Zaczęli od Bacha

Przepraszam za spóźnienie się z relacją z pierwszego dnia Actus Humanus Resurrectio, ale lepiej późno niż wcale. Cały wczorajszy dzień był poświęcony Bachowi.

Najpierw pierwszy z wprowadzonej rok temu tradycji recitali polskich muzyków. Tomasz Pokrzywiński, znany nam przede wszystkim z działalności w różnych zespołach, od Arte dei Suonatori po Holland Baroque, grał pierwsze trzy z sześciu suit na wiolonczelę solo. Przyznam, że po raz pierwszy słyszałam go jako solistę – dotąd tylko jako wykonawcę continuo (wspominałam tu nawet, że wraz z Marcinem Świątkiewiczem tworzyli jeden z najlepszych chyba znanych mi teamów). Bardzo mi się podobała jego koncepcja wychodząca z muzycznej retoryki, z dramaturgii motywów, z których Bach buduje swoje dzieło – wywodząca się z głębokiej znajomości stylu epoki. Trochę podobne miałam kiedyś wrażenie słuchając Wariacji Goldbergowskich w wykonaniu Świątkiewicza – też zupełnie innych, bardziej retorycznych i o bardziej swobodnie potraktowanym rytmie niż zwykle się dziś słyszy. W tych suitach lepiej można było dosłyszeć ewidentną przecież wielogłosowość zamaskowaną w jednogłosowości. Trochę tylko miałam niedostatki w sferze brzmienia – Pokrzywiński gra na kopii dość szczególnego stradivariusa, ale życzyłabym mu jednak jakiegoś pięknie brzmiącego oryginału… Wiadomo, to nie takie łatwe.

Oficjalną inauguracją była Msza h-moll w wykonaniu Gabrieli Consort & Players i Paula McCreesha. Przed rozpoczęciem, w ramach oficjalnych przemów prezydent Gdańska Paweł Adamowicz wyraził życzenia (powtarzam z grubsza), by to, co usłyszymy, dało nam otuchę i siły na najbliższe miesiące tego ważnego roku. I taką Mszę właśnie usłyszeliśmy – dawno nie słyszałam tak radosnej interpretacji. Oczywiście początek miał w sobie odpowiednią zadumę, podobnie części Et incarnatus, Crucifixus czy Agnus Dei, ale ogólnie było mnóstwo pozytywnej energii, dyrygent niemal tańczył i uśmiechał się do solistów, podśpiewując wszystkie partie (taki „taniec” mógł momentami trochę zaskakiwać, np. w arii Qui sedes). Ciekawy był pomysł rozpoczynania większości fug od zespołu solistów; śpiewali pierwsze przeprowadzenie tematu, później włączała się reszta chóru. Solowe były również momenty, które zazwyczaj sprawiają chórowi problemy (np. słynny passus basowy Et iterum z Et resurrexit). Niektóre części, zwykle wykonywane jako chóralne, były wyłącznie solistyczne, np. Crucifixus. Tempa zwykle żywe, lecz umiarkowane, z wyjątkiem wyjątkowo radosnego Cum sancto spiritu, które McCreesh zaordynował w takim tempie, że muzycy mieli trudne zadanie, ale wspaniale się wywiązali. Świetne instrumenty solowe, np. pierwsze skrzypce czy dzielny waltornista w Quoniam tu solus. Zakończenie – Dona nobis pacem – zostało zinterpretowane z większym, ale radosnym, spokojem niż zawierające tę samą muzykę wcześniejsze Gratias agimus.

Soliści byli znakomici, szczególnie podobał mi się alt i tenor, ale skromnie nie zostali nawet wyszczególnieni w programie. Żadnego zadęcia.

Później rozmawialiśmy z McCreeshem, jak zwykle pełnym iście anglosaskiego humoru. Opowiadał, że mimo iż przywykło się go kojarzyć z muzyką dawną, to jemu samemu o wiele bliższy jest romantyzm i taką muzykę, duże dzieła, najchętniej by wykonywał. Ale kiedyś polecono mu założyć dobry zespół muzyki barokowej i tak wyszło. Niemniej, gdyby ktoś za dobre pieniądze chciał zamówić u niego jakieś wykonanie Vivaldiego, odmówiłby. Podobnie np. z Mesjaszem. Za to np. Elgar – bardzo chętnie. Barok? Najchętniej tylko parę miesięcy w roku.

PS. Przyszła dobra wiadomość z Niemiec: akordeonista Maciej Frąckiewicz, laureat Paszportu „Polityki” (wspólnie z Magdaleną Bojanowicz jako TWOgether Duo), został jednym ze zwycięzców Deutsche Musikwettbewerb w Bonn, konkursu organizowanego przez Niemiecką Radę Muzyczną. Gratulacje!