Miłe zakończenie sezonu
…i zaakcentowanie roku Leonarda Bernsteina. Cały Kandyd na scenie Filharmonii Narodowej – zleciały ponad trzy godziny, ale w ogóle nie odniosło się tego wrażenia.
Sam spektakl jest krótszy oczywiście, ale trzeba doliczyć przerwę oraz wstępne „mowy tronowe” – zawsze na zakończenie sezonu dyrekcja FN wręcza statuetki sponsorom. No i pożegnaliśmy paru muzyków odchodzących na emeryturę, w tym zasłużonego koncertmistrza Piotra Cegielskiego.
Czym jest właściwie Kandyd, jaką formą? Kompozytor określał ją słowem „operetta”, czyli operetka. Podkreślał, że nie jest to musical – a musicale przecież też pisał. Fakt, niektóre formy są tu wyraźnym nawiązaniem do operetkowych, w tym taneczne, np. walce. Także koloraturki, prześmiewcze dialogi i duety. Są jednak i romantyczne fragmenty (w tym zakończenie), które przypominają… co? Może muzykę filmową?
Tekst wywodzi się ze znanej powiastki filozoficznej Woltera, ale jest rozbudowany o wtręty kilkorga innych autorów, w tym samego kompozytora. Pełenjest zjadliwych aluzji i antykościelnych akcentów, nawiązujący tym samym do panującego w czasie powstawania dzieła Bernsteina maccarthyzmu. Bernstein pozwolił sobie nawet na włączenie elementu osobistego: jedna z bohaterek, Stara Dama, śpiewa, że pochodzi z Równego na Wołyniu – narrator natychmiast wyjaśnia, że o tym mieście nie ma mowy u Woltera, ale pochodził z niego ojciec kompozytora.
Wykonanie w FN z udziałem solistów, chóru i orkiestry filharmonii pod batutą Jacka Kaspszyka było co prawda koncertowe, ale soliści włączyli doń elementy aktorskie (w tym nawet parę rekwizytów) i co więcej świetnie się tym bawili. Nawet siedząc i czekając na swoją kolejkę ilustrowali akcję odpowiednią mimiką. Obsada była znakomicie dobrana. W roli tytułowej wystąpił Amerykanin Michael Slattery, którego miny, zachwycone, zaskoczone, zbolałe, były po prostu rozbrajające. Rej wodziły dwie panie: w roli Kunegundy przeurocza Aleksandra Kubas-Kruk, w roli Starej Damy sama Anne Sofie von Otter, przezabawna i również pełna wdzięku. Ich duet We Are Woman był klasą dla siebie. Rozkoszne charakterystyczne role Panglossa i Marcina śpiewał chropawym głosem Graham T. Valentine. Można by jeszcze długo wymieniać (była też np. Natalia Kawałek i szkoda, że miała tak mało do śpiewania); znów dała się poznać grupa śpiewaków będących na co dzień członkami Chóru FN – szkoda, że częściej się ich nie ogląda jako solistów. Jacek Kaspszyk prowadził całość energicznie, z niezbędnym tu poczuciem humoru.
W sumie jednak, choć to tak wspaniała zabawa, nie jest to tak wesołe dzieło. Jak u Woltera, wypunktowane jest tu bankructwo filozofii optymizmu, wyznawane przez Kandyda na początku. Po wszystkich przygodach, wzlotach i upadkach bohater dochodzi do stwierdzenia, że świat nie jest ani zły, ani dobry, i trzeba po prostu uprawiać swój ogródek. Czyli, mówiąc słowami nam dobrze znanymi skądinąd: róbmy swoje. Co będzie, to będzie. Na razie będzie następny sezon: bileterzy wręczali wychodzącym po koncercie program abonamentowy. Trochę ciekawych rzeczy się zapowiada.
Komentarze
Witam Szanowną Panią Dorotę Szwarcman (albo Panią Kierowniczkę – bardzo przepraszam, ale jestem tu debiutantem i nie wiem, jakie są reguły nowicjatu 🙂 ). A zatem, jak już wspomniałem, jest to mój pierwszy wpis na tym blogu, choć śledzę go od bardzo dawna – jednak dopiero dziś zdecydowałem się zabrać tutaj głos, a to z powodu dzisiejszego (lub już wczorajszego) „Kandyda” w FN. Wolałbym, żeby mój pierwszy wpis był bardziej o p t y m i s t y c z n y 😉 , ale niestety muszę się wypowiedzieć w kwestii, która mnie w związku z tym koncertem niewiarygodnie zbulwersowała. Chodzi o „papieża Polaka”. W oryginalnym libretcie Stara Dama wyznaje Kunegundzie i Kandydowi, że jest córką polskiego papieża, oczywiście z nieprawego łoża (wrzucam link do tekstu; jeżeli ktoś nie wierzy, to niech wyszuka w nim frazę: „Polish pope” http://www.sondheimguide.com/Candide/89bernstein.html; proponuję też zajrzeć do tego nagrania pod dyrekcją samego Bernsteina, od 1:07:05 do 1:07:12 https://www.youtube.com/watch?v=cMIzHnyuiNY). Jednak Pan Andrzej Seweryn wyrecytował dziś coś zupełnie innego, a mianowicie, że Stara Dama jest córką kardynała Santiago de Chile. Być może nie zwróciłbym na to uwagi, gdybym nie był obecny na wczorajszej próbie generalnej, podczas której wszystko brzmiało tak, jak w oryginale. Zdziwiła mnie ta nagła zmiana, więc po koncercie udałem się za kulisy do Pana Seweryna i zapytałem go, skąd się ona wzięła. Pan Andrzej odpowiedział tylko, że w tej sprawie powinienem się konsultować z dyrekcją. Rozumiem, że żyjemy w katolickim kraju, w którym postać Jana Pawła II jest świętością (proszę sobie przypomnieć słynną, skądinąd celną, rzeźbę z meteorytem) i przy całej życzliwości dla wrażliwości religijnej naszego społeczeństwa być może zrozumiałbym tę korektę, gdyby była od początku wprowadzona do polskiego tłumaczenia libretta. Tymczasem wygląda na to, że dzień przed koncertem (lub tego samego dnia) ktoś swoimi brudnymi, tłustymi paluchami w nim grzebał, prawdopodobnie bez konsultacji z autorem tłumaczenia i na dodatek, co gorsze, z inspiracji dyrekcji. Przepraszam za kolokwializmy, ale jestem tym dogłębnie oburzony i redaguję ten komentarz w środku nocy, bo po prostu nie mogę zasnąć – w XXI wieku ktoś tuż przed koncertem wprowadza wymuszone polityką religijną zmiany w tekście, który ma być odczytany na scenie. Cenzura prewencyjna? Na litość boską, w jakim kraju mu żyjemy?! Jeszcze raz przepraszam za to, że się tak unoszę, ale niesłychanie boli mnie fakt, że w dwudziestym pierwszym wieku można bezkarnie pogwałcić wolność artystyczną. Do tej pory uważałem Filharmonię Narodową za oazę wolną od polityki, zwłaszcza że wierzyłem, że naszych szanownych rządzących raczej nie interesuje instytucja, która, przynajmniej tak mi się wydaje, nie jest tłumnie odwiedzana przez ich wyborców. Niestety, dziś progi także i tej świątyni zostały zbrukane. Rozumiem, że Filharmonia obawia się skarg, które mogłyby ją zasypać (słyszałem już o problemach, jakie miał Dział Edukacji po koncercie dziecięcym, na którym śpiewano przedwojenne polskie piosenki, m.in. o Lwowie i Wilnie – organizatorów wydarzenia oskarżono o… rewizjonizm graniczny!), ale nie wyobrażam sobie, by można było bezpośrednio się wtrącać do dzieła i dosłownie skreślać w nim pewne frazy i zastępować je innymi, gdy wiadome jest, że jego autorzy nie mieli intencji szkalowania papieża Polaka – użyli tego terminu jako jednego z fikcyjnych, egzotycznych akcentów, od których aż roi się w tej antyklerykalnej, karkołomnej i awanturniczej powiastce Woltera. Jestem pewien, że Jan Paweł II, który słynął także z dystansu do siebie, nie czułby się obrażony. Wręcz przeciwnie, pewnie zachichotałby tak samo jak publiczność w trakcie próby generalnej. Poza tym „Kandyda” w tej wersji wystawia się od 30 lat i czy ktoś z Państwa słyszał w związku z tym o antypolonizmie, czy też „antypapizmie” Bernsteina? Czy ta nagła korekta miała coś wspólnego z tym, że na sali był obecny wiceprezes PKO BP? Nie wiem, będę także na powtórzeniu koncertu, to się przekonam. Przepraszam po raz trzeci i ostatni za tak emocjonalny ton swojej wypowiedzi – być może jestem za młody i w związku z tym zbyt bezkompromisowy, ale wewnętrznie potwornie mnie boli, że ktoś tak bezpardonowo pogwałcił CUDZE dzieło, ponadto prawdopodobnie z powodów politycznych. Być może nie jest to aż tak poważna sprawa, a ja niepotrzebnie dramatyzuję, ale w czasach, gdy nasze wolności, nie oszukujmy się, są w jakiś sposób zagrożone, jestem wyczulony na każde najdrobniejsze ich ograniczenie. I tak zamiast cieszyć się z cudownego, wspaniale wykonanego utworu, na który czekałem od początku sezonu artystycznego, czuję teraz moralny niesmak… To chyba Martin dziś śpiewał do Kandyda (parafrazuję): „Jaki z Ciebie głupiec, że wierzysz w człowieka”. Tak, panie Wolter, miał Pan rację, optymizm jest przereklamowany…
Dziękuję za możliwość wypowiedzi i do zobaczenia na kolejnych koncertach, mam nadzieję, że już w lepszych okolicznościach 🙂
PS Swoją drogą ciekawe, że w oryginale „Kandyda” Wolter podaje jako matkę Starej Damy papieża Urbana X, który… nigdy nie istniał i pewnie nigdy nie zaistnieje, autor przeklął to imię na wieki i chyba żaden papież już go nie przyjmie. A więc nawet on, wielki wolnomyśliciel, bał się „oskarżać” konkretnego papieża… Tylko czy to dobrze, że od bez mała 300 lat nic się nie zmieniło? Mam jednak nadzieję, że dzisiaj Wolter byłby tak samo oburzony, jak ja!
Gdyby ktoś był w pobliżu…7 czerwca w kościele św. Katarzyny Capella Cracoviensis zainaugurowała tegoroczną edycję „Theatrum Musicum”. W ramach tego cyklu, do 3 września będzie można wysłuchać mnogich koncertów w ciekawych miejscach Krakowa i Małopolski:
http://tmok.theatrummusicum.pl/events/
Może, wyrównawczo, nie będzie ciągle lało 😉
@ Filharmaniak – witam. Też jestem zbulwersowana. W oryginalnym tłumaczeniu rzeczywiście też było o papieżu Polaku, co prawda tłumacz dodał uwagę, że może ten szczegół lepiej opuścić. Z drugiej strony na początku tłumaczenia jest też uwaga redaktora, że współczesne aluzje powinny być uaktualniane z racji upływu czasu. Ale tej zmiany nie rozumiem: libretto Kandyda powstało, zanim jeszcze komukolwiek się przyśniło o papieżu Polaku, więc to dla nas tym zabawniejsze – że przewidział 🙂 Dyrektor Nowak (bo nie wiem, czy dyrektor Kaspszyk również) zapewne wystraszył się, że obrazi czyjeś uczucia religijne, choć niby dlaczego?
Pani Doroto, bardzo dziękuję za odpowiedź i dodatkowe informacje o kulisach tłumaczenia. Obawy tłumacza są i redaktora są dla mnie zrozumiałe, ale w tej sprawie najbardziej bulwersuje mnie brak konsekwencji. Gdyby od początku trzymano się w wersji z arcybiskupem, to od biedy można by było przyznać: w porządku, może rzeczywiście ostrożności nigdy za wiele. Ale tutaj posunięto się do doraźnej interwencji w tekście, na dodatek publicznej! Autocenzura (do pewnego stopnia dopuszczalna) stała się cenzurą! Przecież na czwartkowej próbie generalnej obecna była publiczność (również jedna z blogowiczek, @ Dziewczyna w kolorowej sukience); większość ze słuchaczy była obecna również na koncercie (w tym i wspomniana już blogowiczka, przynajmniej tak zapewniała w jednym z dawniejszych wpisów). Ci ludzie, w tym ja, usłyszeli dwie różne wersje i mogą się czuć oszukani, zlekceważeni. Mają także prawo czuć się jak mieszkańcy Oceanii z Orwellowskiego „Roku 1984”: wszak oni jednego dnia również czytali w prasie, że ich największym wrogiem jest Wschódazja, a następnego dowiadywali się z niej, że jest nim Eurazja. Może to zbyt brutalne porównanie, ale chyba od takich drobnostek się zaczyna…
Tak jeszcze a propos autocenzury: trochę już ochłonąłem i widzę, że mój debiutancki wpis był zdecydowanie zbyt agresywny. Jak to debiutant, muszę się jeszcze wiele nauczyć – między innymi tego, by nie dzielić się swoimi opiniami w środku nocy, ponadto w afekcie. Rano pewnie bym go wygładził, a tak… Przepraszam, obiecuję więcej refleksji – autocenzura to czasami potrzebna rzecz! 🙂
Filharmoniak trochę się zagalopował. Jeśli redaktor zachęcał do umieszczania współczesnych aluzji to ojcostwo biskupa Santiago de Chile jest jak najbardziej na czasie. Przecież episkopat chilijski właśnie podał się do dymisji ze względu na skandale pedofilskie. A ojcostwo JP2 byłoby niesmaczne a nie dowcipne, bez względu na to czy JP2 miał do siebie dystans czy nie.
Ja przedstawieniem byłam zachwycona.
PS też tu jestem debiutantem.
„Podczas uroczystej gali w Filharmonii Narodowej w środę 25 stycznia [2017 r. – przyp. mój, śc.] w przemówieniu po odebraniu nagrody prezes PiS podkreślił, że nie ma nic ważniejszego w Polsce niż wolność”.
To właśnie w tam, w FN odbył się ten iście orwellowski parteitag z okazji przyznania nagrody Człowieka Wolności wiadomego szmatławca wiadomo komu. A ówczesny najwyższy przedstawiciel „Ministerstwa Pokoju” pędził wtedy na Jasną tak, że aż spowodował wypadek…
Co piszę jedynie w celu przypomnienia, że to bynajmniej nie dopiero wczoraj „progi […] tej świątyni zostały zbrukane”.
Ogólnie wszakże zgadzam się z Filharmaniakiem, podzielając oburzenie cenzorskimi praktykami dyrekcji FN. Zapewniam, że ten (kolejny) przejaw bezprzykładnego wazeliniarstwa brzydzi nie tylko jego…
Śpieszę też pogratulować debiutantowi jeszcze jednego: mnie w poprzednim, dość krótkim poście nie udało się jednak uniknąć brzydkiej literówki (o jedno ‚w’ za dużo); Filharmaniak zaś w bardzo długim poście pisanym nocą (i na dodatek w afekcie!) nie zrobił żadnej – i w ogóle tekst wygląda tak, jakby go przed wrzuceniem przeczytały co najmniej trzy profesjonalne korektorki 🙂 Jestem pod wrażeniem! 😀
Witam kolejnego debiutanta (debiutantkę). Ale czy ktoś mówił o Janie Pawle II? Jak już podkreśliłam, papież Polak był w tym libretcie dużo wcześniej, zanim komukolwiek się o nim śniło. Naprawdę, nie popadajmy w przesadę.
@PK
Oj popadajmy, popadajmy.
Oto (mniej lub bardziej adremowy) link do merytorycznej części niedawnego otwarcia obwodnicy Kłodzka:
https://www.youtube.com/watch?v=o1W-J6xyci4
A jeśli ktoś się tu zagalopował, to jednak tylko Choux73 – najwyraźniej zresztą wspólnie z redaktorem przekładu…
Rzeczony (arcy)biskup Santiago de Chile w żaden sposób nie mógłby być ojcem Starej Damy – ani w ogóle czyimkolwiek – z prostego powodu: w odróżnieniu od (na przykład) Jimmy’ego Savile’a, o. Marciala Maciela Degollado czy maestro Lenny’ego B. – w TYCH sprawach interesowała go (i zapewne wciąż interesuje) WYŁĄCZNIE jedna płeć. Własna. Z równym prawdopodobieństwem moglibyśmy więc przypisywać ojcostwo Starej Damy arcybiskupowi Wesołowskiemu 😛
Choć oczywiście odpowiedź PK wystarczająco (i najlepiej) załatwia sprawę.
By rozładować trochę atmosferę, napiszę, że może chodziło po prostu o niewprowadzanie słuchaczy w błąd (żartuję) My tak bardzo jesteśmy przesiąknięci kulturą, w której żyjemy, że nie bierzemy pod uwagę, że osoby innych konfesji lub bezkonfesyjne, mogą nie zdawać sobie sprawy, że papież nie ma, a przynajmniej nie powinien mieć dzieci.
Oczywiście cała sytuacja jest kuriozalna i niezrozumiała. Sztuka zawsze powinna być niezależna. To nie jest obrażanie symboli religijnych. Ilu to papieży miało dzieci, które również obejmowały potem urzędy religijne. Ten narodowy kompleks niższości, który sprawia, że wszystko, co podważa świętości narodowe, jest godne potępienia, jest nie do zniesienia.
A wazeliniarstwo nie na wiele się chyba zdaje, bo tak jak szanuję p. dyrektora i dyrygenta Kaspszyka, to patrząc na nowy sezon, bardzo so so. Choć może należałoby się zastanowić, czy chcemy mieć tam dalej obecną dyrekcję, czy chcemy by walczyła z władzą i skończy się to figurantami, jak może się to niedługo zdarzyć w Muzeum Narodowym.
Dziękuję Frędzelkom za odzew! Ścichapękowi za wsparcie i pochwałę 😀 (rzeczywiście, budynek Filharmonii bywał już świadkiem niejednego uroczystego pokazu politycznej hipokryzji, ale chyba po raz pierwszy zaczęła w nich uczestniczyć Filharmonia jako instytucja), choux73 za głos z przeciwnej strony (choć wciąż będę stanowczo upierał się przy swoim, że obecność „papieża Polaka” w libretcie nie powinna nikogo oburzać; tym bardziej nie wolno tej frazy usuwać w wyniku chłodnej polityczno-religijnej kalkulacji; nikt z autorów tekstu nie celował w Jana Pawła II, a sam zwrot „papież Polak” wydawał im się pewnie tak samo fikcyjny, jak nazwisko gubernatora o długich wąsiskach. Historia po prostu z nas zachichotała i to smutne, że nie potrafimy się śmiać razem z nią, tylko musimy brać tak na poważnie satyrę (!) Woltera, w której wszak obrywa się wszystkim – i Kościołowi, i armii, i monarchii. Wątpię, żeby podczas wykonań „Kandyda” w Paryżu usuwano wzmiankę o arcybiskupie Notre-Dame, którego obyczajności też się nieźle dostało). Frajde, mam nadzieję, że nie sugerujesz tego, że w Filharmonii może niedługo zagościć muzyka z nagrania wrzuconego przez Gostka? 😉
PS Na sobotnim powtórzeniu wciąż upierano się przy arcybiskupie Santiago de Chile. Pan Andrzej Seweryn nawet dwukrotnie wymówił słowo: „Chile”. Mam nadzieję, że nie była to celowa demonstracja…
Hm, ten żarcik miałby niby coś rozładować, Frajdo? 🙂 Choć w zasadzie podzielam Twą opinię; jeśli nawet wolałbym nie – zwłaszcza w kwestii so so. Bo trudno nie zauważyć, że zdecydowana większość światowych gwiazd od lat omija Warszawę (niekoniecznie nawet szerokim 😉 ) łukiem – co dotyczy przecież nie tylko FN. Bardzo to przykre, zwłaszcza w zestawieniu z dookolnym hurrapatriotycznym wzmożeniem i prężeniem muskułów.
Dodam, że skutków wazeliniarstwa upatrywałbym (może cokolwiek cynicznie) w sferze materialnych korzyści – i to zazwyczaj skrzętnie skrywanych przed opinią publiczną – dla osób je uprawiających, nie zaś akurat w sferze pozytywnego wpływu na poziom repertuarowy tej czy innej placówki kulturalnej. Zwłaszcza że tego ostatniego jakoś i ja nie dostrzegam – ani w tej, ani w innej 😉
I jak się tu – znowu – nie zgodzić z Filharmaniakiem… 😀
@ Filharmoniak, kto wie, kto wie:-)
@Ścichapęku, myślę, że nie do końca jest prawdą, że wielkie gwiazdy omijają Warszawę, bo na festiwalach są. Wydaje mi się, że FN nie ma pieniędzy, by je sprowadzić.
Napisałem, Frajdo, że zdecydowana większość. Mam na myśli oczywiście gwiazdy na moim niebie – a przynajmniej będące nimi w mym skromnym odczuciu, bardziej już intersubiektywnym – w obu wypadkach zaś możemy się przecież trochę różnić.
Nawet na Chopiejach czy Beethovenowskim – porównaj, kto tu przyjeżdżał nieco dawniej, a jakie gwiazdy gościliśmy całkiem ostatnio. Były, owszem, tylko ile ich? Z pianistami jeszcze jakoś to wygląda, ale już ze śpiewakami chyba nigdy dobrze tu nie było (Kraków, Katowice czy Wrocław to inna bajka) 🙂 Długo można by wymieniać, analizować. Dlaczego ktoś dojechał do Pragi czy Budapesztu, nawet do Wrocławia – a już do Warszawy było mu za daleko…
Oczywiście przyczyny widać gołym okiem: brakuje pieniędzy, sale koncertowe są, jakie są. Ale postaci rzeczy to nie zmienia – artystów z najwyższej półki mamy tutaj jak na lekarstwo, kolejne sezony wyglądają coraz mizerniej, a lepiej zapewne nie będzie jeszcze długo 🙁
Faktycznie, śpiewaków i śpiewaczek mi akurat nie żal. Żal mi muzyki dawnej, której było więcej. Repertuar, z roku na rok, coraz mizerniejszy. Myślę, że to jednak tylko względy finansowe. Dotacje na kulturę najłatwiej obcinać, bo tu zapewne najmniej elektoratu partii rządzącej. A trzeba było buczeć w FN:-) Gdyby mnie wybuczano, też bym robiła wszystko, żeby ta instytucja dostała najmniej, ile to możliwe. Nic dać nie było można, bo w końcu „Narodowa”. Zatem żal mi, ale przyjmuje to, co się dzieje, adekwatnie do tego, co się dzieje wokół i gdyby był tak nastrój, to buczałabym znów. Jednak są rzeczy ważne i ważniejsze. Bez koncertów żyć się da, a pokazać sprzeciw trzeba.
I proszę mi tu nie narzekaj na sale koncertowe. FN jest bardzo dobrą salą koncertową! Nie mam żadnych kompleksów w stosunku do nowo wybudowanych. Tam, wokół FN, się musi jeszcze tylko teren uporządkować, co pewnie za jakiś czas nastąpi. Ma dobrą akustykę, jest świetnie położona, dobrze wpisana w zabudowę miejską. Koncerty można, dzięki temu, połączyć z innymi formami spędzania czasu, poruszając się na piechotę – miejsce i miasto na ludzką skalę.
Muzyka dawna bywa przecież, Frajdo, jakże często wokalna – a to właśnie połączenie tygrysy (i ścichapęki) lubią najbardziej. Pisząc o śpiewaczych gwiazdach, nie miałem bynajmniej na myśli duetu Anny Niepotriebko z Jusifem Ejwazowem 😉
O akustyce FN mówiło się tu wielokrotnie – i jest mocno dyskusyjne, czy (na obecne czasy) jest ona dobra, czy jednak tylko dostateczna. W naszych dyskusjach doszliśmy zdaje się do konkluzji, że wszystko zależy, gdzie się siedzi – no i w której z sal. Od entuzjazmu wszyscy byliśmy w każdym razie dalecy.
@Frajde
A rzeczywiście były jakieś cięcia czy to tylko takie wrażenie…artystyczne? 🙂 Zajrzałem na listę dotacji MKiDN i doprawdy niczego niepokojącego tam nie zobaczyłem. Nadal cirka 30 mln. zł. dla FN…plus nowa pozycja, 20 mln. na Polską Operę Królewską, więc akurat muzyki dawnej powinno być więcej. Może problem w tym, jak te pieniądze są wydawane? Pytam, bo zbytnio nie orientuję się.
@Ścichapęk
Myślę, że istotnie doszło do pewnej decentralizacji. Dawniej FN miała jedyną sensowną salę w PL i jedyny sensowny budżet. Teraz Katowice i Wrocław mają większe sale i (sumarycznie) porównywalne finansowania, acz wciąż nie tak duże. Miejmy nadzieję, że za 4 lata dołączy Kraków, który broni się jakoś dzięki ICE, festiwalom i mniejszym inicjatywom.
Czy lekarstwem na subiektywne niedopieszczenie Warszawy jest kolejne dosypanie kasy z budżetu Państwa? Pozostawię to w uprzejmym niedopowiedzeniu 😉
Ale przecież zbliża się budowa sali SV, w przeciwieństwie do ICE, typowo muzycznej. Myślę, że m st. Warszawa będzie czynić starania, żeby zapełnić ją koncertami na wysokim poziomie, a że zasoby budżetowe ma bardzo solidne, toteż o repertuar byłbym raczej spokojny. Czy o frekwencję (w kontekście FN) to insza inszość.
@ Gatsby
Nie, jak tak tylko kłapię, nazwijmy to elegancko wrażeniem artystycznym. Nie zajrzałam rzetelnie do źródeł. Jeżeli jest tak, jak piszesz to widzę takie możliwości:
– znacznie wzrosły gaże artystów
– orkiestra dostała duże podwyżki (nie sądzę)
– część pieniędzy pochłonie planowany remont (to chyba najbardziej prawdopodobne)
Instytucja publiczna, pieniądze publiczne, pewnie przeznaczenie dotacji będzie do podejrzenia np. w BiPie. Repertuar na nowy sezon jest jednak uboższy i to jest fakt.
Polską Operą Królewską się nie interesowałam, bo, poza wyjątkami, nie lubię opery. Dobre przygotowanie opery wymaga tak dużych nakładów finansowych, że to mnożenie instytucji operowych w Warszawie wydaje mi się skrajnie niemądre. Jak już tu nieraz powiedziano motywowane politycznie. Jeśli już chcemy być tacy „królewscy”, to bierzmy przykład ze Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nie miał on pieniędzy na tworzenie, jak współcześni mu władcy, kolekcji malarskiej. Był na tyle mądry, że nie rzucał się zatem na to, co niemożliwe, tylko wybrał tańsze ryciny. Dzięki temu mamy obecnie naprawdę świetną kolekcję rycin w Polsce (BUW).
Ale to trzeba odwagi i pokory, by tak niepopularne decyzje podejmować.
W FN miałam na myśli muzykę dawną nieoperową, której było sporo, nawet był osobny abonament tej dziedzinie poświęcony. I tutaj, istotnie, możemy się zgodzić ze Ścichapękiem:-)
Ścichapęku w sierpniu w Sopocie w Operze Leśnej Piotr Beczała przyjeżdżaj!:-) Jeśli chciałbyś zaooszczędzić na biletach, być może przypomniałbym sobie leśne drogi pod płot. Gdy byłam dzieckiem, chodziłam tam na Sabrinę, sam zatem rozumiesz, że mam teraz uraz do śpiewaczek:-)
Och, Frajdo… Wprawdzie już Rzymianie wiedzieli, że „Przez ciernie do gwiazd” 😉 , ale na taki modus operandi jakoś nigdy nie miałem ochoty. Zawsze (no, prawie…) starałem się być grzecznym chłopcem.
Nie mówiąc już o tym, że po Twoim publicznym wpisie zapewne wszystkie dziury w sopockim płocie zostaną stosownie obstawione 😛
Rozumiem. Doskonale!
@ Gatsby
Subiektywne niedopieszczenie Warszawy? Nie takie subiektywne chyba, skoro większość budżetowych środków nie tak dawno poszła do Wrocka (o czym słyszałem), a pewnie i do Kato (sądząc choćby po liczebności występujących tam artystów najwyższej rangi oraz po cenach biletów – znacznie niższych w porównaniu z FN). Sposób wydawania pieniędzy oczywiście zawsze będzie budził kontrowersje, ale nasi stołeczni krawcy (od kultury) jednak nie mogą spać spokojnie, bo z materią wciąż dobrze nie jest. Taka np. ministerialna dotacja do Szalonych Dni Muzyki (dawniej doprawdy rewelacyjnych – przynajmniej od artystycznej strony, bo sale to insza inszość…) po prostu zakrawa na kpinę.
@Ścichapęku, z całym szacunkiem i sympatią, takie rzeczy są na szczęście do sprawdzenia, więc nie musimy zdawać się na giełdę plotek…
Filharmonia Narodowa:
2016 – 30 074 000
2017 – 31 174 000
2018 – 31 174 000
NOSPR:
2016 – 18 079 000
2017 – 18 079 000
2018 – 18 079 000
Powyższe to Państwowe Instytucje Kultury podległe MKiDN. W przypadku NOSPR, dokładają się również Polskie Radio i m. Katowice.
Natomiast wrocławski NFM otrzymuje centralne dofinansowanie z innej kieszonki, jako instytucja kult. współprowadzona przez MKiDN (dzięki min. Zdrojewskiemu). Jest to ok. 10 mln. zł. Resztę zapewniają m. Wrocław i woj. dolnośląskie. W sumie tegoroczny budżet NFM to ok. 30 mln. zł.
http://www.mkidn.gov.pl/pages/strona-glowna/ministerstwo/budzet-ministerstwa/dotacje-podmiotowe.php
W rzeczy samej, artyści mają teraz większy wybór (bez straty dla portfela) i zapewne stąd to wrażenie mniejszego (relatywnie?) oblegania FN. Ale czy to aby nie pozytywny trend, patrząc zgoła niepartykularnie? Może warto by kupić bilet i zacząć zwiedzać kraj ojczysty, miast patrzeć łakomym okiem na każdą gwiazdę, która śmie zlekceważyć lokalny (domniemany) „porządek dziobania”? Zapytam nieśmiało…
Pozdrawiam serdecznie.
Podziwiam odwagę stwierdzenia, iż „FN ma dobrą akustykę”…………………………………….
No chyba, że mowa o Sali Kameralnej (?)
Domyślam się, Gatsby, że w tym domniemanym „porządku dziobania” nie lokujesz się chyba przesadnie wysoko…
A bardziej niż same ministerialne dotacje interesowałby mnie łączny budżet tych (i innych) instytucji. Ile np. w pierwszym sezonie działalności poszło do NFM? Summa summarum. A skoro w stolicy jest tak dobrze, to dlaczego jest tak… no, może nie źle, ale jednak dość przeciętnie – i z każdym rokiem coraz gorzej?
Plotek staram się nie dawać posłuchu – wolę solidne, zweryfikowane informacje.
Znam osoby, które zdecydowanie preferują żywy kontakt z gwiazdami. Mnie w zupełności wystarczą one z (takiej lub innej) konserwy – zwłaszcza że nierzadko wolę gwiazdy dawne od obecnych; no i mam tych rozmaitych konserw aż za dużo.
Jeśli zaś chodzi o jeżdżenie po kilkaset kilometrów za artystami, odpowiem śmiało: stanowczo nie jestem na musiku 🙂
Pozdrawiam wzajemnie.
Plotkom…
@ zos Ale za bilety kasują tyle, jakby miała dobrą (albo nawet jeszcze lepszą 😉 ). Czy to przypadkiem nie WW pisał coś o remizie?
Moim zdaniem żadna z sal FN akustycznie nie umywa się do Studia Lutosławskiego – i obawiam się, że żadne remonty tego nie zmienią.
Remonty mają tylko zapobiec degrawitacjonalizacji żyrandola.
Oczywiście mogliby dyskretnie jakieś tzw. ustroje powsadzać tu i ówdzie, żeby cokolwiek poprawić.
Ale obawiam się, że w XXIII rzędzie na parterze nic nikomu nie pomoże…
@Ścichapęk
„Domyślam się, Gatsby, że w tym domniemanym „porządku dziobania” nie lokujesz się chyba przesadnie wysoko…”
———————–
A dziękuję za zainteresowanie, jakże bezpośrednie, moją sytuacją. Nie narzekam… Z kontekstu raczej jasno wynika, że miałem na myśli miejski „porządek dziobania”.
NFM miało w 2015 dodatkowe 20 mln. dotacji na ESK…Miało:
http://finansowanie.muzykapolska.org.pl/studia-przypadkow.finansowanie-instytucji-kultury-w-2015-roku-casus-narodowego-forum-muzyki-we-wroclawiu.html
Być może FN przegrywa jakieś konkursy, ale trudno dociec przyczyn ew. pozamerytorycznej preferencji dla Wrocławia. Wszak Warszawa znajduje się w samym centrum państwotwórczej narracji obecnego obozu rządzącego. Ale może się mylę – chętnie przeczytam coś konkretnego na poparcie tezy o niesprawiedliwym traktowaniu FN.
„A skoro w stolicy jest tak dobrze, to dlaczego jest tak… no, może nie źle, ale jednak dość przeciętnie – i z każdym rokiem coraz gorzej?”
———————–
Jako się rzekło, konkurencja co najmniej 2 ośrodków (Katowice, Wrocław). Domyślam się, że Państwo powinno koniecznie zapewnić Warszawie prymat w każdej dziedzinie, czytaj zwiększyć finansowanie, żeby „wyciągnąć” artystów z innych miast. Pozwolę sobie nie zgodzić się…Zwłaszcza, że mówimy o najbogatszym mieście w Polsce, które stać na to i owo.
W kwestii, czy jest Pan tak musikowo-indyferentny jak twierdzi, zarejestrowałem tęskne „spojrzenia” w kierunku pewnego pianisty, który, nie wiedzieć czemu, uparł się koncertować w niesłusznej lokalizacji, i to podejrzanie tanio. Bardzo to pocieszne, więc proszę sobie nie przeszkadzać 🙂
@ Gatsby
Chyba jednak bardziej pocieszne jest to, że zarejestrował Pan jedynie tęskne „spojrzenia” w stronę „niesłusznej lokalizacji”, ale już nie moją (dość intensywną) tutaj obecność po kilku warszawskich recitalach tego pianisty. Rozumiem, że wybierał Pan akurat posty pasujące mu do jakiejś tam tezy, ale to wszakże tylko część prawdy – chyba zresztą mniej ciekawa 🙂 Nie wiem, co miałoby znaczyć „musikowo-indyferentny”… Taki zarzut pod moim adresem to albo jakiś żart, albo – co bardziej bym podejrzewał – niezręczność sformułowania. Tak się składa, że byłem na prawie wszystkich tutaj występach Sokołowa od (niespełna) czterdziestu lat – irrespective of price, he, he – więc jakieś dziwaczne podszczypywania proszę sobie jednak darować.
A gdyby mieszkał Pan w Warszawie, wszystkie te argumenty o „niepartykularności” itp. brzmiałyby jakoś wiarygodniej, przyznajmy.
@Ścichapęk
Faktycznie, najwyraźniej „musik” nie zachodzi akurat wtedy, kiedy trzeba by się na dany koncert przejechać (wbrew porządkowi „naturalnemu”). Mam nadzieję, że teraz jestem precyzyjny. Ale proszę wierzyć, Warszawa cierpiąca (rzekomo) od partykularyzmu wrocławsko-katowickiego – to na razie łez nie wyciska 😉
Riposty ad meritum się nie spodziewam, więc tym bardziej nie będę już kontynuował. Od wpisu do wpisu, moglibyśmy się pogniewać – zupełnie niepotrzebnie. Rzecz jasna, głównie ja byłbym stratny.
Aha, złapałem chyba istotę słownego nieporozumienia. „Bycie na musiku” jest terminem karcianym (z gry w tysiąca) i nie ma nic wspólnego z muzyką – także tą w obcych językach. Zresztą po ostatnim poście widzę, że to już chyba jasne.
Jeśli pierwsze zdanie z 15:59 zabrzmiało nieco zbyt obcesowo, przepraszam – absolutnie nie miałem złych intencji. Do zagniewania (ani nawet łagodniejszych stanów tego rodzaju) istotnie powodów nie widzę. Z mojej strony nie ma ich na pewno 🙂 I w sumie w wielu sprawach się przecież zgadzamy. Paru ciekawych rzeczy też się przy okazji dowiedziałem…
Pozostaję z serdecznością!
🙂
Koncert kończący sezon był czymś innym niż standardowo serwuje Filharmonia. I choć zasadniczo wolę to, co w muzyce melancholijne i liryczne, tym razem byłam oczarowana. Największy mój zachwyt wzbudził… Narrator:) Taki trochę homerowy. I melodia głosu! Mógłby mówić cokolwiek, a czarowałby nie mniej. W drodze do domu nuciłam z kolei Kandyda i jego „It must be me” oraz Kunegundowe „Glitter and be gay”. Bardzo przyjemna ekipa wokalno-instrumentalna. I ogólnie cały wieczór.
Co do wzmianki o polskim papieżu, potwierdzam Twoje słowa, Filharmaniaku. Wycięli to w ostatnim momencie, he he:) 🙂 Rozumiem jednak przyczyny. Szkoda, że Polak nadal nie potrafi spojrzeć na siebie bez kompleksów, bez takiego zadęcia i naburmuszenia. Że tak łatwo mógłby go urazić Wolter.. Dystans do siebie i innych daje większe możliwości poznawcze.
A co do repertuaru, biletów. Cała Warszawa jest droga. Za wysoką – w porównaniu z innymi miastami – cenę wcale jednak nie otrzymuje się produktów lepszej jakości. Z kolei sama FN nie odbiega od całej reszty miasta: od architektonicznej urody mieszkań i ulic, przez poziom uniwersytetów i zasoby muzeów. Ale – za Kandydem – życie jest, jakie jest. Nabierzmy dystansu i róbmy swoje:)
A remont FN chyba wcale nie jest przesądzony. Przed piątkowym koncertem zamieniłam kilka słów z mądrzejszymi ode mnie. Remont podobno (!) jeszcze nie teraz. Ale festiwal „Chopin…” i tak miałby zostać w TWON. Marketingowo dla FN to strzał w stopę. Pozwolić sobie na wyprowadzenie festiwalu po to, by robić… nic.
I na marginesie: ciekawe, dlaczego akurat w nocy spotykają nas przy pisaniu największe emocje. Że niby ciemno? Że zmysły się wyostrzają? 🙂
@ Dziewczyna w kolorowej sukience
Czy to jest krytyka Warszawy, czy pochwała?:-)
Jeśli krytyka, to jednak zripostuję, dodając, że nie jestem rodowitą Warszawianką, zatem nie jest to ślepe zapatrzenie. Zgadzam się, że Warszawa jako całość piękna nie jest, ale uogólnienia nie są sprawiedliwe.
Architektoniczna uroda mieszkań – tu może tak, wszak miasto powstało i nieustannie powstaje jak feniks z popiołów, jednak to, co się zachowało jest bardzo gustowne, a niektóre nowe realizacje na miarę europejską, zdecydowanie. Wydaje mi się, że nigdzie w Polsce nie ma współczesnej mieszkaniówki na tak wysokim poziomie.
Poziom uniwersytetów – humanistyka na przyzwoitym europejskim poziomie, obok Krakowa, najwyższym w Polsce. Nauki ścisłe nigdy na takim nie będą, dopóki nauka nie będzie płatna tj. nie będzie pieniędzy na badania. Zatem nie dotyczy to Warszawy, tylko całego kraju.
Zasoby muzeów – zależy, czego się oczekuje. Jeżeli fajerwerków w postaci wybitnych malarzy i ich dzieł, to Polska jest tu uboższa, bo uboższa przez całe tysiąc lat swojej historii była.
Natomiast mamy jedną z najlepiej zachowanych, spójną kolekcję sztuki średniowiecznej w Europie, (MNW), gdyż nie było u nas ikonoklazmu (niszczenia dzieł sztuki średniowiecznej na fali reformacji nurtu kalwińskiego).
Muzeum Sztuki Nowoczesnej – bardzo ciekawe wystawy, porównywalne jedynie w MOCAKU chyba
Polin – unikatowe na skalę polską i europejską, mimo że artefaktów tam nie za wiele. Wyjątkowa też jest jego, tłumnie przybywająca, publiczność. Bardzo lubię tam czasem pójść, nawet, żeby się przejść po prostu, poczuć się jak w przedwojennej, wielokulturowej Warszawie.
Gmach FN i jego architektura też ma swoją historię. Nie jest to elegancja sal koncertowych starych miast europejskich, ale uważam, że dobry średni poziom. Otoczenie jest trochę przygnębiające, ale to już dziedzictwo PRL, tak szybko się nie zmieni, ale może się kiedyś zmieni.
Nie mam specjalnego problemu z położeniem, ani z otoczeniem gmachu FN. Carnegie Hall (też) wygląda jak zwykła kamienica 😛
Nigdy nie widziałam Carnegie Hall tj. byłam w Nowym Jorku, ale w czasach innych zainteresowań, niestety.:-) Inaczej chyba jednak współgra przestrzeń miejska Manhattanu, a inaczej siermiężna socrealistyczna.
@Frajde
„Chopin…” nie całkiem zostaje w TWON (choć niestety przeważnie) : 4 koncerty mają się odbyć w FN!
Zadziwia tak słabe wykorzystanie Studia im. Lutosławskiego, czyżby też szło do remontu?
S1 jest po pierwsze małą salą (410 miejsc), po drugie, pomimo że dojazd do nie go jest komfortowy, to „psychologicznie” leży na głębokim zad…
Nie wypowiadam się o kwestiach finansowych, ale słyszałem, że nie jest tanie do wynajęcia.
@ zos
To nie ja, tylko „Dziewczyna w kolorowej sukience” wspominała o ewentualnych zmianach „lokalowych” w czasie Chopiejów.
PK uzasadniała kiedyś wcześniej niewykorzystanie festiwalowe Studia koniecznością nagrywania tam Moniuszki przez Biondiego.
Bardzo, bardzo lubię Studio, ale zgadzam się z opinią Gostka, leży w środku niczego. Turystów festiwalowych wysłać jednak trochę głupio, chyba że w ramach wycieczki „Warszawa od podwórka”.
Przepraszam za pomylenie Autorek postów. Nie wiem skąd wieść o tym, że remontu w FN nie będzie. Mnie (najwyraźniej skądinąd) wiadomo, że będzie, a nawet że jego przeprowadzenie jest pilną koniecznością. „Strażak” tu decyduje, nie żadne względy marketingowe, stąd trudno mówić o strzale w stopę.
Prawda, że S-1 leży pośrodku niczego, lecz drzewiej mnóstwo festiwalowych koncertów tam się z powodzeniem odbywało, a jak już tu kiedyś zauważyła PK, audytorium to rzadko kiedy bywa wypełnione po brzegi (może 410 miejsc starczyłoby na Warszawę w pierwszej połowie sierpnia?). Ja też mam na Malczewskiego – sorki, na Kaczmarskiego – pod górkę, ale akustyka tam świetna i miejsce w sumie jakoś klimatyczne. Szkoda, że zawitam tam podczas tegorocznej edycji „Chopiejów” tylko 6 razy:(
@ zos
Przed Jackiem Kaczmarskim patronem TEJ ulicy był Zygmunt Modzelewski 🙂 Ale poza tym – zgoda.
Przy okazji: czy ktoś w końcu oficjalnie potwierdzi, kiedy remont FN się odbędzie i w jakim zakresie będzie prowadzony? Czy to może jest także ściśle tajna informacja specjalnego znaczenia – niczym pobory dyrektora Nowaka?
Ścichapęku i tak nic nam po tym. Lokalizacji Chopiejów już się nie zmieni, bo nikt nie zapanowałby nad zamieszaniem z biletami. Chyba że boisz się, żeby żyrandol Ci na głowę nie spadł. Ale siedzisz zazwyczaj poza jego zasięgiem:-)
Wiem, Frajdo, że niewiele to już raczej zmieni, ale uważam, że jako obywatele itd. mamy jednak prawo wiedzieć.
Oddaję honor dziewczynie w kolorowej sukience, remontu w FN ponoć jednak nie będzie. I jednak „coś nam po tym”, bo skoro nie zrobią go teraz, to za rok znów Chopieje w TWON. O ile oczywiście żyrandol wcześniej nas w głowę nie walnie.