Żaruś już nie ten
Zjazd do kategorii rozrywkowej prędzej czy później się mści. Philippe Jaroussky jest już cieniem siebie sprzed dekady, ale też niestety pracował na to. Choć, jak widać po reakcjach, jeszcze potrafi zachwycać.
Dla mnie – i dla kolegów, z którymi się zgadaliśmy po koncercie – w sumie było to trochę smutne. Ten śpiewak ma dopiero 38 lat, to za wcześnie na emeryturę nawet dla kontratenora, choć trzeba przyznać, ze trudno ten rodzaj głosu utrzymać długo w formie. Jeszcze nie tak dawno Jaroussky olśniewał. Ale też, kiedy był rzeczywiście o wiele bardziej przy głosie, obsuwał się repertuarowo. Całe to bezguście nie miało nań dobrego wpływu. Jeśli więc nawet ze swoim zespołem Ensemble Artaserse pokazał tym razem program naprawdę serio, i to jeszcze bardzo inteligentnie ułożony, tak, że prawie nie dało się wcisnąć z oklaskami (próbowano dwa razy), to już w końcówce nie wytrzymał i pokazał swój „gust”, wywołując oczywiście entuzjazm (był tego oczywiście w pełni świadom). Niestety, pokazał również, że głosu mu już nie wystarczyło.
A program był atrakcyjny: włoska muzyka drugiej połowy XVII w., zarówno stosunkowo wczesne stadium opery (Claudio Monteverdi, Pietro Antonio Cesti, Francesco Cavalli, Luigi Rossi, Adostino Steffani), jak dzieła instrumentalne (Marco Uccellini, Biagio Marini, Giovanni Legrenzi). Przyznam, że czekałam raczej na fragmenty instrumentalne, bo bardzo lubię ten kawałek historii muzyki, a ponadto zespół grał całkiem sympatycznie; wyróżniał się pierwszy skrzypek oraz dwaj grający na cynkach (jak ich nazwać – cynkiści?). Gdy instrumentaliści rozpoczęli koncert sinfonią Cestiego z opery Le disgrazie d’Amore, brzmiało to pięknie. Kiedy wszedł solista w arii z tejże opery – głos zabrzmiał płasko i cienko, tak przynajmniej go słyszałam z pierwszego rzędu amfiteatru. I tak było praktycznie przez całą pierwszą część.
W drugiej było jakby trochę lepiej, głos brzmiał bardziej dźwięcznie i miękko, zwłaszcza w powolnych ariach: kołysance piastunki Arnalty z Koronacji Poppei Monteverdiego i w arii Amfiona z opery Niobe Steffaniego. Jednak w bisach (dwa Monteverdiego, jeden Steffaniego) pojawiła się owa nutka wygłupu, puszczenie oka do publiczności – i zarazem spadek z poziomu. Już się wydawało, że artysta spoważniał. Ale jednak nie.
Spotkałam słuchaczy, którzy słyszeli go po raz pierwszy na żywo i podobał im się. Ja słyszałam go kilka lat wcześniej w Krakowie, więc mam porównanie. To już naprawdę nie to.
Komentarze
Dzień dobry 🙂 Nie zwróciłam uwagi i dopiero dzięki WW dowiedziałam się, że pod tym wpisem była wyłączona opcja dodawania komentarzy. Nie wiem, jak to się stało, ale naprawiłam tę usterkę. I przepraszam!
Dziś wolne, bo Robert Levin odwołał koncert. Szkoda.
No to dla poddierżania ewentualnego razgawora. Dziś przeglądałam nową „Muzykę w Mieście”, a w niej m.in. wywiad z bohaterem niniejszego wpisu, przeprowadzony w formie kwestionariusza. I on mi wiele wyjaśnił.
„Czy jest coś, czego nie byłby pan w stanie zrobić?
– Sport! Zawsze tak było, od najmłodszych lat… Jeżeli idzie o jakikolwiek rodzaj aktywności fizycznej, jestem chodzącą porażką! Próbowałem to zmienić, ale zabierało mi to zbyt wiele czasu (a może jestem trochę leniwy…)
Jaki jest pana największy talent?
– (…) każdy mówi, że w życiu prywatnym jestem bardzo zabawnym facetem! Zawsze staram się żartować i cieszyć się chwilą. Kiedy jestem z przyjaciółmi, staram się pozostawiać wszystkie problemy w domu i być tak miłym, jak to tylko możliwe. (…)
Jakie jest pana największe marzenie?
– Zaśpiewanie na scenie Ariodante Haendla, ale pozostanie to marzeniem. To bardzo wymagająca partia, a czasami trzeba uznać, że nasz głos nie nadaje się do niektórych ról”.
Czyli: leniwy, lubi być duszą towarzystwa i wie, że poważnych rzeczy zaśpiewać nie da rady. Wszystko się zgadza.
Już można pisać pod Żarusiem? Żal mi po tym co PK napisała. Tak mało jest tak wyjątkowo utalentowanych artystów. Myślałam, że po rozstaniu z Kryśką Pluhar, którą go częściowo wciągnęła w tę rozrywkę, będzie już dobrze. Nowe płyty dawały nadzieję, że artysta dojrzał. A może Żaruś nie jest tak bardzo inteligentny, jak chcielibyśmy go widzieć, mierząc skalą talentu. A może po prostu jednak woli być aktorem, czego mu nie można zabronić.
Przepraszam, że bardzo odbiegnę od tematu, ale dzieje się…
http://www.tvn24.pl/kultura-styl,8/potoroczyn-zwolniono-mnie-z-naruszeniem-prawa,674189.html
Przeczytajcie sobie te pożegnalne słowa, bo za pewne do IAM niebawem przyjdzie komisarz od Glińskiego i zniknie ten tekst.
https://iam.pl/pl/potoroczyn-odchodzi
Cóż, nawet jak następuje to, czego się można było spodziewać, to i tak duszno się robi czegoś. I pytanie, kto następny…
Tu całość jego oświadczenia:
https://www.facebook.com/pawel.potoroczyn/posts/546626015531525
Podła zmiana c.d.
Już znikł… „przepraszamy, ale taka strona nie istnieje”.
Dobry,
No to ja wrócę do naszych słuchaczowych odczuć po Żarusiu: mnie się druga część nie słyszała, miałem wrażenie, że artysta tracił swobodę i kontrolę, a przekrzykiwanie kapeli, która cięła coraz raźniej to już nie moja bajka – tu aksamit się przecierał. Do takiej współpracy to jakoś mi pasuje dama obdarzona głosiskiem, a nie taki rzewny, ckliwy, niespełniony ‚prawie’ sopran w wydaniu męskim trafiający w wielokreślne wysokie tony bezbłędnie i a capella. Może z racji zasłuchania w Andreasie Schollu. W takich momentach, a było ich kilka podczas wczorajszego koncertu, Żaruś mnie czarował. Co zaś reszty się tyczy graczy, pierwyj skrzypek fałszował w moim odczuciu w szybszych partiach zawadzając sąsiednie struny, klawesyn chyba był przykryty kocem, zaś ta końcówka to już nie wiem, słyszałem niemal Beattlesów i fascynacje orientem grane w jakimś półopętaniu. Współsłuchacze, z którymi szturmem natarliśmy PK w przerwie, mieli odmienne odczucia, raczej właśnie wzruszenie i radość, jeśli wierzyć relacjom.
PS. Ja mam do czynienia z ludźmi z ministerstw z poziomu eksperckiego na codzień w kwestii dobrej z i obawy mam takie, że karuzela kadrowa wywołana festiwalem niekompetencji i strachu się dopiero rozkręca…
Ależ z całą pewnością niestety. Dobrze powiedziane: festiwal niekompetencji i strachu.
Tymczasem w łapy Kryśki Pluhar dostał się nasz wielokrotny laureat Jakub Józef Orliński. Śpiewał z Arpeggiatą Cavallego w Utrechcie (w końcu sierpnia). Oby uciekł jak najrychlej.
Ojjjj… 🙁
Zaraz, zaraz. On w tym Utrechcie nie śpiewał repertuaru cyrkowego, tylko taką składankę z oper, w wersji z płyty wydanej w tym roku brzmiącą dobrze i sensownie. Na żywo jest tego więcej, sądząc po dodatkowych solistach – jak nasz wielokrotny właśnie. Już kiedyś tłumaczyłem, że pani Pluhar prowadzi podwójne życie i słyszałem parę bardzo dobrych wykonów, zupełnie innych, niż te kierowane do aspirujących.
Myślę więc, że Orliński trafił dobrze. Może mógł lepiej, nie wiem, ale wiem na pewno, że mógł dużo gorzej i dobrze o nim świadczy, że się tam nie wplątał. A uciec zawsze może, przecież tu czeka ciepłe, lokalne bagienko, jeszcze wielu się zmieści. 😛
https://www.youtube.com/watch?v=lI_OloqQ6CQ
No właśnie. I co tam jest źle, oprócz nazwiska kierowniczki zespołu? 🙂
Samo znalezienie się kręgu tej kierowniczki stanowi niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że Orliński okaże się odporniejszy na pokusy łatwej popularności niż jego znacznie starszy i na razie bardziej znany kolega. Oby.
Rozerwę Was trochę robiąc reklamę (? 🙂 ) mojemu koledze:
http://www.rp.pl/Muzyka/160909575-Philippe-Jaroussky-na-Wratislavia-Cantans.html/#ap-1
Mnie tylko zastanawia, czym się ten biedny człowiek tak frustruje, że musi takie rzeczy wypisywać.
No to nas PK rozerwała:-) Pan Marczyński musi chyba wyjątkowo wielbić Jaroussky’ego. Ale to dość niemądre, żeby prowadzić takie rozrachunki na łamach, co to czytelników interesuje. A swoją drogą myślałam, że Państwo się kolegują tj. że krytycy raczej się kolegują, zawsze siedzą razem, miło ze sobą rozmawiają.
Koronacji Popei?? Agostina Stefaniego?? Te muzykę??
Recenzent Rzepy ma wyraźny ortograficzny problem z geminatami i znakami diakrytycznymi. O stylu czy interpunkcji nie wspominając. Ani oczywiście o guście, bo to oddzielna sprawa.
Stefani to był Jan albo Józef, ale Agostino już jednak nie; profesjonalista powinien chyba wiedzieć takie rzeczy. A Popea to pewnie żona popa 😀
I jeszcze te żenujące osobiste wycieczki…
Nb. skoro Jaroussky urodził się w 1978 roku, to w żaden sposób nie może mieć 39 lat, jak stoi u Marczyńskiego.
Taki poziom – i wiedzy, i elegancji – kojarzy mi się zresztą z innym jeszcze panem M. (prawackim mędrkiem od literatury, wyjątkowo ostatnio rozbrykanym) 👿
Pozwolę sobie na kilka słów, gdyż również byłam na tym koncercie. Siedziałam tak, że bliżej już nie można było i gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym złapać Jarousskiego za nogę. Co do repertuaru – doceniam jego nieoczywistość i to, że wykonawca nie poszedł na łatwiznę i nie zaprezentował żelaznego zestawu barokowych hiciorów, które zagwarantowałyby mu łatwy poklask. Trochę byłam zdziwiona konwencją połączenia poszczególnych utworów w niemal jedną całość, co uniemożliwiało publiczności wyrażenie aplauzu, nawet wówczas gdy to faktycznie było zasadne. Mam uwagi do pierwszej części, a szczególnie początku, ale składam to na karby konieczności oswojenia się z tą wielką salą. Nie posunę się do tezy, że Jaroussky się kończy, bo po pierwsze tak nie uważam, a po drugie już nie o jednym i jednej pisano, że się kończą, a oni potem z niemałymi sukcesami kończyli się przez następne 20 lat. Zespół trochę fałszował i improwizował, co niektórych mogło razić, ale ogólnie całość wypadła przyjemnie. Osobiście z dużą dozą wyrozumiałości podchodzę to wszelkich prób nadania muzyce klasycznej nieco mniej patetycznego charakteru i przybliżenia jej szerszej publiczności, dlatego zarówno harce pani Pluhar jak i wszelkie żarty Jarousskiego raczej mnie bawią, niż oburzają czy zniesmaczają.
Oczywiście, zdarzały się jeszcze bardziej dramatyczne przypadki „kończenia się”, jak to było z Andreasem Schollem, który jednak się podniósł: po prostu ograniczył repertuar. Jaroussky też jak widać dobrze wie, że pewnych rzeczy nie zaśpiewa. Ale kiedyś się o wiele ciekawiej zapowiadał. Z drugiej strony, zabrał się niedawno za muzykę współczesną, wystąpił w operze Kaiji Saariaho Only the sound remains. Może w tym kierunku będzie się ratował?
Nie będę się rozpisywać o cyrkach dla publiczności, rozmawialiśmy już o tym wiele razy. Po prostu szkoda muzyki, którą można równie dobrze przybliżyć publiczności wykonując ją bardziej adekwatnie, naprawdę nie ma potrzeby się wygłupiać, żeby się podobać.
@ ścichapęk – możliwe, że w pewnym stopniu mogła tu zawinić złośliwa Pani Korekta. Znam ten ból… Oczywiście nie mówię tu o osobistych wycieczkach 😉 Swoją drogą, to właśnie kolega przyjechał specjalnie na ten koncert i wyjechał, a „ciotki krytyczki”, czyli zapewne Dorota Kozińska i ja, wciąż siedzą we Wrocławiu, mimo iż Żaruś już nie śpiewa 😆
Choć piękny ten instrument zwiemy w Polsce na modłę niemiecką cynkiem, grających na nim muzyków nazywamy z włoska kornecistami.
Słowo muzykologa 🙂
Kochani, przecież ja żartowałam 🙂
Jeśli chodzi o cynki, to ja też żartowałem. Nie jestem muzykologiem. 😛
To ja się w podobnej konwencji włoncze się do dyskusji i zamiast słowa muzykologa zaproponuje własne: cynkciarz 😀
I jak zawsze licze na miłościwom Paniom Korekte…
Ja się nie znam, trafiłem tu przypadkiem. Jestem raczej z tych „aspirujących” jak przeczytałem, PJ „poznałem” niedawno, przypadkiem można powiedzieć i oprócz 4PR i innych „przebojów” np. Bacha by Nigel jest to jak na razie jedyny mój kontakt z muzyką poważną. I jako „aspirujący” jak tu jestem nazywany (nie wiem jeszcze czy z nutką pogardy czy nie) chciałbym dwa słowa.
Tak się zastanawiam – to chyba lepiej że artysta jest spoko (nawet poważny) i ma kontakt z publicznością i potrafi puścić oko a nie jest nadętym bufonem rozmawiającym tylko z krytykami i robiącym koncerty dla 10 osób którzy się „znają”?Bo trochę tak rozumiem ton na tym forum. Ale może źle. I nie uważam tego za cyrk.
Nie znam się też na emisji głosu i śpiewaniu w ogóle ale jak usłyszałem pierwszy raz śpiewającego PJ byłem zachwycony. A że jestem raczej ścisłego wykształcenia, lubię sprawdzać rzeczywistość i inne wykonania kontratenorów już mi do gustu nie przypadły, takie trochę na siłę i męczące. A u PJ lekko. Ale to opinia „aspirującego”.
Byłem wczoraj w NOSPR w Katowicach na koncercie PJ i BARDZO mi się podobało. Ale może właśnie dlatego że się nie znam…
Ale chciałbym bardzo nabrać wyczucia – czy mógłbym np. prosić o link na YT do bardziej adekwatnego wykonania jakiegoś utworu, gdzie nie szkoda muzyki, ale śpiewanego też przez PJ? Tak dla porównania. Naprawdę chcę zrozumieć różnicę.
I ciekaw jestem Państwa opinii o znanym cyrkowcu Nigelu Kennedym.
pozdrawiam serdecznie.
Dobry wieczór,
trudno mi trochę było znaleźć, gdzie Pan się właściwie wpisał (nie lepiej było pod aktualnym wpisem? 🙂 ), ale w końcu znalazłam.
Mówią mi również znajomi, którzy też byli na koncercie PJ wczoraj w Katowicach, że solista tym razem był „przy głosie”, a program był – jak we Wrocławiu – serio, więc było ok. Ja nie byłam, więc siłą rzeczy się nie wypowiem.
Wie Pan, to trochę fałszywe przeciwstawienie: albo artysta potrafi puścić oko do publiczności, albo jest „nadętym bufonem rozmawiającym tylko z krytykami” (???) i „robiącym koncerty dla 10 osób”, które „się znają”. Kontakt z publicznością można przecież nawiązywać na wiele różnych sposobów, niekoniecznie przez puszczanie oka. Można działać z gustem, można nawet pokazywać wielką sztukę przez duże S – i jeśli się to robi rzeczywiście, to nawet dla „aspirującego” 😉 (tj. nie tylko dla 10 krytyków) będzie to prawdziwe przeżycie.
Co zaś do Nigela… wiele razy o nim pisałam. Że to wielki talent, ale niestety styl życia wiele mu zepsuł. Poznałam go kiedyś osobiście, bo robiłam z nim wywiad, mówił wtedy fajnie, ale to było bardzo dawno, za jego pierwszym pobytem w Polsce jeszcze w latach 90. Widywaliśmy się jeszcze później, ale w ostatnich latach prawdę mówiąc go nie słyszałam; obawiam się z tego, co o nim słyszę, że dziś zajmuje się głównie odcinaniem kuponów 🙁 Szkoda.
Już Dzień Doby,
Wydawało mi się, że wpisuję się jako ostatni pod wpisem „Żaruś (???)…”.:-)
Zgadzam się z Panią, że porównanie nie trzyma poziomu. Ale było celowe i tak nie myślę (jeśli poczuła się Pani urażona -przepraszam). Ale – proszę wybaczyć – niektóre wpisy na tym forum też mocno nie trzymają poziomu.
Proszę mi wskazać jakie sporty uprawiał niejaki Luciano, albo uprawia Placido, albo Pani Cecilia Bartoli? Lub też, czy byli duszą towarzystwa czy nie? Jeśli Hilary Hahn czegoś poważnego (w opinii piszącego) nie zagra, to do kosza? Co innego merytoryczny wpis dotyczący koncertu (a raczej takiego bym oczekiwał na takim forum) a co innego takie wycieczki. Widzę też pewną niekonsekwencję między oczekiwaniami pewnej powagi obcowania i repertuaru od artysty a „Żarusiem”.
Przez chwilę się bałem jak czytałem wpisy, że o wielkości artysty decyduje w pierwszej kolejności sport, to czy jest wesołym człowiekiem czy nie, a na końcu to jak gra/śpiewa. Ale jak zrozumiałem po opinii o NK na szczęście (chyba) nie. Może mieć Pani rację, że mógłby może więcej zdziałać, ale to jak Pani napisała, to jest to wyważona merytoryczna opinia („szkoda”), nie nie sposób się przyczepić i można dyskutować. Nie przekreśla to NK, że odcina kupony, no może właśnie szkoda…. A może ma przerwę na oddech…? (nie widzę nic złego w samym odcinaniu, zasłużył).
Nie byłem na koncercie w 2016 roku (wtedy jeszcze nie wiedziałem kto to PJ ani inni wyżej i niżej wymienieni – dobra robota, prawda?) i nie mi się wypowiadać. Rozumiem, że wykonanie (może słabszy dzień) oraz pewna forma obcowania z publicznością i repertuar nie przypadły Pani do gustu. Ale czy to nie kwestia … indywidualna właśnie? 20 lat temu inaczej się grało muzykę barokową, ale ja wolę tak, jak gra się dziś. Kiedyś w ogóle było inaczej ale wygląda, że muzyka poważna trafia pod strzechy. Sądzę, że np. David Garrett raczej umie grać, ale już na koncert nie pójdę; nie uważam natomiast, że robi coś złego, mi taka forma już nie odpowiada po prostu. Podobnie pewnie wolałbym iść na koncert Aleksandry Kurzak niż na jej występ z Edytą Górniak; ale dalej – nie robi nic złego (uważam, że wręcz przeciwnie, podobnie jak w moim przypadku PJ) i wcale jej to nie przekreśla jako artystki.
Oddzielmy więc może te kwestie (i sport) od samego faktu, czy ktoś ma talent i umiejętności czy nie. I proszę mnie źle nie zrozumieć – Pan Marczyński (przeczytałem) strasznie nie trzyma poziomu. Ale (jam mam taką zasadę) nie mogę wymagać od innych czegoś, czego nie wymagam od siebie.
W skrócie więc – trzymajmy poziom merytoryczny. Będziemy bardziej wiarygodni. I oddzielmy sposób bycia artysty i jaki sport uprawia od tego, jak gra czy śpiewa (albo z kim gra i śpiewa) albo od tego, że może miał słabszy dzień. To kwestia indywidualna, można za to artystę lubić bardziej lub mniej. I nie uogólniajmy jednego występu na całą przyszłość i przeszłość artysty. Piszmy o TYM występie.
pozdrawiam.
Toteż ja pisałam o TYM występie – niestety jego spadek formy potwierdził mi późniejszy jego występ na otwarciu Elbphilharmonie w Hamburgu. Może trochę popracował nad sobą i teraz znów śpiewa lepiej. Nie ocenię tego, bo nie słyszałam go na ostatnim koncercie w Katowicach.
W ogóle nie padło nigdzie słowo o tym, że ja „wolę, jak się wykonywało muzykę barokową 20 lat temu niż jak się wykonuje teraz”. Mowa była o formie głosowej konkretnego artysty i o jego wykonaniach – konkretnie chodziło o to, że w formie kiedyś był dobrej, ale uprawiał sztukę, hm, populistyczną. Ona może się oczywiście komuś podobać, dla mnie to był jednak trochę cyrk. Ale w baroku było więcej „cyrkowców” – tyle że kastraci mieli mocniejsze głosy 😉
A o sporcie nie przypominam sobie, żebyśmy tu kiedykolwiek rozmawiali…
Pozdrawiam z Wrocławia.
PS. Szukałam dłużej, gdzie Pan się wpisał, bo WordPress zrobił jakąś zmianę w wyświetlaniu komentarzy na stronie adminowej i nie pokazuje od razu, na jaki wpis to jest odpowiedź (kiedyś pokazywał) – okazuje się, że trzeba rozwinąć małą strzałeczkę gdzieś tam w kącie…
No widzi Pani. Ja wolę „nie podoba mi się, wolę bardziej tradycyjne podejście do wykonywania muzyki poważnej” niż „cyrk” albo „bezguście”, zwłaszcza z ust krytyka, od którego oczekuję merytorycznej opinii. Albo wolę „PJ nie zachwycił” niż „Żaruś…” (rzeczywiście tytuł przed duże T, a pisała pani o sztuce przez duże S). To jak to jest, mi wolno, ale artystom nie? I jak ktoś pisze o emeryturze to nie pisze o TYM koncercie.
Szanuję Pani konserwatyzm w tym względzie i może nawet trochę rozumiem, ale forma mi nie odpowiada. Więc ten przykład z barokiem był raczej przykładem (a nie odniesieniem do recenzji/opinii), że można mieć różne podejście (ale i jedno i drugie może się podobać).
Co do sportu – proszę przeczytać sobie jeden ze swoich komentarzy, cytuję tylko ostatnie zdanie” Czyli: leniwy, lubi być duszą towarzystwa i wie, że poważnych rzeczy zaśpiewać nie da rady. Wszystko się zgadza.”
Wg mnie nie przystoi, co to ma do rzeczy że ktoś nie uprawia sportu albo ma pogodny charakter albo nawet zna swoje ograniczenia? Ale oczywiście jak Pani uważa.
pozdrawiam i już nie zaśmiecam. ale pozostaję przy swojej formie, tak jest dla mnie po prostu ładniej.