Prawdziwe fusion
Norweg, Niemiec, Brazylijczyk i Hindus – zestaw barwny, ale świetnie się rozumiejący zainaugurował jubileuszową, 15. Jazzową Jesień w Bielsku-Białej.
W tym samym składzie Grupa Jana Garbarka grała tu już dokładnie pięć lat temu. Nie byłam na tym festiwalu, więc nie mogę porównać. Słyszałam za to ten skład jeszcze cztery lata wcześniej, z opisu wynika, że było trochę inaczej, ale tak samo było partnerstwo, był nastrój i była energia.
Garbarek raczej sprawia mało niespodzianek, wiadomo, jak i co gra, ważny jest kontekst. Większość koncertu zagrał na saksofonie altowym, trochę skrzekliwym (jak mewa, z którą zawsze mawiam, że mi się kojarzy), dopiero pod koniec przeszedł na tenorowy. Porusza się w skalach, które można spotkać w różnych kulturach – skandynawskiej, brytyjskiej, ale po małych modyfikacjach także azjatyckiej z powodu pentatoniki. Yuri Daniel jest dość niezwykłym gitarzystą basowym, który potrafi grać kilkoma barwami jednocześnie. Rainer Brüninghaus (koleżanka przezwała go Pendereckim z powodu wyglądu) odstaje, jeśli chodzi o wirtuozerię, ale i on potrafił rozruszać publiczność w solówce (każdy z muzyków miał po parę solówek, tylko lider jedną), w której dość humorystycznie próbował naśladować Errolla Garnera.
Ale jak dla mnie główną atrakcją jak zwykle był Trilok, który jest po prostu czarodziejem. Table nie table, tym razem było daleko więcej – szeleszczące przeszkadzajki, czynele i małe gongi zanurzane w blaszanym wiadrze z nagłośnieniem, uderzanie w bębny plastikowymi rurami zamiast pałkami (co sprawiało, że pojawiały się dźwięki o określonej wysokości razem z samym brzmieniem bębna). No i oczywiście (to już trochę cepelia) wypowiadanie sylab – tzw. bol, „opowiadające” głosem figury grane na tabli (zamiast). Tym razem było to o tyle nietuzinkowe, że z tymi sylabami wszedł w dialog Garbarek na fujarze, podobnej i podobnie brzmiącej jak góralska, tylko trzymanej a la traverso. W końcu muzycy rozruszali salę do oklasków i zagrali jeszcze dowcipny bis – wszystko razem trwało prawie dwie godziny. Dużo przyjemności, a to dopiero początek.
Komentarze
Dziś w Bielsku dwa koncerty – sympatyczne, choć może nie wybitne. Dwa tria, fińskie i amerykańsko-włoskie. Alexi Tuomarila grał w zespole, z którym Tomasz Stańko nagrał płytę Dark Eyes; teraz wystąpił z basistą Matsem Eilertsenem i perkusistą Olavi Louhivuori. Były to jakby trzy długie utwory (plus bis), w których przeplatały się rozmaite opowieści o zmiennych nastrojach. Momenty były, ale ogólnie trochę brakło wyrazistości. Gitarzysta Kurt Rosenwinkel z gitarzystą basowym Dario Deiddą i perkusistą Marco Valerim grali przede wszystkim standardy (od Mingusa i Milesa po Billie Holliday), ale nie tylko. Było lekko, łatwo i przyjemnie.
Jutro zmiana – nie wystąpi ormiański pianista Tigran Hamasyan – podobno chory. Szkoda, bo byłam ciekawa, kto zacz. Zamiast niego wystąpi Medeski z zespołem – jego już słyszeliśmy, ale dobrze, zobaczymy. A potem jeszcze Dave Holland Trio.