Butterfly w slumsach

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Zaskakująca, ale sugestywna jest koncepcja spektaklu Madame Butterfly w Operze Wrocławskiej w inscenizacji Giancarla del Monaco, syna słynnego śpiewaka Maria.

Oczywiście nie jest on po prostu synem śpiewaka, ale też uznanym reżyserem. Widać to w samym jego sposobie bycia – no i widać efekty w przedstawieniu. Pracował intensywnie z zespołem trzy tygodnie, dając śpiewakom niełatwe zadania aktorskie. No i rzeczywiście, większość ról robi wrażenie i jest sugestywna, nawet jeśli wokalnie nie wszystko jest najpiękniej.

Scenografię i kostiumy przygotował William Orlandi, stale współpracujący z reżyserem. Można powiedzieć, że cała wizja jest wysmakowana. Akcja rozgrywa się pod wielkimi betonowymi przęsłami jakiegoś wiaduktu; za nim stoją domki z japońskimi napisami (sklepy? restauracje?), a z przodu, po prawej, stoją na sobie dwa kontenery, które stanowią mieszkanie Pinkertona (chwilowo) i Cio-Cio-San. Kontenery są szare, ale przezroczyste, więc kiedy w środku zapala się światło, można podglądać, co dzieje się w środku. Wszystko, także kostiumy, jest utrzymane w wielu różnych odcieniach szarości, incydentalnie pojawia się biel (stroje ślubne) i czerń. Bardzo konsekwentnie utrzymana jest ta gama przez większość spektaklu; nawet Star Spangled Banner zawieszony przed wejściem do konteneru ma szare paski zamiast czerwonych. W jednym tylko momencie pojawia się krwista czerwień: gdy Butterfly słysząc, iż statek Pinkertona nadpływa, chce upiększyć swoje otoczenie i rozrzuca czerwone i białe kwiaty; jeden z czerwonych przypina sobie do włosów. Ta czerwień jest jak krzyk.

Spektakl premierowy był z udziałem gości zagranicznych, którzy z pewnością podnieśli poziom spektaklu. Przede wszystkim James Valenti jako Pinkerton – bardzo odpowiedni do tej roli, bo Amerykanin o włoskich korzeniach. A jeszcze na dodatek przystojny, co możemy podziwiać widząc jego obnażony tors, i to parę razy. Ciekawe, że całość rozpoczyna się myciem Pinkertona w balii za parawanem; pod koniec ten motyw powtarza się w formie mycia, również w balii, jego synka.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Zagraniczni śpiewacy wystąpili również w rolach Sharplessa (Valdis Jansons) i Wuja Bonzo (John Paul Huckle). Ze strony polskiej ciężar spoczywał na Annie Lichorowicz w roli tytułowej. Ona również pokazała nienajgorsze aktorstwo i w ogóle starała się, jak mogła, ale pewnych cech swego głosu – ostrość, suchość, rozwibrowanie, krzykliwość w górnym rejestrze – nie dała rady przeskoczyć. Barbara Bagińska zademonstrowała silną postać Suzuki, Aleksander Zuchowicz dał prawdziwy popis aktorski (ogólnie jest w tym dobry) jako Goro, paskudny stręczyciel, a Łukasz Rosiak, książę Yamadori, na koniec zamienia się w mafiosa, rzucającego peta na ciało Butterfly, a wcześniej zabijając Suzuki przy współudziale Goro.

Emocjonalnie więc spektakl jest mocny, muzycznie przyzwoity (Ewa Michnik też, jak słychać, porządnie popracowała z orkiestrą), zatem wrażenia ogólnie na plus.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj