Schoenberg i Szymanowski w kręgu
Ktoś mi podesłał tydzień temu post pokazujący, jak dyrektor artystyczny Opera Rara specyficznie reklamuje ten koncert/spektakl w Teatrze im. Słowackiego. Okazuje się, że powód dla takiej właśnie reklamy poniekąd był.
Prawdę mówiąc można powiedzieć, że było to wykonanie semisceniczne, czyli koncertowe z akcentami wizualnymi. Obecność innych postaci na scenie poza głównymi solistami niewiele wnosiła, łącznie z tancerzem Wojciechem Marcinkowskim, który faktycznie wystąpił nago (w pierwszej, schonbergowskiej części jeszcze w czarnych majtkach, w drugiej – bez). Głównym elementem scenografii był jasny dywan w geometryczne wzory i instalacja w kształcie kręgu, w Erwartung wisząca na parędziesiąt centymetrów nad podłogą, w Pieśni o nocy Szymanowskiego – w pionie pomiędzy orkiestrą w głębi a chórem ustawionym w półkolu z przodu, z solistą pośrodku.
Erwartung jest, krótko mówiąc, monodramem bez treści, ale o emocjach. Solistka śpiewa o tym, że jest w lesie i szuka zaginionego kochanka, potyka się o drzewo, myśląc, że to jego martwe ciało, wreszcie rzeczywiście na to ciało trafia, rozpacza i zastanawia się, jak teraz będzie jej życie wyglądało, wreszcie odchodzi w nieznane. Evelina Dobraceva, rosyjska śpiewaczka działająca w Niemczech, w czerwonej świecącej sukni jak w karnawale (taki kostium jej wymyślono) wykonuje ten monodram trochę bez wyrazu, jakby nie wiedziała, o czym śpiew – o co trudno przecież ją podejrzewać, więc to zapewne problem stylistyczny (barwa jej głosu też mnie nie zachwyciła). Napisy nie były wyświetlane, porzucono niestety tę tradycję, więc jeśli ktoś nie rozumie niemieckiego, nie bardzo wiedział, o co chodzi, co jeszcze utrudniało w odbiorze tę i tak niełatwą – choć wspaniałą – muzykę (ludzie i tak się chyba jej przestraszyli, bo frekwencja była niewielka). Nagi tancerz prawdopodobnie ma chwilami odgrywać owego zmarłego ukochanego, ale jak na zmarłego zbyt często się rusza. Jest jeszcze kilkanaście postaci w bladoniebieskich kitlach, poruszających się dziwnym krokiem – nie bardzo rozumiem, co symbolizują. Ale może się czepiam. W każdym razie dobrze, że wykonano to dzieło, które naprawdę rzadko można na naszych estradach usłyszeć.
W drugiej części, jak już wspomniałam, była III Symfonia Szymanowskiego i pominąwszy ów nagi taniec, który był tu jedynym – poza owym świecącym kręgiem – elementem teatralizującym to wykonanie, skupię się tu bardziej na sprawach muzycznych. Andrzej Lampert jest naprawdę dobrym wykonawcą tej partii, pozytywne wrażenie sprawia też chór Capelli Cracoviensis, jak zawsze świetnie przygotowany. Z orkiestrą, grającą zresztą w obu częściach, jest pewien kłopot. Jest to orkiestra festiwalowa, czyli zbieranka muzyków z osiemnastu różnych orkiestr, nie tylko z Krakowa, lecz z całego kraju – Wrocławia, Lublina, Gorzowa, Warszawy, Gdańska, Wałbrzycha… Michał Dworzyński miał niełatwe zadanie, żeby ich jakoś pożenić, i, powiedzmy szczerze, nie wszystko wypadło tak, jak powinno, choć chęci były zapewne jak najlepsze. Ale to rzeczywiście bardzo trudne dwa utwory, zwłaszcza Szymanowski (oczywiście nie obeszło się bez kiksu w rogach). Ale może się jeszcze uleży – koncert zostanie powtórzony jutro i w poniedziałek. Fragmenciku Szymanowskiego można posłuchać na fb Opera Rara.
Komentarze
Bardzo sobie cenię recenzje Doroty Szwarcman, ale tym razem Pani Redaktor naprawdę się zagalopowała. Co ma znaczyć to wysoce niestosowne, wręcz obelżywe słowo „oczywiście” (oczywiście nie obeszło się bez kiksu w rogach)? Co tu jest takie oczywiste? Może tylko polska tradycja wyżywania się na waltorniach. Nawet jeśli jeden z muzyków skiksował, to i inni mogli być obiektem krytyki, o ile się ma ucho, np. grupa smyczkowa. Ale pastwienie się nad waltorniami jest w dobrym tonie. Nie chodzi mi o odnotowanie faktu, ale o zawarty w recenzji złośliwy komentarz i brak równowagi w krytycznej ocenie całej obsady wykonawczej.
@ Mirosław Płoski – witam. Oczywista jest niestety nie polska tradycja wyżywania się na waltorniach, lecz kiksy. Ja tego nie wymyśliłam, ja to słyszę, a naprawdę wolałabym nie słyszeć. Fakt, że ta niemal debussy’owska fraza waltorni w Pieśni o nocy łatwa nie jest, ale nieraz już słyszałam, że można w niej nie zakiksować. Domyślam się, że Panu jako waltorniście jest przykro, ale cóż na to poradzę.
I kolejne „niestety” – znam znakomitych polskich waltornistów, którzy grają za granicą… 🙁
Nadal nie rozumiem, dlaczego pomyłki waltornistów są oczywiste, a pomyłki w partiach innych instrumentów już nie. Na szczęście to nie ja grałem, więc nie mnie „jest przykro”. Myślę, że każdy muzyk jest otwarty na krytykę i przyjmie ją z podniesionym czołem, ale bez tego prowokującego „oczywiście”. Nb. fraza była dość łatwa. Pozdrawiam serdecznie!
To dla uspokojenia wspomnę anegdotę usłyszaną od waltornisty, a jakże. Kiedyś któraś amerykańska orkiestra miała zagrać Koncert f-moll Chopina i polscy muzyczni znajomi wspomnieli waltorniście z tej orkiestry o trudnym wejściu w finale, przy którym zawsze się kiksuje. – Co w tym trudnego? – zdziwił się oglądając nuty, po czym na koncercie… sam skiksował. Siła sugestii? 🙂 Pozdrawiam wzajemnie.