„Flet” w drugiej obsadzie
Bezsensowna jest obecna strona internetowa Opery Narodowej. Przed premierą pokazywała (gdy naklikiwało się na „szczegóły”) codziennie tylko jedną, pierwszą obsadę. Teraz pokazuje tylko drugą, i to także archiwalnie, nawet jako obsadę premierową. Niech ktoś coś z tym zrobi, u licha…
Przez tę głupotę byłam przekonana, że również zobaczę Sobotkę, Siwka itp. A tu okazało się, że właśnie środowy spektakl był premierą drugiej obsady i w tej serii nie ma już szans na posłuchanie pierwszego składu. Szkoda, ale druga obsada też ma ciekawe punkty. Przede wszystkim, tak jak patrzę na recenzje, lepszy jest Tamino – Manuel Günther z Drezna, niemczyzna więc brzmi w tym przypadku absolutnie naturalne, co jest dodatkowym atutem. Może nie taka jak Sobotka, ale interesująca jest jego partnerka Pamina – 28-letnia Lucyna Jarząbek z Katowic; dla mnie nazwisko nowe. Po raz pierwszy zetknęłam się również z Mikołajem Trąbką z Łodzi, który wykonał rolę Papagena – jeszcze młodszy, bo 24-letni! Zapowiada się całkiem nieźle. Znam natomiast od lat z różnych scen – głównie łódzkiej i wrocławskiej – Joannę Moskowicz, w lepszych i gorszych rolach: Królową Nocy ma ośpiewaną od 2008 r., kiedy to zadebiutowała tą rolą na deskach wrocławskich. Radzi sobie z nią całkiem nieźle. Główny komplet uzupełnia również znany mi z innych scen Volodymir Pankiv, który może nie ma takiej swobody i klasy jak Rafał Siwek, ale jest naprawdę przyzwoitym basem.
To tyle o śpiewakach. A spektakl? Ma plusy i minusy. Realizatorzy mają w istocie wielką wyobraźnię, stworzyli spektakl, do którego podobnych dotąd na tej scenie nie było. Cztery lata temu w berlińskiej Komische Oper zrobił furorę, pokazywano go jeszcze w kilku miejscach na świecie – mimo fascynacji inscenizatorów epoką kina niemego (o czym świadczy sama nazwa tandemu twórców strony wizualnej, „1927”) i nawiązywania do postaci z tych czasów: Bustera Keatona (Papageno), Louise Brooks (Pamina) czy figury wampira Nosferatu (Monostatos) – kojarzy się raczej z epokami późniejszymi. Animacje, zwłaszcza te związane ze zwierzętami, przywodzą na myśl Żółtą łódź podwodną – podobny typ fantazji. Nie wszystkie pomysły mi się w równym stopniu podobały, ale osobiście nie mam kłopotu – jak część znajomych – z nadmiarem bodźców. Domyślam się zresztą, że młodszej publiczności takie tempo i migotliwość odpowiadają. Mnie natomiast przeszkadza coś innego. Czarodziejski flet jest singspielem i pomiędzy ariami są nie recytatywy, lecz mówione dialogi. Z tego spektaklu zostały wyrzucone w całości; dopiero zresztą odkryłam, jak jestem do nich przywiązana, np. do uroczego pierwszego dialogu Papagena z Papageną przebraną za staruszkę, która mówi, że ma „osiemnaście lat i dwie minuty”. Tu Papagena ukazuje się tylko na chwilę w swojej właściwej postaci i w milczeniu znika. Itd. Zamiast dialogów są za to komiksowe napisy i – to mnie właśnie razi – akompaniują im fragmenty wycięte z fortepianowych Fantazji d-moll i Fantazji c-moll. Grane zresztą ładnie przez Annę Marchwińską na pianoforte, ale pasujące do kontekstu jak pięść do nosa, choć zdarzają się też próby przypasowania tonacji. Na domiar złego powycinane są też fragmenty muzyki, nie ma np. pierwszej sceny z II aktu.
Warto jednak iść na ten spektakl, bo rzeczywiście jest szczególny.
Komentarze
U mnie to wygląda tak, że obok napisu OBSADA jest rozwijana lista, z której należy wybrać odpowiednią datę, żeby zobaczyć skład na dany spektakl. Niestety, łatwo to przeoczyć; o intuicyjności już nie mówiąc. A w dodatku po kliknięciu na „szczegóły” przy jakimkolwiek spektaklu pierwsza wyświetla się obsada na spektakl bieżący. Ta lista zresztą jest jeszcze dłuższa, niż mogłoby się wydawać – ma z boku (zbyt) drobny suwaczek i należy go użyć, by zobaczyć więcej dat (albo użyć pokrętła na myszce). Niezbyt fortunnie, moim zdaniem, zaprezentowano także set kwietniowy: obsad jeszcze nie ustalono, więc na razie mamy po dwie Paminy, trzech Taminów, trzech Sarastrów itd. – mniej zaznajomieni z „Czarodziejskim fletem” mogą dać się zwieść i ucieszą się z takiej obfitości…
Z tego też spisu obsad wynika, że drugi skład pojawił się już w pierwszym spektaklu popremierowym, we wtorek o godz. 12.00. I że Rafał Siwek śpiewał wyłącznie na premierze, a szansa na posłuchanie pierwszego składu (tyle że z Remigiuszem Łukomskim zamiast Rafała Siwka) będzie jeszcze dziś i w sobotę.
Również odkryłem, jak przywiązany jestem do tych dialogów! Tylko że zawsze myślałem, że ich nie lubię, a kiedy ich zabrakło… zdumiewające. Jak bez ręki. W drugim akcie prawie przegapiłem początek arii Królowej Nocy, bo nie było rozmowy Paminy z mamusią, a mój mózg najwyraźniej czekał na hasło „Kein Wort!” (nomen omen).
Zgadzam się z „wajan” co do „intuicyjności” strony internetowej Wielkiego. Rzeczywiście, trzeba się przyzwyczaić i nauczyć korzystania z niej. Ale wszystkie obsady zawsze są tam umieszczone, tylko trzeba umieć je znaleźć. Jak już się to „przejdzie” ze dwa razy, potem jest łatwiej. Wymaga trochę cierpliwości i dobrej woli, ale w naszym obecnym, zinformatyzowanym świecie nie powinno to stanowić problemu.
Trzymam kciuki za Panią Dorotę. Na pewno sobie poradzi!
Co do obsad – ja byłem na premierze i w zasadzie wszyscy mi się bardzo podobali. Najbardziej Iwona Sobotka. Była po prostu świetna.
Nie zawiodła mnie Aleksandra Olczyk, jako Królowa Nocy. Śpiewała pewnie a koloratura sypała jej się, jak perełki po porcelanie.
Rafał Siwek jest klasą samą dla siebie, a Joel Prieto jako Tamino był bardzo poprawny.
Jedynym minusem obsady był wg mnie Bartłomiej Misiuda, jako Papageno. Nie podobał mi się jego głos i był po prostu mało wyrazisty wokalnie (że tak to ujmę). Gdyby nie inscenizacyjne zabiegi oraz animacja nie był by nawet śmieszny, bądź wzruszający w zależności od potrzeb. A przecież Papageno taki właśnie powinien być! Wokalnie również.
Inscenizacja bardzo oryginalna i na pewno będzie się podobać. Ma też jedną niezwykle pożyteczną właściwość – z równym powodzeniem mogą ją oglądać dzieci, jak i dorośli. To dobrze wróży temu spektaklowi!
I jeszcze jedno: wg mnie wyciętcie dialogów (mówionych po niemiecku i zwykle sztucznie, na sztywno i bez polotu przez nieprzywykłych do podawania tekstu mówionego śpiewaków) i zastąpienie ich napisami „jak z niemego kina” zrobiły bardzo dobrze spójności i tempu przedstawienia. W zasadzie jedyny moment, gdzie trochę mi ich brakowało to dialog Papagena z Papageną. Ale pewności, że byłby odegrany (powiedziany) dobrze też nie było, więc komiskowe napisy są spójne z koncepcją przedstawienia i są tu jak najbardziej na miejscu.
Udana premiera.
Dzień dobry 🙂
@ P.K. (nie mylić z PK 😉 ) – witam. Rzecz jest w tym właśnie, że ta rzekoma intuicyjność jest do niczego… A nie można było tego tak zrobić,żeby nie trzeba było szukać prawą ręką wokół lewego ucha? 😈
@ wajan – rzeczywiście rozmowy Paminy z Mamusią też dość boleśnie brak. I w ogóle przy tych skrótach czasem jest zaburzona logika toku akcji. Ale też zgodzę się z P.K., że komiksowe napisy są spójne z całością koncepcji. Tylko wstawienie tych fortepianowych fantazji mi nie pasuje. Ale i tak dobrze, że nie Boney M, jak w dawnym sławetnym spektaklu Cosi fan tutte Jarzyny w Poznaniu…
dzień dobro 🙂 a moim zdaniem na tempo przedstawienia te mówione dialogi wpłynęły by też. one też budują tempo. jak pauzy w muzyce wszak… ale do ogólnej koncepcji „niemego kina” reżyserowi to już na pewno nie pasowało… się nie dziwię tu 🙂
pa pa m
Właśnie, bo to może tak jak nieszczęsne opisy przyrody w „Nad Niemnem”, które oprócz budowania świata przedstawionego itd. oddziałują na to, co przed nimi i po nich, np. spowalniają akcję; bez nich chyba jakaś warstwa jednak się gubi. Choć kto ich w liceum nie omijał… (przypomniało mi się też „Sześć przechadzek po lesie fikcji” Eco, tam świetnie m.in. o czasie w literaturze). Piszę „może”, bo na teorii muzyki się nie znam, a „Czarodziejski flet” to nie „Nad Niemnem”, błyskotliwie zauważę.
I rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić dialogi w tej koncepcji „Czarodziejskiego fletu”, fakt.
W popremierowym Sobotka świetna również.
W uzupełnieniu jednego ze wczorajszych wątków: W dzisiejszym „Kanonie Dwójki” p. A. Suprynowicz („zamiast Marcina Majchrowskiego”) dał na zakończenie „Pożegnalną” Haydna. Nie przypuszczałem, że umiejętność pisania (mówienia) między wierszami zacznie być znowu palącą potrzebą…
Dodajmy – i pogratulujmy – że Adam Suprynowicz został właśnie laureatem Złotego Mikrofonu.
Jak dawniej Marcin Majchrowski.
Przykro mi, ale taka strona nie powinna wymagać „nauki” poruszania się po niej. Powinna być prosta jak cep i intuicyjna jak drut.
Inne drobiazgi to słabe wykorzystanie przestrzeni – streszczenie trzeba kilometrami przewijać, jakby nie mogli tego pola trochę poszerzyć. Ewidentnie robione pod telefon i urządzenia smyralne.
Exactly 👿