Papuga Kanta

Pierwszą (czy będą następne?) operę Leszka Możdżera Immanuel Kant według dramatu Thomasa Bernharda, której premiera odbyła się właśnie w Operze Wrocławskiej,  można widzieć w kategorii gorzkiego żartu. Podobnie jak samą sztukę.

Ciekawostka: sztukę wystawił Krystian Lupa właśnie we Wrocławiu 20 lat temu. Trochę inaczej wyważył akcenty i zrezygnował z zakończenia. W operze rzecz jest bliższa oryginału. Libretto opracował Jerzy Lach, który – wówczas jeszcze jako dyrektor Warszawskiej Opery Kameralnej – był sprawcą zamówienia (poprzez program Instytutu Muzyki i Tańca „Zamówienia kompozytorskie”). Pierwszy raz pokazano rzecz na zamkniętym spektaklu w Basenie Artystycznym w grudniu 2015 r. – musiał się odbyć jeszcze w danym roku, ponieważ trzeba było rozliczyć się z dotacji. Po zmianie dyrekcji z wystawiania Kanta zrezygnowano. Myślę, że ostatecznie wyszło na dobre, bo utwór wylądował na prawdziwej scenie prawdziwej opery. Reżyserował oczywiście Lach; on także jest autorem efektownej scenografii przedstawiającej dwupoziomowy pokład statku, którym bohaterowie płyną do Ameryki. Kostiumy zaprojektowała celebrycka projektantka Ewa Minge, ale dużo tam wydziwiań nie było – głównie kostiumy marynarskie, skromna czarna suknia pani Kantowej i jedyna bardziej rozbuchana kreacja z cekinami w stylu lat 20. XX w. – bohaterki określanej jako Milionerka. Na pierwszej premierze – wczorajszej – śpiewaczka miała ponoć suknię czerwoną; na dzisiejszej, drugiej premierze czarno-zieloną.

Oczywiście wizja Bernharda jest swobodną, absurdalną fantazją, rozgrywa się gdzieś z półtora wieku po śmierci Kanta; postać nazwana imieniem i nazwiskiem filozofa podróżuje tu do Ameryki (nigdy nie ruszył się z rodzinnego Królewca – to zdanie jest zresztą wykpiwane wielokrotnie) wraz z żoną (nigdy się nie ożenił). Jest też na tym statku wszędobylska, głupiutka i rozgadana Milionerka, przysypiający Kardynał i inni. Kantowie podróżują z cudowną papugą, która zapamiętuje słowa swojego pana. Profesor co jakiś czas próbuje wygłosić wykład, co kończy się zwykle na jednym urwanym zdaniu. I tak dalej. Stopniowo coraz bardziej odjeżdża i choć ponoć płynie do Ameryki, by leczyć się tam z zaćmy, to na brzegu czekają nań całkiem inni lekarze – z kaftanem.

Dlaczego Bernhard tak potraktował akurat Kanta? Zapewne był dla niego figurą myśli oświeceniowej, racjonalności, która jak widać nie ma racji bytu w irracjonalnym świecie. Jednocześnie ta racjonalność jest na tyle zagmatwana, że można ją uznać za zbyt skomplikowaną i trudną na coraz bardziej prymitywniejący świat. Pojedyncze zdania, jakie wygłasza Herr Profesor – albo papuga powtarzająca jego słowa – brzmią coraz bardziej absurdalnie, a gdy dołączy się jeszcze rozmaite dziwactwa bohatera, użycie kaftana staje się bardziej zrozumiałe. Ale wśród mnóstwa zdań, jakie padają w tej sztuce, są i nader aktualne, np. o upadaniu Europy i o mitologizowaniu Stanów Zjednoczonych.

Co napisał do tej fantazji Możdżer? Muzykę lekką i gorzką zarazem. Przy wchodzeniu na salę witał nas kwartet smyczkowy grający na górnym pokładzie Nad pięknym, modrym Dunajem; ten temat zresztą później powrócił. Pierwszy akt trochę się rozwlekał, oparty na pogodnych, charakterystycznych dla Możdżera harmoniach, ale w stylistyce dalekiej od jazzu. Akt drugi, krótszy i bardziej zwarty, o wiele bardziej wciągał, harmonie stawały się coraz bardziej cierpkie, absurd narastał, a rytmy były coraz bardziej taneczne – najwięcej tam było z lekka skrzywionego tanga i walca. Prowadził całość kolejny były muzyk WOK – dyrygent Przemysław Fiugajski. Odnoszę wrażenie, że można było zrobić rzecz lżej, z większą energią i wdziękiem.

Co do śpiewaków, widziałam drugą obsadę, ale sądzę, że nie była gorsza od pierwszej. Jerzy Lach „pożyczył” do tego spektaklu kilka osób z dawnej Warszawskiej Opery Kameralnej, a więc w pierwszej obsadzie Immanuelem Kantem jest Artur Janda (w drugiej był nim również świetny, choć chyba zbyt młodo wyglądający Tomasz Rudnicki z miejscowego zespołu), Milionerką w drugiej obsadzie – znakomita Agnieszka Kozłowska, a pijanym Kapitanem – również satysfakcjonujący Wojciech Parchem. Panią Kantową dziś była Aleksandra Opała – słyszałam ją pierwszy raz i spodobała mi się; podobno była znakomita w roli Kopciuszka, na który to spektakl we Wrocławiu się nie załapałam, tak się złożyło. Aleksander Zuchowicz, spec od ról charakterystycznych w tutejszym teatrze, jako papuga Fryderyk był po prostu rewelacyjny. Do papugi należy puenta spektaklu, której zdradzać nie będę.

Opera Możdżera rozpoczęła tegoroczny wrocławski Festiwal Oper Współczesnych, z którego polecam zwłaszcza gościnnego Ubu Króla Pendereckiego z Opery Śląskiej w Bytomiu (2 grudnia).