Znów Wajnberg/Weinberg

Podwójna pisownia, ponieważ jest różna na różnych płytach. W zeszłym roku był istny wysyp płyt z jego muzyką z powodu dwudziestolecia jego śmierci; część z nich pojawia się na rynku dopiero teraz.

Dotarły do mnie ostatnio dwie z polskimi wykonawcami. Jedną z nich wydała niemiecka firma Tacet, jej promocyjny koncert odbył się w grudniu w Muzeum Polin. Nie byłam tam wtedy, ale płyta została mi nadesłana. Nagrała ją młoda (rocznik 1991), ale już z sukcesami flecistka Antonina Styczeń (nawiasem mówiąc poza fletem ma jeszcze jedną pasję – dość oryginalne zestawienie) z Polską Filharmonią Kameralną pod batutą jej szefa Wojciecha Rajskiego. Są to oba koncerty fletowe (jeden powstał w 1961 r., drugi – w 1987), cykl 12 Miniatur (pierwotna wersja z fortepianem powstałą w 1945 r., opracowanie na flet z orkiestrą – w 1983 r.) oraz jeszcze Trio na flet, altówkę i harfę z 1979 r.

Muzyka fletowa Wajnberga ma specyficzny charakter – pastoralne brzmienie fletu sprawia, że jej nastrój nie przynosi rozpaczy, lecz raczej melancholię. Ta melancholia ma w sobie cień pogody i, jak zawsze u tego kompozytora, cień wielkiego smutku. Bo nawet kiedy rozbrzmiewa główny temat I Koncertu fletowego, czysto klezmerski w charakterze, to już jest zabarwiony przeczuciem końca. Ten utwór ma w sobie fragmenty bliskie Szostakowiczowi; dalej od niego jest II Koncert fletowy, z postmodernistycznym finałem, w którym ważną rolę spełniają nostalgiczne cytaty ze słynnych fletowych solówek – Bachowskiej Badinerie i Tańca duchów z Orfeusza i Eurydyki Glucka. To muzyka słodko-gorzka, dotyczy to także Miniatur. Trio odróżnia się od reszty, już nie jest pastoralne, jest w nim coś mrocznego i chłodnego.

Żadnych pogodnych, a nawet słodko-gorzkich konotacji nie ma w twórczości Wajnberga kwartet smyczkowy. Nową płytę mu poświęconą nagrał Kwartet Śląski (CD Accord). VII Kwartet smyczkowy pochodzi z 1957 r., a jego prawykonania dokonał pamiętny Kwartet im. Borodina. Muzycy z Katowic grają ten utwór zapewne nie gorzej – już pierwsze, chłodno-lunatyczne dźwięki sprawiają, że ciarki chodzą po krzyżu. Ten specyficzny marsz żałobny robi największe wrażenie. Późniejsze części są żywsze, ostatnia to cykl wariacji, jednak nie wprowadzają pogodniejszych nastrojów. Drugim utworem na płycie jest Kwintet fortepianowy z 1944 r., w którym partię fortepianu wykonuje Piotr Sałajczyk, stale współpracujący ze Ślązakami. Dobry, solidny, rasowy kameralista. Kwintet, choć napisany przez zaledwie 25-letniego kompozytora i z widoczną fascynacją twórczością Szostakowicza, jest absolutnie dojrzałym dziełem, bardzo mocnym i wyrazistym, też pełnym żałoby, zwłaszcza we wstrząsającej IV części, lecz zawierającym również zaskakujące momenty, jak pojawiająca się w środku finału melodia ludowego tańca irlandzkiego czy szkockiego (gdzież Wajnberg mógł go u licha usłyszeć?).

Wysłuchawszy Kwintetu natychmiast wróciłam do wspominanej tu niejednokrotnie płyty ECM (tu nazwisko kompozytora pisane jest Weinberg, za to imię „Mieczysłav”, przez „ł”, ale i przez „v”) z Kremeratą Balticą i – właśnie w tym utworze – Yulianną Avdeevą. (Napisałam recenzję tej płyty do papierowej „Polityki”, a tu musiałabym jej poświęcić chyba osobny wpis.) Kwintet jest tu opracowany przez Kremera i Andrieja Puszkariewa na orkiestrę smyczkową plus pojedyncze dźwięki perkusyjne. Dźwięk nabiera więc tu masy, choć nie w sensie ciężaru, lecz intensywności. Oryginalne brzmienie pojedynczych brzmień smyczkowych również ma swoje walory, można mu nadać celową chropawość, o którą w zespole trudniej. Natomiast owe zabarwienia perkusyjne w paru miejscach ciekawie zaskakują. No i Yulianna jest tu elektryzująca.