujmy w porównywaniu artysty, młodego chyba jednak jeszcze, do kogoś, kto poświęcił Bachowi całe swoje życie.
Dodam, że odważny pomysł ze zgaszonym światłem na koncercie. Bardzo ułatwiało to odbiór. Właściwie nie wiem, dlaczego tak rzadko praktykowany na recitalach.
Oczywiście, że się bronią i są absolutnie wspaniałe. Ale jak się jeno kto z Bachem wynurza (o, i Francesco Tristano dostał, i David Fray) to zawsze znajduje się zapętlenie do Goulda. Wydaje mi się, że w takiej czy innej skali sprowadzanie wszystkich jak leci do mianownika „GG” sprawia, że każdy z tych artystów staje się więźniem dyskursu, którego prapoczątkiem jest Gould właśnie. I w kwestii Bacha jakby innego dyskursu nie było, tylko ten „gouldowski”. To nie daje miejsca na nową religię. A warto być czujnym, żeby jakiejś nie przegapić. Obserwacja taka…
Ścichapęk – to samo myślałem o Skriabinie! A konkretniej o 10 Sonacie.
Wczoraj jeszcze koleżanka sugerowała w tym Bachu trop Richterowski, ale moim zdaniem jest to trop fałszywy… Choć Richter na pewno był jednym z idoli Piotra.
https://www.youtube.com/watch?v=cjbXTs5J_Ps
Naczelni polskich gazet – pijane dzieci we mgle 😛
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1351461,Czemu-w-gazetach-nie-ma-nut-Pendereckiego
Odnoszenie recitalu PA do płyt innych pianistów – najbardziej nawet kanonicznych – oraz jego własnych (a może zwłaszcza własnych) wydaje mi się być raczej bezcelowe. Chociaż intelektualnie i emocjonalnie zajmujące. Gdy w listopadzie zeszłego roku – będąc świeżutko po przesłuchaniu ostatniej płyty PA – pojechałem do berlińskiego Konzerthausu na jego recital (program w połowie ten sam, tylko zamiast VI suity i uwertury zagrał w Berlinie III suitę angielską oraz Fantazję Schumanna), to po świetnym (i świetnie przyjętym przez publiczność wypełniającą w połowie dużą salę) musiałem zadać mu – w kontekście premiery płyty – jedno pytanie. A w zasadzie nie tyle pytanie, co wyartykułowane stwierdzenie o kompletnej różnicy między tym co na płycie (utrwalonej niecałe pół roku wcześniej), a tym co usłyszałem na sali (chodziło mi w tym momencie rzecz jasna o III suitę angielską). PA odparł: „Różni się, było inaczej? No to bardzo dobrze.” I jeszcze na pytanie, po co zmieniał w przerwie fortepiany, usłyszałem, że sam nie wie po co, bo jeden gorszy od drugiego.
Nie ukrywam, że z tamtego programu najbardziej olśniewające wrażenie wywarły Metopy. I jeżeli miałbym zestawiać tamtą kreację muzyki Szymanowskiego z jakimś innym wykonaniem, to przychodzi mi na myśl w tym momencie tylko KZ. I w jednym i drugim przypadku wręcz bezczelna dezynwoltura i niezgoda na letniość emocjonalną, elegancję i umiar. A że dezynwoltura absolutnie kontrolowana – efekt tym bardziej spektakularny.
Dlatego zapewne – nawet jeżeli PA coś w programie swojego koncertu powtarza, słyszało się to już wychodzące spod jego rąk – warto raz jeszcze go posłuchać. Jego przekora (wobec innych, ale zwłaszcza wobec siebie) jest – jak u mało których – nieirytująca. I – jak u jeszcze bardziej nielicznych – budująca napięcie. Znaczy się: elektryzująca.
PK i szanownemu towarzystwu dywanowemu takich właśnie stanów nieirytująco-energetyzujących życzę w życiu koncertowym i pozakoncertowym w tym roku.
@PK 22:41
faktycznie, porażająca bezradność, ale i brak podstawowej kultury
przeszkody (zewnętrzne, a jakże) nie do pokonania
Dzień dobry 🙂
No, w końcu 60jerzy się odezwał, bo trochę już się niepokoiłam 🙂
Wzajemnie wspaniałych wrażeń w Nowym Roku!
Z kolei kiedy ja po ostatnim recitalu powiedziałam PA, że było super, on na to powiedział: „Było jak było”. Cały on 😉
@ bazyliko, no właśnie takie odniosłam wrażenie. Ci ludzie zachowują się, jakby kazano im opowiadać o życiu na księżycu. Wkurzające, ale to niestety nie ich wina, tylko parupokoleniowych zaniedbań w edukacji kulturalnej. Co robić? Edukować.
Parupokoleniowe zaniedbania ? Może odrobinę. Na szkołę łatwo zrzucić winę. Jestem jeszcze z pokolenia co miało lekcje muzyki, rysunków, prowadzane było zbiorowo do teatru, opery i muzeów. I nie było to przed wojną.
„Społeczna atmosfera” – tak. Lansowane wartości – tak. To doświadczenie ostatnich jednego-dwóch pokoleń dopiero.
Druga sprawa – czy naprawdę nie ma kto pisać o muzyce ? To niełatwe, o czym zresztą mówił p. Laskowski. A choćby zwolnieni z RM, którzy gdzieś się przytulili w głębokich niszach.
Przeszukiwanie internetu to zajęcie dla oświeconych, przynajmniej wstępnie.
Nawiązując do audycji w „Dwójce” „Czemu w gazetach nie ma nut Pendereckiego?” to może ktoś z Państwa wie dlaczego nie można ściągać tych audycji w formacie mp3, czy szerzej dlaczego na stronach internetowych PR nie ma podcastów?
Nawet ten tytuł audycji to śmiech na sali 😆 Ci państwo byli bezradni, ale jeszcze bardziej bezradny był Jacek Hawryluk, który musiał z nimi rozmawiać…
Mnie akurat jest obojętne, dlaczego nie ma mp3, jeśli audycje wiszą i można je odsłuchać. Nie wiem, czemu w takiej formie, może dlatego, żeby niepowołani nimi nie manipulowali.
Z samym fachowym pisaniem o muzyce w gazetach codziennych sprawa jest niełatwa, i to także z przyczyn czysto językowych – nie każdy muzykolog potrafi się ograniczyć do terminologii, która będzie zrozumiała dla wszystkich czy choćby dla większości. Niektórzy próbują, ostatnio np. znany nam tutaj Mateusz Borkowski na krakowskim gruncie. Ja (muzyk, nie muzykolog, ale publikująca już wcześniej) mam oczywiście doświadczenia z tej dziedziny po 9 latach spędzonych w „Gazecie Wyborczej”. Jeśli ktoś pamięta te czasy (1989-1998), to pamięta też, że dopóki kierownictwo redakcji się nie wtrącało, było całkiem nieźle; nie mówię o samym moim pisaniu, bo nie mnie oceniać, ale o ilości i rodzajach zamieszczanych tekstów o muzyce: było dużo recenzji (albo w głównym grzbiecie, albo w Stołku), były zapowiedzi, były artykuły mniejsze lub trochę większe na określony temat, były wywiady. Jak naczalstwo zaczyna mieć swoje populistyczne pomysły, to jest początek końca.
Dla mnie i z tego co wiem nie tylko, słuchanie uprzednio ściągniętych audycji w czasie drogi do pracy to bardzo dobre rozwiązanie, ale widocznie radio ma to w …nosie.
Co do prasy to, czy nam się to podoba czy nie, wszystko przechodzi do sieci i tam będzie można czytać (odpłatnie lub nie). Poza tym wraz z upływem czasu będzie ubywać czytelników artykułów o muzyce poważnej, sam zauważyłem, że kiedyś czytywałem ‚studio’, ‚klasykę’, bywało że i RM, a dziś w zasadzie zaglądam tylko do tego bloga + do posłuchania co jakiś czas podcast z BBC 3.
To już padła odpowiedź, dlaczego nie ma popytu – po prostu dlatego, że nie ma podaży. „Studia” i „Klasyki” od baaardzo dawna już nie ma, z „Ruchem Muzycznym” wiadomo co się dzieje. Rozkręca się wrocławska „Muzyka w mieście”, ale to nie wystarczy. Potrzebne jest coś nowego, ale interesującego, z udziałem autorów, do których będzie się miało zaufanie.
Inna sprawa, że coraz więcej – jak to się brzydko mówi – „kontentu” przechodzi do sieci. Ale tu już inna bajka: jest taki ogrom materiałów, a dla laika tym cięższy wybór, że do końca nie wie, co jest źródłem, któremu można wierzyć, a co nim nie jest. Ponadto jest też cała masa blogów amatorskich, pisanych po prostu z miłości do dziedziny, ale dalekich od fachowej wiedzy. To też fajne, bo zawsze to wyraz jakiejś szlachetnej pasji, ale trudno na tym poprzestawać.
Zresztą właśnie niedawno zauważyłam, że różne znajome blogi muzyczne znikły…
aaaaa nie mam czasu wziąć udziału w dyskusji.
Ale za biberem06 – dla mnie słuchanie muzyki ze strony, siedząc przy komputerze jest najgorszą karą. Ale obawiam się, że udostępnienie pliku w formie ściągalnej wiąże się z prawami autorskimi.
Kulturę wysoką należy propagować, tak, ale z drugiej strony nie można robić z tego widowiska dla mas.
Imprezy masowe (np. LFJ) są fajne, ale widzę (ja, ponury zgred) pewne zagrożenie, że dzieci wychowane w duchu „filharmonia to świetna zabawa” będą się tak samo zachowywać na koncertach Sokołowa.
Gosteczku, tu nie chodzi o słuchanie muzyki, bo to oczywista oczywistość i takich podcastów w ogóle się do sieci nie wrzuca (chyba że ma się jakieś zezwolenie, jak było w wypadku IV Symfonii Góreckiego na stronie bodaj „Guardiana”), ale o słuchanie audycji gadanej, a to już trochę inna bajka. Ale pewnie tu też prawa autorskie mają coś do powiedzenia.
Co do drugiego punktu, hm… widzę w ogóle taki „trynd” głoszący, że sztywniactwo na poważkowych koncertach powinno odejść do lamusa, bo to nudne i sztuczne, i dlaczego nie klaskać między częściami symfonii czy sonaty, jak się coś spodobało. Mnie wkurza to maksymalnie, wiem, że są inne zdania na ten temat.
A swoją drogą wierzę, że ktoś taki jak Sokołow potrafi zahipnotyzować i zmusić publikę, żeby się łaskawie przymknęła i po prostu odbierała to, co on ma jej do powiedzenia.
Czy widziała Pani film „Whiplash” (tak to chyba się pisze). Chętnie przeczytałbym Pani komentarz pogłębiony o własne zawodowe przemyślenia. 🙂
A tak na temat to czytam, że Gould wiecznie żywy.
No właśnie jeszcze nie widziałam. Chętnie się wybiorę i opowiem. Na razie muszę przebrnąć przez dzisiejszy Dzień „P” 😈
Na pewno mogę powiedzieć, że audycje w PR2 o muzyce (te w formie dyskusji, w których bierze udział kilka osób) mnie nużą. Są przeakademizowane.
Takie znużenie mnie nie ogarnia, kiedy słucham podobnych audycji w BBC3. Mówią o tym samym, a jednak zupełnie inaczej – nie w formie wykładu, tylko nawiązują wirtualny dialog ze słuchaczem.
Stąd, myślę, część problemu z postrzeganiem muzyki poważnej jako nudziarstwa.
A klaskanie między częściami nie ma nic wspólnego z luźnym podejściem do muzyki poważnej. Mimo wszystko nie chciałbym, żeby spektakle w operze czy filharmonii były takie jak na filmie „Amadeusz” (czyli świetna zabawa i libacja z muzyką w tle).
Te Dwójkowe audycje można ściągnąć, trzeba tylko ciut pokombinować 🙂
Wiedziałem, że hoko coś powie 😛
Tak, ale mnie już się nie chce bawić w takie wędkowanie za linkami.
Wirtualny dialog – bo mamy czasy interaktywności…
Prawdę mówiąc, nie słucham BBC3, bo w ogóle mało mam czasu na słuchanie radia. Spróbuję kiedyś porównać, co jest w nim takiego, że nie nuży, i na czym polega akademickość Dwójki. Jako osoba z wykształceniem muzycznym nie zawsze te różnice łapię 🙂
To jest właśnie środek sedna. Musiałbym posłuchać ze dwóch trybunałów i przytoczyć odpowiednie przykłady. To nawet nie chodzi o zrozumienie, o czym mówi prof. Dybowski 😉 tylko ten sposób wygłaszania prawd absolutnych tonem mentorskim.
A wirtualny dialog – nawet nie chodziło o interaktywność, tylko odczucie, że pan(i) w radiu rozmawia ze mną, a nie, że słucham jej wykładu na temat.
To znaczy, ze nie chodzi nawet o slownictwo, ale o – jak mawia mlodziez – „stajla”? 🙂
Wykształcenie muzyczne mam żadne, bo podstawowe, ale jak słucham Kacpra Miklaszewskiego kiedy mówi o muzyce fortepianowej (czasem podspiewując sobie) nie czuję się jakbym była poza wtajemniczonym kręgiem. Denerwują mnie za to audycje z telefonicznym udziałem słuchaczy, którzy nie zawsze mają coś inspirującego do powiedzenia, ale lubią usłyszeć się w radiu.
Wracając do konceru:był z gatunku tych,których się słucha nie oddychając.
A tak dla porządku:”Metopy” na płycie są genialne.Te na koncercie były genialne,szalone i z solą morską.
Koncertu oczywiście nie konceru.Sorry,nie kontaktuję po siedmiu godzinach powrotu z Warszawy.Warto było.
Pobutka.
Wykształcenie muzyczne nie ma tu nic do rzeczy. Wystarczy zwykłe otrzaskanie z muzyką. Tak samo jak z czytaniem nut – jest pomocne w byciu melomanem, ale nie jest konieczne.
Dzień dobry 🙂
Odespałam wreszcie wczorajsze Paszporty. Jak ktoś chce zerknąć, jak było, tutaj trochę zdjęć – naszej kategorii dotyczą zdjęcia 23-25.
http://www.polityka.pl/galerie/1605565,1,rozdalismy-paszporty-polityki-2014.read
Dziś o 15:40 jeszcze powtórzy retransmisję gali TVP Polonia, a potem zapewne będzie na stronie TVP.
Dzień dobry;
Z wczorajszej gali zapamiętam pewno nagrodę dla zespołu Kwadrofonik (zdolni, pracowici i poszukujący, przy tym oryginalnie dziękują za nagrody) 🙂 oraz dla MHŻP (wystawa Obecności) także celną wypowiedź Pana Miłoszewskiego (pamiętam, że swego czasu Maciek Szajkowski na Paszportach też urzędnikom przypominał, że… VAT na kulturę, jak na cebulę 🙂 … to się „w cywilizacji” nie sprawdza…) oraz jej rozwinięcie przez Panią Holland (kino często tak „dobroczynnie bolesne”… no… jeśli tylko nie decyduje się mierzyć z historią Janosika).
Albo Rimbauda 😛
Chyba nikt jeszcze tu nie linkował – wystrzałowej po prostu – recenzji ostatniej płyty PA.
Ajjj… długość linki też wystrzałowa 🙂 Wiem zresztą, dlaczego. Pozwoliłam sobie więc ją schować. Dzięki, ścichapęku!