Zupełnie inny Szostakowicz

Yulianna Avdeeva dała w całości wspaniały recital w Filharmonii Narodowej. Ale największym zaskoczeniem była I Sonata fortepianowa op. 12 autorstwa 20-letniego Szostakowicza.

Ciekawe, że powstała w tym samym roku, co I Symfonia, która ma już rozpoznawalny styl szostakowiczowski. Ale może dlatego symfonia jest mniej awangardowa, że był to utwór dyplomowy młodziutkiego kompozytora w Konserwatorium Petersburskim. W sonacie, jak też w późniejszej o rok operze Nos, nic już go nie krępowało, a czasy – połowa lat 20. – niosły jeszcze atmosferę względnej swobody, zwłaszcza w dziedzinie sztuki. To wtedy właśnie działali konstruktywiści, poeci futurystyczni, awangarda filmowa. I Sonata w ogóle nie przypomina późniejszych dzieł Szostakowicza, raczej Prokofiewa (ale nie z np. równie awangardowych Sarkazmów z 1912 r., lecz raczej z dużo późniejszych tzw. wojennych sonat), ale też pobrzmiewa jakby Hindemithem i w ogóle duchem tych czasów. Wrzucam tu nagranie również wspaniale dynamicznej Lilyi Zilberstein, żebyście mogli zapoznać się z utworem. W interpretacji Avdeevej było równie wiele ognia. Sympatyczna pani, która siedziała obok mnie, stwierdziła, że pianistka była demoniczna (a zwierzyła mi się przed koncertem, że podczas konkursu Avdeeva bardzo jej się nie podobała).

Recital rozpoczął się więc po hitchcockowsku, od trzęsienia ziemi. Czy potem napięcie rosło? Nie, bo trudno by już o to było. Zostało rozładowane w II Suicie angielskiej Bacha. To było takie radosne bezkompleksowe granie Bacha, bez kompleksów w sensie pretensji do stylowego wykonania, wydelikacania dźwięku czy prób upodobniania go do klawesynowego. Nie było też podobne do tak lubianych przez nas wykonań Piotra Anderszewskiego, więcej miało wspólnego z trochę bardziej „osadzoną” bachowską tradycją, ale nie tylko rosyjską. Znalazłam właśnie coś takiego i nawet podobne mi się to wydaje, łącznie z tempem. Podobnie bezpretensjonalny jest w tej muzyce np. Schiff czy Perahia. Taki Bach też ma swoje zalety.

Drugą część wypełniły Etiudy symfoniczne op. 13 Schumanna. Też mnie w interpretacji Avdeevej bardzo ujęły, z jednej strony dlatego, że ta pianistka potrafi grać grandioso, z dumą i godnością, a także z siłą. Ale też dlatego, że liryczne momenty potrafi narysować wyrazistą kreską. Burzliwe brawa, które się potem zerwały, skłoniły artystkę do dwóch bisów – i był to oczywiście Chopin. Najpierw Nokturn cis-moll op. posth. (ten „reminiscencyjny”), potem Polonez fis-moll, w którym trochę się rozczarowałam środkową częścią – wiedząc, jak pięknie Avdeeva cyzeluje mazurki, spodziewałam się czegoś podobnego, ale tym razem mazurek przemknął z pewnym pośpiechem. Natomiast skrajne części polonezowe – bez zarzutu.

Myślę, że kto się w czasach konkursowych krzywił na tę pianistkę, zmienił od tej pory zdanie. Tym bardziej, że wciąż rozwija się wspaniale, jest inteligentnym muzykiem i choć może nie wszystko wszystkim w jej grze musi się podobać, to nikt nie zaprzeczy, że to prawdziwa osobowość.