Współczesność w Yorkshire
Huddersfield Contemporary Music Festival, jak tu w skrócie piszą – hcmf, to jeden z najbardziej prestiżowych festiwali muzyki współczesnej. W zeszłym roku był tu istny najazd polski; w tym roku mniejszy, ale współpraca ma być długofalowa.
Mniej polskiej muzyki – zaledwie na czterech koncertach – ale delegacja z Polski przybyła duża, są koledzy dziennikarze, są też szefowie festiwal: Warszawska Jesień (Jerzy Kornowicz) i Sacrum Profanum (Krzysztof Pietraszewski). No i oczywiście ekipa z Instytutu Adama Mickiewicza, który jest współsprawcą tego „najazdu” w ramach programu Polska!Music.
W piątek (czego nie widziałam, ale tak mówią) ciepło tu przyjęto wykonanie przez Ensemble Musikfabrik utworu Marcina Stańczyka Some Drops, o którym tu wspominałam przy okazji jego wykonania na Sacrum Profanum. Wczoraj niestety wyszło dość pechowo: zaplanowana była o trzeciej po południu prapremiera nowego utworu Wojtka Blecharza Body Opera. Odbyć się miała w szczególnym miejscu w Wakefield, dokąd publiczność dotarła specjalnie podstawionymi autokarami. Było to postindustrialne wnętrze obok eleganckiego nowoczesnego obiektu muzealnego Hepworth Wakefield. Jak się miłośnicy sztuki XX wieku mogą domyślać, nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska wielkiej Barbary Hepworth, która tu właśnie pracowała i z kolegą po fachu Henrym Moorem oraz ze swoim mężem malarzem Benem Nicholsonem stworzyła grupę awangardową.
Kiedy przyjechaliśmy, zawrócono nas właśnie do owego muzealnego budynku, w którym po koncercie miało się odbyć przyjęcie, ogłaszając, że przyjęcie odbędzie się najpierw, a teraz jeszcze mamy trochę czasu na zwiedzanie. Dzięki czemu obejrzałam rzeczywiście bardzo fajną galerię, gdzie najwięcej było oczywiście Hepworth i o Hepworth, ale także Nicholson i Moore, no i dużo sztuki bardziej współczesnej, ale nawiązującej do tych klasyków. Przyjęcie jak przyjęcie, trwało godzinę, po czym dyrektor festiwalu Graham McKenzie ogłosił, że niestety w miejscu koncertu była awaria prądu i – w związku z tym – ogrzewania (temperatura we wnętrzu była bliska zewnętrznej), więc postanowili przesunąć wykonanie całości na przyszły rok, a teraz pokazać nam tylko kawałek. Problem w tym, że w tym utworze leży się na ziemi i słucha. Izolacja co prawda, jak się okazało, była nawet niezła, no i jeśli się nie zdjęło kurtki i jeszcze przykryło kocem, który każdy miał do dyspozycji, to nie było tak źle, zwłaszcza że byliśmy już rozgrzani. Usłyszeliśmy trzy fragmenty; brali w nich udział poprzebierani w srebrno błyszczące stroje kontrabasistka, perkusista, tancerz i kompozytor. Słuchało się tego miło, choć trzeci fragment był dyskusyjny: każdy miał w poduszeczce głośniczek (?), który przekazywał niskie dźwięki, wibracje; można było słuchać ich na różny sposób, niekoniecznie kładąc na poduszce głowę, ale np. przykładając do pleców itp. Miało to ponoć być przyjemne, dla mnie akurat nie było, ale to już rzecz tego, co komu pasuje.
Po powrocie do Huddersfield słuchaliśmy dwóch świetnych koncertów. Najpierw Klangforum Wien z programem, by tak rzec, parytetowym: dwie kompozytorki i dwóch kompozytorów. Eva Reiter z Austrii w utworze Noch sind wir ein Wort…, w którym główną rolę grały długie plastikowe rury, do których dmuchano na zasadzie didgeridoo; z innych instrumentów był tylko kontrabas oraz flet prosty kontrabasowy, do którego stanęła (!) sama kompozytorka. Tajemnicze, szemrzące brzmienia kontrastowały z kolejnym utworem, MANIA, Reinharda Fuchsa, w którym grał już bardziej typowy skład zespołu – agresywne, obsesyjne motywy. Trochę uspokojenia dał utwór Intorno al Bianco Beata Furrera na kwintet z klarnetem; początkowo rozwijający się powoli i konsekwentnie, aż do burzliwego końca. Na koniec Brytyjka Rebecca Saunders – Skin, utwór ze znakomitą sopranistką Juliet Fraser w roli głównej. Muzyka bardzo wyrazista, pełna kontrastów.
Na kolejnym koncercie w wykonaniu London Sinfonietta pod batutą kompozytora usłyszeliśmy świetny, przejmujący utwór FAMA, na aktorkę, zespół instrumentalny i wokalny oraz solistkę na flecie kontrabasowym (w tej roli Eva Furrer). Fragment tego utworu był kiedyś wykonany na Warszawskiej Jesieni (jako Canti notturni), ale dopiero całość robi wrażenie, z muzykami otaczającymi publiczność i muzyką wręcz osaczającą.
Komentarze
A dziś była seria (i wciąż trwa, ja się w końcu urwałam) krótkich koncertów, każdy w innym miejscu, co było dość uciążliwe, ponieważ pogoda jest tu dziś po prostu parszywa 🙁 Leje, wieje, ohyda. Ale ludzie dzielnie pędzili z koncertu na koncert.
Z samego rana pianista Philip Thomas grał Third Political Agenda – najnowszy utwór Michaela Finnissy (który w tym roku obchodzi 70-lecie), napisany po pamiętnym referendum; tytuły części są dość wymowne: I. Corruption. Deceit. Ignorance. Intolerance., II. Unctuous. Killer. Idiot. Party., III. My. Country. Betrayed. Me. – pisownia oryginalna (miło przez chwilę poczuć, że i niektórzy Brytyjczycy czują się zdradzeni…), po czym ze studentami wydziału muzycznego tutejszego uniwersytetu (który jest współorganizatorem festiwalu) zagrał drugi jego utwór, Post-Christian Survival Kit – kolaż motywów z muzyki religijnej, wszystko grane w konwencji happeningu. Później ciekawy recital pianisty Zubina Kangi (hinduski Australijczyk zamieszkały w Londynie) z użyciem elektroniki, Explore Ensemble z Taleą Griseya, brzmiała dziś jeszcze m.in. nyckelharpa, flet piccolo w duecie ze skrzypcami, saksofony, wreszcie gitara, czyli Raphael Rogiński ze swoim programem „afrykańskim”. Zrobiliśmy mu owację, ale nie tylko my na szczęście.
No, a jak tam było we Wrocławiu – może ktoś opowie? 😉
Parę słów z Wrocławia zatem. Nikt się nie odzywa, a było nas Frędzelków kilka osób, zatem jako nowicjuszka, wśród groupie PA:-), napiszę, żeby wydarzenie nie przeszło bez echa.
Ale zanim, refleksja. Szykując się na sobotni koncert, słuchałam, jednym uchem, transmisji z obchodów 200-lecia UW. Grano m.in. utwór Pawła Szymańskiego, napisany specjalnie na tę okazję, a potem Avdeeva z orkiestrą FN wykonywala koncert e-moll Chopina. Jakaż była moja konsternacja, gdy po pierwszej części rozległy się oklaski. Zastanowiłam się, kto siedzi na sali – kwiat polskiej inteligencji: rektorzy, dziekani, pracownicy UW. Jeżeli taka grupa nie jest obyta ze słuchaniem muzyki, cóż my mamy pretensje do sponsorów, którzy klaszczą, czy też pochrapują na koncertach. Zrobiło mi się smutno.
Ale zaraz mój smutek minął, gdyż udałam się do NFM na koncert Piotra Anderszewskiego i NFM Leopoldinum. W programie koncerty fortepianowe Mozarta: G-Dur nr 17 KV 453 i c-moll nr 24 KV 491.
Najpierw ucieszyłam się bardzo, gdyż okazało się, że siedzę obok, prawie obok, 60jerzego. Uprzejma Pani, siedząca pomiędzy, zamieniła się i dzięki temu miałam zapewnione bardzo miłe towarzystwo do końca wieczoru. Maestro Anderszewski, tu to określenie Agi, jak najbardziej uprawnione, dyrygował od fortepianu. Było ciekawie, choć, jak słusznie zauważył 60jerzy, niefortunnie usunięto klapę od fortepianu, by sekcja wiolonczel i kontrabasów widziała dyrygenta. Dźwięk trochę rozłaził się na boki. Sala (olbrzymia przecież) pełniutka, pełen zachwyt. Na bis artyści zagrali ponownie Allegretto z koncertu c-moll. Kolejny dzień był jeszcze ciekawszy. Tym razem Anderszewskiemu miał towarzyszyć Lutosławski Quartet wraz z Tomaszem Januchtą na kontrabasie (koncert fortepianowy). Program również całkowicie poświęcony muzyce Mozarta. W pierwszej części: Adagio i fuga c-moll, KV 546 i Kwartet smyczkowy C-dur KV 465 „Dysonansowy”, a w drugiej koncert fortepianowy A-dur nr 12, KV 414. Kwartety Mozarta nie należą do moich ulubionych, więc może nie będę oceniać. Może ktoś bardziej kompetentny coś napisze. Natomiast koncert w kameralnej, autorskiej wersji Mozarta, to już była prawdziwa przyjemność. Pierwszy raz słyszałam koncert Mozarta w tak kameralnym wykonaniu i brzmiał bardzo intrygująco. Anderszewski mógł tu czarować, jak to tylko on potrafi. Na bis artyści dali publiczności wybór, którą część mają zagrać. Głosy były oczywiście podzielone, cała sala próbowała się przekrzyczeć. Ostatecznie zagrano część trzecią, a po kolejnych gorących owacjach drugą. Mało brakowało, a wysłuchalibyśmy ponownie całego koncertu Mozarta, tylko w odwrotnej kolejności:-)
Niewątpliwą atrakcją wrocławskich koncertów było spotkanie Frędzelków, zwłaszcza tych, których do tej pory nie znałam. Na koncercie w Sali Czerwonej miejsca były nienumerowane i mogliśmy usiąść wszyscy razem. To był bardzo przyjemny weekend.
Pobutka 22 listopada – znowu szczesliwy dzien urodzinowy dla muzykow
J. Obrecht 558; H. Henderson 112; J. Rodrigo 115; C. Kreutzer 236; G. Schuller 91; W. F. Bach 306 i mu wspolczesny F. Benda 307; H. Carmichael 117; B. Britten 103;
https://www.youtube.com/watch?v=6l-FoLxftEU
https://www.youtube.com/watch?v=fDePdW8aP60
https://www.youtube.com/watch?v=8J0VZB4rxLY
Z zalem muze pominac reszte 🙁 😯
Dzień dobry 🙂
Rzeczywiście niezła plejada jak na jeden dzień.
Dzięki za relację z Wrocławia! Bardzo się cieszę z miłego spotkania Frędzelków i żałuję, że w nim nie uczestniczyłam. Ja już dziś wracam do Polski, ale jeszcze się tu chwilę poszlajam – zdaje się, że nie pada (jeszcze?).
Też byłam,Mozarta jak miód piłam….Cóż tu recenzować,zbiorową lewitację?? Jerzy to by pewnie potrafił…
Reakcje po koncertach były iście rockowe,kolejki tak długiej jak ta po autografy ( i po wymianę choć paru słów z PA ) nie widziałam nawet „za komuny”.Wytrzymał dzielnie,z uśmiechem na ustach.Też mistrzostwo.
Zabawny moment: po chaotycznym głosowaniu na bis,PA zrobił nad klawiaturą „hande hoch” i stwierdził z ulgą:ja nie zaczynam…O kolejności bisów zdecydował „zaczynający” kwartet,czyli kwintet.
Miło było spotkać Frędzelki i „osoby dochodzące”.Ukłony z podziękowaniem dla wrocławskiej gospodyni,czyli Ewki.
Wrocław piękny nawet w listopadzie i w deszczu.
NFM robi wrażenie,naprawdę.Tylko te dające po oczach reflektory w kuluarach na poziomie -1!Takie cóś muszą w ramach uprawianego zawodu wytrzymywać artyści,ale publiczność??? Plizzz…
Pani Kierowniczko,z powodu dojmującej nieobecności Waszej Wysokości,stosowną czekoladę skonsumowała Dwójka w osobie wiadomej.
Dwójce też się coś od życia i wdzięcznych słuchaczy należy…
Druga doba minęła i Łabądek wrócił do gniazda 🙂
Zachwycać się i lewitować* można było i owszem. Acz nie bez zastrzeżeń. W przypadku obydwu koncertów. W pierwszym, na dużej sali, PA zadysponował zdjęcie klapy fortepianu. Czego efekty były oczywiste. Funkcja klapy jest tyle oczywista co niebagatelna (o czym oczywiście PA wie), a pomimo tego zdecydował się na to. Dla mnie takie kroki są zawsze bolesne i kosztowne, bo natura dźwięku jest taka, że zrobienie czegoś wbrew mechanice fali dźwiękowej musi się odbić na jakości i urodzie brzmienia – i najgenialniejszy wirtuoz instrumentu tego nie zmieni najbardziej chytrymi sposobami. Orkiestra świetnie przygotowała się do tego koncertu, natomiast miałem wrażenie, że niezbyt wiele czasu mieli na uzgodnienie pewnych proporcji brzmienia przy dialogach solisty z zespołem, bo – zwłaszcza w środkowych częściach – gdy grał eterycznym piano, odpowiedź orkiestry raczej też powinna być na tym samym poziomie, a nie była, co każdorazowo było zbyt ostrym wyrywaniem z owego eterycznego stanu zasłuchania. Ale niezależnie od tego wrażenie było silne – no i te kadencje, fantastycznie zagrane przez PA.
Natomiast drugiego dnia, w sali Czerwonej, klapa była już na swoim miejscu (klapa instrumentu rzecz jasna), ale wolumen fortepianu niestety wprasowywał chwilami w parkiet brzmienie kwintetu smyczkowców (bo do Lutos Quartet – skądinąd świetnego – dołączył kontrabas). Coś tu jednak nie do końca uzgodniono, bo pamiętam chyba z 4 lata temu PA grał z Belcea Quartet w Warszawie na Chopiejach (ale fakt: na dużej sali) i proporcje brzmienia kwartetu w zderzeniu z fortepianem były doskonałe. We Wrocławiu ta dysproporcja (przynajmniej dla mnie) była w skrajnych częściach koncertu A-dur zbyt widoczna i ostra. Natomiast środkowa część – zjawiskowa. Zjawiskowa, bo taką ją stworzył Mozart, i zjawiskowo ją PA zagrał. A potrafi ją grać na dziesiątki sposobów. Co udowodnił chociażby w bisowanych częściach III i II (Andante w tak eterycznym wydaniu pokazało właśnie urodę opracowania tego koncertu na ten kameralny skład). Obydwa koncerty były rejestrowane, więc coś z tego powinno ocaleć na przyszłość.
Dla mnie wartością dodaną w drugim dniu była możliwość dyskretnego zerkania w trakcie koncertu na siedzącą z nami mamę PA. Ponieważ jak wiadomo, naturę kwoka u mnie dominuje, to – po prostu – żadna tam wartość dodana tylko zwykłe wzruszenie. I już.
A pogawędki przed, w trakcie i po koncertach – pyszne. Ale PK wybrała leżenie plackiem na brytyjskiej ziemi 🙂
* Jeśli Levit poczyni dalsze postępy (a jest zdolny, nie da się ukryć), to co poniektórzy fani będą pisać o levitowaniu.
No tak wyszło, i chyba z tego wszystkiego kataru dostałam… tzn. nawet nie z tego leżenia na ziemi, ale pewnie z tej wczorajszej ulewy. Buty wzięłam co prawda solidne (przeczytawszy prognozę), więc mi nie przemokły, ale mokre były portki i kurtka, bo nie dość, że lało, to jeszcze zacinało
Ale w sumie nie żałuję. Żal mi tylko, że nie słuchałam tym razem PA w tak miłym towarzystwie. Kiedyś to sobie powetujemy, mam nadzieję 🙂
Dobranoc, już z domu.
Pobutka 23 listopada K. Penderecki 83; M. de Falla 140; F. Buscaglione 95;
https://www.youtube.com/watch?v=_Z75cdL2Kv8 Na czasie? 😯
https://www.youtube.com/watch?v=rb4xofcJXGE
https://www.youtube.com/watch?v=wqVYp6lEEes
Mnie wczoraj w Łodzi urzekło zaczynające działalność Weinberg Piano Trio (Szymon Krzeszowiec – skrzypce, Arkadiusz Dobrowolski – wiolonczela i Piotr Sałajczyk – fortepian. W ramach Festiwalu Tansmana (20 lat tego Festiwalu) wykonano trzy tria: Andrzeja Czajkowskiego, Aleksandra Tansmana i Mieczysława Weinberga. Ogromnie podobała mi się gra i porozumienie między wykonawcami, zwłaszcza w kompozycji Weinberga, przepiękne dialogi instrumentów. Warto obserwować dalszą działalność zespołu. A przed nami jeszcze koncert Sinfonii Varsovii z Jerzym Maksymiukiem, przypominającym postać i utwory Pawła Kleckiego oraz prapremiera opery „Złote runo” Al.Tansmana.
Dzień dobry 🙂 Tego koncertu też żałowałam. Ale na koncert SV przyjadę. Jak również na premierę Złotego runa.
Z żałobnej karty: 21 listopada zmarł Jean-Claude Risset, znakomity twórca muzyki elektronicznej i komputerowej. To utwór z końca lat 60.:
https://www.youtube.com/watch?v=JQRxTGLp8AY
To nieco późniejszy:
https://www.youtube.com/watch?v=8fSKk4OqZp0
A to jeszcze późniejszy:
https://www.youtube.com/watch?v=Fhj2O4jToKI&t=20s
Efektem, który mi się z nim najbardziej kojarzy, jest „niekończące się glissando” – wydaje się, że dźwięk wciąż zmierza do góry.
Piotra Sałajczyka miałam przyjemność słyszeć niedawno w Sanoku.Potwierdzam,że pięknie dialogował,tym razem z Piotrem Pławnerem.
Jak dobrze,że choć w muzyce przechowa się kultura dialogu,skoro w polityce nie można….
My, Trójmieszczanie, czujemy się zdyskryminowani. Jakieś koncerty wrocławskie, a całkowita cisza na temat piątkowego koncertu w Bazylice Mariackiej. Prapremierowe wykonanie Misterium Krzesimira Dębskiego napisanego dla uczczenia 1050-lecia chrztu Polski. Nie byłem, bo ciągle jeszcze zdrowie nie do końca dopisuje. Chyba i w pełni zdrowia bym się nie wybrał, ponieważ jakoś mnie nie ciągnie. Miałem jednak okazję przeczytać recenzję pani Mai Korbut, z której kompetencji ostatnio Dziennik Bałtycki trochę częściej korzysta ku memu ukontentowaniu. Z recenzji dowiedziałem się, że utwór był mocno eklektyczny Właściwie z samego zamysłu kompozytora, który chciał uwzględnić elementy całego ponadtysiąclecia, a w tym i chorały gregoriańskie i jazz smyczkowy. Także wielokulturowość z udziałem ormiańskiego duduka i ukraińskiej domry. Długie brzmienie zawdzięczane akustyce kościoła sprawiło, że różne dźwięki ulegały zamazywaniu i rozmywaniu potęgowanym przez niezbyt szczęśliwe rozmieszczenie mikrofonów. Do tego nieco rozpraszały efekty świetlne, w tym wyświetlane obrazy świętych. W sumie świątynia wyglądała pięknie, a utwór spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem publiczności. Recenzja była dość obszerna, więc mój skrót z konieczności zapewne słabo oddaje jej ducha sugerującego, że w odpowiedniejszym audytorium utwór mógłby wypaść znacznie lepiej. Może na tle wielkich wydarzeń było to zdarzenie mało istotne, ale zdecydowałem się je zasygnalizować.
Dzięki i za to 🙂
A w grudniu ja zjeżdżam do Gdańska – jak zwykle na Actus Humanus. Parę Frędzelków też mam nadzieję tam spotkać 🙂
Będzie miło
Na pewno 🙂
Kilka obrazków z niedzielnego koncertu 🙂 : https://www.facebook.com/nfmwroclaw/photos/a.10153920490247854.1073742315.156477197853/10153920491187854/?type=3&theater
… i z soboty : https://www.facebook.com/nfmwroclaw/photos/?tab=album&album_id=10153917938902854 Poza tym zawiązała się oddolna inicjatywa, żeby reaktywować we Wrocławiu znakomitą łódzką imprezę p.t.”Anderszewski i Przyjaciele” :-), co się będzie taki świetny pomysł marnował. Na razie ani szefostwo NFM, ani sam PA nic o tym jeszcze nie wiedzą, ale zapotrzebowanie społeczne jest i będziem lobbować 😀 Trzymajcie kciuki !
E, no nie liczy się, żadnego Frędzelka nie widać 😉
Ale bohaterowie wieczoru obfotografowani jak należy 😀
Nic ważnego nie mam do powiedzenia, to tylko podczepię się do przedmówców.
O kompozycjach Krzesimira Dębskiego można powiedzieć rózne rzeczy, ale poziom zawsze jakoś trzymają. Dlatego wierzę, że nawet przy takim zamówieniu dał radę i napisał najlepszy utwór okolicznościowy, jaki z tej okazji można napisać. Te gorsze też ktoś napisał, niestety. 🙂
Piotra Sałajczyka natomiast kojarzę jako bardzo muzykalnego i myślącego pianistę. Pięknie zagrał kiedyś koncert Panufnika, mimo takiej sobie pracy orkiestry i pani dyrygentki. Pytałem potem, czy gra jazz w wolnych chwilach, a on, że nigdy w życiu. Zdumiewające. Oto, co robi muzykalność i myślenie.
Ja unikam kompozycji okolicznościowych, których ostatnio coraz więcej. Przysłano mi płytę z dziełem Michała Lorenca. Nie mam odwagi włożyć do odtwarzacza. Posłucham sobie raczej nowej płyty Raphaela Rogińskiego, którą też właśnie dostałam.
Pobutka 24 XI Urodziny dwoch Alfredow: A. Schnittke 82; A. Kraus 89; C. T. Pachelbel 326; F. X. Gruber – ten od Stille Nacht.
https://www.youtube.com/watch?v=yaaRk0c-780&t=254s
https://www.youtube.com/watch?v=6ggRhjtYLM8
https://www.youtube.com/watch?v=ITexDNTZpQY
Dzisiaj w WOK „Ariodante”. Jest jeszcze parę biletów, jeśli ktoś nie był, to radzę rzucić wszystko i się wybrać. Byłam przedwczoraj i wyszłam zachwycona (śpiewem, inscenizacją niespecjalnie). Cztery godziny z hakiem minęły … zbyt szybko.
Tak, koniecznie. Zwłaszcza, że za rok o tej porze w WOK-u będą trwały przygotowania do gali sylwestrowej. Schody, balet z piórami w tyłku, pani dyrektor z tymi, no, z dekoltem, takie rzeczy.
@Wielki Wódz, coś mi się zdaje, że naprawdę tak będzie…
Ponoć próbuje tam pilnować interesu Jacek Laszczkowski. Może uda mu się ocalić substancję… bo inaczej to nie wiem, po co miałby to robić.
Jak się PK przyjrzy niedzieli,to jest 1/3 łabądka obok znanego nam męża „dochodzącej”…
Było super!!
Dzien dobry!
Na co nieco podczas Actus Humanus tez sie wybieram, po raz pierwszy.
Poza tzm szykuje nam sie nowy festiwal, ceniona Opera Rara sie rozrasta. Trzymam kciuki, zeby sie powiodlo
http://krakow.pl/aktualnosci/205526,33,komunikat,przedstawiamy_program_festiwalu_opera_rara_2017.html
Wygląda dobrze, ale proszę w tym Krakowie o odrobinę profesjonalizmu. Co za jeden jest ten Adolf, który napisał „Hassego”? No żesz, ja wiem, że wiecie i że to jest literówka, ale nie róbcie takich literówek przy takiej okazji. Żal.
A druga literówka (mam nadzieję) – serenadę to się śpiewa pod balkonem, a ten Adolf napisał serenatę.
Czy mógłby to pisać i sprawdzać ktoś inny, bo ten się ewidentnie nie nadaje? 👿
Mnie rozbawiły też zdania w rodzaju: „Kraków od wielu lat przygotowuje docenianie na całym świecie…”; „…część z wydarzeń jest dedykowana seniorom oraz dzieciom i młodzieży”; „…atrakcyjny dla dotychczasowych fanów formatu”.
A liczne powtórzenia w tekście wskazują, że nikt go porządnie po napisaniu nie przeczytał.
I jeszcze: „oszałamiającą Winterreise […] opowie Peter Harvey (bas)”.
Dobrze znam obecne możliwości głosowe artysty, jestem więc całkowicie pewien, że Schubertowski cykl jednak wyśpiewa 🙂
Pobutka 25 listopada – znowu caly Panteon 😆
E. Nevin 154; P. Desmond 92; N. Adderley 85; E. Jones 88; W. Kempff 121;
J. F. Reichardt 264; W. Houdini 121; P. Sledge 76; V. Thomson 119; S. Taniejew 160;
A. Schwartz 116;
https://www.youtube.com/watch?v=mtv45WSgsCM pierwszy raz to slyszalem na pozyczonej plycie chyba z 60 lat temu 😯
https://www.youtube.com/watch?v=F_W1PtidH5U czy jest cos – cokolwiek – czego DFD nie nagral? Rock around the clock? 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=Wwdeska8H-Y
Calypso, Oresteia, A tree grows in Brooklyn, Two of a mind i kilka innych musi poczekac 🙁
Dzień dobry 🙂 Przycichłam trochę, bo po pierwsze robota, a po drugie przeziębienie. Właśnie się zastanawiam, czy dam radę dziś się wybrać na koncert Agaty Zubel z Arte dei Suonatori w Teatrze Studio – ciekawam, co wykombinują. Jutro zaś zamierzałam się wybrać do FN, pojutrze też 🙂 Zobaczymy.
dzień dobry; a mp/ww do opery. bo myślę sobie, że kto wie, czy nie najmocniejszym ogniwem TW-ON jest dziś PBN. niedawna „Burza” była wielka, a trochę wcześniej np. „Deszcze”. z Ravelem&Pastorem jestem więc bardzo ciekaw, jak będzie dziś. a na przeziębienie chyba najlepiej się sprawdza duża ilość prawdziwego miodku, również w różnych prawdziwie 🙂 gorących płynach. w muzyce już, jak dla mnie, miodek sprawdza się mniej 🙂 ale „z demaskacją jesiennych intruzów” i ich ostatecznym pokonaniem – owszem! pa pa m
Przyjmuję, przyjmuję 🙂 Miód, imbir, cytryna, te rzeczy…
Koncert Zubel/AdS planowałam na dziś także z powodu takiego, że „P” ma patronat nad cyklem 3×3.