Balety z Dwudziestolecia
Tym razem nie SZPON-y, tylko dwa NZPB (niesłusznie zapomniane polskie balety) i jedna adaptacja utworu na balet. Wszystkie powstały w jednej dekadzie.
Najwcześniejszy jest Sextuor Aleksandra Tansmana z 1923 r. O siedem lat późniejsza jest Świtezianka Eugeniusza Morawskiego, a II Koncert skrzypcowy Szymanowskiego pochodzi z 1932-3 r. Słuchając tych trzech dzieł koło siebie zapomina się o animozjach między Szymanowskim a Morawskim czy o polskich ansach wobec Tansmana odnoszącego sukcesy w Paryżu. Zresztą w tamtej dekadzie ich dzieła wykonywano na tych samych koncertach i nikogo to nie dziwiło. Połączenie więc tych kompozytorów w jednym spektaklu jest powrotem do normalności. Mimo że byli oni tak od siebie różni.
Świtezianka jet baletem o tematyce jak najbardziej narodowej polskiej, choć nie ma wiele wspólnego z treścią ballady Mickiewicza. Na warsztat wziął ją Robert Bondara i zmienił treść również w stosunku do wersji Morawskiego. Świtezianka u niego jest po prostu dziewczyną, z którą rywalizuje druga dziewczyna walcząca o wspólnego ukochanego; w przerwach pojawiają się jego koledzy i koleżanki – podobnie jak on wczasujące, siadające na leżakach lub biegnące do jeziora, by popływać (bardzo pomysłowa dekoracja Julii Skrzyneckiej). Rzecz musi się skończyć tragicznie – on nie wie, którą wybrać, obie na niego napadają i w końcu on ginie. Muzyka Morawskiego mogłaby na dobrą sprawę funkcjonować w Baletach Rosyjskich – coś ma w sobie z Ognistego Ptaka, coś z impresjonizmu, ale też pojawiają się łagodniejsze harmonie, a nawet motywy mazurowe, ale niezbyt nachalne. Ciekawy w sumie stop muzyczny, dużo „wodnych” odniesień – pasaży harf, ale nie tylko.
Jacek Tyski opracował Sextuor i on z kolei bardziej trzymał się oryginalnego libretta, z tym, że bohaterowie-instrumenty nie są przebrani za instrumenty, a ponadto dodana jest postać samego Tansmana, który notuje swe pomysły w partyturze. Choreograf zmienił zresztą tytuł baletu na Na pięciolinii, a w dekoracji pojawiają się pionowe białe i czarne pasy, aluzja albo do klawiszy, albo do pięciolinii właśnie. Wspaniała, zgrabna i zwięzła muzyka. Bardzo się cieszę, że się tu pojawiła, tym bardziej, że MKiDN odmówiło Łodzi pieniędzy na festiwal Tansmana mimo 120. rocznicy urodzin kompozytora przypadającej w tym roku i mimo wysokiej oceny projektu przez ekspertów. Nie skomentuję, bo nie chcę się tu wyrażać.
Na koniec jedyny tego wieczoru utwór nie z założenia baletowy. II Koncert skrzypcowy Szymanowskiego opracował Jacek Przybyłowicz – po swojemu, abstrakcyjnie, ale lirycznie, z dużym zespołem (nawet Robert Bondara zatańczył). Abstrakcyjna była też dekoracja Borisa Kudlički z projekcjami, które każdemu mogły przypominać coś innego. W tym więc kontekście większy nacisk padł na muzykę. Tu od razu w odniesieniu do całego wieczoru należy wyrazić podziw dla Łukasza Borowicza, który prowadził orkiestrę Opery Narodowej, ale także dla Jakuba Jakowicza, który musiał wykazać się nie tylko oczywiście muzykalnością, ale też przytomnością umysłu, ponieważ z początku gra w kanale, ale na kadencję wychodzi na scenę (z tancerzami za nim) i po kolejnej sekwencji wraca do kanału. Udało się. No i w ogóle było świetnie.
Tak że warto na ten spektakl się wybrać niekoniecznie z powodów baletowych, choć z tych także (imponuje zwłaszcza Yuka Ebihara, która tańczy partie solowe we wszystkich trzech baletach), ale przede wszystkim po prostu z powodów muzycznych.
Komentarze
Balety polskie nie powstały w ramach warsztatów Kreacje – one będą pod koniec sezonu. Spektakl powstał jako zwykła repertuarowa premiera choć fakt – Robert Bondara i Jacek Tyski poniekąd ugruntowali swoją choreograficzną pozycję dzięki Kreacjom, choć pierwsze próby czynili już wcześniej.
Dzięki za sprostowanie.
Morawskiego słyszałem tylko poematy symfoniczne, takie snuje bez początku, końca i środka, można wyciszyć w dowolnym miejscu i tylko dyrygent się zorientuje. 🙂 A tu proszę, muzyka baletowa. Albo to całkiem inne, albo wyjątkowo zdolny choreograf. 😛
Wielki Wodzu – i jedno, i drugie 🙂
Wlasnie wrocilismy z koncertu “Mozart’s piano” z K. Bezuidenhoutem. Tym razem KB wystapil glownie w roli dyrygenta orkiestry Tafelmusik, z nowa pania koncertmistrz, Elisa Citterio. Wszystko odbylo sie w kosciele Trinity-St.Paul’s United Church. Byl bardzo fajny nastroj – czlonkowie orkiestry usmiechaja sie do siebie w trakcie grania i to udziela sie sali.
Sam pieknie zagral tylko Rondo a moll KWV 511 i koncert A Dur K 414. W programie, poza Mozartem (29 symfonia A dur) byl J. C. Bach i C. P. E. Bach.
Pobutka 11 XI https://www.youtube.com/watch?v=3Xl5AzB9nhg
Bis 😉 https://www.youtube.com/watch?v=rhX-p1KFOS0 jak (nie) grac Mozarta
Dzień dobry 🙂
Choreograf w istocie zdolny, bo świetnie podłożył pod muzykę nie tylko taniec, ale i kłębiące się emocje. Mimo że akcja inna od tej, którą kompozytor założył.
Radio Chopin wystartowało! Nie wiem czy to zwykłe „niedosłuchanie”, czy też lekko złośliwa premedytacja, ale pierwsze pół godziny emisji wypełnił wyjęty z radiowych archiwów recital K. Zimmermana z koncertu lauretów z 1975 roku, wyemitowany łącznie z owacjami i zapowiedziami redaktora, który kilkakrotnie informował o towarzyszu Gierku bijącym brawo czy też opuszczającym wraz z żoną salę, sic!
Czyli poczucie humoru mają. Poza tym przychodzi taka refleksja, że tow. Gierek przynajmniej miał żonę. 🙄
Radio obejrzeliśmy sobie i uważamy, że to jest kawał bardzo dobrej roboty. Nie jakaś prowizorka, byle wyfakturować przed grudniem, tylko musiał być przemyślany projekt i kupa ludzi porządkowała te wszystkie archiwalia z piwnicy, pewnie z rok to trwało. Ogólnie robi dobre wrażenie. Znamy takich, którzy na pierwszą stronę by dali Frycka przebranego za hipstera, animowanego w prymitywnym fleszu, a pod spodem atrakcje dla dzieci, jak zagrać sonatę jednym palcem na srajfonie. Zresztą to było przerabiane w 2010, czyż nie?
No i dobrze, nie mamy wrażenia, że z pieniędzy będzie pożytek tylko dla wykonawców. Dla kogo jeszcze będzie, to inna historia. Pewnie nikt nie będzie ich rozliczał z klikalności. Jest porządne archiwum, a wcześniej nie było, i tyle.
A ja sie skusilem na ten program:
https://calperformances.org/learn/program_notes/2017-18/pn_les-arts-florissants.pdf
Jestem pod wrazeniem „nowych sil” wokalnych. Wyroznilbym Lee Desandre spiewajaca Lament Didony i Carlo Vistoliego dysponujacego pieknym, silnym kontratenorem.
Oprocz tego czerwonymi skarpetkami Christi’ego, w stylu Tyrmanda:
https://photos.app.goo.gl/TobOQEJWby9ZIrOC3
Znakomity program. Mam gdzieś w archiwum nagrania z Mezzo sprzed 15 lat czy nawet więcej. Tylko kierownik jest niezmiennie wśród wykonawców, poza tym nastąpiła rotacja na wszystkich stanowiskach. Oby tak dalej, bo jak popatrzę na niektóre inne firmy z tradycjami, to żal jest.
Klimaty PRL, firma z tradycjami, świeża premiera, kawał dobrej roboty?… — toż to zaproszenie do tańca na murawie świeżo czyli dawno po czasie odnowionego (Narodowego) Kotła Czarownic!
— Ten, co NOSPRowych przestrzeni zwyczajny był dziś i się zdumiał ogromem… podsyłam więc, proszę nie bić za ott, a w razie całkiem nietakich preferencji estetycznych podjechać (linkowo) w górę, na placyk (też całkiem spory), gdzie onegdaj wykazywał się nasz (choć we Widniu zrodzon i pogrzebion) Karol Lanckoroński z Brzezia… – no, żeby końcowy akord galicyjsko-wysiłkowo-niepodległościowy był! 😐 (…po dowolnie brawurowych modulacjach 🙄 )
A ja wróciłam z FN i wreszcie trochę odetchnęłam po trudach i przykrościach dnia dzisiejszego. Zwłaszcza że program mi się bardzo podobał i jestem zań wdzięczna Kaspszykowi. Concerto festivo Panufnika, Koncert wiolonczelowy Weinberga (świetny wiolonczelista Gavriel Lipkind, z charyzmą, przypominający młodego Mischę Maisky’ego, choć może mniej intensywny), a w drugiej części Wariacje „Enigma” Elgara. Miał rosenkavalier wczoraj rację, naprawdę warto było przyjść.
http://www.warnerclassics.com/release/3200494,0190295724221/anderszewski-piotr-mozart-piano-concertos-25-and-27
No to czekamy z niecierpliwością 🙂
Podobno świetne nagranie.
Wróciłem z pięknego koncertu. Bite trzy godziny. Aż mi się przypomniały długie wieczory na Mazovii… Myślę, że wielu miłośników dawniactwa marzyło od dawna, żeby trzech tak wspaniałych artystów posłuchać w końcu na żywo. Bo Les Basses Reunies istnieje przecież już 20 lat.
Obaj smyczkowcy – Bruno Cocset i Guido Balestracci – mieli okazję pokazać się dziś także od wirtuozowskiej strony; najzupełniej nie przeszkodziła im w tym nawet pogoda w stolicy, jak się mawia – pod psem. Może jedynie Bertrand Cuiller nie miał dziś okazji zaprezentowania pełni swych możliwości (ograniczywszy się praktycznie do towarzyszenia kolegom), ale to w końcu jest Biennale Dźwięków Niskich; a okazja, by posłuchać świetnego klawesynisty solo (np. w utworach Rameau, które zarejestrował niedawno dla Mirare; choć bardzo go też lubię w Scarlattim i Solerze), może się jeszcze nadarzy.
Na estradzie Studia mieliśmy aż 10 instrumentów (różnych rozmiarów, łącznie z największym violone); wszak tytuł koncertu zobowiązuje: Historia wiolonczeli – narodziny instrumentu. Program ułożono z grubsza chronologicznie – od urodzonych w XVI stuleciu Diega Ortiza, Frescobaldiego, Hume’a i Jarzębskiego, przez późniejszych Włochów, znanych mniej (Vitali, Domenico Gabrielli – nie mylić ze znaną familią Gabrielich – i Giuseppe Jacchini) lub bardziej (Vivaldi, Corelli i B. Marcello), aż po rokokowych Francuzów – czyli Antoine’a Forqueraya i Jeana Barriere’a.
Wszyscy słuchaliśmy w absolutnej ciszy i skupieniu, nie przerywając artystom oklaskami, a Cocset z Balestraccim tylko zmieniali (również bezgłośnie) instrumenty. Z medytacyjnego nastroju raz tylko mogła nas wytrącić komórka, która głośno zadzwoniła panu w drugim rzędzie (dlaczego takie gapy zawsze muszą tak blisko siadać?).
Duchem sprawczym wspaniałej dzisiejszej enterpryzy była niewątpliwie red. Magdalena Łoś, która stosownie zadbała także o aspekt poznawczo-edukacyjny, rozmawiając w pierwszej części z artystami i potem na bieżąco tłumacząc. Przy okazji: jak to miło, że w Dwójce ktoś – poza rzecz jasna red. Piotrem Kamińskim – tak włada francuskim; nie wątpię, że artyści jakoś daliby radę i w ingliszu, lecz jestem też prawie pewny, że bardziej komfortowo czuli się jednak we francuszczyźnie).
Wiem (bo w swych audycjach wcale tego nie ukrywa), że Bruno Cocset jest jednym z najulubieńszych muzyków pani Magdaleny. Ten występ był więc nie tylko – jako się rzekło – spełnieniem marzeń nas, słuchaczy, lecz przy okazji zapewne i jej marzenia. Cudowny wieczór! Może doczekamy czasów, że takie koncerty w Studiu Lutosławskiego (bo to dla nich miejsce idealne) będą się odbywały regularnie. To dopiero byłoby coś…
A już od jutra do czwartku Cocset poprowadzi w UMFC kurs mistrzowski.
Jeszcze co do zagranego dziś pod koniec Jeana-Baptiste’a Barrière’a: nasz bohater nie był wprawdzie pionierem, kiedy w 2000 roku nagrywał monograficzny album z jego sonatami (LBR jeszcze w starym składzie, z Blandine Rannou), było to jednak bardzo mocne wejście 😀 A dwa lata temu Cocset zarejestrował kolejny CD z owym (przez lata zapoznanym) kompozytorem, tym razem już z Cuillerem. Oba wydała Alpha.
Całe płyty zaczęto Barrière’owi poświęcać bodaj dopiero z początkiem lat 90. (David Simpson), później wyszły dwa albumy z Alainem Gervreau, a niedługo przed Cocsetem Pan Classics wydał nagranie Ivana Monighettiego (które mam i wielce sobie cenię) 🙂 Kilka lat temu doszedł do stawki Jonas Iten (Sony), a całkiem ostatnio Luca Quintavalle nagrał klawesynowe sonaty i miniatury.
Dzień dobry 🙂
No i proszę, taki piękny koncert mnie ominął. Ale nie mogłabym i tak, musiałam przygotować się do wyjazdu, który już zaraz.
I przez pięć dni – jazz, jazz, jazz.
w listopadowy wieczór
senatorską dżdżystą
szli baletomani
wraz ze swą wspólną myślą…
nie chcąc przed nimi
po wnękach gdzieś się chować
słyszałem oto, jak myśl
przechadza się po tych słowach:
„ach, balet klarowny, gustowny
doprawdy, ach, fachowy
nasz! przecież nasz polski!
za mało jednak narodowy”!
tak zrodził się świat…
rodziła o świat krwista troska…
kończyła jednak też wnet
jesienna, dżdżysta senatorska…
Mnie, w przeciwieństwie do państwa baletomaństwa 🙂 spektakl (i również muzycznie) podobał się. A Pani Yuka to jest po prostu skarb PBN! A PBN to jest b. ważna instytucja warszawskiej, narodowej opery! pa pa m
O tej drugiej płycie Cocseta nie wiedziałem 😯 A jest, rzeczywiście. Oto jakie są pożytki z wymiany informacji. 🙂
😀 A tutaj o jednym jeszcze – jakże ważnym – sprawcy wczorajszego muzykowania: http://www.lesbassesreunies.com/charles-riche-luthier/
Ścichapęku, jak pięknie napisałeś o wczorajszym koncercie. Urocze wydarzenie. Takie niepozorne poniedziałkowe popołudnie, a jednocześnie muzyka w najlepszym wydaniu. Najbardziej ujęła mnie skromność artystów, w połączeniu z profesjonalizmem. Prawdziwi pasjonaci. Niewielu takich wykonawców widuję. Cieszę się, że to nie był po prostu koncert, tylko poprzedzony został wstępem edukacyjnym. Dzięki temu czułam się bliżej i zespołu i muzyki. Atmosfera w Studiu, jak zwykle, sprzyjała. Może jeszcze bym sobie życzyła, żeby nie tylko muzyka Południa zabrzmiała, ale i tak było dość rozmaicie.
Trochę się rozpłynąłeś nad zaletami pani redaktor Łoś. Nie przeczę, świetnie wykonywała swoją pracę, jednak duchem sprawczym tego wydarzenia była chyba jednak ta druga pani (niestety nie zapamiętałam, jak się nazywała), organizator festiwalu, której za wymyślenie tego koncertu wypada bardzo podziękować.
Frajdo, o ile się orientuję, pani Justyna Rekść-Raubo jest duchem sprawczym CAŁEGO festiwalu. O nim samym i o jego dyrektorce artystycznej pisała niedawno sama PK (i to zapewne nie pierwszy raz), więc poczułem się już zwolniony z tego obowiązku. Dodam, że na BASSO byłem wczoraj pierwszy raz, więc siłą rzeczy skoncentrowałem się na konkretnym koncercie, który mnie urzekł. Ale gdyby nawet słusznie zarzucać mi tutaj jakieś niedopatrzenie, to za Twoją sprawą równowaga została zachowana i wszelkie honory oddane 😀
Ktokolwiek stał za pomysłem zaproszenia TYCH artystów (a zwłaszcza za jego urzeczywistnieniem, bo sama idea tu nie wystarczy), chapeau bas!
Dwa drobiazgi na koniec. Pierwsze: zagrano wczoraj rozliczne dzieła aż kilkunastu kompozytorów; uważam więc, że należało wydrukować tyle programów, by każdy, kto na koncert przyszedł, mógł go dostać. Zwłaszcza że nigdzie indziej nie jest on chyba dostępny. Obawiam się wszakże, że dla większej połowy 😉 zgromadzonych programów zabrakło. Drugie: cieszę się, że w (dość szczątkowym zresztą) programie koncertu wiszącym na stronie Studia PR poprawiono w końcu Corelliego na Corellego; zastanawia mnie jednak, czemu zostawiono Gabrielliego (!), mimo że paradygmat odmiany jest tu identyczny. Ot, ciekawostka przyrodnicza. Czyżby organizatorzy festiwalu wiedzieli coś, czego ja nie wiem? 😛
Dzień dobry 🙂
Posprzątałam w końcu – lepiej późno niż wcale 🙂
W kwestii programów itp. – wspominałam już, że festiwal został praktycznie prawie bez kasy. Stąd brak druków i niemal wszelkiej reklamy. Przykre.
@ Ścichapęk
Zgodnie z rekomendacją, zaczęłam słuchać „Konopielki” w Dwójce. Na razie przesłuchałam trzy odcinki i wciągnęłam się. Co za odlot:-) Rzeczywistość zupełnie mi nieznana, wręcz egzotyczna – chyba tylko raz w życiu byłam i mieszkałam w prawdziwym gospodarstwie wiejskim. A tu, cielaczek śpi pod kołderką, krowa okładana, bo ryczy. Choć najciekawsze chyba jeszcze przede mną, na razie przyjechałam pani uczycielka. Czytane jest to rzeczywiście w sposób bardzo wystylizowany i z zapałem. Z nieznanych powodów, nie ma tylko pierwszego odcinka na stornie, ale to już do książki zajrzę.
Mogliby to spokojnie wydać na audiobooku; powodzenie murowane, bo Jacek Braciak czyta rzecz genialnie! Zaraz się biorę do kolejnych odsłuchiwań, bo nie wiem, jak długo jeszcze potrwa dwójkowa łaskawość darmowego udostępnienia 😉 Polecam Ci, Frajdo, gdybyś się wciągnęła, również film Witolda Leszczyńskiego oparty na tej powieści, z wielką rolą Majchrzaka. Jako że to jednak blog muzyczny – a klimaty coś ostatnio bardziej dżezowe – przypomnę, że muzykę do Konopielki skomponował Wojciech Karolak 🙂
Aha, i oczywiście dziękuję Kierownictwu za poranne posprzątanie. Pomyśleć, ze cały bałagan wziął się z jednego nie dość stanowczego naciśnięcia shiftu… 😉
Dziękuję bardzo. Jeżeli gdzieś kiedyś natknę się na ten film, to może obejrzę. Choć zdecydowanie bardziej wolę czytać/słuchać. i sobie wyobrażać:-)
A jeśli chodzi o Polskie Radio, to odkryłam dzisiaj taką dywersję. Gdy się wejdzie na stronę Radio Chopin i nie kliknie w „Słuchaj” w górnym pasku, z prawej strony, tylko przy tytule audycji, to otwiera się Player i nie Radio Chopin a PR24, a tam same straszne rzeczy mówią. Okropna tuba propagandowa.
Tak, przez przypadek, dzisiaj sobie trochę posłuchałam. Chcę wierzyć, że jest to techniczna pomyłka, która niedługo zostanie naprawiona.