Jedyna taka Elżbieta

Wspominaliśmy w  środowy wieczór w Sali Laboratorium Centrum Sztuki Współczesnej Elżbietę Chojnacką, wielką osobowość muzyki współczesnej, która zmarła 28 maja zeszłego roku.

Publiczność była w sumie niezbyt duża i składała się głównie z osób zaprzyjaźnionych. Szkoda – można było jakoś zareklamować ten koncert, ale CSW nie umieściło o nim ŻADNEJ informacji, a afisza nie pozwoliło nawet powiesić w gmachu głównym. Twórca tej instytucji Wojciech Krukowski zapewne w grobie się przewraca. Za jego czasów było w Centrum wiele imprez muzycznych, on sam był ze środowiskiem muzycznym zaprzyjaźniony. Obecna pani dyrektor – szkoda gadać.

Ale spotkaliśmy się i najpierw obejrzeliśmy film dokumentalny Jana Hryniaka Elżbieta Chojnacka. Klawesynistka z 2000 r., nakręcony dla TVP. Leży to sobie gdzieś w archiwach, a to prawdziwy skarb: nie tylko oglądamy wielką artystkę, słuchamy granej przez nią muzyki i jej opowieści, ale także wypowiedzi Yannisa Xenakisa, François-Bernarda Mâche’a, Betsy Jolas, Graziane Finzi, Jerzego Maksymiuka i paru innych osób. Film był kręcony głównie w Paryżu oraz we wrocławskiej Auli Leopoldinie (podczas próby do koncertu), a Maksymiuk wypowiada się w Łazienkach pod pomnikiem Chopina. Łatwo obliczyć, że Chojnacka miała wówczas 61 lat – na filmie wygląda jak młoda piękna kobieta. Tak było jeszcze przez kilkanaście lat…

W tym wywiadzie powtarza parę anegdot, o których mówi w filmie, i wspomina też o swojej działalności pedagogicznej, w tym o swojej ulubionej uczennicy, Aleksandrze Gajeckiej-Antosiewicz. Nic więc dziwnego, że i ona tego wieczoru się pojawiła i po filmie zaprezentowała nam niedługi recital złożony z repertuaru Chojnackiej: utworów György Ligetiego, Zygmunta Krauzego, Pawła Szymańskiego, Jerzego Kornowicza, Granta McLachlana i na bis Krzysztofa Knittla. Nie było gestów rzucania nutami podklejonymi na fioletowo – żadnego kopiowania (i bardzo dobrze), tylko solidne wykonawstwo. Ale co szczególnie ważne: grała na klawesynie Elżbiety Chojnackiej, zbudowanym specjalnie dla niej, który wraz z kolekcją nut artystka zapisała swej uczennicy w testamencie. Pani Aleksandra powiedziała po koncercie, że była to dla niej wielka niespodzianka, choć kontakty ze swoją profesorką utrzymywała przez lata. Ale ten dar był zaskoczeniem. Właśnie, także w akcie wdzięczności, założyła w pałacu w Rybnej (pochodzi ze Śląska) Centrum Współczesnej Muzyki Klawesynowej im. Elżbiety Chojnackiej. Centrum ma ambitne plany: poza wymienionymi tutaj, czyli kursami i koncertami, skatalogowanie zbiorów i powstanie monografii patronki.

Na zakończenie wieczoru przemawiali wykonywani przed chwilą kompozytorzy. Zygmunt Krauze przyniósł zdumiewające zdjęcie z czasu, gdy kończył studia: z ówczesnym rektorem prof. Kazimierzem Sikorskim stoi jego syn Tomasz, wybitny kompozytor, z drugiej strony Krauze (obaj w szarych garniturach), a także jakaś pani w wieku nieokreślonym, w jasnej sukience z krótkim rękawem zakrywającej kolana i gładkiej fryzurze a la hełm z ciemnych włosów – styl trochę pańciowaty. Trudno uwierzyć, ale to młodziutka Elżbieta Chojnacka. A potem pojechała do Paryża i, jak powiedział kompozytor, „stało się z nią coś cudownego”. A Jerzy Kornowicz, który nie tylko pisał dla niej utwory, ale też jako ówczesny prezes ZKP żegnał ją na pogrzebie, zwrócił uwagę na niesamowitość jej drogi życiowej: od ruin getta (tu z lekka przesadził: jej mama, pianistka Edwarda Chojnacka z domu Fajnsztajn, ukrywała się z malutką Elżunią po aryjskiej stronie) poprzez sceny światowe po jakże symboliczne dla nas miejsce, jakim jest cmentarz Père-Lachaise.