Klasycy otoczeni elektroniką

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

AUKSO na otwarciu jubileuszowej, dziesiątej edycji lubelskiego festiwalu KODY było jak zwykle perfekcyjne, ale sam pomysł tego koncertu był bardzo ciekawy.

Otóż trzy dzieła klasyków współczesności – Ramifications György Ligetiego, Siedem ostatnich słów Sofii Gubajduliny i Fratres Arvo Pärta – zostały okolone – na początku, w przerwach i na końcu – muzyką elektroniczną młodego kompozytora Rafała Ryterskiego. Zadanie – jak się zresztą dowiedzieliśmy później, na spotkaniu z artystami – było zresztą szczególnie niełatwe dla dźwiękowca, bo tzw. Sala Operowa Centrum Spotkania Kultur ma akustykę suchą, niezbyt nadającą się do wykonywania muzyki unplugged, więc zespoły akustyczne muszą w niej być dyskretnie nagłaśniane, a trzeba było jeszcze jakoś wypośrodkować brzmienie, by wszystko do siebie pasowało – i tu zasługa Wojciecha Błażejczyka, że tak właśnie było.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Taka gmina

Samorządy z bliska nie wyglądają najlepiej. W Polsce lokalnej sporo korupcji, nepotyzmu i dyktatorskich rządów miejscowej władzy. Czy to czas na nową reformę?

Norbert Frątczak, Katarzyna Kaczorowska

Ciekawa rzecz zresztą wyszła niechcący podczas tego pokoncertowego spotkania, a dokładniej z wypowiedzi Marka Mosia i Andrzeja Bauera. Otóż każdy z trójki wykonanych klasyków zmieniał styl na przestrzeni lat – no, może najmniej Gubajdulina. Ale Ligetiemu najbardziej się pamięta ową technikę tworzenia tkanki dźwiękowej, która tak zachwyciła publiczność w latach 60. i 70. – a przecież potem były i Etiudy, i Grande Macabre, i różne rzeczy oddalone od tego stylu – nawet zresztą w tych wcześniejszych czasach, jak Aventures czy Nouvelles Aventures – równie warte pamiętania. Jednak utarło się kojarzyć Ligetiego przede wszystkim z ową tkankową techniką. Z Pärtem podobnie: pamięta mu się przede wszystkim ową wyrafinowaną prostotę techniki, którą kompozytor nazwał tintinnabuli, a przecież on już od dawna jej nie stosuje, przynajmniej w tak ostentacyjny sposób, jego utwory zawierają już wiele innych elementów – moim zdaniem zresztą niekoniecznie to im wyszło na dobre, dzieła z poprzedniego okresu twórczości były bardziej czyste. Z drugiej strony w Ramifications Ligetiego też jest ogromna, piękna czystość, ale inne jego stylistyki są, przynajmniej dla mnie, równie atrakcyjne.

Te więc utwory (dzieło Gubajduliny z udziałem dwóch solistów – wspomnianego wiolonczelisty Andrzeja Bauera i akordeonisty Macieja Frąckiewicza) zostały uskrzydlone znakomitym wykonaniem, a elektronika Rafała Ryterskiego miała za niełatwe zadanie połączyć to wszystko. Elektronika nostalgiczna nieco, na początku i na końcu pełna głosów z wieży kontrolnej – jak poinformował kompozytor – lotniska w Chicago, a w środku bardziej abstrakcyjna, podprowadzająca dyskretnie do kolejnych utworów. Tak więc była to współczesna wersja znanego z poprzednich wieków historii muzyki obyczaju preludiowania. Podobno współpraca między tymi warstwami powstała praktycznie w ostatniej chwili – podziw więc dla profesjonalizmu obu stron, Marka Mosia zwłaszcza, który musiał wyczuć, kiedy może wejść z zespołem.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj