Dwie Trzecie
I już za nami wielki finał Łańcucha XIII. Naprawdę bardzo udany był tegoroczny festiwal, a ostatnie ogniwo, w wykonaniu Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka, równie mocne jak pierwsze.
Dwa z najpiękniejszych dzieł Lutosławskiego usłyszeliśmy w pierwszej części. Na początek – Łańcuch II na skrzypce i orkiestrę z Jakubem Jakowiczem jako solistą. Wiele razy słyszałam ten utwór w wykonaniu jego ojca Krzysztofa, który grał go znakomicie, ale Jakub gra jakby bardziej miękko, lirycznie, śpiewnie. Z dużym wyczuciem. Ktoś powiedział, że także bardziej nowocześnie – bo ja wiem… Inaczej.
Łańcuch II jest dwa lata młodszy od III Symfonii, opus magnum kompozytora. W latach 80. Lutosławski tworzył dzieła wielkiej urody, jakby obok paskudnych czasów stanu wojennego (spędzał dużo czasu w Norwegii oraz na podróżach artystycznych, ale przecież w Polsce też bywał), i mimo to wielu (w tym tak wybitni dyrygenci jak Esa-Pekka Salonen i Simon Rattle) twierdzi, że słychać w nich odbicie owych czasów. Ja bym tu była sceptyczna, mimo że Lutosławski na takie supozycje odpowiadał uprzejmie, że może i tak, może to, co działo się wokół, miało jakiś wpływ na tę muzykę, choć jeśli nawet, to raczej nieświadomy. W III Symfonii jest taki moment zaraz po pierwszej, niespełnionej kulminacji, kiedy w całej orkiestrze odzywają się „żałośliwe” glissanda – myślę zwykle w tym momencie złośliwie, że dla niektórych to pewnie syreny alarmowe. No i dobrze. Symfonia ma swoją dramaturgię, wzloty i upadki, ale finał ma tak optymistyczny, że nie dziwię się, że środowisko Kultury Niezależnej przyznało jej Nagrodę „Solidarności” – tak, były wtedy takie „konspiracyjne” wyróżnienia dla artystów. Z tego, co wiem, było to jedno z wyróżnień najbardziej cenionych przez kompozytora.
Jerzy Maksymiuk ma swoją szczególną koncepcję wykonawczą tego utworu i zawsze słuchając jej zastanawiam się, co by na nią powiedział Lutosławski. Trochę to było tak, jak na tym koncercie, czyli początek jakby senny i zamyślony, a końcówka bardzo intensywna. Za każdym razem zresztą odkrywam w tej muzyce coś nowego. Szczególnie ciekawa byłabym tego, jak kompozytor zareagowałby na cztery ostatnie nuty, które Maksymiuk intensyfikuje i rozciąga niemal po beethovenowsku. Potem już są możliwe tylko owacje. Tym razem przerwane przez Elżbietę Markowską i Andrzeja Bauera z Towarzystwa im. Lutosławskiego, którzy wręczyli dyrygentowi Medal Lutosławskiego – aż się zdziwiłam, że dopiero teraz. A dyrygent, natychmiast skorzystał z okazji i powiedział parę słów o następnym utworze programu, który jest ogromnie ciekawy i trudny i żeby go dobrze wykonać, „trzeba być medalistą”, więc medal jak znalazł. Poczekaliśmy więc jeszcze przerwę, którą Maksymiuk tradycyjnie wypełnił siadając do fortepianu i improwizując sobie wokół tego utworku Debussy’ego.
III Symfonia Jana Krenza z 2003 r. I znów, jak w przypadku Capriccia z wieczoru inauguracyjnego festiwalu, utwór nie był grywany od czasu prawykonania (które odbyło się pod batutą kompozytora), i znów trudno właściwie dojść, dlaczego – to naprawdę znakomita muzyka. Bardzo dramatyczna, bo też zdaje się dramatyczne przeżycia były jej inspiracją. Bardzo interesujący skład: orkiestra smyczkowa, waltornia solo (Tomasz Bińkowski), fortepian, dwie harfy, perkusja. Stąd czasem ciekawe zestawienia, np. kotły plus wielki bęben plus harfa plus fortepian. Trochę jakby skrzyżowanie gatunków, bo ze smyczkami brzmienie bywało masywne, ale zaraz potem pojawiały się brzmienia kameralne (piękną solówkę na altówce miała też Katarzyna Budnik-Gałązka). Ostatnia część nosi tytuł Purgatorio (Czyściec), co może oczywiście kojarzyć się i z Dantem, i z Mahlerem. Były wielkie brawa, owacja na stojąco, a kompozytor przemówił i złożył wyrazy wdzięczności: najpierw publiczności, że po utworach Lutosławskiego została na sali, by wysłuchać jego muzyki, potem orkiestrze „za wszystkie nuty, za wspaniałe muzykowanie”. Na zakończenie przemowy przypomniał, że Lutosławski kiedyś mu powiedział, że to on jest najlepszym wykonawcą jego utworów, ale „wtedy jeszcze ciebie, Jurku, nie było na świecie”. Dzięki tej miłej przesadzie dyrygent, który w tym roku też ma raczej szacowny jubileusz, mógł przez chwilę poczuć się „smarkaczem” – w końcu Krenz jest od niego o dziesięć lat starszy.
Komentarze
Pobutka z lekko cieplych pieleszy ? – u nas jest -20oC
https://www.youtube.com/watch?v=urYNRSW3GmU
Dzień dobry 🙂
No to współczuję, bo u nas znowu wiosna. Chyba że ktoś lubi mrozy, to wyrazy współczucia wycofuję 😉
Zdecydowanie warto było nie poprzestać na transmisji i przyjść wczoraj do Studia. Wszyscy, z którymi rozmawiałem (i to bez względu na melomański staż!), byli pod wrażeniem Trzeciej Krenza. Mnie również świetnie się jej słuchało, zwłaszcza że trudno sobie chyba wyobrazić lepsze wykonanie. O pierwszej Trzeciej nawet nie wspominam, bo jej walory są powszechnie znane – podejrzewam zresztą, że liczba słuchaczy słyszących ją wczoraj pierwszy raz była zapewne zbliżona do liczby tych znających wcześniej dzieło Jana Krenza. 🙂
Wielkie brawa dla maestra Maksymiuka – jego kreacje są dla mnie takie wzbogacające… Łańcuch również ciekawy, tylko jak tutaj dorównać Mutterce? 😉
Podobno wykonanie Carmina Burana w FN też się udało. I też był stojak.
Nie wiem, czy o tym już było, ale płyta z nagraniami Bacewicz kwartetu Lutosławski, którą PK recenzowała na początku roku, została nominowana do nagrody BBC Music Magazine w kategorii muzyka kameralna. Można głosować tutaj: http://awards.classical-music.com/
I to wcale nie taki off topic, bo, jak czytam, i na płycie Jakowicz i na koncercie Lutosławskiego Jakowicz:-)
Było 🙂 Ale przypomnieć nie zaszkodzi.
Piątkowa Carmina rzeczywiście bardzo się udała. Szedłem na koncert z pewną obawą, bo akurat ta kompozycja nie należała nigdy do moich ukochanych. Jednak po wysłuchaniu jej pod batutą maestro Lopez – Cobosa chyba zmienię zdanie. Wykonanie było bardzo dynamiczne ale jednocześnie precyzyjne i gdzie trzeba pełne lekkości. Zarówno soliści jak i orkiestra, a przede wszystkim chóry – FN i Artos, wykonali bezbłędnie swoje zadania. Dyrekcja fascynująca, także tym razem stojak jak najbardziej zasłużony
To jest dobry dyrygent. Ale ja też nie przepadam za tym utworem, więc nie miałam jakiejś wielkiej motywacji, żeby iść na ten koncert.
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=dTxggoE48wk
No tak, na Pobutkę to jest dobre 😉 Jeszcze lepiej budzi początek i zakończenie. Ale mnie coś tego Orffa skomplikowane zresztą związki z nazizmem uwierają…
Pochowany jest w Andechs, skąd pochodzi ulubione piwko zeena (przeze mnie również cenione) 😉
Czy ktoś był we Wrocławiu na Weselu Figara? Bo słuchaliśmy przez radio i już kiedy Figaro liczył, coś było nie tak. Blado, jakieś takie przygaszone, bez zapału. Cały pierwszy akt i początek drugiego na straty, wszyscy śpiewacy jak jeden mąż byli bez formy, potem się trochę rozruszali. Na żywo też? Ciekawy jestem. To nie wina transmisji, bo orkiestra grała jak jeszcze nigdy w życiu (no, może oprócz obojów chwilami 😛 ).
A zna ktoś serial „Mozart in the jungle”, jeśli już o Mozarcie i obojach mówimy? Nie wiedziałam, że Amazon jest w stanie wyprodukować coś takiego, a jednak.
https://www.youtube.com/watch?v=H2XFUIT-RRM . Smaczne bardzo, spróbujcie. Po Złotym Globie dla najlepszej komedii roku i Gaela Garcii Bernala może będzie trzeci sezon. Już czekam.
Natręctwa i nawroty
Kiedy słucham audycji typu Composer of the Week, dowiaduję się bardzo dużo o kompozytorze i jego muzyce, a jednak terminów akademicko-muzykologicznych jest tam zwykle niewiele. Wiedza jest przekazywana zajmująco. UWAGA, TERAZ WAZELINA: Skądinąd niniejszy blog też jest dobrym tego przykładem. KONIEC WAZELINY.
Pamiętam (i stąd moje sugestie jawnego porównywania) audycję z Kanady, w której dwóch panów spierało się o różne nagrania – to były oczywiście ustawki, ale były prowadzone z humorem i właśnie pozwalały słuchaczowi na dokonanie sensownego wyboru nagrania. Polskie audycje często sprawiają wrażenie, że celem nadrzędnym jest pochwalenie się wiedzą i poglądami autora.
Dzień dobry 😆
Nie wiem, czy pochwalenie się wiedzą i poglądami jest celem akurat w trybunale, gdzie można się pięknie skompromitować 😉 Ja też miałam swoją przygodę, niewielką, ale ciekawą, bo udowodniła mi, jak można się zasugerować. Kiedyś program telewizyjny „Tak jest, jak się państwu zdaje” zdjęto z anteny po jednej edycji. Dziś, jak mówi WW, jest „rozrywkowo”, ale nikt się tym specjalne nie przejmuje, bo w końcu każdy może się pomylić. Nie wiem, czy besserwisserstwo jest polską specjalnością, bo nie mam porównania, ale znając pewność siebie rodaków mogę podejrzewać, że i owszem 😉
Podczas schumannowego PTD zastanawiałem się kto może grać na historycznym pianoforte. I trafiłem 🙂
Ale to było „na łut szczęścia …” a nie besserwisserostwo
—–
Tak chciałem posłuchać nieznanej mi IIIej Krenza, ale tu z kolei nie udało mi się – nawet w formie transmisji