Blechacz we fraku
Parę lat tu nie było Rafała Blechacza. Wrócił trochę odmieniony. Z chłopaczka w garniturze zmienił się w lwa salonowego w świetnie skrojonym fraku, nawet fryzurę trochę zmienił, przesuwając przedziałek i wydłużając nieco włosy. A czy zmienił się jako pianista, bo przecież jednak to nas najbardziej ciekawi?
Pod pewnymi względami się zmienił. Kiedy rozpoczął III Koncert fortepianowy Beethovena, energicznie i z rozmachem, silnym uderzeniem, sprawiał wrażenie, że jego gra zmężniała – choć jednocześnie nasuwały się (także w gestykulacji) skojarzenia z grą jego idola i częściowo mentora, Krystiana Zimermana. (Coś go jeszcze z nim łączy: naprawdę znakomite tryle.) Gdy jednak dochodziło do momentów lirycznych, wszystko jakby się spłaszczało, a emocji było brak, choć było odegrane bez zarzutu. Rzucało się to w uszy zwłaszcza w II części koncertu. W finale pianista powrócił do energicznej gry.
Tak, technicznie jest w porządku. Może tylko ta siła dźwięku momentami wydaje się przeszarżowana. Ale poza tym też czegoś brak. I znowu wyjdę na malkontentkę, która szuka dziury w całym. Ale po koncercie przekonałam się, że wiele osób podziela moje zdanie, choć byli też oczywiście odbiorcy szczęśliwi, że nasz pianista po licznych sukcesach powrócił do nas. Jednak mnie wciąż w tej grze coś niepokoi. Nie podobała mi się np. jego ostatnia płyta z Polonezami Chopina, w której właśnie jakieś szarżowanie daje się zauważyć. Tak też było w dzisiejszym drugim bisie – Mazurku C-dur op. 56 nr 2, którego pamiętna była jego „folkowa” interpretacja z konkursu sprzed 10 lat, ale ileż więcej miała wtedy wdzięku. Pierwszy zaś bis, wolną część z Patetycznej, cechował podobny fenomen co drugą część koncertu.
Wielbicieli przepraszam, że krytykuję ich świętość narodową (wzmocnioną jeszcze oficjalnie odznaczeniem – min. Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta RP, wręczając je nadmienił, że czekało na pianistę trzy lata). Ale w tym miejscu dzielę się moim własnym odbiorem – takie moje zadanie.
W pierwszej części koncertu była jeszcze V Symfonia Beethovena – to, że ja już jej nie mogę słuchać, to jedna sprawa (i mój prywatny problem), ale to, że ze składem orkiestrowym pasującym raczej do Mahlera momentami przypominać będzie brzmieniem przesuwanie szafy (zwłaszcza w słynnym wiolonczelowo-kontrabasowym początku tria ze scherza), to chyba można było przewidzieć. Osobiście nie widzę już dziś dla takich wykonań tego utworu racji bytu. I też zdaję sobie sprawę, że wielu może mieć inne zdanie.
Komentarze
Pobutka.
PS. Wczoraj rzeczywiście, nie sprawdziłem dokąd idą linki… 🙁
Witam!
Miło mi zgodzić się tym razem z Panią Kierowniczką, nawet fundamentalnie. Miałem bardzo podobne odczucia. Dodam tylko, że w odróżnieniu od symfonii, bardzo podobała mi się gra orkiestry i współpraca z solistą w koncercie.
Dzień dobry! Słyszałem Blechacza z tym samym programem w filharmonii poznańskiej w listopadzie 2014. W pełni podzielam Pani zdanie. Od jakiegoś czasu jego gra staje się coraz bardziej „szkolna”, poprawna. Każdy z nas ma swoje wyobrażenie muzyki, swój gust. Myślę, że najbardziej wartościowe koncerty są takie o których można rozmawiać na zasadzie – to było ciekawe, zaskakujące , to niezbyt udane, to irytujące, to mnie poruszyło. Sztuka wtedy żyje i wymyka się ramom smutnego akademicyzmu. Ma wtedy wspaniały, żywy pierwiastek ludzkich przeżyć i emocji. Gra Blechacza jest nijaka. Do tego dochodzi irytująca histeria narodowa towarzysząca pojawieniu się polskiego laureata konkursu chopinowskiego. Całość jest dla mnie niesmaczna. Bogu dzięki są inni pianiści 🙂
Dzień dobry 🙂
@ Kuba.k – witam. Nawet wtedy chciałam jechać do tego Poznania i żałowałam, że coś mi się nałożyło. Teraz widzę, że nie musiałam się spieszyć…
Zgadzam się z guciem, że dyrygent z orkiestrą bardzo się starali dobrze współpracować z solistą (dobrze to rokuje finałom Konkursu Chopinowskiego). Tyle tylko, że w finale to było potwornie trudne – solista wyrywał do przodu jak szalony i chcąc nie chcąc musieli się rozjeżdżać. W każdym razie szacun za starania.
też się zgadzam z Panią Kierowniczką mimo, że nie byłem na wzmiankowanych koncertach.
Kilka miesięcy temu widziałem go w Mezzo grającego (chyba) w Tonhalle – całkiem bezbarwnie (zdaje się, że dałem temu wyraz na tym forum).
Nawet już nie pamietam co grał … Becia ? Brahmsa ?
Technicznie – owszem sprawnie, ale było to wyzute z jakichkolwiek emocjii
Również witam ciepło 🙂 Zastanawiam się jaka jest geneza tego „wyzucia z emocji” które w grze Blechacza wszyscy tutaj zauważyli. Może wynika to z bezkrytycznego wpatrzenia w Zimermana? Blechacz przejął od niego pewnego rodzaju chorobliwą sterylność, która powoduje że wiekszą uwagę przywiązuje się do tego jak się mówi, niż co się ma do przekazania. Zimerman ponad sterylność ma rownież wiele innych rzeczy do zaoferowania, które przekazuje w sposób mniej lub bardziej intuicyjny. U Blechacza gra staje się pretensjonalna i wieje chłodem.
Nie wypowiadam się konkretnie o Blechaczu, bo słuchałem go na żywo kiedyś po konkursie i to mi wystarczyło. Na pewno pewnym zjawiskiem jest to, że wytwórnia DG, kiedyś słynąca z dobrego i starannego katalogu, w ostatnich latach niezbyt trafnie lokuje swoje nadzieje i działania. Erdmann, Petibon, Wunder, smutne ostatnio płyty Villazona można jeszcze trochę cytować…
Inny nasz pianista Anderszewski będzie w kameralnej FB „przygrywał” Matthiasowi Goerne…Zastanawiam się czy to nie pierwszy raz gdy Anderszewski współpracuje z jakimś śpiewakiem?
Tak mi wygląda, jakby pan Blechacz świadomie lub mimowolnie stawał się drugim Krystianem Zimermanem.
Przepraszam, ze co? W jakim sensie „drugim Zimermanem” ?
Nie można być drugim Zimermanem. Ślepe kopiowanie Kandinski nazwał kiedyś zachowaniem małpy na pozór podobnym do ludzkiego. Inspirować się – owszem można, ale znaleźć własną drogę to moim zdaniem warunek szczerości i wolności artystycznej. 🙂
Fryzura, chłodne granie – tak jak pisze kuba.k
Nie mogę powiedzieć, że Blechacz jest zapatrzony w KZ, ale na pewno miał na niego duży wpływ, więc być może podświadomie Blechacz przejmuje niektóre cechy KZ.
Gra Blechacza nie jest zła sama w sobie, ale nie wzrusza mnie. Brakuje jej (banalnie mówiąc) tego „czegoś”.
Robert2 – nie po raz pierwszy. Byłam w Łodzi na koncercie (w ramach pamiętnej śp. serii Anderszewski i Przyjaciele), na którym najpierw grał z siostrą Dorotą Mity Szymanowskiego, a później z Iwoną Sobotką Pieśni księżniczki z baśni (fantastyczne to było). Chyba grał też wówczas coś z Krzysztofem Chorzelskim. Anderszewski jest w kameralistyce tak porywający jak Martha, bo nie gubi swojej osobowości, będąc muzycznie z kimś.
Temat Blechacza co jakiś czas tu powraca, i zwykle z tymi samymi problemami. Padały argumenty, że może niech chłopak trochę pożyje prawdziwym życiem, to może go coś ruszy. Cóż, nadal żyje chyba dość sterylnie, w swoistym kokonie, to skąd te emocje mają mu się wziąć? 🙂
Inna sprawa, że kiedy żyje się bardziej prawdziwym życiem, to nie jest to łatwe, patrząc na PA, a nawet na KZ.
Z KZ bym w ogóle go nie porównywała, ale na początku pierwszej części koncertu uderzyło mnie, że stara się go naśladować. A potem wszystko padło. Bo u KZ są emocje, i to jakie…
A mnie sie wydaje, ze ten caly Blechacz to ma nas wszystkich… Przyjedzie raz od wielkiego dzwonu, odbierze honory, oklaski, itd.itp.a później ” myk” i do zobaczenia. Tez chcialbym byc tak ustawiony jak on, no ale cóż. Slyszalem, ze ma w planie jakas wille w Austrii. Hmm
Nie ma sprawiedliwości na tym swiecie
Nie wiem, czy zgadzam się z ostatnim zdaniem. U KZ, pomimo, że z pozoru emocjonalne, wszystko wydaje się być zbadane, przeanalizowane, wyliczone. Może w podświadomości mam jego wypowiedź o słuchaniu przez niego wszystkich możliwych wykonań któregoś utworu (1 Koncert Brahmsa?) przed nagraniem go z Rattlem. Z kolei Anderszewski podobno w ogóle nie słucha płyt.
„Życie prawdziwym życiem”? Mimo wszystko mam nadzieję, że Blechacz nie napyta sobie „prawdziwych” problemów z agentem, niszczeniem fortepianów, wożeniem własnego instrumentu itp.
A tam, niech Blechacz żyje jak chce, byleby tylko nie zapomnial o polskiej publiczności. Pozdrawiam nie tak bardzo pesymistycznie.
Gostku, ja też tak kiedyś myślałam o KZ. W ostatnich latach zmieniłam całkowicie zdanie. Zresztą to przede wszystkim on się zmienił.
A tego Brahmsa też dziś już gra całkiem inaczej niż wtedy z Rattlem – niedawno wygrzebałam płytę i sobie porównałam.
@ pesymista – witam. Ja bym nie ryzykowała zastanawiania się nad tym, gdzie Blechacz ma kogo… zresztą to jego prywatna sprawa. Może jednak o polskiej publiczności nie będzie zapominał.
No niestety, ale nie mam najnowszych danych. Nagrywać przestał, a na koncerty niełatwo się dostać…
To, że coś jest „przeanalizowane, zbadane” nie jest chyba wadą artysty w wymiarze bezwzględnym. Pytanie pozostaje o jakość i ciężar tej analizy, która przecież bywa drzwiami do wielkich emocji, które zachodzą w odbiorcy.
Nie wiem też czy znowu takie dobre jest gdy pianista się zupełnie nie interesuje co robią koledzy z teraźniejszości i przeszłości. Moim zdaniem słuchanie i analizowanie nagrań innych jest bardzo profesjonalne i powinno być twórcze. A zatem nie robiłbym pianiście z tego zarzutu. Wszystko i tak weryfikują jego nagrania i występy.
Chyba zresztą on teraz mniej słucha cudzych nagrań, raczej studiuje życiorys kompozytora i kontekst życiowo-historyczny, w jakim powstał dany utwór. Tak było, z tego, co pamiętam, z ostatnimi sonatami Beethovena, z czego wynikła np. zupełnie inna od wszystkich interpretacja op. 109, bo przeanalizował ten utwór pod kątem dedykacji.
Nie przedstawiam tych obserwacji jako wady czy zalety artystów. Jednak po muzykach z najwyższej półki oczekiwałbym wizji całkowicie oryginalnych, a nie w jakimś, najmniejszym nawet stopniu wywodzących się z dorobku poprzedników.
Co za zgodność:-) Aż nie wypada napisać, że również tym razem całkowicie podzielam opinię PK i blogowiczów. Ale może trochę zniuansuję, zwłaszcza dyskusję. Przede wszystkim RB jest jednak bardzo dobrym pianistą. Tutaj chyba nie możemy mieć wątpliwości. To, co mnie uderzyło, to wyjątkowa muzykalność. Mam wrażenie, jakby podchodził do utworu, jak do zagadki muzycznej do rozwiązania, nawet trochę zabawy. Bawi się rytmem, bawi się zwłaszcza dźwiękiem tj. potrafi wykrzesać z utworu maksymalną możliwą skalę dźwięków i ich barwę. Tak to słyszę. To się może podobać. I absolutnie nie jest to tak techniczne granie jak u Wundera (tak, wiem, że kiedyś go bardzo lubiłam, ale głównie za koncert w finale konkursu. Od tego czasu dojrzałam melomańsko:-) Wydaje się, że dla RB istnieje tylko muzyka bez żadnej opowieści, która mogłaby się za nią kryć. Czy to źle? To już chyba kwestia gustu. Jeżeli miałby grać tylko utwory podobne do pierwszej i trzeciej części koncertu, to myślę, że byłoby to niezauważalne. Muzykalność i technika mogłyby wystarczyć. Przy lirycznej drugiej części czuło się pustkę, albo łagodniej brak wyrazu.
O ile też nie bardzo lubię płytę Blechacza z Polonezami, o tyle uważam, że Chopina Blechacz potrafi jednak grać. I to romantycznie. Skąd to? Tak, jakby właśnie tę wrażliwość do Chopina wyniósł ze szkoły, a potem już nikt go w tę stronę nie kierował? Ja to wiem, gdzie on powinien się udać, tam: https://www.youtube.com/watch?v=Wt44_q73SGs. Albo raczej do tej Pani, bo tego miejsca już nie ma. Mi jednak bardzo brakuje, cytując MJP z liknu powyżej, że nie słyszę w grze RB „what is the meaning of this”, „what do you feel”. Takich pianistów, którzy czują i dają poczuć lubię jednak najbardziej. Myśle jednak, że problemem u RB nie jest kwestia młodego wieku, brak przeżyć, tylko brak umiejętności, a może wręcz niechęć włożenia tego do gry. Odkrycia się w grze? Myślę tak, bo po koncercie bardzo ujęło mnie krótkie przemówienie po otrzymaniu medalu. I zdziwiło w porównaniu z grą. Myślę zatem, że Rafał Blechacz jest młodym, ale dojrzałym mężczyzną, który słowami potrafi wyrazić się ujmująco, z jakiegoś powodu lepiej niż w muzyce.
A podobieństwo do KZ daje się jednak zauważyć. W tych pozytywnych aspektach gry. I zgodzę się z Gostkiem, że z KZ to różnie bywa. Czasem te emocje są, a czasem są tylko miarkowane.
Zgadzam się również z opiniami na temat orkiestry. Zupełnie nie rozumiem, skąd taka różnica w wykonaniu obu utworów. Bardzo dobry koncert i współpraca, a zupełnie nie podobała mi się symfonia. A nie mam, jak PK, jej dość, bo dawno nie słyszałam na żywo. Tak, kontrabasy były bardzo słyszalne, a konkretnie mi to bzyczały. Aż muszę posłuchać, czy one się tam faktycznie w ogóle mają wybijać. A co PK ma na myśli pisząc, że nie widzi „dla takich wykonań tego utworu racji bytu”? Tj. rozumiem, że skład orkiestrowy odpowiedni dla Mahlera, a jak mogłoby to wyglądać dla Beethovena, żeby było lepiej?
Czy wczoraj nie słyszeliśmy czasem drugiej części z sonaty 8, a nie 23 jak napisała autorka?
Zgadzam się, że od pewnego czasu słyszę innego Blechacza. Podzielam zdanie autorki, że płyta z polonezami nie powaliła. Więcej emocji odnajduję w nagraniu z koncertu laureatów z 2005 roku (dla porównania – Polonez op 53, jest na YT).
Miałem Rafała zawsze za bezpretensjonalnego, skromnego artystę. Wydaje mi się, że się to powoli zmienia, ale obym się mylił.
Podobno płyta z Bachem jest nagrana i czeka na wydanie. Jestem bardzo ciekaw, myślę, że w repertuarze tego kompozytora może się sprawdzić.
@ Frajde,
Tak! Właśnie o MJP myślałam słuchając tego koncertu – bo sobie właśnie przypomniałam jej wykonanie dzięki DVD z NIFC. Ona po prostu jest całkowicie naturalna, gra, jakby mówiła, niczego nie wymyśla. I to jest w niej urzekające. W towarzyszącej jej wówczas Orkiestrze XVIII Wieku – również.
Co zaś do składu orkiestry, przede wszystkim powinien być dużo mniejszy, bo tak się grało w czasach Beethovena. Żeby to nie było nadmiernie masywne, lecz plastyczne. A najlepiej na instrumentach z epoki 🙂 ale przyjmijmy, że i na współczesnych mogłoby być, byle nie taką ciężką artylerią.
Epoka epoką, ale najlepsza Piąta to i tak Kleiber + WP.
@ hopsey – witam. Oczywiście, z Patetycznej, nie z Appassionaty – nie wiem, skąd mi się to przejęzyczenie wzięło. Z pośpiechu pewnie. Sorry 🙂
Musze przyznac, ze czytalem i recenzje PK, jak i komentarze blogowiczow z niemala doza satysfakcji. Utwierdzilo mnie to w przekonaniu, iz moje wlasne recenzje z nowojorskich wystepow RB( a bylo ich najwyrazniej wiecej, niz tych warszawskich) nie sa az tak tendencyjne jak sie mnie, a czasami i moim czytelnikom, zdawalo.
Przypuszczam, ze to co PK opisuje potwierdza moje wlasne negatywne odczucia, zarowno jesli chodzi o pewna obojetnosci gry( w przypadku nowojorskich recitali mialem moze jeszcze gorsze wrazenie sluchajac powolnych czesci sonat Mozarta, czy Beethovena (D-dur op10No3 i c-moll op13, czyli Patetyczna). Byla to „gra o niczym”. Jestem przekonany- i na pewno w swoim zyciu slyszalem to wielokrotnie- ze podobnie bez-uczuciowo gra wielu innych pianistow, mniej lub wiecej doswaidczonych. Co oczywiscie rozni od nich RB , to jego renoma,slawa, kontrakty plytowe i zdobywanie prestizowych nagrod. Bo majac TO WLASNIE na uwadza, slucha sie artysty pod troche innym katem. Aby byc juz zupelnie pozbawionym dyplomacji( nie dziw, ze moje nowojorskie krytyki posiadaja podtytul ” O muzyce bez dyplomacji”) pozwole sobie na podzielenie sie z czytelnikami blogu refleksja, ktora mnie nie opuszcza, kiedy wlasnie slucham takich obojetnych, apatycznych, otepialych produkcji RB( obawiam sie, ze uzycie slowa „interpretacja” bylo by moze zbyt optymistycznym okresleniem) nachodzi mnie podejrzenie, ze moze jest to…brak talentu? Bo mozna przeciez robic cos w sposob doskonaly, wyuczony i nie posiadac tej zdolnosci wzruszenia,czy poruszenia sluchacza?
Bede wiec rad, jesli blogowicze zechca podzielic sie ze mna ich wlasna definicja slowa, ktore podlega tym samym chyba kryteriom co definicja pornografii zaoferowana przez jakiegos sedziego: „nie wiem jak to zdefiniowac, ale wiec co to jest, kiedy to widze”. A wiec z talentem chyba jest podobnie: to sie odczuwa.
I chyba prywatne zycie nie musi koniecznie miec wiele z tym do czynienia: 12 letniego Menuhina, czy 13 letniego Michaela Rabina, czy 12 letniego Kissina , chyba „zycie” w tym momencie jeszcze nie dotknelo, ale nikt nie podwazal ich umiejetnosci chwytania sluchacza za gardlo.
Filharmonia Szczecin jako jedyny budynek z Polski w finale (5 obiektów) konkursu UE „Mies van der Rohe Award 2015”. Z drugiej strony gorzki, ale jakże prawdziwy, wywiad z Agnieszką Holland w nowej „Polityce” o tym jak edukacja i przywiązanie społeczeństwa do kultury wysokiej leży i kwiczy 🙁 No i dostało się politykom. Słusznie.
http://www.dezeen.com/2015/02/25/mies-van-der-rohe-award-2015-finalists-announced/
Dzień dobry;
Solidność, rzemiosło to podstawa – w zderzeniu z tą „pornografią” wygląda nieźle 🙂
Ale idźmy dalej – Koncentracja i zaangażowanie (ale i umiejętność nieraz powściągnięcia tegoż, rzekłbym może nawet czasem rezygnacji) to moim zdaniem podstawy ciąg dalszy.
W dawaniu tej „swojej własnej pieczęci” przydaje się też pewno intuicja. Mówią, że natchnienie to wartość dodana. Pewno tak. Ale talent jest zawsze tajemnicą. Piękne jest zawsze to, że tyle przecież czasem i mądrych głów może pracować nad „rozszyfrowaniem” tajemnicy sztuki… „sztuki, która jest sztuką, a nie np. rzeźnią” (każdej jej dyscypliny, w tym także tej (nie lubię tego słowa) wykonawczej i uda im się to tylko do pewnego stopnia.
Zresztą, podobnie jest przecież i z talentami tych, którzy o sztuce piszą. Dla mnie wartością tych, którzy to robią o mistrzowsku jest też umiejętność pisania o niej „głosem ludzkim”, niektórzy powiedzą… „zwyczajnym”. Tak. To też jest dar. I niewielu go posiada. Dlatego od jakiegoś czasu wpadam właśnie tu 🙂 Niedawno powróciłem z MNW z pokojów Pani Boznańskiej i nad jej talentem (w sumie nienajgorzej wszak rozpoznanym, również w Polsce) też się właśnie zadumałem…
@Romek z NY
Wydaje mi się, że to, co próbujesz opisać to rozróżnienie między muzykiem-rzemieślnikiem, a muzykiem-artystą. Talent musi mieć i jeden i drugi, inaczej nie mógłby być muzykiem. Rozumiem talent jako pewną ilość predyspozycji, niech muzycy lepiej je konkretnie nazwą niż ja, które są niezbędne do perfekcyjnego opanowania gry na instrumencie. I w takim rozumieniu, i w moim przekonaniu Blechacz ma talent. Jest wręcz muzycznie wybitnie utalentowany, co go jeszcze nie czyni muzykiem-artystą. By nim zostać trzeba do tego dołożyć pewną ilość predyspozycji psychicznych w tym, nie lubię tego określenia, ale nazwijmy inteligencją emocjonalną. Oczywiście też inteligencję po prostu, ale tej myślę, że RB nie brakuje. Emocje, o które się tu spieramy można uznawać, albo za wrodzone, albo za kształtowane społecznie. To duże uproszczenie, ale na potrzeby tego wpisu wystarczy. Skłaniam się ku opcji mieszanej, zatem uważam, że Blechacz, mając swój talent, może jeszcze zostać pianistą wybitnym, muzykiem-artystą. Musi tylko zrozumieć emocje. Musi się ukształtować. Z jakiegoś powodu grał inaczej, gdy był młodszy. Płyta z „Preludiami” jest lepsza niż płyta z „Polonezami”. Na konkursie grał inaczej. Od tamtej pory rozwinął się warsztatowo i pianistycznie ma chyba wszystko.
Lubuję się w zabawach w małego psychologa, więc powiem tak, dość odważnie, mam dwie interpretacje na problemy muzyczne RB. Jedna jest taka, że osiągnął bardzo dużo, dzięki swojemu talentowi właśnie. Ale działo się to szybko i nie miał szans, a środowisko wokół być może nie sprzyjało, do tego, żeby się zastanowić, jakim chce być. Zatem może nie zna siebie. A nie znając siebie, nie może nam siebie dać. To trochę tak, jak się posyła niedojrzałe emocjonalnie dzieci za szybko do szkoły. Merytorycznie będą się rozwijać tak samo, lub lepiej niż inne, ale emocjonalnie będzie im trudno nadgonić. Inna opcja jest taka, że może charakterologicznie nie jest on predysponowany do tego by być zawodowym muzykiem. Że sprawia mu to trudność, i dlatego wręcz odgradza się za muzyką, a siebie zachowuje dla siebie. Bo ekshibicjonizm artysty jest czymś najtrudniejszym, co można sobie wyobrazić.
To są oczywiście czyste spekulacje, osoby, która iluś pianistów słuchała, nad którymi charakterami się zastanawiała, natomiast przyznaje szczerze, nie śledziła wnikliwie kariery Rafała Blechacza. Opieram się tylko na recepcji muzyki i tym, co czytam tutaj. Ale przy takim talencie, to jest do odwrócenia. Nie mam satysfakcji, jak kogoś krytykuję. Cieszę się, że RB dostał te wszystkie nagrody, że ma kontrakt z dobrą wytwórnią płytową. To pewnie starczy na satysfakcjonujące życie zawodowe teraz, w najbliższej przyszłości. Świat muzyczny rządzi się przecież nie tylko prawami muzyki. Ale myślę, że szkoda Blechacza na tylko tyle. Że powinien spróbować coś zmienić.
Romek z NY – to jest dokładnie to ” brak talentu”. Precyzując – umiejetność przekazania emocji. W przypadku młodego Kissina, Menuhina i innych wspaniale grających dzieci fenomen polegał na tym, że przy ogromnej wrodzonej muzycznej wrażliwości mieli oni wspaniałych pedagogów, którzy potrafili w nich wtłoczyć własne emocje. W aspekcie czysto muzycznym oznacza to operowanie czasem, kolorem, dynamiką, muzyczną retoryką. Problem polega na tym że w pewnym momencie wszyscy dorastamy i wtedy okazuje się na ile nasze wnętrze jest bogate i na ile potrafimy je oddać w sztuce. Bywa też tak, że ludzie boją się tego co w nich tak naprawdę siedzi i wtedy lepiej w ich odczuciu pozostać dla świata „sterylnym”.
Skoro ten Blechacz tak nas tutaj „nakreca” to przestańmy o nim mówić. Odplacmy sie ignorancja, podobnie jak on odplaca sie nam przyjezdzajac raz na 5 a moze wiecej lat.
nota bene moja żona byla wczoraj w Filharmonii i widziala Wandę Wilkomirska, która po koncercie wręcz rozplywala sie w peanach nad gra blechacza.
Czy to mozliwe, ze rozbieżności w ocenach wykonań moga byc tak duże. Zona mówi, ze tak, to jest wlasnie sztuka, kwestia gustu, smaku i to jest wlasnie piekne. Ciekawe.
@Robert 2
Ciekawe te wybory architektoniczne. To obecnie najbardziej podoba mi się chyba Antinori Winery w Bargino:-)
Robert 2
Warto dodać, że nigdy jeszcze budynek z Polski ne zaszedł tak wysoko w historii tego konkursu.
Tego wieczoru miałem okazję słuchać Rafała Blechacza po raz pierwszy na żywo w sali koncertowej. Znam go z nagrań płytowych w studio i z rejestracji podczas Konkursu Chopinowskiego.
Tym większe było moje oczekiwanie na jego występ w FN.
Mnie najbardziej ujęły właśnie II część Koncertu fortepianowego i II część Patetycznej. Ta energia i „mocne uderzenia” były dla mnie trochę zbyt silne, zwłaszcza w mazurku C-dur. Natomiast fragment Patetycznej był zagrany, rzekłbym, z romantycznym powiewem, szeroko…I mnie ta część recitalu wzruszyła najbardziej.
(Po powrocie do domu nastawiłem sobie płyty z wykonaniem Barenboima – przeszło bez emocji; wielki Horowitz – subtelnie, delikatniej od Blechacza, także poruszająco.)
Drugi moment wzruszenia – to te proste i jakże ważne słowa po odznaczeniu pianisty, a odnoszące się do muzyki. Miałem przed sobą artystę świadomego, myślącego, skromnego, wciąż pracującego nad sobą i czerpiącego radość ze swojej pracy-pasji.
Na pewno miło było mu zobaczyć długą kolejkę kilku pokoleń stojącą po autograf i chcących chwilę porozmawiać.
Już później miałem możliwość także zamienić kilka słów z pianistą – i wydał mi się jeszcze bardziej wewnętrznie skupiony. Pracuje w tej chwili nad koncertami Brahmsa, które mają się znaleźć na kolejnej płycie.
Odnosząc się do porównań czy też wzorowaniu się miejscami na Zimermanie – nie jest to złe. Oby tylko za ileś lat nie stał się jak Zimerman taki, którego słuchałem i obserwowałem w Warszawie nie tak dawno, też w filharmonii: lekko znudzony, grający sucho i „zbyt poprawnie”. A spotkanie z nim – wielkim pianistą i bardzo świadomym swojej pozycji – który narzekał na amerykańską prasę, akustykę sal, piratów itd. – zostawiło, niestety, niedobre wrażenie.
Więc niech się Blechacz rozwija, pracuje nad sobą, ale niech nie stanie się takim lekko zblazowanym gwiazdorem.
Zimerman „lekko znudzony, grający sucho i zbyt poprawnie”? No, to chyba, Marcinie D, na innych koncertach byliśmy. Chodzi o Brahmsa? Lutosławskiego? Bacewiczównę? 😯 A może chodzi o jakiegoś innego pianistę? 😉
Tak, chodzi o Zimermana. Tak, chodzi o koncert Brahmsa. Być może, gdyby zagrał coś innego, inaczej bym to odebrał, tego nie wykluczam.
W tej opinii nie byłem odosobniony – kilka osób także mówiło mi o tym, że w sali NOSPRu zagrał świetnie, a w Warszawie – od niechcenia.
I pewnie – przyznaję bez bicia – to spotkanie z pianistą we foyer FN, które u wielu i u mnie pozostawiło niesmak – trochę mnie zniechęciło do tego wieczoru.
I wreszcie – słuchając z płyt w domu koncertów Chopina i impromptus Schuberta w niezwykłej interpretacji Zimermana – nastawiłem się na inną muzykę, a ten akurat koncert Brahmsa mnie zupełnie nie przekonał.
ps. swoją drogą, właśnie nad tym utworem Brahmsa pracuje m.in. teraz Rafał Blechacz…
@Dariusz 7
Jeżeli nigdy jeszcze żaden budynek z Polski nie doszedł do finału, to zawieszam swoje wątpliwości i kibicuję Filharmonii Szczecińskiej. Szkoda, że nie można głosować.
Marcinie D, nie odczuwałam, że Brahms w Warszawie był od niechcenia, a byłam na obu wykonaniach. Emocje były takie, że pianista niemal spadł z krzesła 🙂
Myślę, że ludzie po prostu źle się do niego nastawili ex post po wysłuchaniu jego przemowy w hallu. Ale należy to oddzielać.
W Blechaczowego Brahmsa nie wierzę. Tu potrzeba dojrzałości.
Panie Marcinie, jakoś nie udaje sie zignorować Blechacza?;) Moja żona (nawiasem mówiąc madra kobieta:)) tez wzruszyla sie na Blechaczu, jak juz wspomnialem W. Wilkomirska wyglosila wręcz laudacje o jego grze, ale to nie oznacza, ze ktoś moze mieć nieco inne odczucia. Oczywiscie ludzie generalnie lubia Blechacza, wystarczy otworzyć Internet, żeby poczytac o superlatywach np.w New York Times, itd.
proszę jednak pamiętać: Sztuki nie mozna a nawet nie wolno szufladkować. Kazdy ma prawo do swojego zdania.
@pesymista godz 20:37
O psiakosc! A ja myslem, ze kazdy ma prawo do MOJEGO zdania…..::))
Pesymisto 🙂 myślę, że chodzi tutaj nie tyle o prawo do własnego zdania, bo oczywistą oczywistością jest, że każdy je ma, ale o wrażliwość. To co jednego nie rusza wcale (pozwolę sobie na taki kolokwializm), innego poruszy i odwrotnie.
O właśnie… 🙂
Wczoraj w TVP Kultura, gdym czekał na „Garsonierę”, obejrzałem sobie inny cykl gadający w tej stacji. Nadmienię, że dotąd nie był to dla mnie cykl kabaretowy, jak mój ulubiony tyg.
I dość zjednoczone państwo, jakby nie było w telewizji publicznej, bełkotało o disco-polo, mieszając w tym bełkocie: i polską muzykę ludową, musnęło nawet sakralną, i szorstkość i tę niby „porównywalną ilość akordów i nut” muzyki rockowej, i Czerwone Gitary. W pewnym momencie, ponoć lider tej muzyki na krajowym podwórku wyznał, że „oni są właśnie Grechutami i Niemenami” dzisiejszych czasów. W finale „swych rozważań” państwo doszli do… Glenna Goulda 🙂
Wczoraj widziałem też nową Panią Szumowską. Dla mnie zaczyna się fikołkiem, jak w „Osiem i pół”… Potem w sposobie obrazowania – współczesne kino… austriackie. Ale finał filmu jest – co może być ciekawym zaskoczeniem także dla Pani reżyser – Tischnerowski.
Opis filmu Szumowskiej zaciekawia – może się wybiorę, jak będzie chwila 🙂
Z tym disco polo to rzecz przerażająca. Kiedyś był oczywiste, że to obciach. Teraz ludzie zaczęli analizować nie wiadomo co (udając, jak to oni znają się na rzeczy). Smutne. Wiem dobrze, dlaczego w tego typu programach nie bywam – nie miewam oporów przed stwierdzeniem, że król jest nagi.
Szumowska robi ponoc niezla kase.
No to niech jej będzie na zdrowie. 🙂
No moze nie taka fortunę jak Blechacz 😉
Liczyć im nie będziemy.
Przeczytałem wyżej umieszczoną „relację” z koncertu Blechacza w Warszawie i nie moge sie z nią w pełni zgodzić. Boję się jednak wyrazić swoje zdanie na tym blogu, bo widzę że „większość” osób, która tu pisze będzie niezadowolona i zacznie przekonywać mnie jaki to Blechacz jest „niedobry”. Dlatego pozwolę sobie jedynie pogratulować Panu Rafałowi i podziękować za wrażenia, emocje i energię zarówno w Poznaniu jak i w naszej stolicy. Trochę śledzę poczynania Blechacza i musze powiedzieć, że ma „głowę na karku” i świetnie to wszystko rozgrywa.
A teraz zwracam się do Pesymisty – proszę przestać zaglądac do portfela ludzi znanych typu Blechacz i inni. Ich finanse to prywatna sprawa. Ten wpis o willi Blechacza w Austrii troszkę zdradza (moim zdaniem) pewien Pana problem. I tak na marginesie, to nigdzie nie znalazłem informacji jakoby Pan Blechacz kupował dom. Mówił chyba natomiast, że planuje coś w rodzaju studia z fortepianem i projekt ten zrealizuje dzięki amerykańskiej nagrodzie Gilmore, którą otrzymał jakos niedawno.
Dziekuję i pozdrawiam,
Pianista
@ pianista – witam. Nadużywa Pan cudzysłowu (w mojej redakcji wytyka się to wręcz jako błąd 😉 ). Relacja jest relacją, a nie „relacją”, większość jest większością, a nie „większością”, słowo niedobry też w tym kontekście cudzysłowu nie wymaga. Chyba, że chciał Pan wyrazić swoje lekceważenie dla cudzego zdania, a to byłoby po prostu niegrzeczne.
Natomiast z apelem do pesymisty zgadzam się. Nieprzyzwoite jest to zaglądanie artyście do portfela, to jego prywatna sprawa. Jeśli na jego koncerty jest popyt, to chyba naturalne, że zarabia? To jego zawód.
Dzień dobry!
To niesamowite, jak różne zdania i emocje może wzbudzić gra jednego artysty.
Będąc na wtorkowym koncercie Pana Rafała Blechacza w Warszawie – a także na tym w Poznaniu w zeszłym roku – otrzymałam po raz wtóry „nauszne” potwierdzenie jego talentu. Tak, talentu i tej jego emocjonalnej strony, gdyż uważam, że tego odmówić mu nie można. Gra Pana Blechacza – w moim odczuciu – była poruszająca, w pierwszej i trzeciej części koncertu udzieliła mi się jego energia, zdecydowanie i siła, których naturalnym przeciwieństwem było Largo – zagrane z uczuciem, śpiewnie, z delikatnością. Faktycznie, też odczułam „mocne uderzenia”, ale mi to nie przeszkadzało w odbiorze jak innym wypowiadającym się tu osobom, może dlatego,że zrzuciłam to na karb zbyt bliskiego miejsca w Filharmonii (siedziałam w trzecim rzędzie :)). No, ale uważam, że forte powinno być forte 🙂
Jako, że czytam już od wielu miesięcy tego bloga, bardzo mnie zdziwiły, wręcz zszokowały, wypowiedzi Panów: Romek z NY i Kuba.k na temat gry i talentu Pana Blechacza. Pomimo, że nie jestem krytykiem muzycznym i nie mam zaawansowanego wykształcenia muzycznego, to w głowie mi się nie mieści, iż można tak zdeprecjonować talent młodego artysty, a nawet mu jego odmówić (!?).
Owszem, należy uszanować zdanie każdego rozmówcy, potrafię zrozumieć to, że ktoś inaczej odebrał grę pianisty, że nie dostarczyła mu oczekiwanych uczuć i wrażeń, że pozostało poczucie nie spełnionych oczekiwań lub częściowe ich zawiedzenie. Ale proszę nie odmawiać talentu osobie, która ten talent posiada i daje tego bardzo często wyraz, nie o każdym wszak artyście powiedziano, że posiada „emocjonalną wyobraźnię”.
Nie mam zamiaru dokonywać rozbioru na części pierwsze psychiki Pana Blechacza, jednakże zdaję sobie sprawę z tego, że aby emocjonalnie przekazać słuchaczom utwór muzyczny nie trzeba od razu spalać się w tychże emocjach i odkrywać wszystko przed nimi. Chyba o to chodzi, żeby artysta swoją grą pokazał drogę do wyzwolenia emocji w słuchaczu (!), i wiele zależy od tego czy słuchacz na to pozwoli i da się „ponieść fali”. Tak to odczuwam i uważam, że jako odbiorca muzyki też mam swoją rolę do spełnienia.
Mazurek na bis Pana Blechacza był energetyczny, z polotem i ikrą, faktycznie inaczej zagrany niż na Konkursie Chopinowskim, ale podobają mi się oba wykonania. Jaka szkoda, że artysta nie nagrał jeszcze mazurków, ale płyta z utworami Bacha też będzie warta czekania.
Dodam jeszcze, że płyta z polonezami bardzo mi przypadła do gustu, może też dlatego, iż nie przepadam za zbytnim rozwlekaniem polonezów, one mają tętnić, wibrować, grać w duszy….. Tak szczególnie gra mi w duszy jego Polonez fis-moll…
Na koniec chciałam dodać, że z ogromną ciekawością czytam bloga Pani Doroty, zawsze coś ciekawego się dowiem i nauczę.
Ps.1. Pani Doroto, widziałam Panią po koncercie Pana Blechacza, ale – przyznaję – że trochę stchórzyłam i nie podeszłam do Pani, tym bardziej, że była Pani zajęta rozmową ze znajomymi 🙂
Ps.2. Jestem dumna z architektonicznego sukcesu Filharmonii w Szczecinie (to apropo’s dotarcia do finału nagrody im. Miesa van de Rohe oraz wielu innych nagród lub nominacji w Polsce i zagranicą), tym bardziej, że mieszkam w Szczecinie i bardzo często mam możliwość uczestniczyć w koncertach oraz delektować się wreszcie wspaniałą akustyką sali symfonicznej.
Maatat – witam. Oczywiście różnica zdań to rzecz gustu, ale ja też nie poszłabym tak daleko jak Romek, odmawiając temu pianiście talentu. Choć zdecydowanie, jak wspomniałam we wpisie, czegoś mu w moich oczach brak i coś mnie niepokoi. Może Bach go jakoś zbuduje? Trudno przewidzieć, jakoś sobie na razie nie mogę tego wyobrazić.
Szczecińska sala piękna i akustyczna, budynek odnosi sukces, ale ma on swoje mankamenty, oj, ma… Przede wszystkim mało okien. Nie ma ich większość ćwiczeniówek, garderób, sal prób. A co z tego wynika? Że trzeba palić światło w ciągu całego dnia. Za to trzeba zapłacić, no, ale płaci się za bycie ikoną architektury… 😈
Ileż to już było takich budynków – efektownych na pierwszy rzut oka, ale mało funkcjonalnych.
Choć spojrzeć na to miło.
I ja rowniez przylaczam sie do tych pochlebnych opinii o Panu Blechaczu. Muzykologiczny umysl nie pozwala mi zgodzic sie z poczatkowymi komentarzami na tym blogu. Z wielka radoscia i poruszeniem wysluchalem koncertu P. Blechacza w Filharmonii Narodowej w Warszawie 24.02 i absolutnie podzielam jakze zasluzony entuzjazm publicznoci z Pierwsza Dama RP na czele 🙂
Ogromna sugestywnosc gry, energia, radosc, swoboda, humor, zabawa (szczegolnie w 3 czesci), subtelnosc, wrazliwosc, muzykalnosc, glebia. Pojawienie sie akordu G – dur na pierwszej stronie drugiej czesci – Largo bylo niesamowicie przeprowadzone barwowo. Rozpietosc dynamiczna tez do pozazdroszczenia. Oczywicie trzeba przyznac, ze fortepian dawal niezwykle mozliwoci i swietnie byl przygotowany. Sam instrument jednak nie zagra : )
Blechacz ma reke do Beethovena, a pierwszy bis byl tego kolejnym dowodem. Mialem szczescie slyszec cala Sonate Patetzczna w wykonaniu Blechacza podczas jego recitalu w Monachium w zeszlym roku. To bylo cos! Publicznosc „oszalala” z zachwytu a krytyk nie szczedzil pochwal. O tym samym utworze, jak i oczywiscie o caym programie ostatniego recitalu Blechacza w Carnegie Hall w superlatywach pisze powazny krytyk z Nowego Jorku – Mr. A. Tommasini (New York Times) podkreslajac liryzm i dramatyzm interpretacji drugiej czesci Sonaty c moll.
Gratuluje Panu Blechaczowi tego miedzynarodowego uznania i czekam na kolejne koncerty. Ciesze sie tez, ze po wystepach naszego pianisty publicznosc ma szanse spotkac sie i porozmawiac z nim chwile proszac np. o autograf.
Korzystajac z okazji pragne wyrazic moja osobista wdziecznosc, iz Pan Blechacz zgodzil sie przyjac zaproszenie. by uczestniczyc w spotkaniu zorganizowanym przez Friends of Israel Museum po koncercie w Luzern w lutym tego roku. To dla nas b.wazne a panski szlachetny, elegancki Mozart oraz ujmujace slowa o cierpieniu byly prawdziwym balsamem dla duszy.