I po Chopiejach

W ostatni dzień tegorocznego festiwalu bohaterami było dwóch bardzo lubianych przez warszawską publiczność pianistów.

Obaj wystąpili wcześniej na tej edycji po parę razy, ale różnie to było. Nelson Goerner w zeszły wtorek grał na erardzie – wiemy, że potrafi i że robi to dobrze, w końcu jego płyty dla NIFC otrzymały Diapason d’Or. Ale pełną gamę umiejętności jest w stanie pokazać dopiero na współczesnym instrumencie. Jego recital uświetnił przy okazji obchody 95-lecia ustanowienia stosunków dyplomatycznych między Argentyną a Polską; z tej okazji przemawiała pani ambasador Argentyny i na szczęście było to jedyne przemówienie na tym festiwalu – tak chcieli organizatorzy.

Sonata A-dur D 664 Schuberta to była po prostu koronkowa robota. Delikatna i subtelna. To Schubert młody, jeszcze nie mroczny, pogodny i szczery w tej pogodzie. Później zabrzmiało coś całkowicie przeciwnego: wielkie popisywactwo, w którym przesadna wirtuozeria obniża jakość estetyczną. Leopold Godowski stworzył wiele takich wariacji; ta, którą usłyszeliśmy, na temat walca Życie artysty, była częścią cyklu Metamorfozy symfoniczne na tematy z Johanna Straussa. Początkowo wydawało się, że Goerner podchodzi do tego typu muzyki dokładnie tak, jak trzeba: z lekkością i swobodą; niestety przyszedł moment, kiedy trzeba było walić w klawiaturę bez opamiętania co do tempa i dynamiki (tak to jest niestety napisane) – i tu urok prysł. No, ale pianista udowodnił, że można to wszystko zagrać. Tylko po co?

O wiele bardziej zainteresowały mnie dwa krótkie utwory rodaka Goernera, Carlosa Guastavino. No i jednocześnie słychać było, że pianista czuje się w niej swobodnie, naturalnie. Ale znakomicie czuje się również w muzyce Chopina – jego Sonata h-moll była świetna. Udowodnił w ten sposób, że jest prawdziwym muzycznym ambasadorem Argentyny na Polskę i Polski na Argentynę. Po tym wyczerpującym programie bis był tylko jeden: Nokturn fis-moll Chopina.

Wieczorem powróciła do FN Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, która inaugurowała festiwal – tym razem wystąpiła pod batutą Grzegorza Nowaka. Pierwszy utwór był trochę perwersyjny: kawałki z suit orkiestrowych Bacha przerobione przez Mahlera na wielką orkiestrę (niespecjalnie mnie to ruszyło, ale szerszą publiczność tak). Potem już królował Garrick Ohlsson. I on wreszcie na steinwayu, po dwóch wieczorach z erardem, poczuł się jak u siebie w domu. Przed przerwą jeszcze zagrał z wdziękiem Rondo a la Krakowiak Chopina; drugą część koncertu wypełniła IV Symfonia „Koncertująca” Szymanowskiego. Podobała mi się jego interpretacja, o wiele bardziej przekonująca niż III Sonaty na piątkowym recitalu. To był bardzo dobry pomysł na zakończenie: Ba…Chopin i Szymanowski. Jeszcze trzy razy Chopin na bis: Nokturn cis-moll, Walc Des-dur („minutowy”) i Walc cis-moll, oba walczyki zagrane z dystansem i żartobliwie. I tak tegoroczny festiwal Chopin i Jego Europa przeszedł do historii. Będzie nam czegoś brak wieczorami?