Scarlatti sławi Kazimierza

Co łączy Alessandra Scarlattiego i Stary Sącz? Odpowiedź brzmi: Marysieńka Sobieska.

Legenda głosi, że Jan III Sobieski tu właśnie, wracając z odsieczy wiedeńskiej, spotkał się z ukochaną żoną. Odnośna tablica widnieje na bocznej ścianie kościoła św. Elżbiety. A po śmierci królewskiego małżonka, po nieudanych próbach osadzenia na polskim tronie któregoś ze swoich synów Marysieńka wyjechała na kilkanaście lat do Rzymu. Tam stała się mecenaską sztuki, organizowała koncerty, a choć nie ma bezpośrednich dowodów, że to ona zamówiła u Alessandra Scarlattiego oratorium o św. Kazimierzu, to wszystko na to wskazuje – ideologicznie też, ponieważ Maria Kazimiera demonstrowała (nie całkiem zgodnie z prawdą), że to ona wyrzekła się ziemskiej władzy z własnej woli. I tak też czyni bohater oratorium, choć prawdziwy królewicz Kazimierz, który działał jako namiestnik ojca Kazimierza IV Jagiellończyka (będąc dobrze ocenianym władcą) i zmarł przedwcześnie w Grodnie na gruźlicę, zapewne szeroko otworzyłby oczy na swój późniejszy wizerunek, o świętości nie mówiąc. Ale Litwa potrzebowała swojego świętego, więc tak się stało.

Oratorium Scarlattiego San Casimiro, Re di Polonia ukazuje walkę o duszę młodego Kazimierza. Z jednej strony staje do tej walki Miłość Ziemska i Królewski Przepych, z drugiej – Pokora i Czystość. Skoro Kazimierz został świętym, nietrudno przewidzieć, kto walkę wygrywa. Ciekawa jest konstrukcja tego dzieła, które składa się z dwóch części. W pierwszej wspomniane alegorie ukazują swoje racje, a właściwy bohater pojawia się dopiero w drugiej, w której z owych alegorii pozostaje tylko Przepych i Pokora. Wszyscy powracają tylko w chórowym morale na zakończenie dzieła. Dyrygent, szef Wrocławskiej Orkiestry Barokowej Jarosław Thiel dokonał jeszcze innego zabieg, przed każdą z części włączając inny utwór jako uwerturę: na początku pierwszą część Concerto grosso f-moll nr 1 Scarlattiego, przed drugą częścią – Allegro z Concerto grosso F-dur op. 6 nr 2 Corellego.

Jeśli ktoś słuchał transmisji przez Dwójkę, to zapewne się przekonał, jaka to znakomita muzyka. Potoczyście i wartko wykonana; nie wiem, jak głosy solowe brzmiały „rzucone na mikrofon”, ale obsada była wyrównana. Najwięcej pola do popisu ma tu Przepych Królewski; w tej roli świetna Raffaella Milanesi, bardzo aktorsko ekspresyjna (co aż przyjemnie się oglądało); mniej miała do śpiewania solowego, tylko pierwszy fragment, ale bardzo efektowny, Miłość Ziemska czyli Marzena Michałowska. Po drugiej stronie podobnie: Czystość, czyli Aldona Bartnik, miała tylko jeden recytatyw i arię, a później panowanie przejęła Wanda Franek (alt) jako Pokora. No i Karol Kozłowski jako tytułowy święty, postać łagodna, a zarazem zdecydowana na swoją dalszą drogę.

Tak zakończył się jubileuszowy festiwal w Starym Sączu. A potem jeszcze był bankiet, w ramach którego znów wspomnienia: pojawił się legendarny „pstrąg z Uhrynia”, który był ulubioną potrawą w czasach pierwszych festiwali Stanisława Gałońskiego. Pstrąg pieczony w folii, z cytryną – pycha.

W sumie: festiwal ma się dobrze i zachowując rolę laboratorium dla wykonawców jest jednocześnie bliżej ludzi, ma swoją wierną miejscową publiczność. Oby tak pozostało.