Czym kieruje się jury

Myślę, że jednak muzykalnością poszczególnych kandydatów. I osobowością. Daleko już poszły w niepamięć czasy, gdy na Konkursie Chopinowskim indywidualności wycinano. W końcu obecne jury składa się przecież z indywidualności, z czynnych w większości artystów.

Rzuciłam tu ostatnio podejrzeniem, że wśród młodych pianistów z owych czterech stopni muzycznego wtajemniczenia, jakie wymienił w swojej mowie na UMFC Krystian Zimerman, wielu poprzestaje na pierwszym stopniu, czyli na byciu instrumentalistą. Niektórzy przechodzą na stopień wyższy, czyli bycie muzykiem, i rozumieją, co jest w partyturze napisane i jakie rządzą nią zasady. Rzadko się jednak zdarza, by osiągali efekt trzeci – bycie artystą, i by starali się odszukać powód, dla którego kompozytor – tu Chopin – swoje dzieło napisał i jakie emocje kierowały nim przy pisaniu. Wielu woli pokazywać własne emocje, pokazywać samego siebie, ale przecież nie tędy droga. Dlatego prof. John Rink tak podkreśla, że Konkurs Chopinowski nie jest zwykłym konkursem pianistycznym. Jest poszukiwaniem tych, co osiągnęli trzeci stopień – artysty. A może i czwarty stopień – człowieka, choć do tego artysta dąży całe życie i nie zawsze od razu umie sobie odpowiedzieć na pytanie, po co robi to, co robi.

Patrząc więc na wyniki II etapu myślę, że jurorzy poszli właśnie w tę stronę. Że czasem nie jest aż tak ważne, po ilu „sąsiadach” pianista poszedł, jeśli ma coś ciekawego do powiedzenia, jak Włoch Luigi Carroccia czy Polak Krzysztof Książek (bo mimo wszelkich moich zastrzeżeń, a jak wiadomo mam ich wiele, to Książek ma coś do powiedzenia, tylko trochę to, jak na mój gust, kamufluje). Że owszem, można na estradzie uprawiać pewien teatr, ale nie wychodzący poza pewne granice, które daleko przekroczyła Alexia Mouza, lecz jednak nie przekroczył Georgijs Osokins. Że są na tym konkursie artyści, co do których nie ma wątpliwości od pierwszej chwili, jak Charles Richard-Hamelin, Kate Liu, Eric Lu. I tacy, którzy robią wielkie niespodzianki na plus, jak Dmitry Shishkin, sztywny w pierwszym etapie i rozluźniony w drugim, i tacy, którym niestety przydarza się coś odwrotnego, jak Alexander Ullman, który miał pierwszy etap ujmujący, a drugi – nerwowy.

Na pewno będzie ciekawie posłuchać III etapu. Kilku osób nam zabraknie, ale miejmy nadzieję, że pozostałe to nam zrekompensują. Posłuchamy ośmiu Sonat b-moll, dziewięciu Sonat h-moll i tylko (aż?) czterech cykli Preludiów op. 28.