Mocne wejście
Pierwszy dzień z tegorocznych Warsaw Summer Jazz Days wydaje się najbardziej atrakcyjny. Oczywiście po całym festiwalu dopiero okaże się, czy tak było rzeczywiście.
Na początek wypchnięto najmłodszych. Pochodzący z Londynu Binker & Moses (dokładniej: Binker Golding i Moses Boyd) – to ciekawy zestaw: saksofon i perkusja. Muzycy czerpią z najlepszych wzorów – saksofonista w sposób słyszalny inspiruje się Coltrane’em, zwłaszcza z jego fazy freejazzowej, ale nie tylko. Perkusista niebywale sprawny, jeden z tych, na których również przyjemnie popatrzeć, jak mu pałeczki same chodzą. Może nie wszystkie utwory były równie ciekawe, ale kilka z nich na pewno. Dobra rozgrzewka.
Django Bates również wywodzi się z Wielkiej Brytanii. Ze swoimi współpracownikami, szwedzkim basistą Petterem Eldhem i duńskim perkusistą Peterem Bruunem, tworzą trio Django Bates’ Beloved i nagrali razem parę lat temu dla ECM płytę The Study of Touch. Ich muzyka to nieustający strumień pozytywnej energii – co charakterystyczne, pianista gra cały czas, żaden muzyk nie jest wypuszczany na solówki – i radosnego, a zarazem erudycyjnego eklektyzmu, style zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale każdy z nich podany jest w bardzo atrakcyjnej wersji.
No i kolejny pianista, główny gwiazdor wieczoru (wielu znajomych mówiło, że przyszli przede wszystkim na niego, jedna nawet przyjechała z Gdańska; w listopadzie, jak powiedział artysta, doczeka się go w swoim mieście). Vijay Iyer przyjechał tym razem z sekstetem, z którym w zeszłym roku nagrał, także dla ECM, płytę Far From Over. To chyba były częściowo inne utwory, ale, jak tamte, wyrafinowane, mądre i energetyczne zarazem. Trochę mi mało było samego Vijaya, bo z dwoma saksofonami, kornetem (lub flugelhornem), basem i perkusją brzmi to jak orkiestra, zwłaszcza gdy pianista przechodzi na keyboarda. Ale bardzo to było wciągające, szczególnie zapadł mi w pamięć utwór rozwijający się i budujący napięcie z powtarzanych regularnie, ale ze zmianami akordów; momentami można byłoby się zastanawiać, czy to jeszcze jazz? Ale za chwilę już nie było wątpliwości.
Ciąg dalszy – także pianistów – nastąpi.
Komentarze
Udał się Dzień Vijay! 🙂 Artyści (i nie tylko wielcy jazzowi) nie byliby artystami, jakby ich koncerty były tym wszystkim (tylko) co na płycie… Do utworów wyrafinowanych, mądrych i energetycznych zarazem… ja dodałbym i nuty wznosząco-wzruszające. I tam sporo melodii jest, tylko tak pojawiającej się ładnie nagle, z ciszy albo z transu, z odskoku… Tak nawiasem, intrygująco, a i dość przewrotnie, zaprasza w programie na wszystkie koncerty, MA 🙂 pa pa m
No i wrzuciłam sobie znów Far From Over. To taka muzyka, że nieźle pasowałaby do filmu noir – zresztą ta, którą usłyszeliśmy na koncercie, również. Jaka różnica – poza utworami (tylko parę tematów się powtórzyło)? Na koncercie jakoś mniej pola do popisu miał Steve Lehman, muzyk znakomity, który parę lat temu był tu zresztą ze swoim oktetem. Za to lepiej słychać lidera. Ale paru kawałków z koncertu mi tam brak – może je nagrają na drugą płytę?
A w ogóle co sądzicie o „nowym” Coltrane’ie? Ja od kilku dni nie mogę się uwolnić od tego: https://www.youtube.com/watch?v=q7X2X7LDFok Chodzi to za mną obsesyjnie. Taki typowy temat Trane’a, w którym już zawarty jest trans.
I jeszcze mały off topic dla miłośników pianistyki:
http://chopinwsercuwarszawy.pl/festiwal-2018/
Łał,ciekawe w jakiej formie są teraz Kola i Leonora.
Gdyby ktoś z nią rozmawiał,to cieplutkie pozdrowienia z Krosna!!
Ja się wybieram na oba koncerty, bardzom ciekawa.
Jeszcze trochę w temacie mozartowskim – ale piszę tutaj, bo na koniec mam gorącą wiadomość 😀
Trochę mnie ta praskość wersji odwiodła od pozostania w Łazienkach na premierze Don G. (przyznam, że zupełnie nie wyobrażam sobie tego dzieła bez Mi tradi…; nb. ten spektakl był rejestrowany), lecz w czwartkowy wieczór miałem też inny powód. Była nim (szumnie zapowiadana) transmisja Così fan tutte z turyńskiego Teatro Regio. Magnesem było dla mnie zwłaszcza nazwisko Diego Fasolisa, więc i oczekiwania miałem potężne.
Niestety tym razem wokalnych spełnień się nie doczekałem. Gdybym słuchał w ciemno, pewnie wziąłbym to za jakiś studencki dyplom (i to słabego rocznika 😉 ). Dawno już nie słyszałem tylu fałszów… Naprawdę szkoda czasu – tym bardziej że w sieci wisi sporo znacznie lepszych nagrań, także z obrazem.
Niewielkim pocieszeniem były zajmujące rozmowy z artystami w przerwie transmisji.
Może bym litościwie tę wpadkę przemilczał, gdyby nie pewna zdumiewająca okoliczność. Otóż prowadzący audycję red. Andrzej Sułek ów pokaz wokalnej przeciętności (albo i gorzej) był łaskaw nazwać „wykonaniem fantastycznym”. Komu on chce wciskać taką ciemnotę?!
A ta gorąca (i naprawdę fantastyczna) wiadomość jest taka: jutro o 19 na UMFC wystąpi Midori (Gotō) – z tureckim pianistą Özgürem Aydinem. Koncert nie jest biletowany, a w programie znajdą się sonaty Mozarta, Schuberta, Francka i Respighiego.
Jeśli więc tylko ktoś nie jedzie jutro do Krakowa na Samsona…
Wczoraj WSJD nie spuściło z tonu. Najpierw Soweto Kinch z Londynu, który łączy mocne jazzowe saksofonowe granie z rapowaniem – tj. łączy w ramach jednego koncertu. Obok więc „normalnych” jazzowych kawałków (w których obok jego partnerów na basie i perkusji odzywał się jeszcze sampler, najczęściej ze zmultiplikowanym saksofonem) było więc fristajlowanie z publicznością, z którą nawiązał świetny kontakt.
Trębacz Jonathan Finlayson grał dwa lata temu na WSJD jako członek dwóch zespołów: Steve Lehman Octet i Steve Coleman Five Elements. Tym razem wystąpił ze swoim zespołem Sicilian Defense. I to był świetny i bardzo na serio koncert, bardzo przykuwający uwagę. Trąbka Finlaysona ma brzmienie jasne i klarowne; inaczej zabrzmiał instrument Ambrose’a Akinmusire, który tym razem zagrał z Leszkiem Możdżerem. Jego brzmienie było miękkie, ciepłe, czasem z lekka chropawe. A Leszek – jak to Leszek (większość kompozycji była jego, ale był też np. Komeda), trochę pogodnych pasaży, ale też ciekawe efekty w wykonaniu całej czwórki muzyków. Przedstawił ich tak: „Projekt specjalny, mieżdunarodnyj – Wołodia [Władimir Wołkow z Petersburga] na basie, Bodek Janke… w tej chwili na tablach, and from the United States – Ambroży”. Pierwszy raz zagrali w tym składzie, a wymyślił go Mariusz Adamiak.
Coltrane. Co sądzimy? No więc ja sądzę, a ten odnaleziony kawałek mnie w tym utwierdził, że dzisiejsi jazzmani mogliby sobie dać spokój. A jak już muszą z jakichś powodów grać, to chociaż mogliby omijać ECM. Naprawdę, szkoda czasu. 😎
Poza tym byłem ostatnio dość długo w miejscu, gdzie nie dociera Dwójka. Wczoraj wróciłem, włączyłem i od razu dowiedziałem się od jednego kultowego redaktora, że wydawnictwo Archiv było „nowe i początkujące”, kiedy zaczął tam nagrywać Pinnock, a od innego kultowego redaktora, że Purcell żył w XVIII wieku. Czymże jest przy tym egzaltacja pana Sułka? Pytanie dodatkowe, też retoryczne: czy nasze środowisko muzyczno-muzykologiczne jest w stanie sprawić, abym jeszcze za życia (mojego) powiedział coś z uznaniem o którymś z jego przedstawicieli, spośród tych produkujących się w mediach?
Właśnie dlatego nie produkują się w mediach – bo za mądrzy 😛
To oczywiście żart, bo w tej biednej Dwójce jest jeszcze parę rozumnych osób, ale one wahają się: odejść czy ratować substancję? Ech.
To jeszcze wiadomość (dobra) dla dawniaków: po wakacjach PWM zapowiada wznowienie monografii Monteverdiego pióra Ewy Obniskiej.
Po ćwierćwieczu (taaak, już!) wydanie ma być uzupełnione i – jak się dowiedziałem – poprawione; bo pierwsze (opublikowane przez osławioną Stella Maris) od strony edytorskiej było niestety dalekie od profesjonalizmu.
Wielki Wodzu, kultowy redaktor w wypadku Archiv Produktion pomylił się zaledwie o trzy dekady – cóż to jest wobec wieczności? Zastanowiło mnie jednak przy okazji, czemu nazwisko świetnej australijskiej skrzypaczki Sophie Gent wymawiał on (przyznajmy, bardzo konsekwentnie) z niemiecka 🙂
Ha, być może Wódz był gdzieś niedaleko mnie, skoro Dwójka nie docierała 🙂