Z Memlingiem przez epoki
Jak można zrobić operę o obrazie, choćby najgenialniejszym? Można opowiedzieć o historii jego powstania, o samym malarzu, a także o tym, co z obrazem się działo. Opera Krzysztofa Knittla Sąd Ostateczny łączy to wszystko, co jej niestety nie wychodzi na dobre.
Przypomnijmy, że jest to trzecia część tryptyku Opera Gedanensis, wymyślonego przez poprzedniego dyrektora Opery Bałtyckiej Marka Weissa. Na skutek jego sugestii miasto zamówiło opery z założeniem takim, że albo kompozytor, albo temat musi być związany z Gdańskiem. Pierwszą więc częścią tryptyku była Madame Curie Elżbiety Sikory, poniekąd gdańszczanki (choć urodzonej we Lwowie). Drugą była Olimpia z Gdańska Zygmunta Krauzego – o Stanisławie Przybyszewskiej. I wreszcie kompozycja Knittla o najsłynniejszym obrazie znajdującym się w Gdańsku.
Jak się tu znalazł? Pierwszy raz poprzez akt piracki, gdy go porwano z drogi do Włoch, do zamawiającego (miał się znaleźć pod Florencją). Przekazany przez piratów Gdańskowi, zawisł w Kościele Mariackim. Chrapkę na niego mieli cesarz Rudolf II i car Piotr I, jednak dopiero wojska napoleońskie wywiozły go do Paryża, gdzie wystawiono go w Luwrze. Ale po upadku Napoleona wojska pruskie go stamtąd zabrały do Berlina. Gdańszczanie jednak walczyli o swoje i wywalczyli. Później jeszcze losy wojenne – szybka podróż ewakuacyjna do Turyngii, potem porwanie przez Armię Czerwoną do Leningradu do Ermitażu, wreszcie zwrot Polsce w 1956 r. Materiał na powieść sensacyjną i Mirosław Bujko zapewne ją napisze (to zresztą nie będzie jego pierwsza). Ale na libretto operowe – średni. Bujko ścieśnił więc całą tę historię w II akcie, a I akt postanowił poświęcić autorowi. Eksploatuje więc legendę o tym, jak Memling jako żołnierz trafił do szpitala w Brugii i tam przekonany przez miejscowego księdza wziął się za malarstwo religijne; dopisuje do historii zamówienia naciągany wątek romansowy z młodą żoną donatora, a ten romans jeszcze na dodatek jest skutkiem jej spisku z demonicznym wspólnikiem jej męża. Sztuczne to wszystko strasznie, choć oczywiście daje pretekst do napisania paru głównych ról: obok Memlinga (Robert Gierlach, przez cały akt na scenie) – owej Katarzyny (Anna Mikołajczyk, w poprzednich dwóch częściach tryptyku główna bohaterka, tym razem ma tylko role poboczną) i Tomasa Portinariego (Jan Jakub Monowid – jak zawsze świetny aktorsko). W II akcie wszystko już po prostu miga, co chwila mamy inną epokę, trudno się w tym połapać, zarówno hitlerowcy, jak stalinowcy występują w krótkich portkach (jak u Kleyffa: „jak gonili hitlerowca, to mu opadały spodnie”), a na koniec znów pojawia się Memling, nie wiadomo dlaczego.
Ten bałagan nie jest więc akurat winą wyłącznie reżysera Pawła Szkotaka, który miał niezwykle trudne zadanie. Ale jeszcze trudniejszą rolę miał kompozytor. Przyznam zresztą, że trochę się nie spodziewałam po nim takiej, dość prostej i chwilami wręcz „grzecznej” stylistyki – kojarzyłam go dotąd głównie z elektroniką i z grupowymi improwizacjami. Owszem, znam parę jego utworów o charakterze kantatowym, ale są trochę inne. Po spektaklu powiedział: „tak to sobie trochę naiwnie napisałem” i dodał, że spektakl przeznaczony jest dla młodych odbiorców, żeby zainteresować ich tym wielkim dziełem. Ciekawe, czy to będzie skuteczne. Początek – elektronika z perkusją – wydał mi się obiecujący i szkoda, że później skręciło to w inną stronę. Ale trzeba podkreślić, że śpiewacy i w ogóle muzycy – orkiestra i chóry dorosły i dziecięcy (pod batutą młodego zdolnego dyrygenta Szymona Morusa) – dali z siebie wszystko. Atmosfera też łatwa nie była: Opera jest w stanie strajku i opóźniła początek spektaklu w sumie o pół godziny.
Komentarze
Ja we wczorajszy wieczór rozpływałem się wobec pięknej, choć niepozbawionej kiksów, muzyki barokowej w sali kameralnej FN. Trio Les Timbres http://www.les-timbres.com/
przeprowadziło słuchaczy z młodym Bachem do Lubeki po nauki Buxtehude, by na końcu unausznić jego wpływ na sonaty Jana Sebastiana. Byłoby naprawdę słodko, gdyby nie skrzypaczka, która jakby rozgrzewała się pół koncertu – sąsiadów co niemiara. Potem było naprawdę dobrze, tempo trzymano jak z metronomem. Były bisy, bez tłumnych stojaków, w sumie miły, wzruszający wieczór.
Zgadzam się, że było pięknie. Zgadzam się, że bywały kiksy (choć w przeciwieństwie do przedpisacza słyszałem je u skrzypaczki raczej w końcówce zaplanowanego programu Buxtehudego, wyjątkowo zresztą trudnej), ale jeśli miało ich być „co niemiara”, to chyba czym prędzej muszę się udać do laryngologa 😉 Pamiętajmy również, że artyści dopiero ogrywają sonaty D.B., przygotowując się do nagrania. A Yoko Kawakubo, jeśli nawet miała wczoraj – jako się rzekło – chwile dekoncentracji, jest po prostu niesamowita!
Klawesynista bez trudu wygrałby pewnie każdy casting do roli Don Kichota 🙂 , obie smyczkowe dziewczyny wyglądały jak pensjonarki (no, w najgorszym razie studentki), ale za to jak grali…
Trochę żałowałem, że nie było wczoraj żadnych „piesów” mistrza Rameau, bo ich nagranie (sprzed trzech lat, dla Flory, zresztą z wdzięcznym szpicem na okładce) wielce sobie cenię; powiedziałbym nawet, że nie znam lepszego – więc jeśli kto zna, proszę mnie łaskawie sprostować 😀 Na bis dostaliśmy nie tylko upojnego Bacha, lecz i kolejną sonatę jego preceptora (całą, choć spora część publiczności najwyraźniej nie usłyszała zapowiedzi, bo klaskała w trakcie); czyli również od tej strony nie ma powodu do narzekania; a z Jeanem-Philippe’em Les Timbres zagoszczą tu może następnym razem. Oby!
Trochę Wam zazdroszczę 🙂
A czy Dywan słyszał o Almie Deutsch?
https://www.cbsnews.com/news/watch-a-prodigy-create-from-four-notes-in-a-hat/
Jest oczywiście sporo krytyki w komentarzach, że któregoś bemola nie zaimprowizowała jak trzeba. Ale mnie interesuje, dlaczego Jej w głowie gra Mozartem a nie powiedzmy Beciem czy Mahlerem? Czy jest w muzyce Mozarta coś „naturalnego” czy „organicznego”?
Dla mnie raczej „schematycznego” 😉 Znałam w szkole muzycznej dziewczynkę (która chyba nie zajmuje się zresztą teraz profesjonalnie muzyką), która improwizowała fugi, takie rzeczy się zdarzają.
Dzień dobry 🙂
O Almie już tu chyba wspominaliśmy parę lat temu, kiedy napisała operę dla dzieci.
Jak wspomnę sobie swoje dzieciństwo wunderkinda i własne improwizacje, to mnie jako paroletniemu dzieciakowi trochę grało jakby Mozartem i Beethovenem, trochę Debussym, zwłaszcza odkąd pierwszy raz w życiu zobaczyłam morze, potem czymś na kształt Prokofiewa… Chyba po prostu dziecko wykorzystuje, co w domu (wówczas – w radiu i z magnetofonu) usłyszało. No i oczywiście także ma swoje osobiste predyspozycje estetyczne. Ciekawy temat.
Rzadko zgadzam się z Wodzową, ale tu się zgodzę. Klasyczny schemat. Ciekawe, że z Haydnem się nikomu nie kojarzy, tylko zawsze z Mozartem. Ale kto to był Haydn? Jakiś film może o nim, albo chociaż umarł w nędzy? 😛
Poza tym chciałem donieść, że poziomem audycji w Dwójce jestem nieustannie załamywany i załamywany, już ledwo się trzymam. Przez parę dni straszył pan Wyrzykowski ze swoimi wielkimi dziełami, ktorych części są: allegro, largo ……. Ale to jeszcze szło wytrzymać, taka stylówa tępej piły, trudno. A przed chwilą pani Łoś z dumą zaprezentowała nową płytę z nowym nagraniem „Dydony i Eneasza” Purcella. Kilkanaście razy powiedziała, że to jest nowe nagranie, przedstawiła cały życiorys kierownika orkiestry (dzwnie krótki) itd. Problem jest taki, że to nagranie powstało 10 lat temu, wydane było w 2008, a teraz wróciło w recyklingu w innej okładce. Nie doczytało biedactwo, kto by czytał. Przyszło w paczce jako nowość, no to nowe. Coś tam porzeźbię i po wypłatę. Jak ja bym chciał tam pracować!
To mnie trochę dziwi, bo Magda Łoś zazwyczaj jest staranna i ma rozeznanie. Ale nerwowa tam teraz atmosfera i ciężko się pracuje, więc wszelkie niedociągnięcia wybaczam.
I Zwyrzykowski chyba, bo żadnego Wyrzykowskiego w Dwójce nie pamiętam.
No tak, Zwyrzykowski. Koszmar. Zapowiadacz koncertów edukacyjnych dla młodzieży (pierwszy i ostatni raz w filharmonii).
Atmosfera atmosferą, ale to się nie zaczęło teraz ani w zeszłym roku. Z jednej strony jest np. pan Psikuta i zapraszani entuzjaści, to jest dobre i nawet mnie wciąga, z drugiej ta codzienna sieczka i wypisy ze starych podręczników. Ileż to roboty, zajrzeć choćby do wikipedii po angielsku czy po niemiecku? Ale nie, po co. Profesjonalizm, jest takie obce niektórym słowo.
Bardzo smutna wiadomość. Dziś rano zmarł muzykolog Krzysztof Droba, inicjator festiwali i konferencji muzykologicznych; szczególne związki łączyły go z muzyką litewską.
http://www.polmic.pl/index.php?option=com_mwosoby&id=738&view=czlowiek&lang=pl
Miał ogromną wiedzę i niestety niewiele pozostawił na piśmie – m.in. rozmowy z Eugeniuszem Knapikiem oraz z prof. Mieczysławem Tomaszewskim.
Tutaj Dwójkowe Zapiski ze współczesności.
Krzysztof był wiernym czytelnikiem tego blogu, potem rozmawiał z przyjaciółmi o tym, co przeczytał. I był dobrym, serdecznym kolegą.
Żegnaj, Krzysiu.
No, red. P.P. – przy całej sympatii, bo też bardzo lubię niektóre jego audycje – miewa akurat znacznie więcej wpadek od red. M.Ł. Dawniej na przykład notorycznie mylił Furtwaenglera z Klempererem (Dzizes Krajst!), a całkiem ostatnio zapowiadał koncerty niejakiego Jean-Marie Leclerca (to nie żart, nawet parokrotnie, więc się jednak nie przejęzyczył). Co gorsza, żaden entuzjasta go nie sprostował. BTW, czy do rzeczonych entuzjastów zalicza się również red. Dybowski, który chyba najczęściej produkuje się u P.P., a który mógłby się z powodzeniem ubiegać o tytuł KRÓLA nudziarzy… Jeśli kogoś wciąga, podziwiam. Mnie niekoniecznie.
No to mniej więcej tyle są warte uogólnienia 😉
Wracając zaś do sprawy nieszczęsnej Dydony – powiedziałbym, że większym problemem jest nie to, że wznowienie nazwano nowością (każdemu może coś umknąć, byle nie za często, a red. Łoś normy tu wcale nie zawyża…), tylko że to okropne nagranie. Wielbię Simone Kermes za różne inne rzeczy (spotykając się tutaj z solidnym odporem, a nawet oskarżeniami o bezguście 😛 ), ale tę akurat rolę – no i kilka innych, mówiąc nawiasem – powinna była sobie darować. A skoro jej purcellowski wykon wznowiono, to jeszcze raz po latach posłuchałem fragmentów – upewniając się, że tej Dydony w swych zbiorach stanowczo nie chcę.
Poza tym Dawno, niedawno na szczęście nie samym Currentzisem stoi; były i dziś różne smakowitości, zwłaszcza związane z artystami, których już w poniedziałek będziemy mogli podziwiać w radiowym studiu. Przynajmniej dla mnie możliwość posłuchania jednego wieczoru Brunona Cocseta, Guida Balestracciego oraz Bertranda Cuillera jest gratką nie lada. Nie wiem, jak się udało zaprosić aż trzech naraz wirtuozów z najwyższej półki, lecz przyznam, że spodziewam się wiele 😀
Haydna chciałem wspomnieć, ale dobrze byłoby znać różnicę ;-). A Mozart to wiadomo.
Zanim napisałem próbowałem znaleźć jakieś wpisy o Almie ale mi Szukaj nie znalazło. Sorki za zamulanie.
Poza tym nowość w Dawno, niedawno (czy innej tego typu autorskiej audycji) niekoniecznie musi przecież oznaczać świeżynkę. Nadawanie rzeczy ostatnio nagranych to tylko jedna z istotnych składowych takich programów. Jestem też dziwnie pewny, że red. Łoś zna barokowy dorobek nagraniowy Simone Kermes nie gorzej od nas; i szczerze wątpię, by akurat przeoczyła (owianą złą sławą, ale zawsze sławą) Currentzisowską Dydonę, w dodatku opublikowaną przez firmę, która od dziesięcioleci wyjątkowo często pojawia się w jej audycjach. Skoro nie prezentowała owej Dido wcześniej w swoich audycjach (powody poniekąd rozumiem 😉 ), zrobiła to po latach przy okazji wznowienia. Zresztą jedynie we fragmentach. Jeśliby więc nawet nie podała dziś roku nagrania (nie wiem, bo słyszałem tylko zapowiedź wsteczną), nie robiłbym z tego problemu wagi państwowej 🙂
Zdecydowanie bardziej mnie niepokoją poranne przeglądy prasy w Dwójce, które coraz częściej zaczynają się od tych organów, których nigdy bym do ręki nie wziął. Stężenie „patriotyzmu” i „patriotycznych” tytułów rośnie. Dotyczy do także przeglądu działów kulturalnych. Nie wiem, może akurat źle trafiam, bo czasem słychać jednak w Dwójce (jeszcze?) jakiś pluralizm, ale mam ogólne wrażenie powolnego przykręcania śruby. No i oczywiście wszędzie „najpiękniejsza ze wszystkich jest muzyka polska”. Do (gombrowiczowskiego) wyrzygu. Najnowszy przykład – Radyjo Chopin (słuchał kto?), które ma ponoć nadawać wyłącznie muzykę najpolsksiejszą. Oby się kolejny raz nie okazało, że co za dużo, to niezdrowo; bo na mizerię wiadomych słupków to nawet Gmys nie pomoże… Chyba że zaczną teraz wydawać koncesje tylko taksiarzom w kółko to Radyjo puszczającym 😀
Dla miłośników talentu Tomasza Koniecznego.
O tym, że wystąpi w TW-ON 29 kwietnia 2018 wiadomo była od dawna.
Całkiem przypadkiem sprawdzając program w sali im Lutosławskiego zobaczyłam, że wystąpi tam 3 grudnia 2017 (niedziela).
Obecnie, w związku z kompletnym brakiem reklamy, biletów jest jeszcze dużo i są jak to w radiówce w atrakcyjnych cenach.
Brawo dla filharmonii narodowej za niesamowitego Weinberga na święto niepodległości. Warto spróbować dotrzeć na jutrzejszą powtórkę. Również ze względu na Elgara. Zdaje się tylko, ze FN oszczędza na papierze, bo z programu o Enigmie przeciętny słuchacz nie dowie się niczego. Po raz kolejny FN odsyla melomanów do wikipedii…
O Radiu Chopin się wypowiem, kiedy po owocach jego poznam je – czyli już niedługo. Jutro ma się zacząć. Deklaracja ideowa jest rzeczywiście mało zachęcająca, a jak oskrobać z figur retorycznych, zostaje to co zwykle: mamy dotację i prze…robimy ją do ostatniej złotówki, wspomagając się całym archiwalnym Pitoleniem o Szopenie z archiwum Dwójki.
Dotację można oczywiście przetentego na różne sposoby, więc dajmy im szansę, spodziewając się na wszelki wypadek najgorszego. 🙂
Ścichapęku, bądź poza tym tak dobry i nie umieraj za panią Łoś. Słyszałem od początku do końca, to było słabe. Co pani Łoś zna lepiej od nas, to nie wiem, a w tej sprawie dała po całości. Chyba, że kwestionujesz moją umiejętność słuchania ze zrozumieniem, co byłoby zaskakujące. 😉
Do FN idę jutro. W TWON dziś też było ciekawie, zaraz napiszę.
Poranku Dwójki już od dawna nie słucham – nie chcę się narażać na różne takie. Przez jakiś czas jeszcze dało radę tego słuchać, ale widzę, że już nie. Trudno, nie będę mieć akompaniamentu do gimnastyki porannej 🙂
A propos – czy ze starszych blogowiczów ktoś pamięta radiową gimnastykę z Poznania, prowadzoną przez Karola Hoffmana z akompaniamentem fortepianowym Franciszka Wasikowskiego? Ja przypominam sobie jeden marsz i jedno ćwiczenie, mruczę sobie czasem podczas wykonywania go. 🙂
Dzięki za informację o występach Koniecznego 🙂
A myślałem, że już grają, tylko nie umiem nastawić… Wiem, że ‚niemnożenie bytów ponad potrzebę’ to nieco już wyeksploatowane narzędzie fryzjerskie, ale i w tym wypadku widzę jego przydatność.
Wielki Wodzu, jakiś czas temu umierałem za KAŻDEGO redaktora Dwójki, który ośmielał się z Georga Philippa T. robić Jerzego Filipa. Itp. Bo tutaj jest wybór – czy się to komu podoba, czy nie – i niech każdy mówi, jak mu serce dyktuje. A ponieważ najbardziej wtedy (niesłusznie) też dostało się red. Łoś, to i dziś nie byłem Twej słuszności do końca pewny (zwłaszcza że poranne zobowiązania funeralnej natury uniemożliwiły mi wysłuchanie całej audycji). BTW, nigdzie jednak nie napisałem, że lepiej 🙂 Niewątpliwie słuchasz i czytasz ze zrozumieniem niewielu śmiertelnikom dostępnym, ale czasem lubisz też, WW, wyostrzyć (i to nie tylko wspomniane narzędzie pana O.).
A coby nie być posądzonym o stronniczość, jedną zbrodnię na języku wytknę (bo piętnuję ją od dawna, niestety wciąż z dość marnym skutkiem): „wykonanie historycznie poinformowane”. Wiem, że red. Ł. jest tu co najmniej współwinna. Czuję, Wielki Wodzu, że jednak jej jakoś nie lubisz (i nawet tego specjalnie nie kryjesz), więc podrzucam Ci coś znacznie mocniejszego (chyba) od tej dzisiejszej „słabości”. Ale w wypadku owego koszmarnego tłumaczenia HIP korci mnie dotarcie do źródeł: kto pierwszy na antenie PR powiedział (dawno temu): „wykonanie historycznie poinformowane”? Bo potem to już poszło (albo wręcz pobiegło). Kto pierwszy powiedział, że to rewizor? 😀 Za poprawną odpowiedź przewidziane są cenne nagrody. Najzabawniejsze, że dwójkowi dawniacy obecnie zdaje się już tak nie mówią, ale u innych (w tym u P.P.) ciągle tego potworka słyszę. Poza tym, Wielki Wodzu, jak zawsze zgadzam się z Tobą w rozciągłości; a linki i rekomendacje cały czas przerabiam, nawet z pewnym – co tu kryć – wzruszeniem.
Ze wzruszeniem jest tak, że czasem się udziela. 🙂
No, otarłem i mówię – nie wiem, nie pamiętam kto pierwszy powiedział. To musiało być bardzo dawno, kiedy jeszcze Dwójka nie była stereo, przynajmniej u mnie. Czwórka była, jeśli nie mam uwiądu. Tu i tu nadawali taką muzykę, że pewnie i powiedzieli te straszne słowa. No i poszło w naród, czy w jego ćwierć procenta, bo przez radio wiadomo, mówią same autorytety i się znają. Też tak wtedy uważałem, bo byłem piękny, młody i głupi. 😛
W tym miejscu urwę, bo mój stan psychofizyczny mało kogo interesuje, a jakość autorytetów zdarza mi się poznawać od innej strony, w kontaktach, że tak powiem, bojowych, i nie wolno tu o tym mówić, ani nie wypada.
Tylko zaprotestuję, że nie lubię czegoś pani Łoś. Zaraz nie lubię, lubienie tu nie ma nic do rzeczy. Wprawdzie wolałbym, żeby pani Obniskiej nikt nie przerywał, ale może ktoś inny woli jak jest, na przykład. Źle znoszę, jak już dzisiaj wspomniałem, brak profesjonalizmu. Jak mam coś zrobić za pieniądze, to się przygotuję i zrobię jak należy. Nie ma, że źle się czuję i chomik umarł. Rutyna, automatyczny pilot – to znaczy, że coś jest nie tak, zatem mówię: coś jest nie tak, a nie powinno. Tylko tyle, pewnie mam wygórowane wymagania. 😎
Magda Łoś jest ok.
Wielki Wódz: to z chomikiem – słabe.
Sugeruję automatyczny pilot – Łoś – off.
Proponuję w takim razie rzucić misiem.
Szkoda misia…