Beethoven razy pięć
To był jeden z takich koncertów, które się zapamiętuje i z których trudno wyjść. W Filharmonii Narodowej wszystkie pięć sonat na wiolonczelę i fortepian Beethovena grali Nicolas Altstaedt i Alexander Lonquich.
34-letniego wiolonczelisty nigdy dotąd na żywo nie słyszałam, choć pewna byłam, że gdzieś widziałam to nazwisko w związku z występem w Polsce. No i fakt – wystąpił na Festiwalu Beethovenowskim w 2013 r., grając Koncert Lutosławskiego. Ja nie byłam na tym wydarzeniu obecna, ponieważ tego dnia przemieściłam się już do Krakowa na Misteria Paschalia, ale można to nadrobić tutaj. A może ktoś z Was był na tym koncercie? To wybitna postać mimo młodego wieku (Gidon Kremer nie zaprosiłby tuzinkowej osoby na swego następcę w Lockenhaus).
Alexandra Lonquicha znamy tu w Polsce całkiem nieźle. Z Konkursu Chopinowskiego w 1980 r., kiedy to otrzymał wyróżnienie, pamiętam go jak przez mgłę, bo wtedy był głównie hałas o Pogorelicia i Danga. Po latach spotkałam go w istniejącej w latach 90. Akademii Mozartowskiej, gdzie młodzi artyści z różnych stron świata uczyli się grać muzykę kameralną; on był jednym z ulubionych pedagogów. Jego praca z młodzieżą, którą miałam szczęście obserwować, była fascynująca; rezultaty także (do dziś pamiętam niesamowite wykonanie Kwintetu fortepianowego f-moll Brahmsa). Później przyjeżdżał do nas sam (wspaniały był np. jego recital w krakowskich Sukiennicach) lub w towarzystwie; na Chopiejach grał zarówno na instrumencie współczesnym, jak i erardzie, także z Philippe’em Herreweghe.
Z Altstaedtem stanowią niezwykle zgrany duet – obaj są rasowymi kameralistami, a przy tym widać, że świetnie się rozumieją. Altstaedt ma charakterystyczny sposób grania, z widocznymi wpływami wykonawstwa historycznego (np. często długie nuty gra bez wibrowania); jego instrument (Giulio Cesare Gigli, 1760 r.) ma bardzo ciekawe brzmienie. A on sam – i Lonquich także – ma umiejętność niemal zawieszania czasu. Wstępy i wolne części były niemal lunatyczne, począwszy od tego do I Sonaty op. 5, choć później jest to utwór w stylu jeszcze haydnowskim, a skończywszy na obu z op. 102; wolna część ostatniej zabrzmiała niemal jak ta ze słynnego „Geistertrio” – też ciarki chodziły po krzyżu. A fragmenty szybkie bywały naprawdę szybkie, ale grane zawsze z absolutną swobodą i lekkością, tak że o technice w ogóle się nie myślało. Co jeszcze uderzało, to dbałość o barwę, zwłaszcza u pianisty: w pierwszych sonatach z op. 5 dźwięk bardziej dyskretny, wycofany; w kolejnych, późniejszych – już mocny i całkowicie, równorzędnie partnerujący wiolonczeli. Wszystko absolutnie przemyślane, ale i wyczute.
Mam nadzieję, że kiedyś te sonaty nagrają. W każdym razie moim zdaniem powinni.
Komentarze
Pobutka 9 XI B. Terfel 51 https://www.youtube.com/watch?v=GUH3z3eBQxE z mikrofonami i glosnikami? The horror, the horror… moze byc a propos wyniku wyborow tez 😉
M. Spanier 110 https://www.youtube.com/watch?v=yqEwcGPO_UY
M. Mezzrow 117 https://www.youtube.com/watch?v=Ajjsp2gwmEk
PS Grzebiac w sklepie z plytami natknalem sie na plyte LILLI Lehmann. Nie Lotte? A jednak istniala, spiewala i uczyla.
Noo, bosko było. A przy piątej jeszcze bardziej.
Także liczę na nagranie, ale nic w pełni nie odda wczorajszego wieczoru.
Moze byl na koncercie jakis pirat….?
Tymczasem mozna posluchac Alstaedta i Lonquicha w innym programie, z ich nowojorskiego koncertu (jest takze jedna z sonat Beethovena)
http://www.wqxr.org/#!/story/listen-cellist-nicolas-altstaedt-and-pianist-alexander-lonquich/
Fascynujący koncert, zwłaszcza druga część! Dźwiękiem wiolonczeli można się było wczoraj bardzo solidnie upić.;-) Poszłam do FN po dwóch bardzo ciężkich dniach w pracy i bardzo słabo przespanych nocach. Bałam się, że niewiele usłyszę, tymczasem wsiąkłam w muzykę od pierwszych dźwięków, ani na dwie minuty nie straciłam wątku i bardzo się ociągałam wychodząc z filharmonii dwie i pół godziny później. To lubię, tak mi graj.:-)
Długo by ciągnąć zachwyty nad wczorajszym wydarzeniem. W całości. Uniosło nas wysoko – powtórzę za swym poprzednim komentarzem – i to nie tylko w późnych sonatach; obaj panowie zagrali wszystkie tak właśnie, jak mi w duszy grają. Aż nie chciało się schodzić na ziemię, zwłaszcza że dookolna pospolitość skrzeczy niestety coraz donośniej.
Publiczność na szczęście dopisała (po części pewnie też dzięki relatywnie niezbyt drogim biletom). Kto nie był, może jedynie żałować.
Alstaedt nagrał już przed dekadą jedną z Beeciowych sonat, pierwszą z op. 102 – choć jednak nie z Lonquichem, lecz z Piemontesim. I ja czekam więc na płytowy komplet wczorajszego duetu. Może nawet artyści dołożą tam jeszcze sonatę op. 17 😉
Filharmonio, więcej TAKICH koncertów!
Słyszałem w sierpniu tego wiolonczelistę w malutkim niemieckim Stolpe w ramach Mecklenburg-Vorpommern Festspiele.