Przeprosiny na wyrost

Parę dni temu na łamach „Rzeczpospolitej” ujawniono list, jaki część pracowników Filharmonii Narodowej wysłała do ministra kultury Piotra Glińskiego. Nie podano daty wysłania listu, nie podano nazwisk podpisanych pod nim.

Abstrahując już od tego, co wydarzyło się na tej sali już ponad miesiąc temu, 13 marca, na koncercie otwierającym Festiwal Beethovenowski, to sam list jest dla mnie dość dziwnym zjawiskiem, żeby nie powiedzieć absurdalnym. Muzycy FN przepraszają ministra za coś, za co sami nie są odpowiedzialni w najmniejszym stopniu. Tak jak w żaden sposób nie można tu czynić odpowiedzialnymi organizatorów festiwalu, którzy również z tym, co się stało, nie mieli nic wspólnego.

A to, co się stało, było absolutnie spontaniczne i wydarzyło się nie po raz pierwszy. Prawie miesiąc wcześniej, w Operze Narodowej, na koncercie National Symphony Orchestra z Waszyngtonu, w podobny sposób został wybuczany wiceminister Krzysztof Czabański. Wielkie brawa natomiast otrzymała pani prezydentowa Anna Komorowska. (13 marca z kolei kontrastowe brawa przypadły ambasadorowi Niemiec. Pani prezydentowa też była, ale nie była wymieniana.) A sam minister też zapewne przeżywał déjà vu, ponieważ w połowie stycznia spotkała go podobna przygoda na otwarciu Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu.

Muzycy FN zapewne czują się w nieco innej sytuacji, nie tylko jako wykonawcy koncertu, lecz także jako gospodarze w swoim budynku. I do pewnego stopnia można zrozumieć, że jest im przykro obserwować takie sytuacje. Myślę, że buczącym też było i jest przykro, że doczekaliśmy takich czasów. Nie było jeszcze w naszym wolnym od ćwierćwiecza kraju władzy, która do tego stopnia lekceważyłaby prawo, tym samym lekceważąc wszystkich nas. Pan minister prawem się jak dotąd nie zajmował, ale przecież i on ten rząd firmuje (także jako wicepremier!) i już na wejściu zademonstrował trochę co najmniej dziwnych zachowań. Nie można przesądzać, jaka będzie cała jego kadencja. W muzyce jak dotąd nie widać destrukcyjnych działań. W innych dziedzinach idzie szybciej. Poczynając od zatrudnienia do oceny programów ekspertów-frustratów, którzy obcięli wszelkie fundusze na sztukę współczesną (tu jednak nawet jemu już zrobiło się trochę wstyd i postanowił mimo wszystko coś na ten cel wyłożyć), a kończąc na ostatnim kuriozalnym pomyśle łączenia praktycznie gotowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku z nieistniejącym Muzeum Westerplatte – nie ma merytorycznych przyczyn takiego zabiegu, jedynym powodem może być chęć likwidacji inicjatywy poprzedniego rządu.

Wracając do listu, zastanawia jedno zdanie dziennikarza „Rz”: „Pod listem podpisało się ponad 80 muzyków, którzy proszą o niepublikowanie ich nazwisk, ponieważ nie chcieliby, żeby list pociągnął za sobą nieprzyjemne konsekwencje zawodowe”. Tego już zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć. Konsekwencje zawodowe za przeprosiny? Z której strony? Przecież Filharmonia Narodowa jest, jak sama nazwa wskazuje, instytucją narodową, będącą w bezpośredniej gestii ministra, więc tylko on mógłby być siłą sprawczą jakichś konsekwencji zawodowych. Kogo więc muzycy się tak boją?