Królowa Sonia
Są artyści niezawodni. Do nich należy Sonia Prina, a także Akamus, czyli Akademie für Alte Musik. W gdańskim kościele św. Bartłomieja było bardzo zimno, ale muzycy nas rozgrzali.
Na naszym festiwalu ten zespół po raz pierwszy wystąpił z tą solistką – czekają ich dalsze wspólne koncerty. A trzeba powiedzieć, że pasują do siebie – temperamentem i zamiłowaniem do tworzenia teatru w muzyce. Dobrze więc im się współdziałało – to było widać i słychać.
Zespół rozpoczął sam od muzyki Haendla. Trudno powiedzieć, dlaczego wybrał Concerto grosso F-dur op. 6 nr 2 – jest ono uroczyste i pogodne, a cała reszta koncertu miała charakter lamentacji i zadumy. Może właśnie dlatego – żeby z tymi nastrojami nie przedobrzyć? I abyśmy wzmocnieni na duchu odebrali resztę programu. Tym bardziej, że punkt kulminacyjny nastąpił zaraz potem i zajął drugą połowę pierwszej części: kantata Giovanniego Battisty Ferrandiniego Il pianto di Maria. I tu Sonia Prina po raz pierwszy pokazała, co potrafi. Znamy już jej wirtuozerię i brawurę, ale tu zademonstrowała przede wszystkim siłę wyrazu. Była zarazem osobą relacjonującą – w pierwszym i ostatnim fragmencie – i cierpiącą Marią.
Z kolei w zaśpiewanej po przerwie kantacie Bacha Wiederstehe doch der Sünde brzmiała wręcz groźnie, ostrzegając przed grzechem i jego skutkami. Kolejny, instrumentalny punkt programu, Concerto grosso „Il pianto di Arianna” Pietra Antonia Locatellego, to był teatr w wykonaniu zespołu, którego główną bohaterkę, Ariadnę, odgrywał prymariusz skrzypiec Bernhard Forck: wręcz widziało się zrozpaczoną kobietę. W końcu powróciła Sonia, by zaśpiewać kantatę Vivaldiego Longe mala, umbrae, terrores. To był po prostu koncert gry aktorskiej – od ciskania gromów poprzez stopniowe łagodnienie po triumfalne Alleluja, a wszystko ze zdumiewającą wirtuozerią. Stojak był koniecznością, a pierwszy skrzypek po polsku zapowiedział bis (co wywołało dodatkowy entuzjazm): But who may abide z „właściwej”, pierwotnej wersji Mesjasza. Skończyło się więc, jak zaczęło – Haendlem.
Wcześniej, po południu, Stefan Plewniak grał 12 Fantazji Telemanna – nie wiadomo, czemu to są tak niedoceniane utwory (kojarzone dziś głównie ze szkołą), są przecież tak piękne. Skrzypek opatrywał swój występ komentarzami, głównie dotyczącymi fascynacji kompozytora polską muzyką ludową. W paru z tych utworów zresztą były takie właśnie akcenty, a solista, im dalej, tym bardziej „folkowo” grał. Miało to dużo uroku.
Komentarze
I nic PK nie napisała o róży, którą dostała od Stefana Plewniaka, niczym pierwsza skrzypaczka w orkiestrze:-) To musiało być mile. Nie byłam na koncercie południowym, ale Ł opowiedział mi tę historię, gdy tylko zobaczyliśmy się wieczorem.
Wieczorny koncert faktycznie rozgrzał mnie. AKAMUS jest wybitny. Doskonale grają wszystko. Poprzednio słyszałam ich w „Koronacji Poppei” w Berlinie, więc odmienne dzieło. Podoba mi się ich dynamika i artykulacja. Mam poczucie, że doskonale rozumieją to co grają (takiego poczucia zabrakło mi wczoraj przy Gabrieli).
O Soni Prinie, że względów, które opisałam pod poprzednim wpisem, mogę powiedzieć, że ma naprawdę atrakcyjną, pasującą jej fryzurę i w ogóle sprawia wrażenie sceniczne takiej osoby „bel composto”.
Dobrze, trochę slyszałam, ale z przodu musiało to brzmieć bardzo przejmująco. Śpiewaczka godna orkiestry, albo odwrotnie.
Teraz Święta Paschalne. Życzę oderwania się od codzienności, duchowego lub muzycznego zamyślenia, jak komu pasuje. Wracam na Actus w niedzielę.
W Gdańsku bardzo zimno, za to w Warszawie bardzo, bardzo gorąco 😛
Ciekawe, że moją ulubioną wykonawczynią Il pianto di Maria Ferrandiniego (i ulubioną w ogóle w tej kategorii głosu) jest Bernarda Fink – która właśnie wystąpiła w FN w Mahlerowskiej Dwójce.
Stojak obowiązkowy (i jak rzadko zasłużony). Nie piszę więcej, bo wciąż jeszcze nie mogę dojść do siebie 🙂
Właśnie, zaraz dojdę do wniosku, że trzeba było nie wyjeżdżać z Warszawy:-) Zazdroszczę oczywiście tego stanu „niemożności dojścia do siebie:, bo nie popadam w niego często. I coś czuję, że na tym Actus nie popadnę. Upatrywałabym tej możliwości w jutrzejszym Perezie, ale nie będzie mnie tam. Jednak nie zdążyłam jeszcze pójść nad morze i czego nie da mi muzyka, może mi dać natura. Poszumi przyjemnie, a drzewa, które tu mam a w Warszawie nie, będą miarowo uderzać w okna, gdy będzie wiał wiatr od morza. Kiedyś można jeszcze było usłyszeć w nocy dźwięk latarni ostrzegającej statki w czasie sztormu, obecnie nie jest już chyba nikomu potrzeba. Szkoda, miała piękny ton. Dobrej nocy.
Tak, tego Mahlera z Bernardą Fink mi szkoda. Ale nie da się wszystkiego.
Słuchanie transmisji w Dwójce jest z kolei przydatne, bo wielu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć w przerwie. Magda Łoś i Klaudia Baranowska robią wywiady z muzykami. Wczoraj poleciał wywiad z koncertmistrzem Bernhardem Forckiem, który opowiadał o historii swego zespołu, niezwykle ciekawej, bo zaczęła się jeszcze w NRD i granie baroku było wówczas dla tych młodych muzyków skrawkiem wolności. Może później wrzucą podcast.
Róża stoi na biurku i pięknie wygląda 😉
Zasugerowałem się fragmentem o redaktorkach Dwójki i przez chwilę nie mogłem zrozumieć tego dziwnego ostatniego zdania o pani Światczyńskiej…
W temacie „stojak a sprawa polska” doniosę uprzejmie, że wczoraj w Katowicach one ćwiczenia gimnastyczne – i to w wydaniu repetytywnym – odbyły się również. Za sprawą Trifonowa. Repertuar około- i chopinowski. A zatem wszelakiego rodzaju hommage i wariacje na temat i okoliczność Fryderyka Ch. (Mompou, Schumann, Grieg, Barber, Czajkowski, Rachmaninow), a po przerwie sonata b-moll. Program na swój sposób dosyć ryzykowny – sam fakt wspólnego ideowego mianownika to jeszcze żaden gwarant powodzenia. Chyba, że bierze się zań ktoś mający „w temacie” Coś do powiedzenia. Danił do powiedzenia ma, i owszem, coś. Czy tyle, by (w przypadku pierwszej części recitalu) przykuć uwagę słuchaczy przez prawie godzinę… Ba, oto jest pytanie. Moja prywatna odpowiedź brzmi – w zasadzie tak. Ta niejednoznaczność wynika jednak tylko i wyłącznie z przyczyn czysto repertuarowych. Zestawienie dwóch dużych cyklów wariacyjnych przedzielonych czterema mniejszymi utworami – jest zadaniem zawsze dosyć niebezpiecznym. Ale czy ktoś obiecywał pianistom, że ich zawód należy do bezpiecznych (uprasza się nie strzelać do pianisty – tak jakoś to szło…).
Nie wykluczam jednak, że wysoce nieortodoksyjna interpretacja sonaty b-moll mogłaby paru konserwatystów i strażników świętości urtextu doprowadzić do wzburzenia. Świętego zapewne. Nie da się ukryć, że słuchanie jej z nutami przed oczami mogłoby w paru momentach wywołać wytrzeszcz. Rzecz w tym jednak, że w moim przypadku szybko przeszedłem z fazy zdziwienia w Grave, przez akceptację w Scherzo do zdumienia w Marche funebre i zachwytu finałowym Presto. Istotą tych dwóch ostatnich części w ujęcia Trifonowa jest narracyjność, wręcz programowość. Jeżeli przypomni się marsz w wykonaniu Rachmaninowa (jedyny w swoim rodzaju) i zestawi z grą Trifonowa, to mamy do czynienia ze skrajnie różnymi opowieściami o tym samym zdarzeniu. Rachmaninow idzie (szybko) od początku w tym kondukcie, jest w nim od pierwszej do ostatniej chwili. U Trifonowa jest zgoła inaczej. On cały czas stoi przy pustym jeszcze grobie. Kondukt do niego zbliża się. W tym zderzeniu liryzm i prostota nokturnowego trio jest przeszywająca. Powrót tematu marsza jest porażający w swej wymowie. Presto jest… Nie potrafię tego nazwać. Czy wszystko można i trzeba nazwać, opisać?
Drugim – uspokajającym – bisem było Largo z sonaty wiolonczelowej Chopina w opracowaniu na fortepian. Uspokojenie było potrzebne po pierwszym bisie, którym była część finałowa VIII sonaty Prokofiewa. To wspaniała muzyka, za którą powinni brać się nieliczni. Trifonow zagrał to Vivace fenomenalnie. W przyszłym sezonie całą tę sonatę będzie miał w programie recitali. Tylko… kiedy on odpocznie przed kolejnym sezonem.
Dzięki za relację – program tego recitalu częściowo wzięty był z zeszłorocznego albumu Chopin Evocations, tyle że tam zamiast sonaty były niestety oba koncerty pod Pletnevem:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2017/10/20/znow-troche-o-pianistach/
@ wajan 😆 Róża Światczyńska na biurku raczej nie stoi, ale zwykle pięknie wygląda 🙂