Jak powstaje śpiewaczka

Pojawiła się właśnie na rynku książka Renée Fleming sprzed 10 lat – Głos wewnętrzny, która w polskim wydaniu otrzymała podtytuł Autobiografia, choć oryginał nazywa się The Inner Voice. The Making of a Singer.

I oczywiście ten podtytuł jest właściwy. Fragmenty biograficzne są tu dość ogólne i dyskretne. Zawiodą się więc ci, którzy będą szukać jakichś szczególnych pikantności życiorysowych. Jest to raczej autoportret wielkiej artystki, a zarazem bezcenny zbiór wskazówek, który powinien stać się lekturą obowiązkową dla każdej sopranistki. Może też zainteresować tych, którzy naprawdę kochają śpiew i chcą wiedzieć „jak to się robi”. Renée Fleming robi tu właściwie coś podobnego do konferansjerki, jaką uprawia w przerwach transmisji kinowych z Met. Jeden z ostatnich rozdziałów niemal dokładnie nam tę konferansjerkę przypomina: artystka prowadzi nas poprzez spektakl Traviaty w reżyserii Franca Zefirellego, patrząc od jedynej strony, jaka jest jej dostępna: od kulis i od sceny. Tak jak my jesteśmy ciekawi tego spojrzenia, tak ona ciekawa jest oglądu samej siebie z widowni, co przecież nigdy nie będzie jej dane (od tego zdania rozpoczyna ten rozdział).

Co do osobowości, śpiewaczka nie oszczędza siebie jako młodej dziewczyny: bez zażenowania pisze o własnej nieśmiałości i kompleksach. Z drugiej strony wyznaje, że zawsze miała naturę prymuski, zależało jej na tym, żeby jak najwięcej się nauczyć i być jak najlepszą. Ta cecha też sprawia, że książka jest taka, jaka jest: Renée otrzymała wiedzę w przekazie od wielu wspaniałych śpiewaków i pedagogów śpiewu, ale traktuje tę wiedzę jako podlegającą ciągłemu rozwojowi. Każdy śpiewak jest innym instrumentem, podlegającym najprzeróżniejszym warunkom obiektywnym. Z każdym dniem może się dowiedzieć więcej o sobie, o własnym głosie i jego reakcjach na te warunki. To z jednej strony pasjonujące, z drugiej przypomina chodzenie po linie. Śpiewak musi czuć się jak najswobodniej, by widz również swobodnie się czuł słuchając go (jak rzadko u nas o tym się myśli…), ale też musi mieć świadomość wszelkich niebezpieczeństw natury czysto fizycznej (choć czasem także nerwowej), które na jego głos czyhają. Musi też być odporny psychicznie, a nawet na swój sposób waleczny. Fleming to rozumiała od początku i dlatego gdy chodziła na kursy do Arleen Auger i usłyszała od niej, że ta pomoże jej w sprawach wokalnych, ale nie w kwestiach kariery artystycznej, bo nie zamierza hodować konkurencji, bynajmniej się nie zdziwiła, lecz uznała to za całkowicie zrozumiałe.

Znamy Fleming przede wszystkim jako specjalistkę od oper Mozarta i Richarda Straussa, o których pisze niemało, jednak wyznaje, że nie chce być szufladkowana. Kocha też przecież belcanto. Będąc na studiach pracowała w klubie jazzowym; i obecnie nie stroni od musicali. Jednak może być dla nas pewnym zaskoczeniem nawet nie tyle jej upodobanie do muzyki współczesnej, bo o tym już trochę wiemy, ale jej wyznanie, że największe wrażenie już na pierwszym wykładzie z tej dziedziny zrobił na niej… Ofiarom HiroszimyTren Krzysztofa Pendereckiego. „Nie mogłam uwierzyć, że takie idee istnieją i że zupełnie nic o tym nie wiedziałam. Siedziałam zachwycona i milcząca. Pamiętam każdy szczegół związany z tamtą chwilą (…) Wszystko na świecie zamarło na tę chwilę, a mnie się wydawało, że słuchałam muzyki po raz pierwszy. Wszystko, co mnie w życiu zainteresowało w nowej muzyce, jest prawdopodobnie nawiązaniem do tej chwili, do tego utworu”. Ogólnie XX wiek był dla niej tak ważny, że ambitnie upierała się, by na przesłuchaniach śpiewać np. arię Anny Trulove z Żywota rozpustnika Strawińskiego. Nie było jej jednak nigdy dane uczestniczyć w wystawieniu tego wspaniałego, a zbyt trudnego chyba dla szerszej publiczności dzieła…

Mnie ta książka bardzo wciągnęła, ponieważ problemy wokalne są mi na swój sposób bliskie. Zdenerwowało mnie jednak wiele niezręczności w przekładzie (nie wiem, kim jest p. Janusz Ziolek), zarówno językowych (typu „wybuchła płaczem”), jak i terminologicznych. Ale ogólnie przeczytać bardzo warto. Postać tej wybitnej śpiewaczki staje się w jej świetle jeszcze bardziej ujmująca.