Już jest!

A co jest? Książeczka. A ściśle rzecz biorąc śpiewnik. Głównymi autorkami są moja siostra, Bella Szwarcman-Czarnota, i moja siostrzenica Róża Ziątek-Czarnota, ale ja też dorzuciłam tam swoje trzy grosze.

To jest, jak słusznie napisano w nocie, bardzo osobista książka, bo opowiada nie tylko o konkretnych piosenkach (z nutami, tekstem fonetycznie transkrybowanym i zapisanym w jidysz, a także polskim tłumaczeniem dokonanym przez Bellę), ale też niemało o historii naszej rodziny. O tym, jak muzyka stała się środkiem porozumienia, wehikułem czasu (do którego w tytule swojego wstępu odniosła się Róża reprezentująca drugie pokolenie), osadzeniem w kulturze. Ciekawe też, że każda z nas podchodziła do tego w inny sposób. Między siostrą a mną jest kilka lat różnicy, z czego wynika, że rozpoczynałyśmy świadome dzieciństwo w bardzo różnych sytuacjach. Ona – w żydowskiej enklawie na Dolnym Śląsku (jidysz był jej pierwszym językiem). Ja – już w Warszawie, gdzie społeczność była bardziej rozproszona, a kolejne instytucje stopniowo likwidowano: szkołę, której kierowniczką była nasza mama, audycje Polskiego Radia w języku jidysz… Ze mną już praktycznie w tym języku nie rozmawiano, choć byłam osłuchana dzięki rozmowom w domu, ale moje osłuchanie było bierne. W poznawaniu piosenek też była różnica: siostrze więcej śpiewała mama, zresztą zawodowa śpiewaczka, więc dla niej śpiewanie miało inną funkcję niż dla jej starszej siostry, która po prostu kochała coś sobie nucić, śpiewała niemal cały czas, przy zajęciach domowych, a była przy tym prawdziwą kopalnią wiedzy o historii, kulturze i tradycji, więc również to i owo opowiadała. Mnie śpiewała już przede wszystkim ona, bo mama, gdy byłam mała, zachorowała na gruźlicę i nie mogła się nadwerężać. Małej Różyczce oczywiście śpiewała jej mama to, co zapamiętała z dzieciństwa.

Jestem im bardzo wdzięczna, że wykonały prawdziwie mrówczą pracę: by ustalić autorów zarówno muzyki, jak tekstów (z Icchakiem Lejbuszem Perecem na czele) – w większości przypadków się udało; by stworzyć noty o poetach i kompozytorach; no i, last but not least, by zapisać nuty – tu już Róża znała odpowiedni program komputerowy. Ja dodałam do tego własny urobek sprzed wielu lat: nagrałam kiedyś śpiewane przez ciocię kilka chasydzkich nigunów, parę modlitw i jedną pieśń w układzie śpiewanym przez nasz chór rodzinny (mieliśmy taki!), a potem je spisałam. Niguny i modlitwy pochodzą z rodzinnych stron naszej mamy i cioć – spod Równego. Dodałam też ciekawostkę: własny utworek skomponowany w wieku przedszkolnym.

Zapraszam w sobotę o godz. 13 do Austriackiego Forum Kultury na Próżnej na spotkanie autorskie )w ramach Festiwalu Singera). Mówić będzie Bella, a my z Różą może coś zagramy.