Postinternet czy tylko internet?

Niedzielny koncert na Musica Polonica Nova pod hasztagiem #post- miał ukazać próby w kierunku zwanym postinternetem. Co to właściwie znaczy?

Postimpresjonizm był konsekwencją impresjonizmu – zarazem jego kontynuacją i odrzuceniem, co wbrew pozorom nie jest sprzeczne. Przedrostek jest tu więc uzasadniony. Inaczej z postmodernizmem, który w żaden sposób modernizmu nie kontynuował, a przedrostek w tym przypadku oznacza jedynie, że był po. Z kolei, patrząc na muzykę lżejszą, post-rock jest szczególnym rozwinięciem rocka. Tak więc każdy przypadek jest inny. Ale przedrostek jest tu użyty do stylistyki lub gatunku muzycznego.

Inaczej ze słowem postinternet, bo czy internet to stylistyka lub gatunek? Ani jedno, ani drugie. To medium. Czy mówi się postradio lub posttelewizja? Jest to więc sztuczne określenie. Oczywiście wiadomo, o co w nim chodzi: o inspirację technikami znanymi z internetu, internetową kulturą memów, mieszanką estetyk różnego rodzaju i z różnych poziomów. O stylistyce nie mówi to nic, jedynie o zanurzeniu twórcy działającego w tym kierunku w świecie internetu, co jest dziś przecież powszechne. Każde pokolenie zapewne postrzega go na inny sposób. I dlatego postinternet to nie stylistyka: każde dzieło „postinternetowe” mówi przede wszystkim o jego twórcy; zresztą rola twórcy także w tym kontekście się zmienia, coraz częściej staje się montażystą. Bez wahania zapożycza treści internetowe – i ta łatwość zapożyczań też jest dla tego kierunku charakterystyczna. Czy autor jest tu jeszcze autorem, i czy dzieło jest jeszcze dziełem?

Na wspomnianym koncercie były właściwie tylko dwa utwory spełniające te warunki. Wściekłość Cezarego Duchnowskiego jest z innego gatunku, zresztą kompozytor sam to podkreśla; na spotkaniu przed koncertem powiedział, że początkowo nie miał pojęcia, że jego utwór zostanie wykonany w takim kontekście. Dlatego w tytule nadmienił, że utwór jest „na głos, instrumenty, elektronikę, bez wideo”. Głosem była znów Joanna Freszel, instrumenty i elektronikę obsługiwał zespół Kompopolex. Tekst oparty był na fragmentach Wut Elfriede Jelinek. Uderzający był początek: same śmiechy, chichoty i rechoty coraz bardziej zjadliwe i gorzkie, dobiegające osobno z każdego z licznych głośników. Cały utwór zresztą był mocny. Spytany przed koncertem, czego dotyczy tytułowa wściekłość, kompozytor odpowiedział, że tej choroby, która wciąż toczy ludzkość: że zabijamy się nawzajem. Mimo wszystko zdecydowanie można ten utwór nazwać muzycznym.

Pozostałe dwa były już synkretyczne, łączące elementy wideo z dźwiękiem. Urodzona w Osace, dorastająca w Łodzi, wykształcona tam i w Belgii Nina Fukuoka w kompozycji uncanny valley w warstwie wizualnej każe przemawiać żeńskim robotom o japońskich rysach twarzy. Natomiast Credopol Jacka Sotomskiego został określony przezeń jako utwór o Polsce, a zarazem nawiązanie do lat 90., kiedy to gęsto powstawały tego typu nazwy przedsiębiorstw. Już sam początek – kolęda z niemiłosiernymi fałszami, zestawiona ze stekiem przekleństw – określił z grubsza, co będzie dalej. Było zresztą różnie: obok recytacji i śpiewu Barbary Kingi Majewskiej dołączał się z aktorstwem dyrygent Maciej Koczur, a nawet kompozytor; całość przeładowana była filmikami-memami, a końcówka wręcz była ich ciągiem, sprawiającym wrażenie wyciągniętych przypadkowo. Co kto wybiera, świadczy o nim. Czy taki wybór można nazwać kompozycją? Dyskusyjne.

Ale nie wątpię, że w kierunku, o którym tu mowa, można tworzyć frapujące dzieła. Już nawet takie istnieją.