Alina i Chiaroscuro
Cały kwartet Chiaroscuro, który dziś w sali kameralnej Filharmonii Narodowej wystąpił po raz pierwszy w Polsce, jest świetny, ale zdecydowanie wybijającą się osobą jest prymariuszka Alina Ibragimova, jedna z ciekawszych skrzypaczek młodego pokolenia.
Rosjanka o korzeniach baszkirskich (widocznych w rysach twarzy) trafiła do Londynu jako dziesięciolatka – jej ojciec został pierwszym kontrabasistą London Symphony Orchestra, matka skrzypaczka zaś wykładowcą Yehudi Menuhin School. Córka była więc skazana na sukces, ale też jest ogromnie utalentowana. Jej kariera jest głównie solowa, a repertuar szeroki; udział w Chiaroscuro stanowi drobny wycinek jej działalności. A z kolegami spotkała się na studiach w londyńskim Royal College of Music; grywają razem już od 10 lat (w tym roku jubileusz).
To iście międzynarodowy zespół: drugi skrzypek Pablo Hernán Benedí pochodzi z Madrytu, altowiolistka Emilie Hörnlund – z Göteborga, a wiolonczelistka Claire Thirion z Marsylii. Jak opowiadali po koncercie, tylko Alina i Pablo pozostali w Londynie, pozostałe członkinie się wyprowadziły, nie spotykają się więc często (i w związku z tym nie dążą mieć siebie dosyć). Kiedy już jednak się spotkają, jeżdżą na koncerty i nagrywają płyty – właśnie w przyszłym tygodniu zabierają się za kwartety Haydna z op. 21. Będą nagrywać w Bremie, choć ich stałym miejscem rezydencyjnym jest Port-Royal-de-Champs, gdzie regularnie próbują, grają i nagrywają.
Repertuar wybierają wspólnie, nie ma jednej osoby decydującej, ale ogólnie trzymają się klasycyzmu i wczesnego romantyzmu. Mimo iż każde z nich zajmuje się również muzyką współcześniejszą, to w tym kwartecie grają na strunach jelitowych. Alina Ibragimova, mimo iż przecież na co dzień grywa bardzo różne rzeczy (m.in. nagrała z Cédrikiem Thibergienem wszystkie dzieła skrzypcowe Szymanowskiego), stwierdziła dziś, że gra na strunach jelitowych różni się od gry na strunach współczesnych tak, jak różni się danie własnoręcznie przygotowane od gotowego z pudełka…
A jak grali? Znakomicie. Jak już wspomniałam, ton nadawała Ibragimova, co jest tym bardziej naturalne, że w kwartetach Haydna czy Mozarta pierwsze skrzypce istotnie mają rolę główną. Artystka oczarowywała po prostu kształtem frazy, naturalnością, poruszania się w tej muzyce jak w języku. W Kwartecie „Śmierć i dziewczyna” Schuberta role były już bardziej wyrównane, więc i pozostali mogli w szerszym zakresie ukazać swoje walory. Po koncercie ścichapęk powiedział, że nigdy jeszcze nie słyszał tego kwartetu granego „historycznie”. Przyznam, że ja też. Dużo zyskuje, zwłaszcza w słynnych wariacjach według tytułowej pieśni, gdzie brzmienia są bardziej przenikliwe, przejmujące.
Komentarze
Pierwsza część koncertu była wyraźnie słabsza. Poza samą fugą w Kwartecie Smyczkowym d-moll KV 173.
Rozpocznę od Clarie Thirion na stale współpracującej z London Symphony Orchestra. Brzmią mi urokliwe dialogi jasnych skrzypiec z mroczną wiolonczelą (spójne z nazwą kwartetu Chiaroscuro – chiaro to po włosku jasny, a scuro to ciemny). Bardzo ekspresyjna wiolonczelistka. Szczególnie służy jej mrok muzyki. Ciekawa.
A muzyczny świat Aliny Ibragimovej? Występ zmieniający się w odkrywczą podróż, podróż pełną napięcia i relaksującą zarazem.
Utwór (D 810), który może być katastrofą w mniej zdolnych rękach, tutaj jest po prostu ekscytujący.
W wykonaniu Aliny Ibragimovej usłyszeliśmy ostrożne szepty skrzypiec. Pięknie wygrane piano. Ona wydobywa dźwięki o większym blasku. Stosuje ciepłą, miękką tonację i szeroki zakres efektów brzmieniowych, od gardłowych po krystalicznie. Były też ogniste wybuchy. Pokazała ostrą intensywność w zestawieniu z kontemplacyjnym spokojem. Łączy werwę, blask, dynamikę i pobudzającą wyobraźnię inteligencję oraz elokwencję. Odnajduje istotę muzyki i umie ją pokazać. Jest nad czym się zastanawiać.
Pianissimo zapiera dech w piersiach. Jest niezwykle wymowne. Magiczne. Te filigranowe szepty nadal w duszy mi grają.
Dzień dobry 🙂
Przede wszystkim jest to osoba, po której widać, że przeszła również szkołę wykonawstwa historycznego. Ale wykorzystuje to twórczo.
Tak tylko pro forma wspomnę, bo widzę, że nic się na blogu nie dzieje (i ja byłam zajęta przez większość dnia), że bardzo ładne były dziś koncerty w FN, zwłaszcza drugi. W pierwszym wystąpił wiolowy Hathor Consort (miła, słodka muzyka, od Francuzów z XVI w. po Purcella), w drugim – znana nam dobrze VivaBiancaLuna Biffi z przyjaciółmi w włoskich frottolach (przełom XIV i XV w.), granych i śpiewanych, która za każdym razem zachwyca bezpośredniością i naturalnością (nie mówiąc o pięknie głosu). Śpiewa jak ptaszek po prostu.
Jutro gra zespół Nevermind – sympatyczna młodzież, którą słyszałam już na Poznań Baroque. Ja akurat muszę być o te porze gdzie indziej, tak się składa.
To dodam jeszcze kilka zdań o wtorkowym kameralnym koncercie w FN. W mojej pamięci też zostanie zwłaszcza zjawiskowe wykonanie najpopularniejszego z kwartetów Schuberta, mimo nawet pewnych słyszalnych niedoskonałości, niewątpliwie częstszych przy żywym graniu – by tak rzec – na kiszkach. Choć koncertowe obcowanie z wcześniejszym z dwóch kwartetów Mozarta w tonacji d-moll również nie należy u nas do codziennych przyjemności (nb. Chiaroscuro Quartet nagrał właśnie ten sławniejszy – KV 421; warto zauważyć, że bodaj zwłaszcza w pierwszej części KV 173 można się dosłuchać pewnych powinowactw z późniejszym arcydziełem).
Prymariuszka Alina Ibragimova dała się nam wcześniej poznać zarówno w repertuarze bardziej wyszukanym (K.A. Hartmann, N. Rosławiec/Roslavets, G. Lekeu, wspomniany Szymanowski), jak i ogranym, w którym zresztą lubię ją nawet bardziej (sonaty i partity Bacha, komplety Beethovena i Schuberta – z godnym partnerem w osobie Cedrica Tiberghiena); na szczęście artystka zawsze ma coś do powiedzenia od siebie (co było słychać i we wtorkowej, pełnej rozmaitych smaczków kreacji „Śmierci i dziewczyny”). Ciekawe, że w większości dotychczasowych nagrań muzyki XVIII i początków XIX wieku Alina nie używała wcale jelitowych strun; ich zastosowanie w Chiaroscuro było po prostu wynikiem zapotrzebowania organizatorów koncertów, a pewnie też prężnej płytowej firmy APARTE, dla której zespół od paru lat nagrywa.
Przy okazji, doszukałem się zaledwie dwóch nagrań kwartetu d-moll D 810 Schuberta na historycznych instrumentach: pionierskiego (jak wiele wskazuje) Quatuor Terpsycordes z 2007 r. oraz dwa lata późniejszego Quatuor Mosaiques. Dodam, jeśliby to kogoś interesowało, że nie natrafiłem dotąd na żadne opublikowane (przynajmniej komercyjnie) płytowe nagranie tego typu ostatniego z kwartetów Grzybka; jednak takowe wyjdzie już niebawem, bo ww. Quatuor Terpsycordes zarejestrował ów potężny XV Kwartet G-dur D 887 nie dalej niż dwa miesiące temu.
Wracając do wtorkowego wieczora, jeśli dobrze usłyszałem podczas pokoncertowego spotkania z Chiaroscuro Quartet, w najbliższych planach mają nagranie trzech pierwszych z sześciu tzw. Kwartetów Słonecznych Haydna (op. 20).
A ostatni, dubeltowy wieczór też się udał – choć z solennej muzyki granej przez Hathor Consort mnie, profana najbardziej jednak porwały (stanowczo zbyt rzadkie) momenty pizzicatowe…
Zachwycające, że sala koncertowa była pełna i że ta wymagająca, trudna po prostu muzyka, ma tylu odbiorców…
Pani Luna Biffi zaraża pasją, dzieli się radością i zwyczajnie kupuje publiczność autentycznością… Bardzo przyjemny koncert, z rzadko graną muzyką…
Pobutka.
Mam pytanie. Gdyby podczas wtorkowego koncertu Chiaroscuro Quartet zdecydował się na bis, jaki utwór pasowałby do zagranego wcześniej repertuaru?
Dzień dobry 🙂
Bis? Myślę, że mogliby np. wrócić do Haydna czy Mozarta i zagrać którąś z części innego kwartetu. Albo to samo z Schubertem.
@ dee-one – witam. Właśnie, ogromnie pozytywnie mnie zaskoczyło, że na artystkę trojga połączonych imion (zdaje się, że na co dzień używa z nich pierwszego) przybyła praktycznie pełna sala! Biffi przyjeżdżała tu już wielokrotnie (głównie do Paradyża, ale parę razy i do Warszawy) i pozyskała tylu zwolenników, choć jej sztuka na pierwszy rzut ucha nie wydaje się łatwa. To wspaniałe.
@ ścichapęku, z tego, co członkowie Chiaroscuro mówili na spotkaniu, wynikało, że już na studiach uczyli się obu sposobów gry i ich kwartetowe granie na jelitach zaczęło się już wtedy.
Byłam w środę tylko na pierwszym koncercie, Hathor Consort. Bardzo przyjemnie się słuchało i tak się złożyło, że akurat wczoraj ta muzyka idealnie trafiała w moje potrzeby. Trochę żałowałam, że nie było ekranu, na którym wyświetlałoby się, co akurat jest grane – bardzo szybko się pogubiłam, 😳 i zdaje się, że nie tylko ja. Najbardziej podobały mi się rozgadane momenty. 🙂
A tymczasem pojawił sie repertuar Metropolitan Opera na przyszły sezon:
http://www.metopera-digital.org/metmobile/2015-16_season_subscriptions?utm_source=FB&utm_medium=FB&utm_campaign=1516_Subs#pg1
i zapowiedź sezonu transmisji z tegoż teatru
http://www.rp.pl/artykul/518962,1180402.html
Chyba najciekawiej się prezentuje obsada „La donna del lago”. Fajnie, że Kwiecień będzie w „Poławiaczach”, bo to ładna rola dla niego. Szkoda tylko, że nie poszukano lepszego tenora. Chyba Flórez się wyraźnie zniechęcił do Nadira, bo miał w planach występ w MET w tej roli… Potem miał być Grigolo – na pewno byłoby głośno i do przodu.
A Stemme w Turandot? Dziwne, ale będzie też Hartig. I Elektra, też ze Stemme. Szkoda, że transmitują nie tę Madamę w której śpiewa Ruciński. To ja już wolę Polenzaniego niż Grigolo! A Kwiecień jeszcze jest jako Nottingham, Obok Radvanovsky (jakos znoszę jej wibrato), Garancy i Polenzaniego.
Stemme w Turandot trochę mnie niepokoi…Czy aby tessitura jej się zle nie przysłuży? A na jej Elektrę to się cieszę, ale będę musiał trochę zaczekać. W DOB w przyszłym sezonie obok Meier i Pieczonki.
Kwiecień w „R.D” też się zapowiada ciekawie, Radvanovsky trochę mniej, ale już Garancze szczerze popieram.
A ja nie wiem czy wolę bezbarwnego Polenzaniego czy nieprzewidywalnego Grigola…Chyba jedak tę drugą opcję.
Ponieważ parę tematów temu wywiązała się konwersacja na temat nowych artystycznych budynków w Polsce w związku z półfinałem konkursu Miesa van der Rohe to jeszcze post scriptum. Newsweek daje fajny materiał, bo pokazuje wszystkie rywalizujące ze sobą budynki w tym trzy z Polski: Polin, MŚ i FS:
http://swiat.newsweek.pl/najlepsze-budynki-w-europie-2015-konkurs-miesa-van-der-rohe,galeria,357179,1.html
Sondra Radvanovsky śpiewa teraz w Barcelonie Normę – z jednego ze spektakli była nawet transmisja, która jednak zdaje się nie dotarła do naszych kin, szkoda.
Dodam jeszcze do poprzedniego postu, że Kwartet Chiaroscuro nagraniową działalność rozpoczął pięć lat po zawiązaniu, czyli w 2010 r. Do tej pory wyszły bodaj trzy płyty (i wszystkie można było kupić w FN, bo artyści dowieźli…). Na najnowszej poza wspomnianym wyżej mollowym Mozartem jest także op. 13 Mendelssohna – swoją drogą ciekaw byłbym porównań z dawniejszymi, świetnymi interpretacjami (obydwu dzieł) Kwartetu Mosaiques.
„Roberto Devereux” w końcu września będzie też w Madrycie, obsada przednia: Devia, Kunde i Kwiecień.
I to jest mega świetna obsada.
Off topic, a jednocześnie promyk nadziei na poskromienie „Regietheater”.
Sąd Krajowy w Monachium wydał tymczasowe zarządzenie zobowiązujące Residenztheater w tym mieście do zaprzestania prezentacji spektakli „Baala” B. Brechta w reżyserii F. Castorfa. Pozew wniosło wydawnictwo Suhrkamp reprezentujące spadkobierców Brechta (Mozart & Co. nie mają raczej tego szczęścia), zarzucając reżyserowi zbyt daleko idącą ingerencję w oryginalny tekst, np. poprzez dodanie fragmentów pochodzących od innych autorów (np. Rimbauda). Teatr może pokazać tę inscenizaję jeszcze tylko dwa razy (w tym na spotkaniach teatralnych Berlinie).
http://www.faz.net/aktuell/feuilleton/buehne-und-konzert/castorfs-baal-inszenierung-suhrkamp-setzt-absetzung-durch-13437464.html
Czy nie uważają Państwo, że jest to jakaś możliwość opanowania zapędów tych reżyserów, którzy swoje pomysły stawiają wyżej niż reżyserowane przez siebe opery, czy sztuki teatralne?
Bardzo ciekawa wiadomość, ale rzeczywiście – wszystko się wtedy skrupi na biednym Mozarcie, a nawet na późniejszych twórcach, ale już poza okresem ochronnym…
Myślę, że jest to zła decyzja. Rozsądną byłby nakaz, aby zmieniono tytuł przedstawienia na: „coś tam, coś tam w/g Brechta” czy jakoś tak, ale zakaz gry jest zwykłą cenzurą i tyle. Tym bardziej, że tego rodzaju sprawy lubią się rozszerzać, teraz mamy sytuację ewidentną, że reżyser dodał i poprzekręcał, ale za moment może się okazać, że spadkobiercom nie będzie się podobał wybór obsady czy coś podobnego. Sama nie jestem zwolenniczką „Regietheater” (choć może znalazłabym jakieś wyjątki), ale jeszcze bardziej nie jestem zwolenniczką takiego sądowego działania. W końcu to tylko jedna, za każdym razem inscenizacja, arcydzieło się obroni, nawet wtedy gdy domaluje mu się wąsy.
@Anna T
Tu nie chodziło jednak tylko o domalowanie wąsów, ale o daleko idące – jak w przypadku wielu oper, o których tutaj była wielokrotnie mowa – zniekształcenie pierwotnego dzieła, pod którym autor by się nie podpisał. Rozprawa trwała 6,5 godziny, przesłuchano licznych świadków, a propozycja (tylko) zmiany tytułu została przez skarżących odrzucona.
Cóż, jeśli tak, to bardzo smutne. Tego rodzaju sprawy powinny być zostawione krytykom i publiczności, jeśli do głosu dochodzi sąd, to chyba odchodzimy od dyskusji o sztuce (nawet złej i przeinaczonej) do……… sama nie wiem czego, ale niezbyt dobrego. Cóż, u nas jest słynny artykuł o obronie uczuć, tam bawią się inaczej, ale równie niewłaściwie.
Nie, to nie jest cenzura, tylko ochrona własności intelektualnej. Nie krytycy, nie publiczność, tylko autor powinien mieć najwięcej do gadania. Albo spadkobiercy, pełnomocnicy itp. Takie autora zbójeckie prawo, że jak nie chce być mieszany do cudzej twórczości, to nie musi. Choćby nie żył. Jak się to komuś nie podoba, niech napisze po swojemu, podpisze się i łazi po teatrach, może ktoś wystawi i zapłaci. Mało prawdopodobne? No właśnie. Lepiej swoje wydzieliny podpisać Brecht, albo Mozart, wtedy prędzej coś skapnie. To tyle bym miał do powiedzenia w sprawie wolności artysty do żerowania na cudzym. 😎
A w temacie bieżącym, to kwartet Chiaroscuro istotnie, jak Pani Kierowniczka napisała, od zawsze grał na strunach jelitowych. Nagrywać zaczęli jeszcze przed tymi trzema płytami, które można kupić, wyszły konspiracyjnie przynajmniej dwie z pieczątką „not for sale”. Widziałem poza tym film sprzed paru lat, gdzie grają Mozarta i Haydna na takich właśnie strunach. Alina Ibragimova też na takim sprzęcie nagrała dawno temu sonaty i partity Bacha, koncertowała z Academy of Ancient Music i pewnie jeszcze inne rzeczy z tej branży robiła, dokładnie nie śledziłem. W każdym razie teza, jakoby organizatorzy przedwczorajszego koncertu, albo wytwórnia płytowa mieli z tym coś wspólnego, nie wytrzymuje krytyki. 🙂
Co zaś do samego koncertu, to przy takiej muzyce, jak przed przerwą, odczuwam gwałtowną potrzebę reńskiego wina i odrobiny bażanta. Muzyka salonowa mi nie służy bez odpowiedniego anturażu. Zagrane było tak, że lepiej już się nie da, to prawda, ale taki mam defekt. Schubert wszedł dużo lepiej, mimo alergii na romantyzm. 😉
O koncercie następnego dnia nic nie powiem, bo musiałbym piać z zachwytu, a to mogłoby popsuć mój wizerunek. 😛
Pobutka.
Baal jest wczesna, mlodziencza i dosc slaba sztuka BB, ktora on zreszta sam, jesli dobrze pamietal pare razy zmienial. Wystawiona tak jak zostala napisana bylaby dzis pewnie nie do zniesienia, chyba ze zrobimu z niej cos zupelnie innego. Okraszenie jej Rimabaudem wydaje sie calkiem kuszaca. propozycja. I to mowie ja, Kot, ktory pamieta swe kociece glebokie i czule zafascynowanie Brechtem…. I dalej ma wielka slabosc do Bertolta.
Wielki Wodzu, jak marzysz o bazancie, to zawsze znajdziesz w mojej miseczce, albo przynajmniej na dnie zamrazalnika.
Przynies butelke tego renskiego , to porozmawiamy.
Wielki Wodzu, 🙂 dlatego napisałam, że uczciwe byłoby zatytułowanie przedstawienia, że jest: na motywach, inspirowane, etc.
Gdybyśmy zrezygnowali z tego, co określa się wolnością twórczą (nawet rozumianą tak pokracznie), myślę, że więcej stracilibyśmy, niż zyskali. Kolosalna część naszej kultury, jak dobrze wszyscy wiemy, (szczególnie obecnie) opiera się na wszelkiego rodzaju parodii, satyrze czy innych intertekstowych zabawach. 🙂
Absolutnie się zgadzam z komentarzem Wielkiego Wodza, odczuwającego gwałtowną potrzebę reńskiego wina, odrobiny bażanta i odpowiedniego anturażu przy koncercie Hathor Consort. Ja przy monotonii tej muzyki rozważałam podcięcie sobie żył. Staranne strojenie instrumentów było najbardziej interesującą częścią koncertu.
VivaBiancaLuna Biffi też wymagała odpowiedniego anturażu. Taras, ogród i Prosecco. Strojenie instrumentów stanowiło prawdziwy performance. W Sali Kameralnej Filharmonii Narodowej obydwa koncerty były naprawdę wymagające. Dla koneserów.
Natomiast Dziwny Kwartet czyli 4=3, czyli kwartet Nevermind uwiódł publiczność francuskim wdziękiem. Flecistka w sukni baz pleców i w sandałkach na złotych szpilkach. Komunikacja bez słów między muzykami na scenie – uśmiechy, spojrzenia, gesty – urokliwe. Konferansjerka przy bisach (czterech lub pięciu) pełna francuskiego szyku – mówiona na zmianę po angielsku i francusku. „French Music”. (Muzyka francuska). Kompozytor i tytuł szybko wymienieni po francusku i zapytanie z uśmiechem „Did I speak French?” (Czy mówiłam po francusku?).
Dużo młodzieńczej ekspresji i entuzjazmu. W pierwszej części koncertu królewskie instrumenty solowe skrzypce, flet traverso i basso continuo (klawesyn i viola da gamba), a w drugiej trzy instrumenty solowe: flet traverso, skrzypce i viola da gamba oraz basso continuo (klawesyn). Kunsztowna polifonia. Elegancja i lekkość. W repertuarze m.in. mój ulubiony Bach. Po wstrzymaniu się od bicia braw podczas środowych koncertów, wczoraj z entuzjazmem biłam brawo i zapraszałam do bisów.
Dzięki subskrypcji serwisu streamingnowego Spotify posłuchałabym reklamowanej przed koncertem wydanej ostatnio przez Warner Classic płyty BACH Imagine, nawiązującej tytułem do Johna Lennona i zapraszającej do puszczenia wodzy wyobraźni i udania się w muzyczną podróż z Bachem, klawesynem i Jeanem Rondeau. Klawesyn solo – elegancki i lekki, delikatny i wrażliwy. Bardzo interesujący.
W sprawie „praw autora” i „wolności twórczej” pisaliśmy ostatnio bardzo wiele, m. in. kłócąc się z Panią Profesor Łętowską, która w swojej książce o prawie i operze opisała proces wokół spektaklu Zemsty Nietoperza (Festiwal w Salzburgu 2001, reż. Hans Neuenfels, dyr. Marc Minkowski). Neuenfels zmasakrował utwór (skutki są na DVD), a sprowokował go do tego świadomie i celowo dyrektor Mortier (bo chciał się zemścić na Austriakach w swoim ostatnim sezonie), skandal był zaś taki, że jeden z widzów zaskarżył teatr o oszustwo handlowe: zapłacił za coś, a dostał co innego. Proces przegrał, ponieważ sąd obawiał się skutków takiego precedensu: że w końcu Tosca z trzema świecznikami zamiast dwóch też wyląduje w sądzie.
Od lat ostrzegam, że do takiego procesu dojdzie, jeżeli się reżyserowie nie opamiętają, od lat też sugeruję niezmiernie proste kryterium, pozwalające stwierdzić, czy w danej realizacji to jest, czy nie jest ogłoszony na afiszu utwór, za który widz zapłacił. Kryterium tym jest – sprzeczność między tym, co słychać (w słowie, czasem nawet w muzyce), a tym co widać. Kiedyś do tego dojdziemy – jak zwykle po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości.
A tymczasem wszelkie próby merytorycznej dyskusji w tej mierze – jak groch o ścianę.
Dzień dobry 🙂
Z Panią Profesor Łętowską, niezmiernie ją szanując, też w niejednej sprawie się nie zgadzam, także wśród opisanych w jej nowej książce. Ale oczywiście, jeśli protestów nie ma, będą wystawiane spektakle „na motywach”, podpisane nazwiskiem autora. Póki jest to jakoś sensownie i gustownie artystycznie uzasadnione, pół biedy, gorzej, że np. na Don Giovanniego Warlikowskiego nic już poradzić nie można
Nigdy nie jadłam bażanta. Winko reńskie i owszem, ale do tego? 😯
https://www.youtube.com/watch?v=NnHMQbAMwEM
Prosecco do VivyBianchiLuny Biffi też nie wydaje mi się stosowne 👿 Ogród i taras już prędzej. A muzyka na wiole ma w sobie pewną transowość, która nie każdemu odpowiada. Mnie bardzo, kąpię się w tych rozkosznych dźwiękach. Słyszałam lepsze consorty od Hathor (głównie brytyjskie), ale obciachu nie było.
No, jednak jakaś rada jest: zdjąć z afisza. To rozwiązanie „nuklearne”, wyjątkowo rzadkie, ale jak pamiętamy, stosunkowo niedawno doszło do jego zastosowania wobec szczególnie drastycznego Tannhäusera w Düsseldorfie.
Ale szczurów w Bayreuth nikt nie zdejmował 😛 Sama Katharina Wagner też kaleczy swojego przodka…
Nawiasem mówiąc, ostatnio do jakiejś ofensywy przeszedł Gottfried Wagner, przynajmniej w Polsce, bo w polskiej prasie widziałam już dwa wywiady z nim. Bezsensowne zresztą.
@ Pani Kierowniczka i Wielki Wódz
Chyba powinienem doprecyzować, bo wyszło małe nieporozumienie.
Tego, że kwartet od zarania gra na kiszkach, nie myślę kwestionować (choć o tym, że organizatorzy pierwszych koncertów mieli wpływ na taki wybór – mówili na spotkaniu sami artyści). Znam też z grubsza katalog firmy Aparté, więc mnie nie dziwi, że zakontraktowała akurat zespół instrumentów oryginalnych, a nie innych; choć wniosek, że muzycy grali przedtem na niesłusznych strunach czy niesłusznym smyczkiem stąd jeszcze nie wynika – w każdym razie nie miał wynikać, bo moje uwagi co do instrumentalnego płodozmianu dotyczyły samej Aliny Ibragimovej. Użyła ona bowiem niehistorycznych skrzypiec nie tylko w sonatach Beecia czy Grzybka z Tiberghienem (co skądinąd zrozumiałe, bo jak wspominała we wtorek, nie chciała być zagłuszana przez dzisiejszy fortepian), lecz także w Bachowskim komplecie solowych sonat i partit, zarejestrowanym dla Hyperionu dokładnie sześć lat temu. Wprawdzie nie nazwałbym tych wykonań – by się wyrazić – historycznie zdezinformowanymi (bo HIP to przecież nie tylko kwestia instrumentu), ale struny i smyczek są tu jak najbardziej moderne. Chyba że Wielki Wódz miał na myśli jakieś inne znane mu nagranie artystki (choćby i niekomercyjne), bo mnie znane jest tylko to jedno. Przy okazji, ciekaw byłbym dat i repertuaru obu wyciągniętych z wodzowskiego rękawa płyt not for sale, zwłaszcza że nie mam niestety wystarczających znajomości w kręgach konspiracyjnych…
Żeby nie było, poza powyższymi drobiazgami zgadzam się w ogólności i rozciągłości.
@ Joanna Fijałkowska
Nie byłbym aż tak krytyczny wobec środowych występów – były tam momenty wielkiej urody, a koncert signory Biffi et cons. mógł chyba zadowolić nie tylko koneserów. Ale Nevermind (czyżby aluzja do albumu Nirvany?) uwiódł i mnie; może niekoniecznie już w Telemannie, ale potem coraz bardziej. Przepiękna była zwłaszcza wolna część sonaty Corellego (bodaj tylko podczas grania tej sonaty traversistka i skrzypek stali – zapewne jest to jakoś historycznie uzasadnione). Muzyczny dar Johanna Sebastiana porusza mnie zawsze do trzewi – jak dobrze usłyszeć go czasem choćby we fragmencie na żywo – a wyłącznie francuskie bisy (Couperin Le Grand oraz Forqueray) mogły tylko zachwycić.
Udało mi się tym razem być na wszystkich czterech koncertach – dobrze pomyślany i wykonany cykl, na różne gusta. Nie wiem wprawdzie, jak na owe miejscami cokolwiek koneserskie klimaty reaguje na przykład – zauważalnie obecna – młodsza młodzież (obserwowałem czasem oznaki nienadmiernego entuzjazmu…), ale ja tam cieszę się już na następne odsłony…
O szczury nikt się nie upomniał, bo niby kto? Na szczęście jeszcze nie ma Towarzystwa Obrony Godności i Uczuć Gatunkowych Gryzoni (bo o prawa kaktusów zdaje się już ktoś walczy)…
W Düsseldorfie bardzo spokojnie i godnie westchnęła miejscowa społeczność żydowska, ponieważ bęcwał reżyser (jeszcze jeden nrdowskiego chowu, ci są najgorsi) sprofanował na scenie komory gazowe. Więc, jeśli dobrze pamiętam, poprosili, żeby może jednak trochę ciszej nad tą trumną – i wtedy dyrekcja wpadła w panikę i wycofała gniota.
A Gottfried Wagner to pospolity wampirek, który doi krew z pradziada pisząc o nim pamflety, na czym robi szmal. Z czegoś musi żyć, bo ma tylko to nazwisko, imienia sobie nie zmajstrował. Ktoś uznał, że polskiemu Czytelnikowi takie śmiecie są potrzebniejsze, niż porządna biografia i wydał… Stąd te wywiuuudy.
Widzę, że byłem nieprecyzyjny w datowaniu, a więc:
– bażant i reńskie widział mi się do salonu z Haydnem i Mozartem,
– piać z zachwytu mógłbym nad koncertem pani Biffi z zespołem.
Innych koncertów nie słyszałem i nie widziałem. 🙂
Jak już przy tym rodzie jesteśmy, to od zeszłego roku Nike Wagner stoi na czele Beethovenfest w Bonn (poprzednia szefowa, Ilona Schmiel, poszła na intendantkę Tonhalle w Zurychu). Zeszłoroczny festiwal jeszcze przebiegł według poprzedniego kształtu, a co będzie dalej – jestem ciekawa. Wiem, że Nike chce tam wprowadzić jakiś element teatru 😯 Zobaczymy. Córka Wielanda jak dotąd skłaniała się raczej ku Lisztowskiej tradycji swojej rodziny (prowadziła wcześniej interdyscyplinarny festiwal Pelerinages w Weimarze), zresztą swego czasu była też uprzejma się wyrazić, że rodzina Wagnera powinna się odczepić od Bayreuth.
To jeszcze z kroniki rodzinnej: kilka dni temu Teatro Colon wylał Katharinę Wagner, czyli córkę Wolfganga, która dzisiaj zarzyna Bayreuth oburącz (bo Eva Wagner-Pasquier już się wypisała). Miała tam reżyserować Parsifala. Wyleciała za „niedostateczny poziom”.
Pewnie, że rodzina powinna się odczepić, bo nie ma nikogo na to stanowisko, ale strach pomyśleć, kto by to wziął po nich. Konwitschny? Neuenfels? Castorf? Bo przecież dyrygenta nie mianują, choć naturalnym kandydatem byłby Thielemann.
Mamy też kronikę kryminalną: Philip Pickett dostał 11 lat za gwałcenie studentek w Guildhall School…
http://www.theguardian.com/uk-news/2015/feb/20/guildhall-music-teacher-philip-pickett-jailed-raping-young-female-students
No, przeszło rok już odsiedział. 🙂
Może to rzeczywiście nie jest najlepsza okazja, ale jak już napisali czym się zajmował zawodowo oprócz gwałcenia, to mogli wspomnieć nie tylko o okazjonalnych występach z folkowymi grajkami.
Co za łajdak! Kupiłem kiedyś parę jego nagrań i żałuję, bo nie będę już chyba w stanie ich słuchać. Podobnie mam zresztą z najlepszym przyjacielem dzieci, niejakim Leonardem B. – płyt przezeń firmowanych mam niestety znacznie więcej, bo o jego wyczynach dowiedziałem się z dużym poślizgiem.
A Picketta powinni zamknąć raczej w jakimś meksykańskim więzieniu, może tam dostałby za swoje…
Bardzo smutna wiadomość – nie żyje Antoni Wicherek.
3 Góreckiego w Szczecinie. Po wysłuchaniu ostatnio koncertów pod Ewą Strusińską (Polin w Warszawie i dzisiaj na zachodnich rubieżach) chyba zostanę fanem tej pani dyrygent. To niesamowite jak ta drobna kobieta potrafi zdyscyplinować orkiestrę, zbudować sugestywną interpretację w oparciu o środki i ograniczenia zespołu, który przychodzi jej poprowadzić. Dzisiaj nie miała do dyspozycji SV czy Hallé Orchestra a jednak potrafiła zbudować poruszającą interpretację tego tak ogranego utworu. A nic tego nie zapowiadało, bo zaczęło się nie najlepiej. I tylko trochę przykro, że najsłabszym elementem była chyba Elżbieta Szmytka, którą znałem dotąd z nagrań operowych i oratoryjnych pod czołowymi dyrygentami z lat 80 i 90. Zachowała swój dziewczęcy, brzmiący niemal jak u dziecka, głos tylko, że trudno go już chyba trzymać w ryzach intonacji no i mocno rozwibrowane momenty były:(
Ale w sumie, dzięki Strusińskiej, wieczór wypadł dobrze. Nawet, jak mawia PK, parę stojaków było.
Wbrew obawom, wyrażanym także na blogu, Maria Stuarda w TWON satysfakcjonuje bardzo pod względem muzycznym, a troszeczkę mniej inscenizacyjnym, ale w sumie wywołała entuzjazm widowni dawno w tym teatrze nie widziany.
Widzę, że z guciem coraz częściej się nie zgadzamy, i to fundamentalnie… ale dobra, dam swój głos w osobnym wpisie.
Do końcówki postu z 10.54 (bisy Nevermind) dodajmy, coby nie było wątpliwości, rodzajnik: La Forqueray. Zwłaszcza że sam mistrz F. też jest w repertuarze Jeana Rondeau…