Poszli w klasykę

Kilka różnych opcji ścierało się na tym konkursie. Wygrała jednak opcja akademicka. Trochę szkoda, bo jakiś nowy wiatr niosło to jury. Ale Seong-Jin Cho to naprawdę znakomity pianista. Już dojrzały.

Zwierzę konkursowe – nazywano go powszechnie w kuluarach. Przygotowany idealnie, bez żadnych usterek technicznych, ale też ogromnie muzykalny, żywiołowy. Bardzo sprytnie podszedł jury, dając Sonatę b-moll już do drugiego etapu (można było ją zapamiętać, bo nie mieszała się w tłum), a w III etapie grając Preludia. Zrobił więc właściwie dwie konkurencje. Świetny chłopak. A jednak o wiele bliżsi mi są – muzycznie! – laureaci II i III miejsca. Ale cieszę się z jego nagrody za polonez – sama tu wspominałam po jego wykonaniu, że ten polonez jest na nagrodę.

Charles Richard-Hamelin – być może początkowe nieporozumienie z tempami w koncercie miało nieco ujemny wpływ na jego ocenę. Bo poza tym dla mnie on na tym konkursie był jednym z uosobień jedności z muzyką Chopina. Gra tak naturalnie, że wielu dojrzałych pianistów może o tym tylko marzyć. Niektórzy uważali, że jest zbyt klasyczny. Ale to nie tak. Po prostu jest typem absolutnego pewniaka – podobnie jak Cho, ale jednak inaczej. Daje poczucie bezpieczeństwa, ale też wzruszenie. No i potrafi budować formę: nagroda za sonatę nader słusznie mu przypadła.

Kate Liu – cóż powiedzieć. Najbardziej mnie bulwersuje jej sklasyfikowanie dopiero na trzeciej pozycji. Tacy pianiści jak ona zdarzają się raz na lata. Mam nadzieję, że zostanie doceniona w świecie niezależnie od tego konkursu, bo jest to osoba, której występy już dziś są prawdziwymi, niepowtarzalnymi wydarzeniami. I jeśli przy grze Richard-Hamelina uśmiecham się (złapałam się na tym dziś) i wypoczywam, to gry Liu słucham z zapartym tchem, z napięciem i oczekiwaniem, w jakie rejony mnie zaprowadzi. Tak było też ze słusznie nagrodzonymi mazurkami, i ten werdykt też mnie cieszy (wygląda na to, że bardziej podobają mi się nagrody specjalne…), ponieważ w tym wypadku jury nie poszło w przykładanie tej formy do folkowego idiomu, lecz docenienie tych nieprawdopodobnych nastrojów, w jaki nas w tych mazurkach Kate wprowadziła.

No, a dalej – chyba nie było wyjścia, musiało być tak, jak jest.