Postęp i jego smutna przyszłość

Bardzo ciekawa jest wystawa „Peiper – papież awangardy” w warszawskim Muzeum Narodowym, na którą w końcu dotarłam. Można ją jeszcze oglądać przez miesiąc, do końca sierpnia.

Mieści się ona w tych samych wnętrzach, w których była wcześniej wystawa Boznańskiej, i niestety muszę od razu powiedzieć, że tamta była jakoś lepiej zorganizowana. W każdym razie dało się ją oglądać bez katalogu czy audioguide’a. Z tą jest trudniej – nie wszystko jest w ramach samej wystawy opisane czy uzasadnione, niepodpisane są wiszące plansze, teksty na ścianach są dość ogólnikowe. Katalogu, a właściwie pokaźnej książki, na razie nie kupiłam (w ogóle mam w domu palący problem braku miejsca), ale się zastanawiam, zwłaszcza że teksty są ciekawe.

Mnie zaciekawiło osobiście najbardziej to, czego nie znałam wcześniej, czyli czasy madryckie Peipera i bardzo interesująca atmosfera artystyczna ówczesnego Madrytu, stolicy kraju neutralnego podczas I wojny światowej. Liznęłam trochę tego przy okazji wystawy Soni Delaunay w Londynie, która w tym środowisku była istotną postacią; i na tej wystawie jest parę prac Roberta, jej męża, i jedna Soni, zresztą w formie faksymile (oryginał wisi jeszcze parę dni w Londynie). Nie wiedziałam jednak wcześniej o tak istotnej tam polskiej obecności. O Pankiewiczu wiedziało się to i owo, ale znało się raczej jego stronę bonnardowsko-cézanne’owską, później patronującą kapistom, a nie tę fowistowską powstałą pod wpływem Delaunaya, kiedy to jego obrazy przybrały równie tęczową kolorystykę jak dzieła Roberta i Soni. Odkryciem dla mnie była też kompletnie mi wcześniej nieznane postaci Władysława Jahla, Jana Wacława Zawadowskiego i Mariana Paszkiewicza, a z drugiej strony twórczość Nory Borges, siostry Jorgego. No i Piotr Rypson, kurator wystawy, nie byłby sobą, gdyby nie wpuścił tam wierszy wizualnych (mieliśmy kiedyś wspólne hobby – poezję konkretną, z tym, że on zajmował się raczej wizualną właśnie, a ja dźwiękową) Vicentego Huidobro, z których jeden jest poniekąd muzyczny.

Tak w ogóle to ryzykowna sprawa robić wystawę plastyczną wokół poety jako punktu centralnego. Ale Tadeusz Peiper rzeczywiście był dla środowisk plastycznych postacią nader istotną ze względu na jego publikacje począwszy od hiszpańskiego (a właściwie międzynarodowego) „Ultra”, którego szatę graficzną tworzyli Norah Borges, Władysław Jahl oraz urugwajski artysta Rafael Barradas, do stworzonej przez siebie już po powrocie do kraju „Zwrotnicy” (tytuł wymowny, sugerujący postulat przestawienia polskiej sztuki na nowocześniejsze tory).

Przestawiał więc Peiper zwrotnicę czasów w towarzystwie futurystów i formistów, a w następnej serii, wznowionej po przerwie – konstruktywistów spod znaku Bauhausu. (Ciekawe nawiasem mówiąc, że w pierwszej serii „Zwrotnicy” o muzyce pisywał Darius Milhaud; w Polsce nie znalazł się co najmniej równie awangardowy autor…) Po drodze była tam taka plejada postaci rozmaitych, z zagranicznych od Blaise’a Cendrarsa po Tristana Tzarę  (zdumiewające są jego teksty o Dada – jeden przytoczony na wystawie –  obalające potoczne widzenie tego kierunku jako totalnego wygłupu i pokazujące go jako niemal buddyjskie Nic – to samo Nic, które po dziesięcioleciach podejmie John Cage w Odczycie o niczym). A później kolejne pokolenia polskich awangardzistów: Strzemińskiego i Kobro z grupą a.r. W tych salach z kolei była okazja, żeby pokazać nie tylko Strzemińskiego i Kobro, ale też np. zapomnianego nieco Kazimierza Podsadeckiego, a także międzynarodowe kontakty polskich awangardzistów z zachodnimi – ilustracje Hansa Arpa czy Fernanda Légera. W tym dziale zresztą najbardziej mnie wzruszyło kilka skromnych suprematycznych rysunków Kazimierza Malewicza.

Wystawa ucina się w latach 30., zamknięta ostatnim niemym filmem Charliego Chaplina Modern Times. Dlaczego akurat w ten sposób i co to ma wspólnego z Peiperem? Hm, nie wiem, chyba tylko dlatego, że jego wymowa zgadza się z tym, co kurator „chciał przez to powiedzieć”: że ów postęp, w widzeniu naiwnych młodych awangardzistów wspaniały i świetlany, w rzeczywistości okazał się zabójczy i czyniący z ludzi trybiki w bezdusznej maszynie.  A uprzedmiotowienie człowieka jest pierwszym krokiem do opresji, autorytaryzmu, wreszcie tyranii. Peiperowskie hasło „Miasto, masa, maszyna” z triumfalnego stało się złowrogim. W latach 30. poeta się wycofuje. Dalszego, tragicznego ciągu już nie oglądamy. Peiper przeżył wojnę, bo w porę uciekł na wschód, ale wróciwszy po wojnie do kraju nie wytrzymał psychicznie upadku jego idei i jego świata.